czwartek, 31 października 2019

Od Yael'a Cd. Reo

Od Tamtego dnia nie rozmawiałem z Reo. Przemyślałem jedynie po korytarzach, badając dokładnie każdy zakamarek zamku, lub zwyczajnie wpatrywałem się pustym wzrokiem w okno. Nadchodziła wiosna. Śnieg który jeszcze parę tygodni temu przykrywał szczelną pierzynką cały ogród, stopniał zostawiając po sobie jedynie niewielki kałuże brązowej, ciapowatej brei. Na krzewach pojawiły się pierwsze zielone, podobne do maleńkich żuków pąki. Pod rozkwitającą zaskakująco wcześnie żółtą forsycja, nieśmiało wychynęły zielone pędy krokusów i przebiśniegów, które swoimi kolorami ożywiały brunatną ziemię. Świat po długiej mroźnej zimie ponownie wracał do życia. Czułem się nieswojo. Moje wnętrze było w dokładnym przeciwieństwie. Chodź już wcześniej niezbyt piękne, miejscami poszarpane czy zamurowane, teraz wręcz gniło od pielęgnowanego żalu, wstydu oraz pogardy. 
Prawdę powiedziawszy od nocy w której panicz Choke najpierw mnie porządnie wypieprzył by na koniec wyssać zdecydowanie za dużo krwi, nie przyszedł do mnie. Czasem tylko wzywał mnie do swojego gabinetu, gdzie przez następne parę godzin służyłem za ładną ozdobę. Siadałem w kącie na niewielkim fotelu i przypatrywałem się jego cichej pracy. Za każdym też razem zachwycałem się niezmiennie jego urodziwym obliczem oraz cierpliwością jaką okazywał zgromadzonym w wysokie stosy księgom. Moje serce mimo że ponownie rozdarte na strzępy przez mojego dominanta biło za każdym razem tak mocno gdy rzucał krótkie uważne spojrzenia spod długich jasnych rzęs. 
Właśnie ów dzień wyglądał w taki sposób. Rano wstałem i nie zwlekając więcej przyodziałem podarowaną białą koszulę, czarne jak na mój gust zbyt opinające spodnie oraz wysokie skórzane buty na lekkim obcasie. Następnie skierowałem kroki na korytarz, by po długim spacerze przy wysokich ponurych ścianach twierdzy dostać się do kuchni. Liczyłem, że i tego poranka znajdę coś co będzie zdatne do pożywienia. Jednak, gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, w moje nozdrza uderzył duszący zapach demonów, więc czym prędzej wycofałem się z powrotem. Najwyraźniej dziś musiałem przeżyć bez śniadania. 
Przechodziłem właśnie koło spiralnie kręconych schodów, gdy przez małe uchylone okienko na drzwiami domu, wleciał sporych rozmiarów kruk. Ptak wyleciawszy do budynku, zachwiał się niebezpiecznie w powietrzu, by po chwili runąć bezwładnie w dół. Nie myśląc wiele skoczyłem w przód, aby dosłownie w ostatniej sekundzie złapać biedna ptaszysko Ułożyłem delikatnie jego nie małe i zdecydowanie nie lekkie ciało na rękach. Wtem w oczy rzuciła mi się drewniana tuba, przymocowana do szponów owego niespodziewanego gościa. Pchany ciekawością, odplątałem aksamitny sznurek i odkorkowałem pudełko. W środku drewnianego przedmiotu znajdował się list. Doskonale biały papier z pokaźnych rozmiarów rodową pieczęcią przyciągał wzrok, jednak dopiero pochyło postawione litery w rogu przeznaczonym dla nadawcy zmroziły mi krew w żyłach.

"Sylvai i Rubena Choke
Posiadłość zimowa
Wschodnie Królestwo"

< Co ty na to? >

412 słów

niedziela, 27 października 2019

Od Viviana CD Kadohi

Bardzo zdziwiony spojrzałem na mężczyznę. Nie wiedziałem że tak można.
- Szczerze mówiąc nigdy gdy czytałem o wampirach nie znalazłem takiej informacji. - przyznałem patrząc na niego ciekawski i badawczym wzrokiem. Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu. Z moich ust padło jeszcze parę bardziej i mniej szczegółowych pytań. Oczywiście starałem się nie naruszać jego prywatności, w końcu nikt tego nie lubi. W pewnym momencie zwyczajnie mnie ścięło i zasnąłem...
Otworzyłem oczy rozglądając się. Mój towarzysz leżał obok. Nie odważyłem się jednak sprawdzić czy śpi. Wolałem zostawić go w spokoju. Cichutko wyszedłem na zewnątrz przeciągąjąc się i ziewając parę razy. Słońce dopiero wschodziło.
- Dosyć zimno. - przyznałem sam sobie trać ramiona dłońmi. Przydałoby się znaleźć coś do jedzenia. Przynajmniej tak mógłbym się mu odwdzięczyć. Na moje szczęście niedaleko znajdowało się parę krzaków różnych owoców leśnych. Bez dłuższego zastanowienia ruszyłem ich nabierać... Zajęło mi to może z pół godziny. Wracając zebrałem jeszcze trochę patykow aby rozpalić ognisko i zrobić na nim herbatkę z owoców. Jak postanowiłem tak też zrobiłem.
- Ciepłe. - piwiedziałem sam do siebie próbując napoju. Całkiem nieźle mi wyszedł i zostało jeszcze całkiem sporo owoców.

Kadohi?

180 słów

piątek, 25 października 2019

Od Keyi CD Samuela

Nadal nie rozumiałam w jakiej właściwe sytuacji jesteśmy. Czułam się totalnie zagubiona, a brak istotniejszych informacji jedynie pogłębiał to uczucie. Jedynym moim pocieszeniem stał się Samuel, który okazał się niezwykle wrażliwy. Rzekłabym nawet, że aż za bardzo. Jednak zdecydowanie była to w jego wypadku zaleta, dodając do jego wizerunku uroczości.
Kiedy podśpiewywał wraz z małą dziewczyną poczułam ukłucie dobrze znanej mi zazdrości. Swoboda z jaką to robił i szczery uśmiech, a także zdobycie zaufania dziecka z taką łatwością powodowała zamieszane w moim wnętrzu. Zarówno mnie to denerwowało jak i napawało ciepłem.
Nagle kobieta zaproponowała nocleg, co wprawiło mnie w podejrzliwe zdziwienie. Raczej nie liczyłam na pomoc z ich stron, tym bardziej, że jeszcze przed chwilą groziłam ich córce. Najwidoczniej urok Samuela i jego pogodność, skłoniła małżeństwo do podjęcia takiej decyzji.
- Naprawdę? Będziemy niezmiernie wdzięczni za gościnę. – w odpowiedzi uprzedził mnie towarzysz, posyłając odrobinę surowsze spojrzenie. – Nie posiadam broni, ale możecie mnie przeszukać.
Rosły mężczyzna pokiwał głową, zbliżając się do Samuela. Delikatnie sprawdził czy chłopak nie kłamie, po czym obdarzył go uśmiechem zaufania.
Wtedy nadeszła pora na mnie, do czego nie byłam przekona. Pozbawiając nas broni stajemy się martwi, jeśli tylko tego zachcą. W głowie już snułam najgorsze scenariusze i byłam pewna, że nie będę dobrze spała. Mimo nachalnych myśli postanowiłam zaufać wyborowi Samuela i podążyć za jego intuicją. Był to pierwszy od dłuższego czasu moment, w który pozwoliłam pokierować moim życiem komuś obcemu.
Ostrożnie wyciągnęłam z pochwy przy pasie komplet sztyletów i przekazałam w ręce Starszego. Biła od niego niechęć do moje osoby i niepewność. Wzrok jasno przekazywał gotowość do walki, przekazując zarówno, że mam się pilnować.
Uniosłam ramiona do góry, potwierdzając poddanie się w ich ręce. Samuel stał przede mną posyłając pokrzepiające i zmęczone zarazem  spojrzenie. Również czułam się nieswojo i chciałam wracać do naszej rzeczywistości, gdzie mogłabym spokojnie zająć się sobą. Napierał na mnie stres i niepewność, a niekiedy nawet strach przed nieznanym. Mimo szumu uczuciowego starałam zachować spokojne ciało i rozsądny umysł.
- Skończyłem. – warknął ciemnowłosy, skończywszy sprawdzanie moich kieszeni. – Toksyny powinny już zniknąć, więc możemy udać się do naszego domu.
Ruszyliśmy w przód. Idąc za szerokimi plecami Nieznajomego czułam jeszcze większe zaniepokojenie. Samuel wydawał się zamyślony i nawet nie zwrócił uwagi na moje nerwowe zerkanie w jego stronę. Moje myśli szukały punktu zaczepienia, ale totalnie nie mogły go znaleźć. Czułam się jakbym stanęła w wielkiej kropce, nie mogąc wymyślić żadnego rozwiązania.
Powoli wyszliśmy na powierzchnię znajdując się na świeżym powietrzu. Dym znikł, pozostawiając za sobą jedynie bardzo słaby odór. Wzrok zdołał uchwycić pozostałą mgłę, która ulatniała się bardzo szybko. Promienie przebijały się przez gęste powietrze, aż w końcu całkowicie ogarnęły okolicę.
Stare i poniszczone domy tworzyły tajemniczy obraz, a powoli wyłaniający się ludzie wyglądali na totalnie przybitych. Nie dało się przejść obojętnie obok cierpienia wypisanego na ich bladych twarzach. Brakowało tutaj zwykłej radości i wrzawy, którą zapamiętałam.
Idąc za naszymi przewodnikami, spotkało nas co chwilę obruszone spojrzenie i nieufne szepty. Wyglądali jakbyśmy mieli ich raczej zaraz zjeść. Teraz to ja czułam się jakbym była Wygnańcem, choć właściwie nie robiło to na mnie większego wrażenia. Usilnie próbowałam stwarzać dla tego wszystkiego wyjaśnienie i zapewniać własną duszę o racji obojętności.
- To tutaj. – rzekła kobieta, kiedy przystanęliśmy przed dużą posesją i ładnie zdobionym domem.
Ogród był ładny, ale w nim również brakowało beztroski. Rośliny wyglądały na zadbane, ale tylko tyle. Nie dostrzegałam w nich chęci do dalszego rozwoju. Nawet jeśli to jedynie moje dziwne patrzenie na świat, uważałam, że przyroda nigdy nie kłamie. Tutaj naprawdę COŚ się działo.
Samuel pochłonięty był oglądaniem przestrzeni wokoło, mrużąc przy tym oczy. Wyglądał na czujnego, ale jednocześnie równie zafascynowanego otaczającym go w tej chwili światem.
Nie umknęło to uwadze jednej z dziewczynek, która złapała chłopaka za dłoń i posłała szczery uśmiech. Nie słyszałam co mówi, ale wiedziałam po uśmiechu jaki zagościł na twarzy towarzysza, że musi być to coś miłego.
- Zapraszamy. – kobieta uchyliła drzwi, sama wślizgując się do środka. – Mówcie do mnie Jul, a do mojego męża Rothen. – przerwała, szybko obrzucając nas spojrzeniem. - Hannah i Katie zaprowadzą Was do pokoju. Niestety musicie pomieścić się w jednym, ale są tam da łóżka.
- Cieszymy się, że w ogóle zostaliśmy przyjęci. – odpowiedział Samuel natychmiast uspokajając kobietę.
Przytaknęłam mu skinieniem głowy, ale raczej nie zwracali na mnie uwagi. Czułam jak wielką żywią do mnie urazę. Rozmawianie pozostawiłam towarzyszowi, któremu świetnie to wychodziło.
Mniejsza z dziewczynek ochoczo złapała Samuela za dłoń, ciągnąc za sobą. Druga pozostawała nieco z tyłu, ale uważnie słuchała. Co jakiś czas niepewnie zerkała w moją stronę, ale szybko z tego zrezygnowała.
Po chwili staliśmy przed drewnianymi drzwiami, wślizgując się do pomieszczenia. Pokój był mały i skromnie urządzony. Mieściły się dwa łóżka i dwie małe szafki obok, na których stały do połowy wypalone świece. Wszystko wykonane z poszarzałego już drewna. Pościel dobrana była do szarych ścian, a całość wydawała się emanować obojętnością. Na środku znajdowało się małe okno, wpuszczając do środka pchające się promienie słońca.
Dopiero kiedy wyszły i poinformowały o tym, żebyśmy nigdzie nie wychodzili mogłam odsapnąć. Usiadłam na skraju łóżka, spoglądając przez szybę i głośno wzdychając.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze dogadujesz się z dziećmi. – zachichotałam, spoglądając w jego kierunku.

<Samuel?>

846 słów

czwartek, 24 października 2019

Od Lucida cd Raffael

W tym jakże pięknym dniu, chociaż od samego rana na zewnątrz pogoda, była w opłakanym stanie. Mianowicie chodzi tu o to, iż ponuro i tak nieco pusto w zamku było. Coś nowego, nie słyszałem, by ktoś mnie zbudził, choć i tak nie sypiam ostatnio zbyt wiele, jakoś nie potrafię, a gdy zamykam oczy, słyszę, ten nieprzyjemny dźwięk oraz czuje na sobie jakieś przeszywające spojrzenie, a w tym także ręce, które mnie duszą. Twarzy, niestety nie widzę, nawet w swoich wizjach, ani nigdzie. Nawet gdy rysuje, to i tak twarz nie wychodzi, pozostaje puste pole, które ma wypełnić twarz mordercy? Jeśli tak można określić takową postać. Jeśli oczywiście to jest postać, chyba że to zupełnie coś innego.
Siedziałem w bibliotece i czytałem książkę, cisza i spokój nieco mnie zaczęła nieco straszyć, tak jakby nikogo nie było tutaj żywego, a nawet martwego. Tak jakby wszyscy gdzieś poszli, a mnie zostawili tutaj na pastwę losu, który mimo długości kurczy się powoli. Upuściłem książkę, kiedy usłyszałem, znajomy mi język, a dokładniej ludzie, nazywają go umarły. Dla mnie brzmi zwyczajnie, ale to pewnie tylko dla mnie. Upuściłem książkę z prostego powodu, nie na co dzień umiera sok, a jego dusza chce być pochłonięta przez nekromantę. Muszę się śpieszyć, jeśli chce ją zdobyć, przed innymi. Choć słyszałem ostrzeżeni, bym uważał. Pułapka, ciekawe, prędzej na miejscu się o tym przekonam.
Wróciłem do swojej komnaty, by zabrać kilka potrzebnych rzeczy, jakaś księga zaklęć, tę, która jest groźniejsza od innych, do tego kilka fiolek z płynami, oraz musiałem także na chwileczkę zejść do katakumb, by zabrać stamtąd moje niezawodne zastępy zjaw, gdyby to rzeczywiście, była pułapka i w razie czego bym musiał, uciekać to one mi pomogą się przenieść. Nawet jeśli to niedaleko to i tak to lepsze niż wpaść w pułapkę i natknąć się, na jakich łowców głów, czy innych kanibali. Tak dokładnie już kilka razy przez to przeszedłem, więc wole się ubezpieczyć na wszelki wypadek tylko.
Zabrałem ze sobą także małą towarzyszkę, czyli pluszową lalkę, w której znajduje się dusza czarownicy, mającej ponad tysiąc lat, albo i nawet więcej.
Dobra skoro już wziąłem wszytko i zabrałem towarzyszy to czas ruszać, nie musiałem nikogo informować o tym, nawet z katakumb nie wracałem do zamku, jedynie ruszyłem dalej, by znaleźć się jak najbliżej Smoczej Doliny. Tam są najwspanialsze dusze oraz esencja życia wraz z niezwykłą brakom aktywności ludzi, co jest bardzo dobre. Mało kto lubi się tu zapuszczać, jednak ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się zdarzyło, iż przyszedłem w odwiedziny do tych pięknych i majestatycznych stworzeń, jakimi są smoki, bo takowymi są. Ich dusze są niezwykłe potężne i niebezpieczne, jeśli się szybko ich nie zabierze, albo inaczej, nie wypełni się ich ostatnich woli. Wówczas, pojawia się ciemna energia, a dusza zaczyna ewoluować do monstrualnych zjawisk, jak i rozmiarów, wówczas istnieją dwa sposoby, by je zatrzymać. Jednakże to innym razem się wytłumaczy, gdy zajdzie taka potrzeba, ale oby niezaszłą. Oby nie zaszła, robi się wtedy paskudnie, nikomu tego nie życzę.
Dotarcie do smoczej doliny oraz omijanie pustych gniazd, było łatwe, jednak te pustki też były dziwne, jakby to było oczywiste, że to jest głupia pułapka, jednak wole się przekonać na własnym przykładzie, niż później żałować, że nie spróbowałem. Skoro i tak jest mi dane umrzeć, to zrobię to spektakularnie oraz na bogato i upiornie. Znalazłem jaskinie, a szept moich towarzyszy zaczął się roznosić echem po całym wnętrzu. Znalazłem gniazdo, a moi towarzysze zamilkli na chwilę, jakby zamarli, choć nie wiem, czy to możliwe w ich przypadku, jednak niczego nie można być pewnym w tak obskurnym, choć litościwie przyzwoitym leżu smoka, który już od paru dni jest martwy. Chociaż gdy ponownie zaczęły szeptać, a po chwili poczułem jak coś, mnie odciąga, zmarszczyłem brwi, chcąc się dokładniej przyjrzeć temu, co jest pośrodku. Spóźniłem się i to naprawdę jest tragedia. Mogłem poprosić zjawy o pomoc, ale nie wyszło, by to zbyt dobrze/ Poza tym myślałem, że mam jeszcze czas, jednak nie mam go.
Czarna kula, ciemna energia, już położyła na nim swe łapy, do tego otaczały ją pożółkłe kości, co bardzo źle wróży. Moi towarzysze zniknęli, bo wyczuły obcą obecność. Teraz mogłem dokładniej przyjrzeć się temu obiektu, ta mula poruszała się, ale także oddychała, wraz z tym słyszałem bicie serca, ciche, ledwo słyszalne, ale biło.
Spojrzałem za siebie, słysząc, iż ktoś tu jest. Ujrzałem chłopaka, białe włosy, jego postura oraz wzrok wskazywał na to, iż jest albinosem, ale nie takim zwyczajnym. Chwilę mu się przyglądałem, jednak ostatecznie ponownie moje spojrzenie zawitało na żyjący obiekt.
Chciałem mu odpowiedzieć, nawet zbliżyłem dłoń do tej żyjącej kuli, on najwyraźniej zrobił to samo, bo pojawił się silny rozbłysk, ale na czas udało mi się skryć w cieniu, by nie oślepnąć, bądź by moi towarzysze nie zniknęli.
Zaczęły rozmawiać między sobą, ja jednak jedynie słuchałem i próbowałem namierzyć tamtejszą kulę, gdy rozbłysk znikł jak się później, okazało wraz z nią. Chociaż czułem ją, że znajduje się niedaleko. Chciałem sprawdzić nicie, bo wcześniej zahaczyłem o kilka i zabrałem je odruchowo, teraz chciałem przejrzeć, może coś bym odkrył. Chociaż gdy chciałem już przejrzeć te nici, zabrane wcześniej, na moich palcach, odkryłem czerwone nitki, albo i wstęgę, powędrowałem oczami, na drugi koniec tegoż dziwnego zjawiska. Tam znajdował się chłopak. Ponownie powędrowałem spojrzeniem na swoje palce, a potem na nowo po nitce na jego palce.
Chłopak jednakże jeszcze leżał na plecach, nie chciałem mu przeszkadzać, więc powędrowałem do spalonego gniazda, chciałem poszukać jakichś wskazówek, nawet puściłem moją szmacianą towarzyszkę, by ona może coś znalazła, tam, gdzie nie sięgam i nie widzę. Ona będąc taka mała, może jej się uda.
Poczułem pociągnięcie, spojrzałem na niego i na to, co robi, zaciekawiony tym. Przyglądałem się, jak je wyrywa, a na ich miejsce pojawiają się dwie nowe, a potem kolejne i kolejne. Chciałem, by przerwał to, ale w końcu to zrobił. Wstałem i wyszedłem z gniazda, zostawiając tam towarzyszkę, oraz jedna z zjaw. Może coś wywącha. Sam po chwili zwróciłem uwagę na te dziwne nitki, to musi być to, o czym czytałem, że jeśli się dotknie tej kuli, to ona daje coś, co połączy dwie osoby, na czas nieokreślony, bo tak szczerze, nikt nie wie jak długo, a ci, co przez to przeszli zniknęli, nie ma po nich nic.
Czułem na sobie jego spojrzenie, przechyliłem głowę na bok, a po chwili usiadłem na skale, która przypominała siedzisko. Bawiłem się tymi niciami palcami z drugiej dłoni i wodziłem, spojrzeniem gdzie się dało. Słyszałem w myśli, na jakie pytania mam odpowiedzieć, westchnąłem cicho, bo trochę ich miał, ów osobnik.
- Kim jestem? Dobre pytanie, jestem człowiekiem, albo raczej z wyglądu nim jestem. - odpowiedziałem, odliczając sobie jeden palec, by się nie zgubić.
- Co to za sznurki? Świetne pytanie. Nie wiem, czy słyszałeś, ale była kiedyś pewna legenda, historia, bądź plotka, która opowiadała o istotach, które wchłaniają bezbronne dusze, by się wzmocnić i odrodzić jako człowiek z ponad przeciętnymi umiejętnościami. Jeśli dwie osoby dotkną takowej kuli, czyli tej, której zniknęła, wówczas ich życia zostają splecione nicią. - wyjaśniłem na tyle, by zrozumiał, choć nie wiem, czy tak rzeczywiście będzie, cóż trudno się mówi. Czyli teraz już dwa pytania są odhaczone.
- Co się stało? To ci zagwozdka, bo sam do końca nie wiem. Śmieszne. - powiedziałem i się zaśmiałem, próbując, znaleźć odpowiedz, ale nie miałem, jej co było zdecydowanie dziwne. Czyli czwarte pytanie za mną, chyba.
- Co to za kula? Ta kula to dusza smoka, która tutaj żyła, ale zmarł, jednakże, gdy się za długo czeka, by zabrać jego dusze i się nią zająć tym samym wypełnić jego ostatnią wolę, przemieniają się, ewoluuję i powstaje kula i nowe życie w niej. Zapewne nie słyszałeś, ale gdybyś się wsłuchał, zanim ona zniknęła to może byś, dostrzegł to, iż wnętrze owego jaja teraz już znajduje się coś, co żyło. - powiedziałem, odhaczając kolejny punkt, ale zarazem też próbowałem się zastanowić czy rzeczywiście dobrze ubrałem to w słowa.
- Co tu robię? Przyszedłem zobaczyć cóż to za zjawisko, z ciekawości, jakby inaczej. - To też spytał, nie ma mowy, bym powiedział szczerze, wtedy bym też musiał powiedzieć, kim tak naprawdę jestem, a raczej jakoś nie widzi mi się, by to rozpowiadać, nie znam go i nie wiem kim bądź czym jest.
- Dlaczego nie można pozbyć się nitek? Jak wcześniej już wspomniałem. Są one zjawiskiem gdzie poprzez dotyk kuli dwie osoby, się połączają ową nitką, jeśli chcesz, by zniknęła to, musisz pomóc znaleźć mi tę kulę i ją ocalić, inaczej do końca swego życia, będziesz musiał się ze mną użerać. O, zanim przejdę dalej, powiem jeszcze to, by one zniknęły, oraz by spełnić ten warunek musisz całkowicie ufać swojemu partnerowi, w tym przypadku mnie i musimy o wszystkim nawzajem wiedzieć, ale spoko poszukam jakiegoś rozwiązania i może nie będziemy musieli się poznawać. - powiedziałem to nieco chłodno. Znaczy w sumie, zaciekawił mnie osobnik, ale nie chce mu o sobie opowiadać, to nikomu nie przyniesie nic dobrego, a wręcz same przykrości. Chwilę się zastanowiłem i spojrzałem na palce, na wszystkie pytania odpowiedziałem, a już myślałem, że jest ich więcej. Czyli teraz moja kolej na zadawanie pytań.
- Moje imię to Lucid, teraz ty się przedstaw. Teraz ty odpowiesz mi na kilka pytań:
1. Kim bądź czym jesteś?
2. Co tu robisz?
3. Jak się tu znalazłeś?
4. Czemu dotknąłeś kuli?
5. Te małe dziwne ptaszki to twoi towarzysze?
- To byłoby na tyle pytań, teraz ja pomilczę i powganiam się w ciebie albinosku. - powiedziałem i oparłem na kolanie łokieć, gdy siedziałem po turecku na tej skale i spojrzałem na niego zaciekawiony, co ma mi dopowiedzenia.

Raffael?

1562 słowa

środa, 23 października 2019

Od Hatashiego do Aldis

Zeskoczyłem z bryczki przewożącej żywność na ugięte nogi. Kiedy się wyprostowałem, szybko się otrzepałem z niewidzialnego kurzu i gestem wyciągniętej ręki w górze podziekowałem oraz jednocześnie pożegnałem się z woźnicą. Starzec uśmiechnął się ciepło w moją stronę lekko schylając głowę w geście uznania. Całkiem przypadkiem podczas naszej wspólnej podróży został napadnięty. Podobno ci ludzi regularnie okradali go z jego mienia na tej trasie. Oczywiście się wstawiłem za sympatycznym staruszkiem co skończyło się krwawą jadką. Nikt mnie nie znał z gromady rzezimieszków więc byli zdziwieni moimi umiejętnościami szermierki opanowanej do perfekcji. Znałem również mnóstwo drobnych sztuczek zaskakując swoich przeciwników. Niestety nie dali za wygraną. Swoją ucieczkę rozporządzili w momencie krytycznym - sprawnym ruchem pozbawiłem jednego z nich życia. Głośno stwierdziłem wówczas, że teraz nie pozostawili mi wyboru. Nie chciałem żeby zemścili się na skromnym staruszku. Doskonale znałem ludzi ich pokroju i z pewnością kierowali się zasadą oko za oko. Pomogłem sobie magią, ponieważ cóż miałem do stracenia. Ze starcem nie będę miał pewnie nigdy więcej styczności. No i zależało nam na czasie, żeby dostarczyć towar na czas.
Przejechałem dłonią po pasku noży przepasanych wokół biodra. Rozejrzałem się w tym czasie czy przypadkiem w tym miejscu nie ma karczmy w której mógłbym się zatrzymać. Byłem bardzo głodny i poniekąd zmęczony. Odmówiłem starcowi propozycji przyjęcia w zamian chociażby kiełbasy. Nie pragnąłem nic w zamian, ponieważ uważam że sam bym w takim wypadku ukradł. Ta żywność ma przynieść mu zysk w uczciwym handlu i każdy Kahal w dzisiejszych czasach się liczy. Idąc prawą stroną wzdłuż muru czułem na sobie spojrzenie innych ludzi. No tak, przecież jestem innego koloru skóry. Mój ton skóry jest niemalże czarny i bardzo mi to odpowiada pomimo tych spojrzeń. Pasował do tego kim jestem naprawdę, skąd pochodzę rzeczywiście. Ten świat przecież był mi całkowicie obcy i wiedziałem o tym tylko ja. W każdej chwili mogłem im zniknąć z oczu. Słońce już nie było wysoko na niebie a chyliło się ku zachodowi. Coraz głośniej dobiegały mnie okrzyki, hałas wywołany jakąś sensacją. Zainteresowany co się mogło dziać podążyłem za odgłosami, które doprowadziły mnie do uliczki. Wyjrzałem tam ale na drugim końcu tego przejścia znajdowała się większa przestrzeń. Z braku laku zignorowałem fakt, że jestem głodny i podszedłem bliżej. Grupa mężczyzn, parę dam stojących bardziej na poboczu. Na środku zgiełku zażarcie kłóciła się młoda kobieta oraz chłopak. Widać było, iż dopiero nie zaczęli, ubrania miała brudne od kurzu i piachu. Na dodatek delikatnie się trzęsła najprawdopodobniej że zdenerwowania. Podszedłem bliżej. Nie słuchałem ich wymiany zdań ale jedno drugie próbowało sprowokować. Dziewczyna zrobiła unik kiedy chłopak ją zaatakował. Niestety wpadła na kogoś z jego ferajny, nieszczęśliwie ją łapiąc. Zareagowałem. Zgrabnym ruchem powaliłem napastnika, który zamilkł dostrzegając kim jestem. I ja go znałem. W jego oczach widać było strach, gdyż znał konsekwencje gdybym poszedł z tym do odpowiedniej osoby.
- Nie mam pojęcia kto zaczął, młokosie ale komuś innemu ten incydent może nie przypaść do gustu - odezwałem się swoim głębokim głosem zachowując spokój i nie zdradzając przy tym żadnych innych emocji.
-Proszę, jeśli się dowiedzą nie będę mógł... - spróbował na co ja uniosłem zaskoczony brwi lekko do góry. Wszyscy znieruchomieli i przyglądali się nam z zaciekawieniem aniżeli strachem i swojego druha.
-Czyżbyś na swoim koncie miał więcej takich wybryków? Wydaje mi się czy to by nie skreśliło przypadkiem twojej kariery w bractwie? - usłyszałem gdzieś obok siebie szarpaninę. Uniosłem głowę w tą stronę. -Puść ją, jeśli panienka nie życzy sobie takiego traktowania i jej się to nie podoba, należy zgodnie z zasadami dobrego wychowania przeprosić i spytać co by szanowna panienka chciała niezależnie od tego z jakiego domu się wywodzi - skarciłem mężczyznę który patrząc w moje oczy na początku nic nie zrobił a potem niepewnie wypuścił. -Co do ciebie młokosie, mam jedną radę i niech ją usłyszą również wszyscy zgromadzeni - wstałem dając przestrzeń młodemu. - Jestem mrokiem i waszym cieniem. Jeśli którejkolwiek z waszych godności znajdzie się na liście, wiedzcie że zawsze was odnajde. Nie ważne gdzie byście się znaleźli, ja was zawsze dopadnę a wtedy nie ma odwrotu. Przede mną nie ma ucieczki, podobnie jak przed śmiercią - ukłoniłem się delikatnie kończąc swoją wypowiedź i grzecznie schodząc ze sceny. Możliwe że pytali się go kim jestem. Szczerze nie dbam o to, ale straszenie ich młodych dusz wydało mi się naprawdę zabawne. Może częściej powinienem bawić się w stróża?

Aldis?

Liczba słów : 709

wtorek, 22 października 2019

Od Reo Cd. Yael

Musiałem przesadzić i to naprawdę ostro, ale długo nie miałem tak dobrego i smakowitego partnera, by po razie móc przestać, moje ciało same z siebie, pragnęło go posiąść, nawet jeśli stałem się gwałcicielem. Cóż różnie mnie nazywają, także nie ma co się obrażać.
Obmyłem go z pozostałości stosunku, ubrałem i zaniosłem do łóżka, wiem, że będzie obolały, ale jednak się spisał. Zwilżyłem wargi i sam wróciłem się umyć, po tym wytarłem i ubrałem. Podszedłem do okna, by usiąść na parapecie z poduszkami (chyba że inaczej się to zwie). Nie miałem ochoty na spanie, jakoś ostatnio nie mam ani trochę, czekam jedynie na porę, aż się rozpogodzi i ociepli inaczej, zejdę tu i już nie wstanę.
Wziąłem sobie koc i się nim przykryłem, tym samym zadrżałem z zimna, mimo ciemności w pokoju, blask księżyca, dawał wystarczająco dużo światła. Dzięki niemu mogłem sobie poczytać jedna z ksiąg, których nie czyta się na głos, bo jeśli się to zrobić, może coś się z nich wydobyć. Są to te zakazane księgi, których lepiej nie ruszać, jednak ja je czytam, pogłębiam się w te mądrości, bo to lubię, a zwykłe księgi mnie po prostu już zwyczajnie nudzą i tyle.
Godzina 3:35, zerknąłem na osobnika, który spał w moim łożu, uśmiechnąłem się, ale szybko ten uśmiech znikł. Tej samej godziny, zaczął padać deszcz, krople zaczęły uderzać w okno, jakby były małymi kulkami, chcąc się przebić. Jednak nie skupiłem się na nich.
Przerwałem czytanie, gdy zauważyłem jakieś światło. To była chyba pochodnia, demonica także się pojawiła, ale nie tylko ona. Wieśniacy, kilka demonicznych psów, oraz kilka osób. Demony przybrały ludzką formę. Przez parę minut patrzyłem co się tam dzieje, chyba się dobrze bawili, ale jakoś, gdy wieśniacy zaczęli wracać, a brama została zamknięta, wróciłem do swojej księgi, chciałem ją dokończyć, ale też może ponownie coś się zacznie dziać, wtedy będę mieć jakieś zajęcie, przez resztę nocy i ranek.
Ranek jednak nie nastąpił szybko, gdyż nagle blask księżyca, się zmienił. Ułożyłem zakładkę, w książkę i j ą zamknąłem. Podniosłem głowę, by zobaczyć, co takiego stało się z księżycem, zmienił swoją barwę. Jego kolor był krwisty, tak jak krew. Przez co urosły mi małe kły, wstałem i zbliżyłem się do Yaela, odkryłem jego skórę i powoli wbiłem kły w tamtejsze miejsce. Powoli smakowałem jego krew, jednak po chwili zostałem odsunięty i zabrany do innego pokoju, podano mi kielich z kruczoczarną krwią, ten smak jakoś tak zatrzymuje mój głód. Nie wróciłem do pokoju, przez najbliższe godziny, dopiero nad ranem. Jednak wówczas, na zewnątrz, pojawiła się mgła i było tako szaro buro, bez kolorów, nieco ciemno i wciąż padał deszcz. Yael się obudził, w kąciku ust miał krew. Pewnie ona się tym zajęła, jak zresztą zwykle to robi, jednak tym razem okazałą ciupkę zaufania i wsparcia, co jest naprawdę miłe i nieco dziwne z jej strony.
Chłopak jednak dalej spał, a ja robiłem się powoli głodny. Położyłem na fotelu ubrania dla niego oraz kartkę z napisem:
"Poszedłem na śniadanie, jakbyś potrzebował czegoś, zadzwoń dzwoneczkiem, jest na szafce nocnej, a gosposia przyjdzie."
Wyszedłem z pokoju ubrany i w kapciach, po czym ruszyłem do jadalni, by zjeść. Zastanawiałem się, kiedy wstanie mój mały kociak, nie chciałem go sam budzić, wolałem swobodnie zjeść. Pewnie mała Lilith pójdzie do niego, są podobni rasą, chociaż ona ma zaledwie 4 lata.

Yael? 

545 słów

Od Raffaela do Lucida

Jeśli się wie, gdzie szukać, można znaleźć coś nienaruszonego i pięknego, coś, czego nikt nie zdążył zdewastować i coś nadzwyczajnego. Miałem kiedyś takie miejsce, była to łąką blisko Lasu Ciszy, pełna różnorakich kwiatów o wszystkich kolorach i wielu zapachach. Często tam przychodziłem, aby się zrelaksować, niestety każda tajemnica wychodzi na jaw, tak samo jak do każdego miejsca kiedyś zawita ktoś niepożądany, a takim ktosie najczęściej są ludzie; jakiś czas temu przypadkiem znaleźli polanę i postanowili się wzbogacić. Kwiaty akurat miały okres kwitnienia, dlatego wszystkie zostały zerwane i sprzedane na targu. Darmowy import, płatny eksport. Teraz, aby miejsce to znowu odżyło, potrzebowało kolejnego roku, a i tak ludzie tu wrócą, bo wiedzą, gdzie szukać. Przydałoby się takie miejsce, do którego żaden człowiek nie wejdzie…
Do takiego miejsca zaprowadziły mnie Raniuszki. Droga była dość długa, z tego względu, że szliśmy od mojego drugiego domu (akurat zajmowałem się robieniem zapasów na kolejne dni, dlatego ruszyłem tam z torbą pełną ludzkiego mięsa), ale nie żałowałem tej wycieczki. Ptaki zaprowadził mnie do smoczej doliny. Już wiedziałem, że w miejscach tych nie pojawi się żaden człowiek, ponieważ dla nich to zbyt niebezpieczne. Sam zamieniłem się w wendigo, aby nie straszyć napotkanych stworzeń. Sama dolina była przepiękna, naturalna i pełna magii. Czułem się tutaj bardzo dobrze, aż pożałowałem, że tak rzadko tutaj bywam (nawet rzadziej). Droga nam się przedłużyła, zamiast iść prosto za moimi przewodnikami, ja się ciągle zatrzymywałem i obserwowałem to miejsce. Czasem widziałem przelatujące smoki i inne stworzenia, które zachwycały mnie swoim wyglądem. Co jakiś czas białe ptaszki musiały mnie ciągnąć, a raz nawet postanowiły mi wyrwać pióra z głowy, co nie było przyjemnym doświadczeniem. Posłałem im tylko oburzone spojrzenie i posłusznie szedłem za nimi.
- Daleko jeszcze? - zapytałem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko ćwierkot, czyli niczego się nie dowiedziałem. W końcu jednak zobaczyłem na horyzoncie kolorowe pole. Przyspieszyłem swój chód, a potem dosłownie poleciałem. Raniuszki zaprowadziły mnie na polanę kwiatów; ich rozmiary jednak były większe, niż przy Lesie Ciszy, do tego pachniały jeszcze intensywniej, a kolorów było więcej. Mieszkało tutaj wiele owadów, nie licząc gryzoni i pomniejszego ptactwa, które miały tutaj jedzenie w brud. Aż było mi szkoda stawać na ziemię i je zgnieść pod moim ciałem, ale bardzo chciałem ich dotknąć. Zamieniłem się w człowieka, ponieważ dotyk pod tą postacią jest mocniejszy. Kiedy postawiłem stopy na ziemi, kwiatki się wygięły na boki, prawie się rozsuwając. Kucnąłem i zaciągnąłem się cudownym zapachem, dotykając bardzo rzadkich kwiatów, które na oczy widziałem może dwa razy w całym życiu.
Długo siedziałem w tym miejscu, praktycznie ruszyłem się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem, że słońce chyli się ku zachodowi. Większość raniuszek poleciała już w kierunku domu, ze mną zostały tylko trzy okazy, które postanowiły uciąć sobie krótką drzemkę na mojej głowie i ramieniu. Kiedy się poruszyłem, dwa się zbudziły, a jeden dalej drzemał na moich włosach. Postanowiłem go nie budzić i nie przemieniając się w wendigo, ruszyłem żwawym krokiem w kierunku w stronę domu.
Ścieżka prowadziła wokół dużej góry, na której pewnie mieszkały gady. Nie miałem zamiaru się przy niej zatrzymywać, ale usłyszałem szept. Spojrzałem w bok i mgła, która zasłaniała część wzgórza, nagle się rozstąpiła i zobaczyłem wejście do jaskini. Chwilę się wahałem, nie powinienem tam wchodzić, ale ten szept… chciałem się dowiedzieć, skąd dobiega, tym bardziej, że mówił w obcym mi języku. Szept na pewno należał do mężczyzny, był niski i dobiegał z tej ciemnej groty. Nie mogłem się powstrzymać, ślepa ciekawość wygrała i zmieniłem kierunek. Raniuszki ewidentnie chciały mnie od tego odciągnąć, ciągnęły mnie za ubrania, a potem za włosy, przez co zbudziły tego śpiącego.
- Dajcie spokój, tylko zobaczę co to – pomachałem nad głową, starając się odgonić natrętne ptactwo, a kiedy przekroczyłem granicę między ścieżką, a grotą, one odleciały. Spojrzałem się za nimi i gdy miałem się zawrócić, szept się powtórzył.
Ruszyłem przed siebie, a kompletne ciemności nie ułatwiały mi zobaczenie niczego, a jednak twardo napierałem naprzód. W końcu czerń się rozstąpiła, a ja znalazłem się w wielkiej jaskini, pełnej kości. Wyczułem dziwny zapach, domyślałem się, że jest lub było to leżę smoka, którego aktualnie tu nie było. Zamiast niego, na samym środku, w prowizorycznym gnieździe, zrobionym z gałązek i liści leżało coś dziwnego. Przypominało czarną kulę, wokół której zbierały się szczątki, otaczały ją pożółkłe już kości. Wydawało mi się, że to coś oddychało, znikomo się poruszało, ale jednak. Podszedłem bliżej i wtedy zobaczyłem kogoś jeszcze; był to niski chłopak, chudy, z szarymi włosami. Chwilę mi się przyglądał, ale oficjalnie jego oczy spoczęły na tym czymś w gnieździe. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Cześć, wiesz co to jest? - zapytałem, wskazując palcem na tajemniczy przedmiot i bardzo powoli zbliżając do niego opuszek palca. Chłopak wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, otworzył już usta, ale wtedy stało się coś nieprawdopodobnego.
Kula nagle rozbłysła tak jasnym światłem, że musiałem zamknąć oczy i się odsunąć. Znowu usłyszałem ten szept, tym razem głośniejszy i wyraźniejszy, jednak w dalszym ciągu w innym języku. Upadłem na plecy, odruchowo zakrywając twarz ręką i czekając, aż błysk straci na jasności. Zniknął tak nagle, jak się pojawił. Zabrałem ramię z oczu i powoli uniosłem powieki, kilka razy mrugając. Przetarłem oczy dłonią, czując coś dziwnego na palcach. Jeszcze dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do sytuacji, a kiedy po jakichś trzech minutach się podniosłem, pierwsze co zobaczyłem, to czerwone nitki, które były związane na moich palcach. Zmarszczyłem brwi, a potem się podniosłem z ziemi. Dziwna kula zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie spalone gniazdo, za którym leżał ten chłopak. On także miał przywiązane na palców sznureczki. Powiodłem wzrokiem po jego nitkach, które o dziwo kończyły się na moich. Szybko jeden z nich oderwałem (odwiązać nie mogłem, ponieważ były to supły) i bardzo się zdziwiłem, kiedy na jego miejscu pojawiły się kolejne dwa. Spróbowałem jeszcze raz, rwąc te nowe. Po nich pojawiły się cztery. Gdy chciałem ponowić czynność, nakrzyczałem na siebie w myślach, przecież nic nie zrobię. Spojrzałem na nieznajomego, który stał już o własnych siłach i także uważnie się przyglądał sznurkom. Chciałem mu zadać pytanie, ale było tego za dużo: kim jest, co to za sznurki, co się stało, co to była za kula, co tu robi i dlaczego nie mogą się pozbyć nitek, dlatego stałem jak słup soli i milczałem, czekając, aż on się odezwie.


<Lucid? Już się jaram samym początkiem xd>

Liczba słów: 1024

Aldis Else Yaghardothir - Uczennica

Autor zdjęcia: Znalezione w galerii google 
“Więcej zła wyrządziła dobroć uzbrojona w głupotę niż złość skrępowane przez rozum.”
Ranga: Omega
Level: 3 (170/1000)
Stanowisko: Uczennica
Login: HW- Tsukyomiko
Imię i nazwisko: Aldis Else  Yaghardothir
Przydomek: Zazwyczaj wołają na nią zdrobniale Elsi. Jedynie ojciec zwraca się do niej pełnym imieniem i to właściwie tylko wtedy kiedy dziewczyna za bardzo go zdenerwuje.
Pochodzenie: Pochodzi z dalekiego kraju Tarvan. Skalistej wyspy wśród morza oceanów z paroma kłębami traw i krzewów
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Wiek: Ukończyła wdzięczne 22 lata
Cechy zewnętrzne: Wielu ubiegało się o rękę Aldis. Piękna, biało włosa o niespotykanej barwie tęczówek. Zachwycająco szczupła i giętka kibic, długa szyja i aksamitność skóry. Rzeczywiście Elsi jest kimś na kim nie jeden zawiesza oko. Alabastrowa cera jest iście hojnym darem matki natury, a nie jak w większości przypadków pudrowana talkiem. A te włosy! Śnieżno białe pasma opadają na twarz niezmiennie wyglądają wyśmienicie. Nie ważne jak bardzo starała by się popsuć tą perfekcje, ona zawsze pozostaje taka sama. Nawet przebrana za żebraczkę, chwyta ludzi za serca. Wiele osób zwraca również uwagę na jej niecodzienna przypadłość jaką jest heterochromia iridium. Różnobarwne zabarwienie tęczówek. Jej prawe oko jest w kolorze zimnego lodu, natomiast lewe, kontrastuje mocno swoją cynobrową tonacją.
Twarz ma podłużną o dość ostrym podbródku i delikatnie zadartym nosie. Dalej wąską szyję która dodaje powabu. Ciało mimo że dość szczupłe kryje w sobie siłę, jaką nie mogą poszczycić się inne mieszczanki. Pod kolorowymi tkaninami skrywa duszę lwicy i nie zawaha się użycia własnej siły do samoobrony.
Dziewczyna niezmiernie upodobała sobie suknie lniane lub wełniane. Do tego zazwyczaj czerwone, ewentualnie błękitne. Nie przepada jak to większość dziewcząt w jej wieku za tonięciem w koronkach i innych tego typu fatałaszkach. Preferuje styl prosty acz niezwykle szykowny. To w połączeniu z urodą tylko jeszcze bardziej przyciąga mężczyzn.
Umiejętności: Poza standardowymi umiejętnościami jakie musiała posiąść podróżując po kraju, jak szermierka, jazda na oklep oraz w siodle, prowadzenie powozów, przetrwanie w trudnych warunkach i nawigacja, dziewczyna przejawia talent do targowania się o dosłownie wszystko. Będą dzieckiem tak ważnej osobistości musiała ponadto uczestniczyć w lekcjach tańca, gry na instrumentach, szycia czy śpiewu. Posiada również ogromną wiedzę w zakresie alchemii, która jest przedmiotem jej aktualnych studiów.
Charakter: Elsi jest prawdziwą samicą alfa. Dokuczliwą a zarazem opiekuńcza personą o silnych skłonnościach do sarkazmu. W towarzystwie się nie odzywa. A jeżeli już jej słowa są bardziej dobitne niż cały monolog kogoś innego. Niesamowicie bystra, bez skrupułów wykorzystuje swoje atuty. Jest świadomą własnej urody dziewczyną, dążąca do swoich celów. Dla innych uprzejma, chyba, że ktoś przekracza dolną granicę głupoty lub zwyczajnie jest złym człowiekiem. Nie ma wyrzutów sumienia przy zrównaniu takich osób z ziemią. Nienawidzi braku kontroli nad własnym życiem. Sama wszystko zrobi i przygotuje, a ci którzy wtrącają się w jej pracę, zazwyczaj kończą marnie.
Nauczona doświadczeniem podróży jest koszmarnie uparta, jednak wie kiedy odpuścić. Prawie bezbłędnie interpretuje zachowania ludzi, aby następnie odegrać przed nimi swoją rolę. Wielu już dało się nabrać na niewinny trzepot rzęs czy fałszywy rumieniec zakryty dłonią. Innymi słowy? Manipulantką doskonała.
Płacz nie jest w jej stylu i właściwie praktycznie tego nie robi. Zdarzyło się to tylko parę raz w skrajnych sytuacjach.
Brak panowania nad własnymi emocjami jest największą hańbą, a przyznawanie się do uczuć zasługuje na potępienie. Takiego sposobu nauczyła się przez doświadczenie. Słabe punkty są najbardziej niebezpieczne, dlatego też wystrzega się ich jak diabeł wody święconej. Nie spotyka się to z wielkim entuzjazmem jej ojca, który pragnie wydać swoją "anielską" córkę za męża idealnego. Niestety to pojęcie odbiega nieco od szablonu ustawionego przez Elsi, która stara się nie dopuścić do zamążpójścia.
Historia: Urodzona w zamożnej rodzinie kupieckiej. Matka dziewczyny zmarła tuż po porodzie, tak więc nawet nie miała szansy jej poznać. Następnie przez parę lat wędrowała wraz z karawaną jej ojca, lecz po ostatnim ataku zbójców, ojciec zakazał jej takich wypraw i zmusił do podjęcia studiów. Początkowo niechętna, szybko wkręciła się w naukę. Od zawsze chłonąc informację jak gąbka, teraz świetnie radziła sobie z dużą ilością materiałów. Aktualnie kończy drugi rok alchemii i jest absolutnie zachwycona odbywa z nimi praktykami. Poza rozszerzeniem uczy się również języków oraz matematyki, astronomii, historii i ziołolecznictwa.
Rodzina:
Ojciec Yarghar - ukochany a zarazem jedyny ojciec dziewczyny. Mężczyzna o wyraźnie rubensowskich kształtach, zazwyczaj odziany w suto zdobione szaty. Kupiec którego wszyscy znają i kochają, gdyż roztacza wokoło radość jak i woń dobrego wina. Zapalony amator dobrej poezji jak i odwieczny strażnik córki, który pragnie “jedynie jej dobra”. Nadmierna opiek rodzicielska jest zazwyczaj najczęstszym powodem jego kłótni z Elsi
Starszy brat Björgvim - człowiek, który od zawsze najbardziej wspierał swoją relację, czasem uszczypliwy czy złośliwy, nadal kocha siostrę nad wszystko i skoczyłby za nią w ogień. Inteligencją nie grzeszy, jednak jego poczciwość roztapia wszystkim serca.
Relacje: 
Przyrodnia matka Fanney - postać rodem ze wszystkich bajek dla dzieci. Czarny charakter, który potrafi zniszczyć wszystkie marzenia i pogrążyć ich właściciela w najgłębszym bagnie. Persona wybitnie uprzykrzająca życie, a zarazem będąca wybranką ojca. Wcielenie wszelkich cnót, bożyszcze zstępujące na ziemię o duszy czarnej jak smoła i jeszcze gorszych zamiarach
Przybrana siostra Gunndis - była już macocha więc musi być i jej córka. Tonąca wiecznie w tiulach i otoczona taką ilością duperelki oraz błyskotek, że od tej pstrokatości może się zakręcić w głowie. Wielbicielka zbyt dużej ilości perfum oraz zasypki, która bardziej przypomina wybuch mąki na jej twarzy. Pusta jak lalka i właściwie tak właśnie się zachowuje. Koszmarnie rozpieszczona., a gdy coś idzie nie po jej myśli potrafi rozpłakać się niczym pięcioletnie dziecko, drąc się wniebogłosy. Wiecznie konkuruje z Elsi, która na te żałosne próby patrzy z zażenowaniem, a niekiedy i z pogardą
Zauroczenie: Brak
Partner/ka: Brak i najwyraźniej nie jest aktualnie zainteresowana poszukiwaniami.
Zakwaterowanie: Dziewczyna aktualnie przebywa w stolicy, gdzie pobiera nauki w Akademii. Szkoła zapewnia jej pożywienie, zakwaterowanie oraz liczne zajęcia doskonaląc ją w wielu przeróżnych sztukach.
Ekwipunek: Brak
Fundusze: 40 K
Inne informacje: 
- Dziewczyna urodziła się w noc Kupały więc początkowo myślano, że może posiadać jakieś moce
- Gdyby urodziła się chłopcem dostałaby imię Fafnir
- Nikt z jej rodziny nie ma heterohromii poza nią
- Na lewej łopatce ma podłużną bliznę, która została przykryta tatuażem w kształcie kwitnącej
Zdjęcia dodatkowe: Brak

poniedziałek, 21 października 2019

Raffael - Kupiec

Autor: Źródło
"Jeśli myślisz, że jestem potworem, spojrzyj w lustro. Tak samo jak wy, zabijam zwierzęta, by je zjadać."
Ranga: Omega
Level: 2 ( 731/1000)
Stanowisko: Kupiec drewnianych zabawek dla dzieci i biżuterii
Login: Pandemonium. (hw) Pande.#5497 (discord)
Imię i nazwisko: Jego prawdziwe imię to Kallezar, jednak aby nie wzbudzać podejrzeń, przedstawia się jako Raffael
Pseudonim: Nie ma, ale nie przeszkadza mu, gdy ktoś skróci jego imię
Pochodzenie: Podziemne Zakamarki
Rasa: Wendigo
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Wbrew swej woli, biseksualny
Wiek: Podaje, że ma 20 lat, chodź tak na prawdę stąpa po tym świecie 75
Cechy zewnętrzne: W porównaniu do swej prawdziwej formy, ta ludzka jak malutka. Mierzy zaledwie metr siedemdziesiąt. Ma wątłą sylwetkę, z lekkimi zarysami mięśni. Zaczynając od góry, posiada krótkie, białe włosy, które czasem pod innym kątem światła, wydają się jasno niebieskie. Grzywka często przysłania jego szklistobłękitne oczy, które przypominają kryształki lodu. Do tego lekko zadarty nosek, blade usta i delikatne rysy twarzy. Jego cera jest naturalnie biała, a od słońca nie przybiera brązowego kolorku, tylko robi się szara, dlatego stara się unikać słońca. Biała jest gładka i przyjemna w dotyku, ta szara zaś szorstka i twarda. Jest to ładny chłopak o zgrabnej sylwetce, który uwielbia ubierać się na czarno.
Pod postacią wendigo, ma cztery metry i od pasa w dół nie ma konkretnego kształtu ciała, jednak ciemność, z jakiej jest utworzony, często przybiera coś na wzór ogona węża. Głową jest duża czaszka wilka, z wystającymi kłami i potężnymi rogami. Są widoczne jego żebra, ma długie ręce zakończone czarnymi szponami. Z tyłu głowy ma burzę białych piór, które formują się w prowizoryczne gęste włosy.
Umiejętności i moce: Jego największym talentem jest rzeźbienie w drewnie. Ma swój ulubiony, ostry sztylet i kilka dłut, za pomocą których z łatwością wytwarza zabawki dla dzieci; figurki zwierzątek, ludzi oraz kilka ciekawszych zabawek, jak dziadek do orzechów czy ptaszek z ruchomymi skrzydłami. Uwielbia tym sprawiać dzieciom radość. Do tego jest świetnym bajkopisarzem, nigdy nie brakuje mu pomysłów na bajki dla najmłodszych. Ma świetną orientację w terenie, bez zależności, czy to dzień czy noc. Łatwo zapamiętuje krajobraz i charakterystyczne obiekty. Ma świetną pamięć do historii, zapamiętuje wiele zdarzeń z przeszłości czy opowieści innych ludzi, za to całkowicie zapomina imion i dat. Jest to dla niego czarna magia. Innym ciekawym talentem, jest ręka do zwierząt; nie rozmawia z nimi, ale się go nie boją. Przy dużej ilości cierpliwości i czasu, jest w stanie oswoić nawet najdziksze zwierzę, jednak nie robi tego za często. Woli, gdy zwierzęta są wolne, dlatego gdy widzi, że dany osobnik chce być sam, wendigo go zostawia. Ma talent kucharski, a to dzięki temu, że aby wydawać się zwyczajnym człowiekiem i dalej jeść ludzkie mięso, nauczył się ciekawie przyrządzać obiady, aby smakowały jak normalne danie, ale zrobione z innych składników.
- Wytwarza czarny dym, który może kontrolować i formować go w co zechce, niestety jest niematerialny, więc można przez niego przejść, nie nadaje się na broń, raczej służy do zabawy;
- Zamraża oddechem. Nie zmienia ludzi w typowe kostki lodu w ciągu sekundy, jest to dłuższy proces, podczas którego ciało traci swą temperaturę i powoli zamarza. Chociaż to trochę zajmuje, jest to śmiertelna moc. Przydaje się podczas obróbki mięsa, którego nie trzeba zakopywać w ziemi, aby się nie zepsuło od ciepła;
- Magia Krwi - ciężka i wyczerpująca moc, podczas której chłopak może zapanować nad krwią osobnika, w związku z czym będzie panował nad jego ciałem. Nie używa tego za często, ponieważ aby nadrobić zużytą energię, musi zjeść dużo mięsa;
- Rozczepienie świateł: coś podobnego do iluzji. Potrafi zniekształcać rzeczywistość, ale nie tworzy czegoś z niczego. Kiedy iluzja pozwala na wytworzenie czegoś kompletnie niemożliwego w danym miejscu i czasie, rozczepienie światła pozwala tylko na zmianę krajobrazu. Dla przykładu: jest jeden koń, Raffael może sprawić, że zobaczysz ich całe stado, ale nie wytworzy ci nagle przepaści;
- Zamienia się w cień, pomaga mu to w szybkiej ucieczce i ukryciu się;
- Ma jedną niebezpieczną moc, którymi są Czarne Kule Energii. Są zrobione z negatywnych myśli, które chłopak może czerpać od innych ludzi, ciska nimi we wroga, a one wybuchają. Moc ta jest nieco mniej wyczerpująca od Magii Krwi z tego racji, ze energia jest głównie pobierana z innych ludzi.
Charakter: Raffael to bardzo spokojna istota, którą ciężko wyprowadzić z równowagi. Jest bardzo miły i towarzyski, nie ma problemów z nawiązywaniem znajomości i rozpoczynaniem kolejnych tematów, chociaż niektóre mogą ci się wydać bardzo dziwne. Pomocny i bezinteresowny jegomość, który podzieli się dobrą radą i postara się wesprzeć jak tylko u mnie; ale nie ukrywajmy, dobrym to on pocieszycielem nie jest. Można go bardziej porównać do kogoś, komu możesz się wypłakać i wyżalić, dobry słuchacz, który postara się ciebie zrozumieć. Jednak o sobie nie lubi opowiadać, na pytania dotyczące jego osoby odpowiada wymijająco i zmienia temat. Tak jak on może ciebie znać w stu procentach, ty poznasz zaledwie dziesięć. Uważa na to, co chce powiedzieć, najpierw myśli, potem robi. Kurczowo trzyma się swoich zasad, które dokładnie określają, że nikt nie może się dowiedzieć prawdy i nawet najmniejsza informacja, która może wzbudzić wątpliwości, nie może zostać odkryta. Świetny kłamca, gdyż kłamie prawie na każdym kroku. Niezależny, nie podlega żadnym innym prawom, nie interesują go zasady moralne, czy innych ludzi, a tym bardziej króla. Ma głęboko w poważaniu jego kazania, żyję tak, jak mu się podoba i jedyne, czego się słucha, to własnego rozumu. Raffael to istota łagodna, która pomimo swej rasy, nie jest krwiożerczym mordercą. Gdzieś w głębi duszy utożsamia się ze wszelkimi rasami, nawet ludźmi, ponieważ wszyscy są istotami żywymi, które potrzebuje jedzenia i powietrza do oddychania. I jak mogłoby się wydawać, nie czuje się źle, pożerając ludzi, ponieważ robi to, co inni robią zwierzętom; zabijają je i zjadają. Trzyma się jednak pewnych reguł: nie zabije dziecka, kobiety w ciąży i osoby, która ma kogoś na utrzymaniu, dlatego jego polowania ograniczają się do starszych osób, które nie mają rodziny albo do złych bandytów, którzy nic dobrego na ten świat nie przynoszą. Mimo wszystko jest dość wybredny; brzydzi się śmierdzielami czy tymi, którzy sypiają we własnych odchodach. Póki jest w stanie złapać coś czystszego i lepszego, nie zniży się do tego poziomu. Chłopak robi zapasy, nie żywi się ludźmi jak komar, który musi ugryźć wszystkich domowników, stara się odkładać ludzkie mięso na jak najdłużej. Z tego powodu zazwyczaj ma dobry humor, ponieważ na męczy go głód. Jeśli jednak go poczuje, Raffael całkowicie się zmienia. Nie atakuje przypadkowych ludzi, ponieważ jego polowania to złożone i powolne plany. Staje się za to arogancki, wredny i sarkastyczny, z każdym podzieli się zgryźliwą uwagą, wytknie komuś błędy, a nawet w chwilach ogromnej złości, kogoś uderzy. Robi się agresywny i wieczny spokój po prostu znika. Trzeba także dodać, że wendigo do nikogo się nie przywiązuje, nie darzy nikogo większym uczuciem i za nikim nie wskoczy w ogień. Wie, że prędzej czy później może tego pożałować, dlatego nigdy nie pozwoli sobie na głębsze relacje.
Rodzina: Samotny jak palec odkąd pamięta
Relacje: Aktualnie nie ma żadnych bliskich ani przyjaciół
Zauroczenie: ---
Partner/ka: Jako stworzenie, które zjada ludzi, nie może posiadać drugiej połówki i dobrze o tym wie, a jednak wbrew swojej woli czuje pociąg i marzy o kimś, kto zaakceptuje jego prawdziwą formę. Wie jednak, że to niemożliwe, dlatego stara się nie żyć marzeniami.
Aktualny pobyt: Królestwo ludzi
Fundusze: 40 K
Inne informacje:
- O dziwo kwiaty go uspokajają, uwielbia przebywać wśród tych kolorowych roślinek;
- Ma drugi dom, po za królestwem. Znajduje się ono w lesie ciszy, tam Raffael zaciąga swoje ofiary, aby je dobrze obrobić i żeby bezpiecznie mógł je magazynować w swoim ludzkim lokum. Robi tak, aby nie ryzykować, że ktoś wyczuje zapach krwi w jego mieszkaniu, ponieważ obrobione i schowane mięso nie wydziela tak silnego zapachu, by od tak sobie je poczuć. Dom w lesie składa się z dwóch pomieszczeń; w jednym ma kilka narzędzi do mięsa, a w drugim znajduje się wielka wanienka, w której macza się ponad godzinę, aby zmyć z siebie metaliczną woń;
- Jego największymi przyjaciółmi od małego, są ptaki, a konkretnie to raniuszki, potocznie nazywane małymi, białymi duszkami. Zawsze, gdy wchodzi do jakiegokolwiek lasu, one go tam znajdują i mu towarzyszą. Ostatnio jeden z nich bardzo się do niego przywiązał i zdarza się, że zasypia w jego kieszeni i idzie z nim aż do miasta;
- Jego jedynym strachem jest woda. Nie umie pływać i kiedyś prawie się utopił, co odbiło się na jego psychice i boi się przebywać wśród wodnych zbiorników;
- Jest leworęczny;
- Podoba mu się czerwony kolor;
Zdjęcia dodatkowe:

piątek, 18 października 2019

Hatashi - Łowca Wygnańców

sh0d03

"Ciemność... Boisz się? Ja nie. To ona boi się mnie..."
Ranga: Omega
Level: 3 (228/1000 exp)
Stanowisko: Łowca wygnańców
Login: jamwithBlakberry || ilogom2001@gmail.com

Imię i Nazwisko: Aktualnie przedstawia się jako Hatashi. Jego prawdziwe imię jednak to Faramis lecz ze względu na swoje bezpieczeństwo przestał się nim posługiwać.
Pseudonim: Ludzie najzwyczajniej w świecie mówią na niego 'Czarny' albo 'Cień'. Zdążył już zrobić karierę jako łowca, dlatego nic dziwnego jeśli usłyszymy przydomek 'Okrutny'. Nadali mu również przezwisko 'Terminatora'.
Pochodzenie: No oczywiście, że z niebios.
Rasa: Bóg cienia i mroku
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Wiek: Fizycznie ma 26 lat, ile ma naprawdę to aż wstyd się przyznać.
Cechy Zewnętrzne: Możemy wyszczególnić 3 jego wyglądy. Pierwszy i najprostszy to po prostu kogoś/czegoś cień. Cień ten może się bardziej zmaterializować w bliżej niezidentyfikowaną sylwetkę. Następną fazą jest jego materialny wygląd jako boga, który wydaje się bardziej przypominać potwora. Jest szarym bytem o posturze człowieka. Wydaje się być jedynie nagim człowiekiem tylko bez stóp, układu rozrodczego, ust, nosa oraz wszelkich włosów. Jego oczy są okrągłe, wydobywa się z nich ciągłe białe światło. Nie posiada tęczówki czy źrenicy. Zamiast uszu wyrastają mu cieniste gałęzie, a na jednej z nich zawsze przewieszona lampa naftowa. Jego nogi są ostro zakończone, a na siebie dodatkowo przywdziewa szarą pelerynę obszytą u szyi szarym futrem. A jak jest w ludzkiej posturze? Mierzy równe metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szczupły, wysportowany. Na jego ciele można łatwo zauważyć mięśnie. Należy również do mniejszości, ponieważ jest on czarnoskórym mężczyzną z jasnymi, zielonymi tęczówkami. Ma on mocno zarysowaną szczękę, a oczy posiada podłużne. Często wyraz jego oczu hipnotyzuje najbardziej. Cechą charakterystyczną tego boga są przekłute uszy. Zarówno prawe, jak i lewe ucho ma srebrne kolczyki w kształcie rombu. Włosy ma średniej długości, lekko falowane w czarnym kolorze. Zaczesuje je do tyłu choć tak naprawdę nie dba o to jak prezentuje się jego fryzura. Jego garderoba w 90% składa się tylko i wyłącznie z czarnych ubrań. Czasami zdarzają się kolorystyczne akcenty w białym, szarym lub szmaragdowym kolorze.
Umiejętności i moce: Hatashi nabył umiejętności zarówno łowcy jak i zabójcy. Przez te wszystkie lata miał na to aż nazbyt wiele czasu. Wykształcił w sobie niebywale szybki czas reakcji oraz podejmowania spontanicznych decyzji nie wpływających negatywnie na jego stan rzeczy. Wie gdzie powinien się ukryć, gdzie zacząć poszukiwania i jak najskuteczniej w wypadku odkrycia tą osobę uciszyć. Ma również talent do przygotowywania dań z owoców. Ciasto, sałatki, przystawki? Za odpowiednią opłatą Hatashi z miłą chęcią przygotuje dla ciebie te specjalności. Mężczyzna lubi sobie też podśpiewywać, zdaniem innych podobno ma do tego talent. Nie rzadko więc na prośbę innych zaczynać śpiewać ballady i pieśni poświęcone bogom.
~Cień jest jego bronią dosyć elastyczną więc nic dziwnego kiedy podczas walki jego oręż się zmienia z daleko na krótkodystansową. Ale jak? Przez cień, który może materializować do swoich rąk. A z racji, że cień uznaje się za mrok, nie ma z tym problemu nawet w nocy.
~Może przyczepić się do czyjegoś cienia za pomocą swojego. W ten sposób uzyskuje kontrolę nad ciałem i albo kogoś unieruchamia albo nakazuje robić to co Hatashi. Nie jest w stanie komuś kazać zrobić coś czego on nie zrobi
~Wchodząc całym ciałem w cień wtapia się z nim tym samym znikając z oczu innym. Nie jesteś w stanie schwytać cienia, prawda? Z tego względu czyni go to nieuchwytnym bogiem i nie raz wodził za nos poddanych króla Elzebiusza II.
~Kontroluje mrok i poniekąd czające się w nim złe istoty. Respektują go ze względu na schronienie jakie dla nich ma. Przez to są również posłuszne i naszemu bóstwie. Może je przegonić z łatwością ale nie zawsze może je przywołać. Większą kontrolę mają nad nimi brat.
Charakter: Bóstwo cienia i mroku kojarzy ci się z niedostępnym, cichym, nieprzyjemnym typem, który działa tylko i wyłącznie na niekorzyść innych?  I tak, i nie. Z charakteru to normalny gościu, i jak najbardziej zachowuje się jak zdrowy umysłowo człowiek. Wśród ludzi, których nie zna ma surowy wyraz twarz tworząc niewidzialną barierę. Owszem czuć też od niego coś mrocznego, coś odpychającego innych ludzi. Nawet największy optymista skrzywi się odsuwając od Faramisa. Bóg przyzwyczaił się do tego, że raczej nie jest rozchwytywany, a jedynie wzbudza zainteresowanie strażników, zbirów. Co odważniejszy typ jednak zdziwi się, zastanawiając się skąd ta dziwna aura. Zachowuje się w sposób kulturalny, ma szacunek do innych uważając by przypadkiem on nie uraził drugiej persony. W krótkiej wymianie zdań jest w stanie wyrobić sobie zdanie o rozmówcy. Ba, jeśli wyczuje, że to osoba z poczuciem humoru, chętnie będzie chciał zaznajomić się z taką osobą na dłużej. Jego przyjaźnie wyglądają dość specyficznie, bowiem przoduje w czarnym humorze - wiąże się to z częstym zawałem przyjaciela. Lubi się z nimi drażnić, czasami zdarza mu się udawać idiotę. Jego zadowolenie i rozbawienie ukazuje w delikatny sposób, natomiast złość poprzez mimikę oraz milczenie. Wiele rzeczy go irytuje, miewa kiepskie dni dosyć często więc skutkiem tego jest jego temperamentność, wybuchowość. Lubi wtedy spać i leniuchować by nie zniszczyć czegoś przez przypadek. Stara się przez to zrelaksować. Na co dzień Faramis preferuje spontaniczność, z racji jego nieśmiertelności jest przekonany o obojętności konsekwencji. Jeżeli chodzi o aspekty polityczne stara się pozostać neutralny bo doskonale zna działanie ciemności i zła. Już i tak jest uznawany za zdrajcę. W pracy zdecydowanie jest drapieżcą, bezwzględny łowca, który nie zna litości dla nikogo. Oprócz dzieci, uwielbia je za nieprzewidywalność. Nie są też niczemu winne więc zostawia w spokoju. Zwykle nie dyskutuje ze swoimi ofiarami i gdzieś w podświadomości każde jedno morderstwo przynosi mu spokój. Nie rozumie tego uczucia. W wyrównanej walce stara się nie stosować żadnych nieczystych zagrań ale jeśli szala zwycięstwa przechyla się na przeciwną stronę - nie stroni od niczego. Kiedyś go czczono  na równi z innymi bogami i ma im za złe to, że go zdegradowali do miana potwora. Stąd jego zawiść i pewnego rodzaju zemsta w profesji tak chętnie przez niego wykonywanej. Raczej się nie zakochuje, czuje częściej natomiast pociąg fizyczny. Jeśli jednak kocha, to o swoją drugą połówkę dba jak o coś bardzo kruchego.
Historia: Niektóre legendy są prawdziwe. Chodzą słuchy, że Faramis powstał w ciemnościach i nigdy nie widział światła słonecznego. Jego ciało było raczej dalekie od ludzkiego. Brakowało w nim wielu elementów. Jako dziecko zachowywał się w sposób mroczny i tajemniczy. Niewiele mówił, a jeżeli mówił to z dziecinnym zaciekawieniem lub okrucieństwem. Nie był do końca zły. Był zagubionym bogiem, któremu wpojono pewne zasady siłą rzeczy. Posiada także własnego brata, niemalże bliźniaka. Są połączeni niezwykłą więzią pozwalającą na kontakt z najdalszego końca świata. Razem z bratem wyruszyli z rodzinnego domu by szerzyć swój własny kult. Faramis nie potrafił się w nowym świecie odnaleźć. Z początku robił to niezgrabnie odkrywając, że właściwie nie wie co ma robić w przeciwieństwie do brata, który od razu odszukał swój sens. Inni bogowie przyglądali mu się z pogardą ale pomocną dłoń wyciągnęła do niego bogini światła. Totalne przeciwieństwo. Bardzo go zaintrygowała ta młoda bogini, ponieważ miała coś czego on w posiadaniu nigdy nie był - światło i szczęśliwsze życie. Wiele ze sobą rozmawiali wymieniając się swoimi doświadczeniami i poglądami, których nauczyli się dotychczas. Bogini uczyła go również o tym świecie. Kiedy Faramis usłyszał o tym, że ludzie gubią się w jego ciemnościach po raz pierwszy poczuł w sobie żal. Wówczas zapytał się jej co powinien zrobić by to zmienić. Ta, zdziwiona jego pytaniem na chwilę zamilkła, by potem swoim podarunkiem określić jego cel. "Weź ode mnie ten lampion. Pali się wiecznym światłem. Pokaż im drogę z jego pomocą. Tylko ty znasz drogę w ciemności.". Z czasem gdy ów bogini rozpowiedziała o tym wydarzeniu inni bogowie zaczęli z nim rozmawiać. Wkupił się w ich łaski, lecz kiedy odkryli jego powiązanie ze swoim stwórcą i bratem wygnali go. Jego przyjaciółka była jedyną, która stanęła w obronie Faramisa. Miał im to za złe dlatego postanowił każdemu bogowi na każdym kroku utrzeć nosa z klasą. Drobne psikusy, sprzeczki słowne wychodzące na jego korzyść.
Rodzina: Jest bogiem stworzonym przez innego boga. Najprawdopodobniej przez najwyższego boga ciemności czy podziemia. Sam Hatashi nie zna go osobiście, więc nie zawracał sobie głowy czego bogiem jest jego stworzyciel.
Relacja: Bogini światła* - Jest dawną przyjaciółką boga. Jako jedyna nie widziała w nim potwora. To właśnie ona podarowała mu dar światła, przez co nasz mroczny bóg pomagał zagubionym. Stąd właśnie na jego jednej gałęzi lampka - znak sprzymierzenia ze światłością. Można było o nich mówić jak o kochankach. Kiedy czasy się zmieniły, musieli się rozdzielić i pomimo tylu lat nadal się nie spotkali. Hatashi spisał już swoją przyjaciółkę na straty.
Bóg bestii/potworów/mrocznych*- Brat Hatashiego. Mają dziwną relacje pomiędzy sobą. Hatashi jest ciutkę starszy od niego, ponieważ to on daje sens egzystencji i schronienie bratu i jego podopiecznym. Opiekuje się krnąbrnym bratem ale nie ruga go za żadne przewinienia. Stracił z nim kontakt, a żaden podopieczny nie chce z nim rozmawiać.
Zauroczenie: -
Partner/ka: -
Aktualny pobyt: Kręci się tu i ówdzie, swoje miejsce pobytu zbyt szybko zmienia.
Ekwipunek: -
Fundusze: 40 K
Inne informacje:
~Ma słabość do dzieci i na odwrót: lgną do niego jak do słodkiego cukierka. Są też jedyną grupą wiekową, której nie zabija.
~Uwielbia jeść owoce. Kiedy dostaje miskę z drobnymi owocami (np jagody, porzeczka) to zjada je w parę chwil. Jest również specem w tej dziedzinie kuchni - dania z wykorzystaniem  dużej ilości owoców.
~Jego inne formy zależą od tego jak wyobrażają go sobie inni ludzie. W innym państwie może mieć inny kolor skóry, gdzieś indziej przedstawiany jako bestia, może dodatkowa para rąk? Jednak Hatashi nie lubi z nich korzystać przez wzgląd na chaos jaki by wywołał.
~Parę razy był w związku ale uważa, że się nie nadaje do takich spraw.
Dodatkowe zdjęcia:
Znalezione obrazy dla zapytania sh0d03 salo

* - nie chcę kraść tych postaci, dlatego oznaczam gwiazdką, żeby osoba była świadoma ich wcześniejszych relacji. 

sobota, 12 października 2019

Od Yael'a Cd. Reo (początek 18+)

To bolało. Mój pierwszy stosunek miał wyglądać inaczej. Miał się odbyć z kimś kto odwzajemni moje uczucia. Mimo wszystko chciałem tego ale nie byłem przygotowany na taką ilość bólu. Myślałem, że po drugim dojściu da mi spokój, ale on najwyraźniej nie miał mnie dosyć. A ja Jak miałem mu odmówić? Nie umiałem. Gdy po raz kolejny jego olbrzymie przyrodzenie rozrywało moje wnętrze czułem, że długo nie powstrzymam łez, a jęki przyjemności zmienią swój wydźwięk na pełne bólu. Nie chciałem aby się zawiódł. Chciałem być najlepszy, tak aby już nigdy nie pragnął mnie kimś zastąpić. Płakałem i wyłem w duszy. Oddałem mu swoje ciało więc teraz nie miałem prawa protestować. Nie mogłem. Chciałem się poddać i błagać go aby przestał, ale czy wtedy byłby usatysfakcjonowany? Marzyłem, żeby spojrzał na mnie z dumą. Jaki ja jestem naiwny. On? Na mnie? Jestem tylko kolejną zabawką w jego rękach i dobitnie zdaję sobie z tego sprawę. 
- Yael? Mam przestać? - to pytanie dosłownie mnie rozbiło, a resztki samokontroli odeszły w niepamięć
- Proszę. Ja już nie mooogęęę… AH… Proszęęę - nieśmiały jęk przepełniony bólem wyrwał się spomiędzy moich warg. W środku zaś ponownie zatrzepotała nadzieja. Nie na długo co prawda.
Jego szyderczy śmiech rozerwał moje serce na strzępy. Wiedziałem, że nie przestanie. Wiedziałem, że jestem pod jego władzą, a on może zrobić ze mną dosłownie wszystko . Nawet jakbym miał więcej sił, moja kocia natura nie pozwalała mi się sprzeciwić. Nienawidziłem jej coraz bardziej. Gdyby nie ona nie byłoby mnie w tym miejscu, a moja dusza nie byłaby właśnie coraz bardziej niszczona z każdym kolejnym pchnięciem teraz już nie partnera, a wręcz gwałciciela. To tak bolało. 
Spróbowałem się wyrwać, już nawet nie powstrzymując grymasu cierpienia, ale mężczyzna nawet nie musiał używać swojej demonicznej sił, aby przytrzymać mnie w miejscu. Byłem mu podległy. Ujarzmił mnie. Fala upokorzenia i pogardy do samego siebie zalała mój umysł. Bo przecież nie mogłem winić jego. Ja sam wskoczyłem mu do łóżka. Jeszcze chwilę temu sam z siebie mu obciągnąłem. A teraz co? Użalam się? Może jeszcze pójdę na skargę do Króla co?
Reo w pewnym momencie już kompletnie przestał chyba panować nad własną rządzą, bo po kolejnym, szczytowanieu, przewrócił mnie na plecy przyciskając do łazienkowych kafelków i nie myśląc wiele zacisnął swoje długie palce na mojej szyi. Z moich oczu potoczył się słone łzy, a serce po raz kolejny roztrzaskało się z głośnym hukiem. Wiedziałem, że był sadystą, a mimo to głupi kocur wybrał właśnie jego. Dlaczego znów musiałem cierpieć odrzuconą miłość? Dusiłem się. Oh Pardon. Dusił mnie. Każdy oddech był na wagę złota. Obraz mi się już rozmazywał, tak, że z wielką trudnością skupiłem wzrok na rozmazanej twarzy Reo. Nie mogłem odpłynąć. Przecież jestem już dużym kociakiem. W akcie desperacji próbowałem odepchnąć jego ręce ale ten tylko zacisnął bardziej dłonie. Byłem już na granicy, gdy silny ucisk na krtań nagle zelżał, a ja wziąłem potężny haust powietrza. Krztusiłam się, a Choke jak gdyby nigdy nic nadal poruszał przyrodzeniem w moim wnętrzu. Czułem jak po moich udach spływa jakaś lepka ciecz, ale myślałem że to jedynie sperma. Dopiero jak spojrzałem w dół ujrzałem poza białymi również czerwone strużki. Krew. 

***

Nie wiem ile czasu spędziliśmy jeszcze w jego komnatach. Tu straciłem poczucie czasu. Zemdlałam z bólu co najmniej raz. A i tak nie umiałem się na niego złościć. Nie umiałem go nienawidzić. Nie mniej jednak dziura w sercu była wyraźna. 
Gdy wreszcie skończył z niemałą ulgą po prostu zamknąłem nie mając sił poruszyć najmniejszym palcem. Chciałem tylko zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu, a najlepiej w ogóle nie urodzić.

<Reo?>

584 słowa 

niedziela, 6 października 2019

Od Sarethe CD. Johena

Wróciliśmy do sali treningowej, w której panowała również cisza. Odsunęłam się od wojownika próbując sama stanąć na nogi. Biorę parę głębszych wdechów podpierając się pod boki. Lekko się kiwałam do przodu i do tyłu. Może jeszcze szumiało mi w głowie od wysiłku ale ważniejsze, że katana nadal grzecznie leżała tam, gdzie ją rzuciłam.  Patrzę intensywnie na broń jakby miała mi zamiar zniknąć, dostać nóg i pobiec śmiejąc się ze mnie. Kręcę głową dotykając swoich policzków.
-Jak się czujesz? -głos Armeta trochę wybił mnie z rytmu. Wyprostowałam się sztywniejąc. Miałam wrażenie jakby nakrył mnie na czymś nielegalnym, mimo że stał tutaj cały czas.
-Jest w porządku. Naprawdę -kieruję swoją twarz ku mężczyźnie, który uśmiechał się przebiegle. Po plecach przeszedł mnie dreszcz niepokoju. Mierzę go od stóp do głów zastanawiając się o co mu chodzi. -Co? -pytam w końcu nie mogąc znieść przytłaczającego wzroku.
"Faceci są dziwni", myślę krótko pół do siebie, pół do Izmaela, który nie mógł mi odpowiedzieć.
-Nic. Świetnie się spisałaś i na dzisiaj to w sumie koniec. Zanim zaczniemy trening z bronią musisz się jeszcze wiele rzeczy nauczyć -puszcza w moją stronę oczko.
Niespecjalnie mnie to zaskoczyło. Wiem, że to co umiem, a to co umieją wojownicy to całkiem wyższy próg, którego nie mogłam nigdy przeskoczyć. Właśnie przez fakt bycia kobietą. Na kobietę krzywo się patrzy, jeśli umie władać bronią. Inaczej sprawa się ma w kwestii zostania zabójcą. Płeć nie gra roli, ba, kobietom łatwiej zmanipulować swoim celem przez ogólne stereotypy.
Stoję jednak i mrugam parę razy żądając wyjaśnień.
-Jakie "-my"? -wydusiłam wreszcie.
-Kobieta z charakterkiem dlaczego nie może być na poziomie wojownika? Sądziłem, że będziesz chciała częściej trenować, w rezultacie mógłbym cię puścić na bój zamiast mnie -śmieje się, a ja prycham krzyżując ręce na piersi.
-Ano chcę trenować ale nie pójdę za ciebie w bój. Chyba by mnie nabili na pal. No i Johen by cię zagryzł -sama zaczynam się delikatnie śmiać na tę uwagę.
-To jak? Codziennie w nocy czy co 2 dni?  -podszedł do mnie i kładąc rękę na ramieniu.
-Codziennie. Mam nadzieję, że nie zaśpię - klepię go delikatnie w tors, czym dezorientuje swojego kompana a jednocześnie nauczyciela. Posłał mi pytając spojrzenie na co ja uśmiechnęłam się chytrze.
-Jak to jest, że mój urok na ciebie nie zadziałał? -przekrzywia głowę. Idąc tyłem przykucnęłam by wziąć do ręki katanę.
-Magia tylko csiii, nikt nie może wiedzieć. Nie zależy mi na kimś, kto sypia z różnymi kobietami. Dobrej nocy! - pomachałam ostrzem przed nosem Armeta.
Wyszłam z sali i czym prędzej pognałam do swojej komnaty. Potrzebowałam snu, bałam się tego co spotka mnie jutro. Odetchnęłam z ulgą kiedy dotarłam do pokoju nie napotykając nikogo postronnego. Znając cały harmonogram straży mogłam spokojnie ją ominąć. Zamknęłam cicho za sobą drzwi uwalniając przy tym Izmaela. Ignorując jego użalenia położyłam się na twardy materac przytulając się do ściany. Poczułam obecność demona po mojej drugiej stronie. Zimno dotykało moich ramion, szyi i talii. Mimo że miałam zamknięte oczy, wiedziałam co robił.
-Zimno, odsuń się -mamroczę nim zasnęłam.
Obudziłam się gwałtownie zrywając do pozycji siedzącej. Coś mnie obudziło i nie był to Izmael. Domyślając się kto to mógł być z posępną miną wstałam z materaca. Bolał mnie każdy mięsień a rana na nodze przybierała okropnego 'wyrazu'. Zmieniała się w brzydką bliznę. "Oszpeciła moje ciało. Już nie będę taka idealna.", myślę wzdychając ciężko. Wyglądam przez małe okienko. Ranek. Pospiesznie się przebrałam w czysty strój i pognałam czując w kieszeni ciężar kart tarota. Strażnicy widząc mnie bez słowa otworzyli drzwi do komnaty Johena. Wchodząc do jego sypialni dopadł mnie szczeniak. Radośnie poszczekiwał merdając ogonkiem. Uśmiechnęłam się do zwierzęcia by po chwili rozejrzeć się za Johenem. Stał przy oknie w rozpiętej koszuli nocnej i luźnych białych spodniach. Słońce już wzeszło, powinien dawno się kąpać. Dygam na powitanie.
-Dzień dobry, mój Książę -mówię grzecznie po czym wparowuję do łazienki.
Szukam innych służących odpowiedzialnych za poranną rutynę Księcia ale nikogo nie było. Wpadam na powrót do sypialni i krzyżuje swoje lekko zirytowane spojrzenie z Johenem.
-Panie, nie wiem co się stało z pozostałą służbą. Zobaczę co było powodem nie stawienia się na służbę Waszej Koronie. Czy mają otrzymać karę za niedopilnowanie wyznaczonych im obowiązków?- pytam się lekko kłaniając.
Apsik siedział u stóp Johena. Przekrzywił łebkiem na bok próbując zrozumieć cokolwiek co powiedziałam.

Johen? Przepraszam, że tak długo

Liczba słów: 704

Od Mordimera CD Samuela

To była mała dziewczynka o włosach jasnych jak słońce. Duże niebieskie oczy spoglądały na wszystko z ekscytacją, a jej płynne, taneczne ruchy dodawały urokowi całej Dolnie Wodospadów. Gdy biegła, pod jej stopami rosły kolejne kwiaty, wydawać się mogło, że chodzi po wodzie, jest lekka niczym wiatr, a natura nie ma przed nią żadnych tajemnic. Biała sukienka uszyta z rak matki powiewała, gdy stała na krawędzi urwiska i oglądała krajobraz, a w nocy lśniła w blasku księżyca, kiedy wychodzili na spacery. Śmiała się tak słodko, że miękło każde serce, uśmiechem obdarowywała każdego napotkanego, promieniowała radością. Nazywała się Ophelia, przez starszego brata nazywana często Ophi. W porównaniu do niego, jej włosy i sierść były jasne, a obydwa oczka niebieskie – tak ją zapamiętałem.
Moja młodsza siostrzyczka, która mając 2 i pół roku, nie zdążyła nawet dobrze zapamiętać twarzy rodziców, szybko się rozwijała. Chodziła po jednym roku, a po dwóch składała rozwinięte zdania, a mimo to nie pamiętała tych, którzy ją wychowali. Wszystkie oznaki jej nauk wyparowały wraz ze śmiercią rodziców. Kiedy zabrała nas babka, zmieniła się.
Ale nie o tym śnił. Pozostawał w pięknej krainie, Dolinie Wodospadów, na zawsze szczęśliwy. Grobów nie było, zamiast nich rosło duże, silne drzewo, przy którym siedzieli jego rodzice i oglądali swoje małe pociechy, bawiące się przy jednym z jezior. Był to wspaniały czas, mała uczyła się pływać i specjalni ochlapywała brata wodą, aby zmoczyć mu ogon, które od cieczy staje się mokry i ciągnie się po ziemi. Mimo to Mordimer nie był na nią zły, dalej jej pomagał, pilnował by się nie utopiła, a potem razem poszli nazbierać kwiatów dla matki. Sen trwał tak długo, jak trwają ulotne sny i radosne wspomnienia. Nie zmienił się tym razem w koszmar, ale kiedy obraz kolorowego świata zniknął mu przed oczami, zaczął majaczyć.
Nie miał złych snów, chciał wrócił do swoich rodzinnych stron. Wiedział, że nie ma już matki i ojca, ale została mu siostra. Młodsza Ophelia, która teraz powinna mieć jakoś 23 lata. Jej imię rozbrzmiewało w jego ustach, raz skrócone, raz pełne, nawet z nazwiskiem. Pytał się, gdzie jest, czy go pamięta, czy sama nie zapomniała, ska pochodzi… niestety odpowiedzi nie mógł otrzymać.

*

Kiedy otworzyłem oczy, słońce już dawno oświetlało mój pokój. Czułem się trochę lepiej, miałem na tyle siły, by samemu wstać, a gorączka nieco spadła. Mimo to czerwone oczy, kaszel i ciągły pot nie znikał. Kiedy usiadłem na łóżku, rozejrzałem się. W pokoju nikogo nie było, najpierw pomyślałem, że chłopak wrócił do domu, ale kiedy zobaczyłem jego torbę na stole, zrozumiałem, że musiał być w innym pomieszczeniu. Podniosłem się powoli i idąc prosto, poszedłem do łazienki. Była pusta, a gdy załatwiłem swoje potrzeby i z niej wyszedłem, zobaczyłem Samuela wychodzącego z kuchni. Wycierał ręce o szmatkę, a kiedy spojrzał na mnie, zmarszczył czoło.
- Wracaj do łóżka – rozkazał. Nie chciałem się z nim kłócić, dlatego posłusznie wykonałem jego rozkaz. Usiadłem na materacu i okryłem się kołdrę, kiedy do pomieszczenia wszedł zielarz z talerzem jedzenia. - Przygotowałem ci śniadanie – oznajmił i postawił naczynie na stole. Zerknąłem na przyrządzone kanapki.
- A ty? - mój głos był ochrypły i nie głośny. Czułem, jak miałem sucho w gardle.
- Już zjadłem, długo spałeś – oznajmił i na chwilę wrócił do drugiej sali i przyniósł mi herbatę. - Przyrządziłem ci napar z ziół – usiadł na krześle. Uśmiechnąłem się blado i zacząłem jeść. Żułem powoli o mozolnie, w tym czasie Samuel zaczął przebierać leki, które zabrał z domu.
- Spałeś tu? - zapytałem ciekawy. Pokiwał głową. - Gdzie? - wskazał na miejsce.
- Ułożyłem się wygodnie i zasnąłem – zmarszczyłem brwi.
- Nie powinieneś – zerknął na mnie. - Mogłeś chociaż poprosić o koc, a lepiej by było, gdybyś wrócił do siebie się wyspał – chłopak pokręcił głową.
- Ktoś musi cię pilnować. Po za tym nie było mi zimno – przekręciłem oczami.
- Ale jesteś uparty – Samuel w odpowiedzi uśmiechnął się głupkowato. Znowu nastała cisza, przerywana moim żuciem czy siorbaniem.
- Mordimer – zaczął. - Kto to Ophelia? - na to imię prawie się zakrztusiłem. Napiłem się gorącej cieczy i tępo patrzyłem na jakiś punkt w ścianie.
- Skąd…? - nie potrafiłem uformować żadnego pytania.
- Wołałeś ją przez sen – zerknęłem na niego, a potem lekko się uśmiechnąłem.
- To moja siostra – wyznałem. Samuel przez chwilę milczał, nad czymś się zastanawiając.
- Mówiłeś, że jesteś jedynakiem.
- Bo teraz jestem – nastała chwila ciszy.
- Przepraszam, współczuje – zaśmiałem się krótko i znowu na niego spojrzałem.
- Ona nie umarła – złapał ze mną kontakt wzrokowy. - Przynajmniej tak myślę… - odwróciłem głowę. - To dobry moment na dokończenie historii – stwierdziłem, okrywając się kocem. Zielarz zostawiając swoje zajęcie, uważnie mi się przyglądał.
- Widzisz, po śmierci rodziców, zajęła się mną i siostrą, która miała raptem 3 lata, babka. Była to… bardzo surowa kobieta i ciężko mi się było przestawić na inny tryb życia. Rodzice zawsze nas uczyli… mnie uczyli, że nie każdy człowiek jest zły, można z nimi rozmawiać i żyć, tylko trzeba być bardzo rozważnym. Ważna dla nich była też nauka i wykształcenie, dużo tłumaczyli, rozmawiali ze mną, a babka była całkiem inna. Najpierw zabrała nas w inne miejsce, całkowicie zapuściliśmy się w las, nie mając żadnego kontaktu z cywilizacją. Siostra dopiero zaczynała rozumować nauki, jakie się jej dawało, dlatego kobieta to wykorzystała. Jej łatwiej było wmówić idee, niż mi, który wierzył w słowa rodziców. Krótko mówiąc, babka była całkowicie negatywnie nastawiona do ludzi, a nawet innych ras. Uczyła nas życia w lesie, samowystarczalności i walki. Mieliśmy wiele zakazów i nakazów. Na przykład mieliśmy zabronione wychodzić poza teren lasu, a rozmowa z obcymi była surowo karana. Ophelia bardzo się słuchała, z czasem nawet zaczęła mówić jak babka, ale mnie ciągnęło do świata. Chciałem się uczyć i poznawać innych. Nie będę ci opowiadał co wyrabiałem, gdzie łaziłem i co mnie przez to spotykało, ale Ophelia nie miała skrupułów, by mnie wydać. Babka szybko dała mi pewne ultimatum; albo życie wśród ostatnich bliskich osób, albo wymarzone życie na własną rękę. Chyba wiesz, co wybrałem – spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem. - Mając 11 lat odszedłem. Zamieszkałam u jakiejś rodziny, w której w zamian za „dom” - ostatnie słowo pokazałem w cudzysłowie – była praca na roli. Zgodziłem się, bo dzięki temu mogłem też chodzić do szkoły. A babka dotrzymała słowa; nie mam pojęcia co się dzieje z nią, a tym bardziej z siostrą, która krótko mówiąc, się ode mnie odwróciła – skończyłem i wypiłem herbatę.

<Samuel?>

1201 słów

Od Reo Cd. Yael +18

Zabawa z moim nowym kotkiem, jest przyjemna i podnieca, z każdym dotykiem, ruchem, czy też dźwiękiem z jego strony. Tak to właśnie, to gdy tak leży bezbronny, przywiązany i wypięty do mnie, z rozłożonymi nóżkami, a ja mogę go pieprzyć jak dziki ogier. Nie sprzeciwia się, jest oddany mi jak nikt inny. Tak idealnie, uwielbiam to, choć jak by się wyrywał i próbował uciec, też miło, by mi było, tak dokładnie, dla mnie gwałt to świetna zabawa, bo w końcu i tak nikt żywy stąd nie wychodzić, chyba że jest mi oddany, albo Jej.
Oblizałem wargi tak mocno i gwałtownie go posuwając. Moja dłoń spoczęła na jego pośladku, by zacząć powoli dawać mu klapsy i wchodzić w niego pod różnymi kątami. Nim się obejrzałem jego pośladki, były już czerwone, powoli je pomasowałem. Złapałem go za włosy i zacząłem ostrzej pieprzyć, aż w końcu doszedłem w nim po kilku wręcz brutalnych ruchach. Chwilowo z niego wyszedłem, by znaleźć dodatkowe elementy do zabawy, bo wciąż chce go wymęczyć, oraz by sam błagał, bym przestał.
Znalazłem kostki lodu oraz foremkę, którą nakłada się na penisa, a doznania są znacznie spotęgowane. Wróciłem na łóżko i nałożyłem foremkę na penisa Yael'a, po czym ją włączyłem. Uśmiechnąłem się, gdy zaczął drżeć, a z jego ust wydobywały się różne dźwięki, które mnie podniecały, coraz mocniej i bardziej. Uśmiechnąłem się pod nosem i ponownie chwyciłem za ogon chłopaka, zaczynając go pocierać i ciągnąc. Na początku tak powoli i delikatnie oraz drażniłem jego wejście ogonkiem, wziąłem jedną kostkę lodu i wsunąłem do jego wnętrza. Kolejna przejechałem po czerwonych pośladkach, by nieco go nie bolało, oraz ułożyłem druga dłoń na jego penisie, zaczynając poruszać dłonią szybko i mocno, by było mu jeszcze lepiej i przyjemniej.
- Powiedz mi, jest ci dobrze? - spytałem, nachylając się nad nim i szepcząc mu do uszka, delikatnie je przygryzając.
- Tak, bardzo. - wysapał. Zacisnąłem dłonie i próbował jakoś za szybko nie dojść, nie pozwalałem mu, gdy czułem, że jest blisko, zatrzymywałem ruchy dłoni i zabawki, po czym ponownie przyśpieszałem znacznie mocniej.
Robiłem tak kilka razy, aż w końcu wbiłem się w jego wnętrze mocno i sam odczułem nieco bólu, niemalże od razu znalazłem jego punkcik. Ten, który tak lubię, wygiął się, trzymałem mocno jego ogon i poruszałem na nim dłoń, ruszając mocno i szybko biodrami, na tyle szybko, by miał mocny i naprawdę gorący oraz bolesny koniec. Taki jak jeszcze nigdy nie miał. Miło, że jest moją własnością, a do tego tak uległy i pragnie mnie tak mocno.
Jego ogon jest naprawdę miękki i taki miły w dotyku.
Doszedłem w nim, a moje nasienie wypełniło go po same brzegi, to samo on. Zabaweczka była cała w spermie. Uśmiechnąłem się i po delikatnych ruchach, wysunąłem się z niego. To jednak nie na długo. Zatkałem jego tyłeczek i rozwiązałem jego raczki, by zabrać go do sąsiednich drzwi w pokoju, tam znajduje się drobna łazienka/łaźnia. Odstawiłem go pod ściankę, a gdy włączyłem wodę, zaczęła, płynąc, jak to pani domu nazwała prysznic. Może nieco zbyt wybujałe, to jedynie woda płynęła z góry, gdzie w brodziku można było stać i się myć, oraz pieprzyć swoje partnerki, bądź partnerów.
Wysunąłem zabawkę z jego penisa, który był cały w białym lepkim płynie. Ponownie złapałem za jego ogon, odrzucając na bok zabawkę i przygotowałem swojego członka, by w niego tym razem delikatniej wejść i wykonywałem powolne ruchy, patrząc na niego i przejechałem językiem po jego szyi. Poczułem jego pazurki na plecach, zostaną ślady, ale to pewnie nie raz jeszcze. Jeszcze nie dam mu odpocząć, chce go jeszcze trochę.
Przejechałem dłonią po jego boku i złapałem zębami jego sutek, by podrażnić go językiem, a po chwili pociągnąłem zębami mocno. Słodkie jęki, gdy go puściłem, moja dłoń z boku, znalazła się na jego penisie, by go pobudzić do działania. Uśmiechnąłem się i go pocałowałem, poruszając biodrami i obojgiem dłoni, jedna była na ogonie, a druga na członku parterowego kociaka.
- Yael, mam przestać? - mruknąłem do jego uszka, dysząc ciężko, gdy czułem, że powoli się zbliżam.

Yael? 
659 słów