Od Tamtego dnia nie rozmawiałem z Reo. Przemyślałem jedynie po korytarzach, badając dokładnie każdy zakamarek zamku, lub zwyczajnie wpatrywałem się pustym wzrokiem w okno. Nadchodziła wiosna. Śnieg który jeszcze parę tygodni temu przykrywał szczelną pierzynką cały ogród, stopniał zostawiając po sobie jedynie niewielki kałuże brązowej, ciapowatej brei. Na krzewach pojawiły się pierwsze zielone, podobne do maleńkich żuków pąki. Pod rozkwitającą zaskakująco wcześnie żółtą forsycja, nieśmiało wychynęły zielone pędy krokusów i przebiśniegów, które swoimi kolorami ożywiały brunatną ziemię. Świat po długiej mroźnej zimie ponownie wracał do życia. Czułem się nieswojo. Moje wnętrze było w dokładnym przeciwieństwie. Chodź już wcześniej niezbyt piękne, miejscami poszarpane czy zamurowane, teraz wręcz gniło od pielęgnowanego żalu, wstydu oraz pogardy.
Prawdę powiedziawszy od nocy w której panicz Choke najpierw mnie porządnie wypieprzył by na koniec wyssać zdecydowanie za dużo krwi, nie przyszedł do mnie. Czasem tylko wzywał mnie do swojego gabinetu, gdzie przez następne parę godzin służyłem za ładną ozdobę. Siadałem w kącie na niewielkim fotelu i przypatrywałem się jego cichej pracy. Za każdym też razem zachwycałem się niezmiennie jego urodziwym obliczem oraz cierpliwością jaką okazywał zgromadzonym w wysokie stosy księgom. Moje serce mimo że ponownie rozdarte na strzępy przez mojego dominanta biło za każdym razem tak mocno gdy rzucał krótkie uważne spojrzenia spod długich jasnych rzęs.
Właśnie ów dzień wyglądał w taki sposób. Rano wstałem i nie zwlekając więcej przyodziałem podarowaną białą koszulę, czarne jak na mój gust zbyt opinające spodnie oraz wysokie skórzane buty na lekkim obcasie. Następnie skierowałem kroki na korytarz, by po długim spacerze przy wysokich ponurych ścianach twierdzy dostać się do kuchni. Liczyłem, że i tego poranka znajdę coś co będzie zdatne do pożywienia. Jednak, gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia, w moje nozdrza uderzył duszący zapach demonów, więc czym prędzej wycofałem się z powrotem. Najwyraźniej dziś musiałem przeżyć bez śniadania.
Przechodziłem właśnie koło spiralnie kręconych schodów, gdy przez małe uchylone okienko na drzwiami domu, wleciał sporych rozmiarów kruk. Ptak wyleciawszy do budynku, zachwiał się niebezpiecznie w powietrzu, by po chwili runąć bezwładnie w dół. Nie myśląc wiele skoczyłem w przód, aby dosłownie w ostatniej sekundzie złapać biedna ptaszysko Ułożyłem delikatnie jego nie małe i zdecydowanie nie lekkie ciało na rękach. Wtem w oczy rzuciła mi się drewniana tuba, przymocowana do szponów owego niespodziewanego gościa. Pchany ciekawością, odplątałem aksamitny sznurek i odkorkowałem pudełko. W środku drewnianego przedmiotu znajdował się list. Doskonale biały papier z pokaźnych rozmiarów rodową pieczęcią przyciągał wzrok, jednak dopiero pochyło postawione litery w rogu przeznaczonym dla nadawcy zmroziły mi krew w żyłach.
"Sylvai i Rubena Choke
Posiadłość zimowa
Wschodnie Królestwo"
< Co ty na to? >
412 słów
412 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz