wtorek, 22 października 2019

Od Raffaela do Lucida

Jeśli się wie, gdzie szukać, można znaleźć coś nienaruszonego i pięknego, coś, czego nikt nie zdążył zdewastować i coś nadzwyczajnego. Miałem kiedyś takie miejsce, była to łąką blisko Lasu Ciszy, pełna różnorakich kwiatów o wszystkich kolorach i wielu zapachach. Często tam przychodziłem, aby się zrelaksować, niestety każda tajemnica wychodzi na jaw, tak samo jak do każdego miejsca kiedyś zawita ktoś niepożądany, a takim ktosie najczęściej są ludzie; jakiś czas temu przypadkiem znaleźli polanę i postanowili się wzbogacić. Kwiaty akurat miały okres kwitnienia, dlatego wszystkie zostały zerwane i sprzedane na targu. Darmowy import, płatny eksport. Teraz, aby miejsce to znowu odżyło, potrzebowało kolejnego roku, a i tak ludzie tu wrócą, bo wiedzą, gdzie szukać. Przydałoby się takie miejsce, do którego żaden człowiek nie wejdzie…
Do takiego miejsca zaprowadziły mnie Raniuszki. Droga była dość długa, z tego względu, że szliśmy od mojego drugiego domu (akurat zajmowałem się robieniem zapasów na kolejne dni, dlatego ruszyłem tam z torbą pełną ludzkiego mięsa), ale nie żałowałem tej wycieczki. Ptaki zaprowadził mnie do smoczej doliny. Już wiedziałem, że w miejscach tych nie pojawi się żaden człowiek, ponieważ dla nich to zbyt niebezpieczne. Sam zamieniłem się w wendigo, aby nie straszyć napotkanych stworzeń. Sama dolina była przepiękna, naturalna i pełna magii. Czułem się tutaj bardzo dobrze, aż pożałowałem, że tak rzadko tutaj bywam (nawet rzadziej). Droga nam się przedłużyła, zamiast iść prosto za moimi przewodnikami, ja się ciągle zatrzymywałem i obserwowałem to miejsce. Czasem widziałem przelatujące smoki i inne stworzenia, które zachwycały mnie swoim wyglądem. Co jakiś czas białe ptaszki musiały mnie ciągnąć, a raz nawet postanowiły mi wyrwać pióra z głowy, co nie było przyjemnym doświadczeniem. Posłałem im tylko oburzone spojrzenie i posłusznie szedłem za nimi.
- Daleko jeszcze? - zapytałem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko ćwierkot, czyli niczego się nie dowiedziałem. W końcu jednak zobaczyłem na horyzoncie kolorowe pole. Przyspieszyłem swój chód, a potem dosłownie poleciałem. Raniuszki zaprowadziły mnie na polanę kwiatów; ich rozmiary jednak były większe, niż przy Lesie Ciszy, do tego pachniały jeszcze intensywniej, a kolorów było więcej. Mieszkało tutaj wiele owadów, nie licząc gryzoni i pomniejszego ptactwa, które miały tutaj jedzenie w brud. Aż było mi szkoda stawać na ziemię i je zgnieść pod moim ciałem, ale bardzo chciałem ich dotknąć. Zamieniłem się w człowieka, ponieważ dotyk pod tą postacią jest mocniejszy. Kiedy postawiłem stopy na ziemi, kwiatki się wygięły na boki, prawie się rozsuwając. Kucnąłem i zaciągnąłem się cudownym zapachem, dotykając bardzo rzadkich kwiatów, które na oczy widziałem może dwa razy w całym życiu.
Długo siedziałem w tym miejscu, praktycznie ruszyłem się dopiero wtedy, gdy zobaczyłem, że słońce chyli się ku zachodowi. Większość raniuszek poleciała już w kierunku domu, ze mną zostały tylko trzy okazy, które postanowiły uciąć sobie krótką drzemkę na mojej głowie i ramieniu. Kiedy się poruszyłem, dwa się zbudziły, a jeden dalej drzemał na moich włosach. Postanowiłem go nie budzić i nie przemieniając się w wendigo, ruszyłem żwawym krokiem w kierunku w stronę domu.
Ścieżka prowadziła wokół dużej góry, na której pewnie mieszkały gady. Nie miałem zamiaru się przy niej zatrzymywać, ale usłyszałem szept. Spojrzałem w bok i mgła, która zasłaniała część wzgórza, nagle się rozstąpiła i zobaczyłem wejście do jaskini. Chwilę się wahałem, nie powinienem tam wchodzić, ale ten szept… chciałem się dowiedzieć, skąd dobiega, tym bardziej, że mówił w obcym mi języku. Szept na pewno należał do mężczyzny, był niski i dobiegał z tej ciemnej groty. Nie mogłem się powstrzymać, ślepa ciekawość wygrała i zmieniłem kierunek. Raniuszki ewidentnie chciały mnie od tego odciągnąć, ciągnęły mnie za ubrania, a potem za włosy, przez co zbudziły tego śpiącego.
- Dajcie spokój, tylko zobaczę co to – pomachałem nad głową, starając się odgonić natrętne ptactwo, a kiedy przekroczyłem granicę między ścieżką, a grotą, one odleciały. Spojrzałem się za nimi i gdy miałem się zawrócić, szept się powtórzył.
Ruszyłem przed siebie, a kompletne ciemności nie ułatwiały mi zobaczenie niczego, a jednak twardo napierałem naprzód. W końcu czerń się rozstąpiła, a ja znalazłem się w wielkiej jaskini, pełnej kości. Wyczułem dziwny zapach, domyślałem się, że jest lub było to leżę smoka, którego aktualnie tu nie było. Zamiast niego, na samym środku, w prowizorycznym gnieździe, zrobionym z gałązek i liści leżało coś dziwnego. Przypominało czarną kulę, wokół której zbierały się szczątki, otaczały ją pożółkłe już kości. Wydawało mi się, że to coś oddychało, znikomo się poruszało, ale jednak. Podszedłem bliżej i wtedy zobaczyłem kogoś jeszcze; był to niski chłopak, chudy, z szarymi włosami. Chwilę mi się przyglądał, ale oficjalnie jego oczy spoczęły na tym czymś w gnieździe. Delikatnie się uśmiechnąłem.
- Cześć, wiesz co to jest? - zapytałem, wskazując palcem na tajemniczy przedmiot i bardzo powoli zbliżając do niego opuszek palca. Chłopak wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, otworzył już usta, ale wtedy stało się coś nieprawdopodobnego.
Kula nagle rozbłysła tak jasnym światłem, że musiałem zamknąć oczy i się odsunąć. Znowu usłyszałem ten szept, tym razem głośniejszy i wyraźniejszy, jednak w dalszym ciągu w innym języku. Upadłem na plecy, odruchowo zakrywając twarz ręką i czekając, aż błysk straci na jasności. Zniknął tak nagle, jak się pojawił. Zabrałem ramię z oczu i powoli uniosłem powieki, kilka razy mrugając. Przetarłem oczy dłonią, czując coś dziwnego na palcach. Jeszcze dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do sytuacji, a kiedy po jakichś trzech minutach się podniosłem, pierwsze co zobaczyłem, to czerwone nitki, które były związane na moich palcach. Zmarszczyłem brwi, a potem się podniosłem z ziemi. Dziwna kula zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie spalone gniazdo, za którym leżał ten chłopak. On także miał przywiązane na palców sznureczki. Powiodłem wzrokiem po jego nitkach, które o dziwo kończyły się na moich. Szybko jeden z nich oderwałem (odwiązać nie mogłem, ponieważ były to supły) i bardzo się zdziwiłem, kiedy na jego miejscu pojawiły się kolejne dwa. Spróbowałem jeszcze raz, rwąc te nowe. Po nich pojawiły się cztery. Gdy chciałem ponowić czynność, nakrzyczałem na siebie w myślach, przecież nic nie zrobię. Spojrzałem na nieznajomego, który stał już o własnych siłach i także uważnie się przyglądał sznurkom. Chciałem mu zadać pytanie, ale było tego za dużo: kim jest, co to za sznurki, co się stało, co to była za kula, co tu robi i dlaczego nie mogą się pozbyć nitek, dlatego stałem jak słup soli i milczałem, czekając, aż on się odezwie.


<Lucid? Już się jaram samym początkiem xd>

Liczba słów: 1024

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz