środa, 31 lipca 2019

Od Sarethe CD. Johena

Powędrowałam korytarzem dla służby nie mogąc się skupić na jednej myśli. W głowie huczało mi od pytań i wątpliwości, jakie nasuwały się po dzisiejszym dniu. Nie sądziłam, że humor naszego księcia tak diametralnie się zmieni i odpuści sobie mój wybryk z wyścigiem. Zaadoptowane szczenie to strzał w dziesiątkę dla naszego samotnego chłoptasia. Teraz będzie miał z kim czas spędzać, choć miewa go niezbyt wiele. Będzie mógł mu wszystko powiedzieć, co od strony osób 3 będzie wyglądać dziwnie to za to o wiele lżej robi się na serduszku. Nie raz i nie dwa tak spróbowałam. Czułam się wówczas zażenowana, bo i tak nigdy nie była sama choćbym bardzo tego chciała. Matka mnie słuchała. A potem ten kretyn, który każe siebie nazywać demonem.
Weszłam do kuchni z pupilkiem na rękach i początkowo nie zwrócił on niczyjej uwagi. Zgrabnie wyminęłam parę osób znajdując się przy znajomym kucharzu. Stanęłam obok niego przyglądając się w ciszy jego staraniom w gotowaniu. W głębi siebie bardzo chciałam choć trochę umieć gotować jak on. Odchrząknęłam orientując się, że jest tak pochłonięty, iż równie dobrze mógłby na mnie wpaść i nawet tego nie zauważyć. Chłopak złapał się za miejsce gdzie teoretycznie znajduje się serce podpierając się o blat stołu.
-Na bogów! Czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie? -zapytał uspakajając swój oddech.
-A bo ja wiem... -wzruszyłam ramionami głaszcząc brudne futerko zwierzątka.
-A skąd masz...- na chwilę przerwał. -Czyj jest? Przybłęda? Jak się wabi? Książę ma pojęcie, że przywlekłaś szczeniaczka do zamku? -zaczął zasypywać mnie toną pytań, na które odpowiadać mi się nie chciało.
-Wie o nim, należy do Jego Wysokości Księcia Johena Ceuzera. I przyrządź mu coś do jedzenia. Z jego rozkazu oczywiście -uśmiechnęłam się niewinnie.
-Umiem gotować dla ludzi ale nie mam pojęcia jak obchodzić się z żołądkiem uroczego pieska -podrapał się po karku z zakłopotaniem.
-To raczej nic trudnego. Ważne żeby było mięso? Jest na takim etapie, że raczej wcina mięso czy resztki z obiadu aniżeli miał się żywić bardziej płynnymi posiłkami -służyłam pomocą sama do końca nie wiedząc jaką opieką obdarzyć psa Johena.
Bo właśnie tu rodził się kolejny problem. Mamy kogokolwiek kto się na tym zna na tym dworze? Odpowiednia tresura, posiłki, pielęgnacja. Kto mu to zapewni? Długo też nie dali mi pogrążyć w myśleniu ponieważ część służby zleciała się zobaczyć szczeniaka. Logicznym więc było, że kiedy został nakarmiony, niezwłocznie zabrałam go z rąk służby. Czułam na sobie dwojakie spojrzenia mieszkańców, co z lekka wprawiało w dyskomfort. Stanęłam przed drzwiami do komnat Johena i zapukałam grzecznie zachowując się tak jak służba zachować się powinna. Weszłam do środka oświadczając, że powierzone mi zadanie wykonałam należycie.
-Usiądź nie musisz tak stać -te słowa trochę mnie zaskoczyły choć może nie powinny? A może faktycznie jeszcze nie znam go na tyle na ile uważam. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądam się jak mężczyzna bawi się z psem. -Nadajemy mu jakieś imię -choć zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, ja wiem, że to było pytanie. Otwieram usta i na chwilę je zamykam.
-Myślę, że tak, panie. Choć tak naprawdę nie mam najmniejszego pojęcia jakie. To twoja decyzja, panie -stwierdzam dość wymijająco, bo naprawdę jestem beznadziejna w wymyślaniu imion czy nazw.
-Chciałbym usłyszeć twoją propozycję. W końcu razem go znaleźliśmy, tego potwora -zakpił sobie z tej sytuacji. Odchrząkuję.
-W takim razie Bestia, choć prawdę mówiąc dla mnie może i być Kajtek -staram się nie zabrzmieć wrednie, choć moja odpowiedź miała charakter uszczypliwy. Johen na chwilę przerywa zerkając w moją stronę.
-Dobrze, dobrze. A teraz poważnie ? -zapytał odczytując bezbłędnie intencję mojej wypowiedzi, która niestety na moją niekorzyść również w połowie była poważna.
-Bestia, Kajtek... nie mam totalnie głowy do nadawaniu imion, panie. Choć zapowiada się na dużego psiaka, to zostałabym przy Bestii - kiwam zachowując powagę na twarzy.
Korzystając z nieuwagi Johena i małym zainteresowaniem moją osobą, sprawdzam stan mojej nogi. Medycy są świetni, mimo że zostanie blizna to wcale nie boli i pozwala normalnie funkcjonować.
-I jak? -podskakuje na krześle. Nogawkę spodni nadal mam podwiniętą odsłaniając dość nieładną bliznę.
-Zostanie ślad, ale tak jak zapewniałam. Nie przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu. Dziękuję za troskę, Panie -kiwam głową i patrzę na merdający ogonek. - A książę? Książę jakie chce nadać mu imię? -pytam żeby oddalić rozmowę od mojej rany.

Johen?

Liczba słów: 692

Od Mordimera CD. Samuela

Obudził mnie ból w żebrach, a nawet nie zrozumiałem, co się stało. Chłopak nagle zaplątany w pościel wylądował na ziemi, a ja na chwilę straciłem oddech. Trzymając się za obolałe miejsce pomyślałem, że to był zamach i próbował mnie zabić w śnie, ale był takim ciamajdą, że się potknął o pościel i własne nogi. Kiedy zaczął mnie przepraszać, zrozumiałem, że był to wypadek… ale kurde, za co?
- Czy jestem zły? Owszem – odpowiedziałem, masując prawą pierś. - Czy boli? Tak. Za co dostałem? - zapytałem dalej rozgniewany. Czy zestresowała go pozycja, w jakiej spaliśmy? To jego wina, że się do mnie przykleił, ja mu tylko pozwoliłem dalej śnić. Miałem nadzieje, że o nic mnie nie posądzi, tym bardziej, że to on trzymał moją rękę i spał na mnie.
- Za nic! Ja po prostu – wydukał, ale nie dokończył. Zrobił się cały czerwony, wstał z ziemi i odłożył koc na łóżko.
- Co ci się śniło? - zapytałem, starając się zrozumieć sytuacje. Położyłem stopy na ziemie i wstałem, dalej się krzywiąc.
- Nic, już nie pamiętam – powiedział szybko i usiadł do stołu, zapychając sobie usta zimnymi ziemniakami. Patrzyłem na niego przez chwilę.
- A powiesz mi, za co dostałem? - chłopak wzruszył ramionami. Wiedziałem, że niczego się nie dowiem, dlatego poszedłem do toalety, załatwić swoje sprawy. Po powrocie chłopak zjadł zimne danie i zebrawszy swoje rzeczy, wyszliśmy z hotelu. Aż do wyjścia z budynku oboje milczeliśmy, dalej miałem mu za złe uderzenie w żebra. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, odezwałem się.
- Jeszcze zajdę do wczorajszej kawiarni – oznajmiłem obierając drogą przeciwną niż do domu. Samuel zaraz pojawił się obok mnie.
- Po co? - zapytał.
- Posmakowały mi te ciastka – wyjaśniłem. Samuel opowiedział mi trochę o słodkościach, jakie tam jadł ze swoją znajomą. Słuchałem go i czasem potakiwałem, a kiedy dotarliśmy do celu, od razu poczułem przepyszny zapach kawy.
- Aż się chce znowu wypić – skomentował chłopak, na co mu przytaknąłem. Mimo to musieliśmy wracać do domu, tym bardziej, że matka mojego towarzysza może się niepokoić. Kupiłem trochę ciastek na drogę, z myślą, że zostaną mi jeszcze do smakowania w domu. Zjedliśmy po jednej i schowałem je do torby. Ruszyliśmy w kierunku domu.
- W ogóle, jak się czujesz? - zagadałem. - Mi ramiona odpadają – dodałem, czując, jak przy każdym ruchu mięśnie się napinają.
- Trochę szczęka zaczyna mnie boleć, ale to nic takiego – stwierdził masując wypowiedziane miejsce. - Myślisz, że odnaleźli już ciała? - zapytał szeptem, wzruszyłem ramionami i nic nie powiedziałem. Kiedy wyszliśmy z wioski, po drodze mijając wóz z sianem, który prawie nas przejechał, gdy koń wystraszył się biegnącego psa, ponowiłem rozmowę.
- Przydałby się jakiś transport – westchnąłem.
- Raczej nie mamy co na niego liczyć. No chyba, że ktoś będzie przejeżdżał, a my ubłagamy się o podwózkę – i jak na zawołanie usłyszałem w oddali koła oraz kopyta. Samuel nie mógł tego usłyszeć, ale już po krótkiej chwili kłusa, wóz ujawnił się za naszymi plecami.
- Lubisz siedzieć na sianie? - zapytałem widząc, że jedzie ten sam pojazd z sianem, którego spotkaliśmy w wiosce. Czyżby pomylił drogi?
- Chyba wiem, co masz na myśli – odpowiedział z lekkim uśmiechem, a następnie zaczął machać do woźnicy. Mężczyzna z początku nas ignorował, a potem zmierzył rozzłoszczonym spojrzeniem.
- Nie mam miejsca! - warknął i uderzył lejcami konia. Zmarszczyłem brwi, nie lubiłem takiego chamstwa, tym bardziej, że wcześniej jego koń prawie nas stratował, a on nie zwrócił na to uwagi, jakby się nic nie stało.
- Chodź – szturchnąłem chłopaka i pobiegłem w kierunku wozu. On ruszył za mną, transport nie poruszał się za szybko, dlatego łatwo go dogoniłem. Wskoczyłem na siano niczym zwierz, na czterech kończynach. Chłopak akurat nie mógł tego zrobić, dlatego zostało mu tylko biegnięcie za mną. Przez chwilę wyobraziłem sobie, jak cała drogę biegnie i stara się wskoczyć na jadący wóz, co wywołało na mej twarzy uśmiech. Wychyliłem się i wyciągnąłem rękę, kiedy ją złapał, mocno go pociągnąłem. Wszedł na wóz, po czym schowaliśmy się w sianie. Mężczyzna nie zareagował, dlatego do końca drogi trwaliśmy w ciszy, ciągle się przy tym uśmiechając i dając sobie do zrozumienia, że jesteśmy mistrzami.
W końcu dotarliśmy do skrzyżowania, kiedy wóz skręcił w drugą stronę, zeskoczyliśmy z niego i ruszyliśmy do miasta.

<Sam? Jeszcze to nadrobię>

Liczba słów: 671

Od Reo CD. Yael'a

Wychodząc z łaźni miałem na sobie jedynie ręcznik na biodrach, a drugi na ramionach. Wycierałem się powoli, jednak gdy słyszałem podmuch, zdecydowałem się podejść i sam zobaczyć. Erina była pierwsza. Białe długie włosy, czarno-fioletowa sukienka z falbankami. Wyglądała jak szlachetnie urodzona, ale za to była księżniczka demonów. Ona zamknęła drzwi, a ja stałem i patrzyłem, o co chodzi. Nie na co dzień, można ją zobaczyć, zwykle gdzieś zajęta jest, albo coś ważnego robi. Tym razem było inaczej.
- Kto to? - rzuciłem w jej kierunku. Uśmiechnęła się, jakby dobrze wiedziała.
- Idź się ubrać mój drogi i przyjdź do salonu. Będę czekać z naszym gościem. Potem mu pomożesz, a gdy będzie się opierać, to się z nim umyjesz, a może i nawet więcej. Jednak to już od ciebie zależy Reo. - rzekła. Jej głos, zawsze prowadził do gęsiej skórki, dreszczów albo drżenia. Potężna, nie do zabicia i w dodatku, zajęła się mną, gdy się spotkaliśmy. Jednak czasem jest dzieckiem, tak też się zachowuje.

Ruszyłem po schodach do komnaty, a po chwili do szafy, pełnej ubrań nasączonymi demoniczna energia. Nikt nie zadziera ze mną, chyba że chcą się zabawić z demonami, które są zawsze przy mnie.
Wybrane ubrania, które odziałem, były w ciemnych kolorach. Zanim jednak ruszyłem do Eriny, w oknie mogłem dostrzec... Rozszalała burza, śnieg, oraz łowcy.
- Ragnor, Verus. - powiedziałem. Oba demony się zjawiły, w sumie to bardziej ochroniarze, którzy pilnują by nikt nie godny, nie przekroczył bramy. Wskazałem im, a gdy ci zniknęli, mogłem się przyjrzeć dokładnie temu, co zrobią. Odziani w ludzkie skóry, ochroniarze. Zostawili uchylona bramę, jednak nałożyli talizmany na nie. Teraz brama wybierze kogo wpuścić, a ogród i sam zamek określi, czy mogą wejść dalej, czy mają odejść.
Tu jest wiele demonów, znam ich wszystkich. Nawet gdybym nie wiedział, usłyszę głos naszej pięknej młodej Eriny. Zaledwie 10 lat ma, a już jest najwspanialsza, wszyscy się przed nią kłaniają nikt, nie odważy się jej zdradzić.
Jednak wciąż coś nie gra, cały czas coś jest nie tak.. Zostanę człowiekiem, nawet mimo pomocy demonów i księżniczki, wciąż nim będę, aż do końca mych dni, takie już moje szczęście, w nieszczęściu. Nie zostałem obdarowany, przeklęci rodzice, byli, mieli moc, ale ja już nie. To nie sprawiedliwe, pragnąłem jej tak bardzo, że ona się pokazała. Erina księżniczka demonów, księżniczka, która podrałowała mi zdolności zawierania paktów, przyzywanie ich oraz pobieranie mocy. Jednak moje ludzkie ciało, musi cały czas być ćwiczenie, by pochłonęło więcej mocy, inaczej sam zostanę pochłonięty i stanę się demonem, który pochłania i niszczy wszystko na swej drodze.

Udałem się na dół, krętymi schodami do salonu. Ciężkie zasłony, były długie, aż do samej ziemi. Słychać było krople deszczu, które waliły w szybę, jakby chciały się dostać do środka. Ciemne ściany, ciemne meble oraz żyrandol. Z małymi diamentami, bogaty i niezwykle piękny. Stałem oparty o ścianę, jednak po chwili, gdy gosposia przyniosła trochę przekąsek. Podszedłem i rozsiadłem się w fotelu. Dostałem kielich z krwią, tą, która zwykle mi dawają, każdego dnia na wzmocnienie. Są jeszcze inne strony tego, ale tym razem jest coś innego też..
Patrzyłem na Erine. Przyglądała się gościowi, ale też jakby się cieszyła. No przecież rzadko mamy gości, a ona rzadko wychodzi. Gdyby ktoś ją znalazł, złapał, bądź też złapał ją głód, mogłoby być źle. Jednak, gdy chce czasem, można się wybrać, wraz z nią.
Teraz tylko czekać, aż się obudzi, zje, umyje i opowie o sobie.

Yael?

Liczba słów: 556

wtorek, 30 lipca 2019

Od Tetsu CD Kise

Kise wyszedł z pomieszczenia, a ja czułem, że coś planuje, nie wiedziałem co mam o tym myśleć, pokręciłem głową, skupiając swoją uwagę na siostrze, która przez cały czas coś do mnie mówiła, wciąż mocno mnie tuląc. No cóż, nie ma ona nikogo prócz mnie, co prawda nasi rodzice nie umarli, zamiast tego nie mieli dla nas czasu nawet, teraz gdy Toshi jest pod moją opieką, nawet jej nie szukając, tak jak by nic dla nich nie znaczyła, a przecież to ich córka. Nie, żebym sam synem ich nie był, jednak mnie od początku traktowali jak darmową siłę roboczą, która nic dla nich nie znaczy.
Cóż nie ma co narzekać dzięki Kise mamy nowe życie i jestem mu za to strasznie wdzięczny, tylko martwię się, że zrobi najgłupszą rzecz swojego życia.
Westchnąłem cicho, gdy mała Toshi zmęczona płacze i ciągłym mówieniem położyła się obok mnie, zasypiając w moich ramionach, ucałowałem ją delikatnie w głowę, również zamykając oczy, nie spałem, trwałem jedynie w milczeniu, przy mojej ukochanej gwiazdce. Która jest moją radością i zawsze będę dla niej żył, nawet jeśli będę miał dość, pamiętam o niej i nigdy jej nie opuszczę, przysięgam.
Nawet jeśli umrę, wrócę jako duch, by chronić ją przed wszelkim złem.
Leżąc tak bez ruchu, słuchałem rozmowy do koła, do innych pacjentów też ktoś przyszedł, starając się rozmawiać jak najciszej, mimo to moja głowa nieprzyjemnie pulsowała, gdy tylko powiedziało się coś głośniej, prawie tak jak bym migreny przechodził, tylko ona głowy mi do krwi nie rozwala. Westchnąłem cicho, nagle słysząc otwierające się drzwi, uchyliłem delikatnie powieki, odwracając głowę w tamtą stronę, uśmiechając się delikatnie na widok Kise. Już do nas wrócił, cieszyłem się, a jednocześnie martwiłem. Nie wiedząc, gdzie się podział mając niestety pewne przeczucia. Mam tylko nadzieję, że się mylę a on nie poszedł do wampira.
- Byłeś u niego prawda? - Spytałem, widziałem w końcu jego spojrzenie, może i jestem głupim dzieciakiem, ale widzę i wiem więcej niż małe dziecko i na pewno nie dam się nabrać na jego sztuczki, nieważne co powie, ja wiem, że będzie kłamał lub może będzie ze mną szczery i powie gdzie i po co był.
Kise przystanął na chwilę, tak jakby chciał, zapytać skąd to wiem, cóż to proste znam go już trochę i wiem, że bez powodu by nas nie zostawił na dwie godziny, dobrze odróżnia rzeczy ważne i ważniejsze i oboje o tym wiem, tak więc wykręty nie mają sensu. I oboje o tym wiemy, nie potrafimy się okłamywać.
Kise usiadł spokojnie na krześle, nic nie mówiąc, to już dało mi do myślenia, jednakowo zmusiło do tego, aby więcej o to nie pytać, nie chciał o tym rozmawiać i okej do niczego nie będę go zmuszał miałem, tylko nadzieję, że nie zrobił głupek niczego, za co wampir będzie chciał się zemścić. A dobrze wiem o tym, że nie odpuści sobie zemsty.
- Nie wiem, o czym mówisz - Odparł, w końcu kręcąc nosem, bez zainteresowania tematem. Cóż to całkiem dobry pomysł olać, tym samym ominąć temat.
Kiwnąłem głową, odpuszczając sobie na razie rozmowę z nim o wampirze, jednakże jeszcze do tego wrócę niech sobie nie myśli, że tak szybko mnie spławi.
- Dostałem zwolnienie na dwa tygodnie, nie mogę chodzić do pracy ani do szkoły. Mam siedzieć w domu i zgłaszać im gorszy stan, jeżeli taki by nagle się stał - Odparłem, skoro nie o tamtym to pogadamy o tym i już. W końcu i tak musiałbym prędzej czy później mu o tym powiedzieć. Aby nie był tym faktem zaskoczony.
- Dobrze, na razie musisz odpoczywać - Zauważył, uśmiechając się do mnie tak radośnie, uwielbiam go za to, ma mnóstwo radości, której ja w sobie nie mam, chciałbym choć raz cieszyć się z każdej drobnostki. Tak jak właśnie on to robił.
- Będę musiał, jutro zanieś to zwolnienie do szkoły i pracy - Szepnąłem, przymykając powoli oczy, odczuwając zmęczenie, a do tego bolesna pulsacja głowy w niczym mi nie pomagała. Wręcz przeciwnie powodowała moją lekką irytację otoczeniem.
- Pójdę z tobą - Szepnął, widząc, że powoli zasypiam, nie chcąc walczyć z własnym zmęczeniem. Dzięki niemu szybciej wyzdrowieję, gdy porządnie się wyśpię.

***

W nocy budziłem się kilka razy, uświadamiając sobie, że jestem tu zupełnie sam, cóż nic dziwne, Kise musiał zabrać małą Toshi do domu, by ta mogła się normalnie wyspać i pójść z rana do szkoły. Nie, tłumacząc się, wizytą u mnie.
Nad ranem natomiast gdy obudziłem się, zastałem blondyna siedzącego na moim łóżku, od razu, gdy go zobaczyłem, ucieszyłem się i to nie na żarty po prostu nie chcą być tu samemu. Może i nic mi nie grozi, jednak całą noc śniły mi się koszmary mam już naprawdę dość tego miejsca. Nie chce tu w najbliższym czasie wracać..
- O to pański wypis - Medyk, wchodząc do pomieszczenia, nie dał mi nawet przywitać się z Kise, czy też ze sobą porozmawiać szyb ko uciekając, mówiąc, że ma dużo pracy na głowie. Nic nie odparłem, w duchu po prostu ciesząc się, że to już koniec.
- Chodźmy od razu do szkoły, zaniosę papiery i będę miał to z głowy - Stwierdziłem, wychodząc ze szpitala, wciągając do płuc świeże powietrze.
- Jasne jak wolisz - Mój towarzysz ciągle uśmiechając się, szedł obok mnie, patrząc gdzieś przed siebie. Ciesząc się, nie wiadomo z czego i po co.
- Więc powiesz mi, co się wczoraj wydarzyło, gdy wyszedłeś na chwile ze szpitala czy wciąż będziemy unikać tematu? - Zapytałem, oczywiście nie chcąc naciskać, jeśli mi nie powie, trudno jakoś to przeżyje. Naciskanie nigdy nie wnosi niczego dobrego, wiem to z własnego doświadczenia. Nie lubię, gdy zmusza mnie ktoś do mówienia to straszne. 

<Kise? xD >
910

Od Samuela CD Lucid'a

 - …W ten sposób możemy cofnąć spowodowane chorobą zmiany w ciele pacjenta. W naturalny sposób, niemalże nieinwazyjnie. Nie jest to łatwe, wymaga też dużego nakładu pracy, ale najbardziej wytrwali dzięki temu sposobowi ratowali setki, jak nie tysiące istnień. Opowiadał mi o tym pewien handlarz z zachodu, który dostarcza do naszego zakładu niektóre z orientalnych składników, które są nam niezbędne do codziennego funkcjonowania. Zresztą, mówił mi też o tym, jak to je-
     - Samuel, słuchasz mnie? – usłyszałem dochodzący z góry głos Lucida. Momentalnie oderwałem się od jednostronnej rozmowy z królem, urywając swój monolog. Podniosłem wzrok, odchylając głowę do tyłu. Stojący nade mną mężczyzna nie wyglądał zbyt groźnie – prędzej powiedziałbym, że mimo swoich zapewnień, jest zdecydowanie przemęczony. 
     - Szczerze mówiąc, niespecjalnie. Król nie miał czym zająć myśli, więc postanowiłem opowiedzieć mu nieco o zielarstwie i medycynie naturalnej – odparłem, ostrożnie podnosząc się do pozycji pionowej. Zmęczony wzrok króla przez krótką chwilę za mną podążył, jednak ostatecznie władca przymknął powieki, tym samym wyłączając się z rozmowy. Uznałem to za ciche zezwolenie na to, żebym całkowicie skupił się na słowach młodszego mężczyzny.
     - Mówiłem o tym, jak dotrzemy na miejsce – rozpoczął Lucid po raz kolejny, przeczesując dłonią nieco splątane włosy. Jego twarz była jeszcze bledsza nisz zwykle. Wydarzenia minionej nocy widocznie nie wpłynęły pozytywnie na jego ogólne samopoczucie. – Musimy przejść pieszo jeszcze jeden dzień. Powinniśmy pokonać przewidzianą trasę zanim zapadnie zmrok. Na noc zatrzymamy się w małej wsi na wschodzie Mamy zaznajomionego z sytuacją barmana, który już szykuje dla nas pokoje. Z rana wyruszymy konno. Jazda zajmie nam około trzech, do czterech dni, wliczając w to każdego rodzaju postoje. Po tym czasie dotrzemy do zagajnika. Flora jest tam na tyle bujna, żebyśmy nie dali rady przejechać konno, dlatego  resztę trasy będziemy musieli pokonać piechotą. Końmi zajmie się zaprzyjaźniony handlarz mieszkający niedaleko. Kolejna doba, najprawdopodobniej, zejdzie nam się na marszu. Później dotrzemy tam, gdzie mieszka Szamanka – mężczyzna zakończył swój wywód, spoglądając na mnie. 
     - Jasne – odparłem niemrawo, nie mogąc oderwać wzroku od zmęczonego wyrazu twarzy towarzysza. Przez chwilę milczałem, dokładnie analizując słowa kompana. – W jaki sposób będziemy przemieszczać się konno? Skoro Jego Wysokość jest niemalże w stanie agonalnym, na pewno nie da rady pojechać siodłem. 
Lucid westchnął, nerwowo pocierając nasadę nosa.
     -Myślałem, że ta kwestia jest najbardziej oczywista… Król pojedzie karetą – wytłumaczył zrezygnowanym głosem. - Znajomy zaopatrzy nas w pojazd na tyle mały, żebyśmy nie ugrzęźli po środku lasu. Oczywiście, będzie on zaprzęgany tylko w jednego konia. Mimo to, żeby nie było żadnych wątpliwości, weźmiemy ze sobą dwa. Droga jest ciężka, większość prowadzi pod górę, a my nie mamy ani czasu, żeby robić postoje co godzinę, ani chęci, żeby musieć użerać się z ewentualnym padnięciem wyczerpanego zwierzęcia… 
     - Lucid, my… ktoś będzie z nami jechał, prawda? – spytałem niepewnie, wchodząc mężczyźnie w słowo.  
     - Oczywiście, że nie – westchnął oburzony. – Im mniej osób jest w to zaangażowanych, tym lepiej dla Królewskich interesów – mówiąc to, zmarszczył nieznacznie brwi. – Potrafisz poprowadzić karetę, prawda? 
     - Nie – odparłem zgodnie z prawdą, niemalże czując na sobie zirytowany wzrok Lucida. – Będąc szczerym, nigdy nawet nie jechałem żadną. Na oczy widziałem tylko kilka, kiedy miałem okazję być na miejskim rynku głównym – policzki piekły mnie z zażenowania.
     - Zaklinam. Jeśli powiesz, że konno też nie potrafisz jeździć, ukręcę ci kark tu i teraz – warknął. 
     - Od kilku lat tego nie robiłem – jęknąłem, jednak widząc morderczy wzrok mężczyzny, szybko poprawiłem się. – Ale myślę, że takich rzeczy się nie zapomina. 
     - Dobrze, w takim razie pojedziesz przodem. Będziesz badał teren, za tobą będę jechał ja, prowadząc karotę. A teraz zbieramy się. Słońce już wschodzi, musimy ruszyć jak najszybciej!

(?)

Liczba słów: 578

Od Mordimera CD. Keyi

Postać Keyi nie przypadła mi do gustu, zaczynałem nią gardzić, aż dała mi karteczkę z rzekomym zleceniodawcą. Zgniotłem ją w palcach i schowałem do kieszeni, przyglądając jej się. Jej postawa mnie bawiła, nie różniła się niczym od większości ludzi. Mieli gdzieś czyjekolwiek życie, a wszystko to było przyczyną ich nieprzyjemnej przeszłości. To egoistyczne z ich strony, zawsze myślą, że mają najgorzej, tak, jakby ktoś się na nich uwziął, jakby tylko oni cierpieli, a reszta nie i żeby istniała sprawiedliwość, należy sprawić, by oni też cierpieli. Tak jak myślałem, dla tego świata nie ma ratunku, wszyscy zataczają błędne koło. Wystarczy jedna osoba pokroju tej dziewczyny i wszyscy nawzajem się będą wybijać, bo nie potrafią pogodzić się z przeszłością. Babka w jednym miała racja: są strasznie pamiętliwi i czuli na swój ból.
Odwróciłem się i jakby dziewczyna nie istniała, poszedłem w swoją stroną. Czułem na sobie jeszcze jej wzrok, który zniknął, gdy ja wtopił się w tłum. Po drodze zajrzałem do ulubionej piekarni i kupiłem kawałek ciasta dla osłodzenia swojego nudnego dnia. Kiedy zaszedłem do domu, przygotowałem obiad, a po jego zjedzeniu, usiadłem wygodnie w fotelu i rozwinąłem papierek.
„Michaił ‘Red’ Daimon, ulica Ruthefil, mieszkanie 12”.
Kilka chwil przyglądałem się literom, zastanawiając się, dlaczego mi to dała. Może to był podstęp? Ja tam pójdę, a oni mnie złapią i będą torturować, aż nie powiem, gdzie jest dziewczynka. A może to zwykł żart? Keya chciała się mnie na jakiś czas pobyć? Ewentualnie może to być prawda, wtedy zastanawiałbym się nad jej celem. Chciała się go pozbyć? Nie chciał zapłacić? A może była ciekawa, co zrobię?
Wypiłem herbatę, po czym się przygotowałem i wyszedłem z domu. Musiałem się przejść, dlatego wybrałem się znowu do pobliskiego lasu. Zastanawiałem się, co teraz zrobić. Najpierw musiałem sprawdzić, czy ta informacja jest prawdziwa. Jeśli nie będzie, prawdopodobnie wpadnę w jakiś kłopoty, z których wyciągnie mnie pewnie rozlew krwi, nie ważne czyjej. Ale załóżmy, że informacja jest prawdziwa, co wtedy? Moim zadaniem jest ochrona dziewczyny, aby przeżyła swe lata nienękana przez morderców, w tym celu musiałem wyeliminować źródło, a potem pobocznych idiotów, którzy ze chcą ją zabić tylko dlatego, że nie jest jedną z nich. Morderstwo byłoby jednocześnie za proste, jak i za trudne. Nie chciałem przecież robić sobie wrogów. To może jakiś inny podstęp?
Chodziłem bez celu do wieczora, potem wróciłem do siebie. Przez dwa dni nic nie robiłem, musiałem na razie odczekać tę sprawę. Dopiero na trzeci dzień spotkałem się z moim przyjacielem u mnie w domu. Kostuch zjawił się w samą porę, przygotowałem coś do picia, pogadaliśmy kilka minut na bezsensowne tematy, aż przeszedłem do rzeczy. Nie pytałem, gdzie jest dziewczynka, wiedziałem, że w bezpiecznym miejscu. Podałem mężczyźnie zwitek papieru, przeczytał go i schował do kieszeni.
- Popytam kogo trzeba – to było na tyle z naszej rozmowy na temat zleceniodawcy, wróciliśmy do błahym rzeczy. Dowiedziałem się przy okazji, że mężczyźnie wpadła w oko jakaś kobieta, ale nie chciał nic więcej zdradzić. Życzyłem mu tylko, by wszystko poszło po jego myśli i się pożegnaliśmy.
Przez kolejne trzy dni żyłem rutyną, jakbym nią przesiąkł. Czasami widziałem gdzieś posturę Keyi, ale się nie wychylała, a ja się nie zastanawiałem, czego chciała. Nie mogła znaleźć Maddie, była dobrze ukryta, wierzyłem w nekromantę. Teraz zostało mi tylko czekać na informacje, z która przyszedł pod koniec tygodnia. Tym razem spotkaliśmy się u niego w domu.
- Czegoś się dowiedziałeś? - zapytałem popijając herbatę z miętą.
- To on. Zabił paru innych wygnańców, a nawet ludzi. Typowy zleceniodawca, zabij tego i tamtego, bo mi przeszkadzają.
- Wiesz, czego chciał od aniołów? - skinął głową.
- Łatwo było się porozumieć z jej rodzicami. Siedzą w czyśćcu i pilnują córeczki, nie chcą przejść na drugą stronę. Za darmo udzielili mi informacji i kazali mi przekazać, że mają nadzieję, iż spłacisz dług – skinąłem głową i nagle nabrałem zgorzkniałej miny. Jakoś nie widziało mi się, by mnie obserwowały martwe anioły, może nawet siedziały w tym pokoju?
- Postaram się – powiedziałem z myślą, że są gdzieś obok mnie. - Co powiedzieli?
- Powiem od początku. Najpierw myślałem, że ich zabił, bo byli Wygnańcami, ale wtedy zwykli martwi ludzie by nie pasowali. No to skontaktowałem się z nimi, a oni mi mówią, że nie chcieli mu dać klucza.
- Klucza? - zdziwiłem się. Kostuch przytaknął.
- Klucza. Nie mam pojęcia o co z nim chodzi, ale najwidoczniej ich córka musi mieć ten klucz przy sobie – wyjaśnił.
- Ale to głupie – stwierdziłem. - Po co mu to?
- Ponoć ten klucz otwiera wszystkie drzwi i może prowadzić do każdego miejsca na świecie – wyjaśnił. Przez chwilę milczałem zastanawiając się, co to ma do rzeczy, aż zdałem sobie sprawę, że taki Klucz może być bardzo przydatny.
- A ten Michaił to kim w ogóle jest? - zapytałem, ale mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nikt nie wie, podejrzewam że jakiś przestępca.
- To na pewno – stwierdziłem. Przez chwilę panowała cisza.
- Wspominałeś, że dziewczyna nazwiskiem Reed została przez niego wynajęta? - pokiwałem głową, chociaż nie rozumiałem, dlaczego o niej mówi. - Wiesz? Może to rozwiąże ten problem – zasugerował, a ja uważnie mu się przyglądałem. - Martwi powiedzieli, że zlecił śmierć jej matki.

<Keya? Nareszcie napisałam>

Liczba słów: 824

Od Cerise do Keyi

Cerise wiedziała, kiedy ma zniknąć. Wiedziała także, że już czas, by pokonać kolejnych złodziejaszków, by reszta była bezpieczna. Tym razem także, po zniesieniu koszyka. Gdy nikogo nie było w pobliżu, przyodziała swą maskę. Taka, która zasłaniała jej twarz, oraz naciągnęła kaptur, by nikt nie mógł go z niej ściągnąć. Nawet gdyby spróbował, jej szybkość, by uniemożliwiła, zobaczenie im kim jest.
Wybyła z domu i wybrała się na dachy pobliskich budynków. Tak mogła się przemierzać, jednak po paru chwilach musiała zejść i chować w mroku, nasłuchiwać i czekać na wezwanie pomocy. Może jest samozwańca, ale ludziom to nie przeszkadza, gdy mogą być bezpieczni tylko "Kaptur" jest im to zapewnić. Nie potrzebuje nagrody, jedynie wystarczy jej, iż nikt nie został zabity, bądź też napadnięty. Ludzie, czy też wygnańcy mogą żyć, nie obawiając się o swoje życie. Nie muszą się bać, bo przecież mają swojego obrońcę. Ona znajdzie się wszędzie tam, gdzie słyszy, widzi zagrożenie. Obezwładnia i podrzuca strażom bądź też lokalnej "policji". Jej dłonie są na wpół ludzkie, to znaczy jedna dłoń ludzka, albo ręką przysłonięta przez krótkie futerko, jakby próbowała zmienić się w wilkołaka. Natomiast drugą ręką wilkołaka.
Wiedzą, kim jest, a mimo tego nie boją się jej. Wręcz przeciwnie, lubią i dziękują za pomoc, dając różne prezenty, smakołyki. Nie zadają pytań, bo przecież wystarczy im to, że mogą wierzyć w ochronę, że nikt nie zginie. Ona temu zapobiegnie.
Złe gangi, mordercy i inni przestępcy, polują na nią. Niszczy im łowy, zabiera zwierzynę (czyt. Ludzi). Jednak nie udaje im się złapać obrońcy. Zastanawiają się, kim jest, jednak ci, którym się ujawniła, zmieniając w wilka i strasząc. Zmienili się bądź popadli w strach i przerażenie. Przecież może ich znaleźć i zjeść, zabić, bądź też ponownie nastraszyć. Tak też i tym razem było i jest i tak będzie, dopóki ona żyje. Nie pozwoli na przelanie krwi oraz uczucie paraliżu i obawy o siebie bądź bliźnich.
To zaledwie szczyt góry, to co się dzieje niżej, jest o wiele bardziej zawiłe. Tym razem też znalazła rodzinę, która miała paść w ręce morderców. Znalazła ich w okamgnieniu i szybko się pozbyła. Uratowała ich, ale ostatecznie wpadła w pułapkę. Przez takie durne pomysły pojawia się jej wilcza postać. Tym razem jednak powstrzymała to i czekała, aż wykonają ruch. Wykonali, a ona jedynie sprawnie ich pokonała. Nawet nie wiedzieli kiedy, leżeli związani i nie mogli się ruszyć. Nawet gdyby spróbowali uciec ponownie, by ich złapała. Jeden wyskoczył z nożem. Myślał, że to mu pomoże, to jednak był błąd, ten nóż wylądował w jego nodze i chojrakowanie się szybko i sprawnie skończyło. Na koniec nawet opatrzyła mu ranę, a po chwili zniknęła owiana cieniem. Jakby jej tam nie było, a tuż po niech wpadła straż, by zabrać ich. Tak się to kończy. Taka prawda.
Kolejna osoba obserwowała małą dziewczynkę, zgubiła się, płakała. Podeszła do niej kucnęła i pogłaskała po głowie.
- Czerwony kapturek. - zawołała, łkając cicho.
- Pomogę Ci odnaleźć rodzinę. - powiedziała i wyjęła z kieszeni kaptura cukierka. Podała go dziecku, a ono je wzięło. Przestało płakać, gdy już miała z nią ruszać, spostrzegła, że ktoś się zbliża. To była Keya.
- To ty. - zawołała. Spojrzała na nią i się lekko skłoniła.
- Witaj, jam jest Kaptur, mam zadanie innym razem się spotkamy. - rzekła. Po chwili zniknęła, jakby rozpłynęła się z dzieckiem w powietrzu. Odnalazła rodzinę dziewczynki. Także jej szukali. Skłoniła się, dostała dar, nawet uścisk. Po czym mogła ponownie zniknąć, by pilnować do wschodu słońca. Po wschodzie słońca może zniknąć i udać się do domu na spoczynek. Jedynie jej babcia, wie. Nie raz ani nie dwa ją widziała albo też uratowała. Kaptur, obrońca uciśnionych i tych, którzy nie mogą sami się bronic.
Kolejny dzień, Cerise mogła odespać tego, jej było trzeba. Sen i jedzenie tak idealne połączenie. Dziś nie musiała nigdzie wychodzić, ale Kaptur i tak miała na sobie. Chociaż podczas snu, kąpieli może go nie mieć. Podczas tych dwóch czynności, a tak ma go mieć. Ma pełno czerwonych kapturów oraz kilka bordowych na specjalne okazje. Dziś takiej jeszcze nie było.
Cerise po śniadaniu bawiła się ze swoim wilkiem, przy stawię nieopodal domu, biegały między drzewami, oraz przeskakiwały korzenie i inne przeszkody. Gdy w końcu znaleźli piękną łąkę, mogli odpocząć. Czerwony Kapturek usiadł wśród kwiatów, by następnie zacząć pleść korony i wianki, czy też inne ciekawe ozdoby, które będzie mogła później sprzedać. Jej wilk, leżał obok niej, miałam pyszczek na jej kolanach. Uśmiechnęła się i pogłaskała zwierzaka. Tuż przed nią po kilku długich za może nawet jeszcze później zjawiła się jej babcia wraz z Keya. Babcia przyniosła wiklinowy koszyk oraz dostała wianuszek, usiadła tuż obok swojej wnuczki i razem pletły.
- Spotkałam twoja babcie, wiedziała, gdzie jesteś, więc przyszłam wraz z nią. - powiedziała. Kiwnęłam głową i posłała jej uśmiech. Carmine nie była jakoś zadowolona, ale jak miła mnie przy swoim boku mogła to znieść.

Keya?

Liczba słów: 791

Od Yuri'ego CD Victora

Wpatrywałem się przez jeszcze dłuższą chwilę w miejsce gdzie jeszcze niedawno stał Strażnik. Cóż byłem mile zaskoczony tym, jak sprawy się potoczyły. I można powiedzieć, że czuję...dumę? Tak to pewnie duma i zadowolenie, że Victorowi udało się zdać próby i w tym samym uratować królestwo przed klęską.
- W jak najlepszym porządku - uśmiechnąłem się szeroko do mężczyzny, mając wielką ochotę, aby go mocno uściskać, jednak wiedziałem, że może mu się to niezbyt spodobać, dlatego zrezygnowałem z tego pomysłu. - Teraz możemy już wracać i skupić się tylko i wyłącznie na twojej nauce.
Książę westchnął ciężko i wywrócił oczami, okazując jawnie swoje wielkie niezadowolenie. Rozbawiony pozwoliłem sobie na cichy chichot, który poskutkował dziwnym spojrzeniem skierowanym w moją stronę. Odchrząknąłem cicho i udałem, że wcale się nie śmiałem, bo jeszcze jaśnie pan się na mnie obrazi i wtedy to dopiero będę miał problem.
- Wracajmy pewnie twoja ciotka musi się zastanawiać, czemu jej kochany siostrzeniec uciekł z lekcji - odwróciłem jego uwagę, kierując się w stronę koni, które grzecznie czekały na nasz powrót. Na szczęście mój towarzysz poszedł w moje ślady i już po kilku minutach mogliśmy zacząć wracać do rezydencji jego ciotki, która pewnie czeka na nas i na jakieś wyjaśnienia z naszej strony.

~~*~~

Tak jak się spodziewałem mimo późnej pory naszego powrotu, Claudia nie spała i czekała na nas. Trochę poczułem się źle, że nie powiadomiłem jej o moim planie, ale jakoś nie miałem czasu o tym myśleć. Wolałem jakoś skupić się na naszej podróży, niż zajmować się takimi pobocznymi sprawami.
- Odprowadzę konie do stajni - oznajmiłem i przygarnąłem jeszcze rumaka Victora do siebie, zostawiając go sam na sam z jego ciotką. Może lepiej będzie, gdy on jej to wszystko wytłumaczy, nie będę jak na razie się wtrącał w sprawy między nimi. Tak, więc zabrałem konie do stajni, gdzie rozsiodłałem je i jeszcze dałem im jedzenie, bo po tej długiej podróży na pewno były wyczerpane, a także głodne. Po tym dopiero wróciłem do rezydencji, gdzie było już ciemno i cicho. Pewnie cała reszta już spała, ale ja byłem ciekaw czy Victor porozmawiał z Claudią. Nie wyczułem niczyjej obecności ani innych oznak, że ktoś jeszcze chodzi po rezydencji, dlatego postanowiłem odejść do swojej komnaty. W razie czego to wytłumaczę wszystko kobiecie, ale to dopiero, gdy trochę odpocznę. Może i jestem magiczną istotą, ale też potrzebuję trochę snu, szczególnie, kiedy muszę towarzyszyć i pilnować kogoś takiego, jak Książę. No cóż zdążyłem się do tego jakoś przyzwyczaić, pod warunkiem gdy mam chociaż chwilę na odsapnięcie od tego mężczyzny. Lubię go i szanuję jako mojego jaśnie panicza, jednak czasem jego osobowość potrafi mnie bardziej wykończyć, niż same moje obowiązki.
- Wreszcie koniec - odetchnąłem ciężko, gdy tylko znalazłem się w swoim skromnym, tymczasowym pokoiku. Od razu rzuciłem się na łózko, nie trudząc się nawet, by ściągnąć z siebie brudne ubrania. Byłem już na dzisiaj wykończony i jakoś nie chciało mi się w tej chwili myśleć o higienie. Jak odpocznę to doprowadzę się do porządku i już, po problemie. Nim mój mózg zdążył to zarejestrować, moje powieki same z siebie opadły, a moje ciało rozluźniło się pod wpływem nadchodzącego snu.

~~*~~

Od tamtego wydarzenia minęło kilka następnych dni. Claudia dowiedziała się od nas wszystkiego, co musiała wiedzieć. Niczego przed nią nie ukrywaliśmy i przekazaliśmy jej wszystko zgodnie z prawdą, tak jak sama tego chciała. Oczywiście przez te kilka dni Victor kontynuował swoją naukę, która zbliżała się już powoli do zakończenia, jeśli oczywiście chodzi o tą część z teoriami, bo przed nim jeszcze trochę zostało. Przynajmniej skończył z marudzeniem i jakoś wziął się do roboty. Najwyraźniej dotarło do niego z opóźnieniem, że im szybciej dowie się wszystkiego, tym szybciej wrócimy do królestwa.
- Ładna dzisiaj pogoda - odparł jasnowłosy, kiedy wchodziliśmy do biblioteki przygotowani na kolejną lekcję. Ciotka Victora już czekała na nas i uśmiechała się tajemniczo.
- Aż szkoda go marnować i siedzieć w środku, czyż nie? - zagadnęła kobieta, a uśmiech nie schodził jej z ust. Po chwili odwróciła się na pięcie i otworzyła pięknie zdobione drzwi prowadzące prosto na ogród.
- Może się przejdziemy? - zaproponowała nagle, a ja już powoli wiedziałem do czego dąży. Jednak mój towarzysz nie zrozumiał o stał trochę zaskoczony tak nagłą zmianą planów. W sumie to co mu się dziwić, był przygotowany na wkuwanie kolejnych teorii, a nie spacer na świeżym powietrzu.
- Czemu nie? - westchnął cicho i poszedł za swoją ciotką, a ja zaraz za nim. Jak się potem okazało Claudia zabrała nas na polanę, mieszczącą się kawałek dalej od rezydencji. Miejsce to było otoczone sporadycznie drzewami i przepływała tędy drobna rzeczka. Jak dla mnie jest tu dość urokliwie, jednak wątpię, że przyszliśmy tu tylko podziwiać widoki. Na pewno nie.
- Dzisiaj Victorze przejdziemy do następnej części, jeśli chodzi o twoją naukę - kobieta zaczęła spokojnie mówić, zatrzymując się przy średniej wielkości kamieniu. - Albowiem teraz poćwiczymy nad panowaniem nad twoimi mocami.
To chyba było to na co Victor najbardziej czekał, w końcu kiedy opanuje swoje moce, to na pewno wiele się zmieni, gdy wrócimy do domu. Przynajmniej będzie mu łatwiej żyć w cieniu, dopóki oczywiście jego dziadek trzyma się przy władzy. Mam jednal nadzieję, że niedługo ten staruch albo umrze albo ktoś przeprowadzi na niego zamach. Wiem, że to nieładnie tak życzyć komuś śmierci, ale ten człowiek zrobił naprawdę wiele złego, w sumie tak jak jego poprzednicy.
- Jak mam to zrobić? Zazwyczaj moje moce się ukazywaly podczas gdy przeżywałem złość - mężczyzna spojrzał to na mnie to na Claudię, wyglądając w tym momencie na trochę zagubionego. Nic dziwnego w końcu to chyba jest najtrudniejszy etap ze wszystkich, czyli zaakceptowanie samego siebie i zrozumienie swojego ciała, a także mocy. Mimo wszystko wierzę, że mu się uda.
- Nie martw się, wszystko na spokojnie. To oczywiste, że w jeden dzień nie uda ci się pojąć wszystkiego - ciotka Księcia pokiwała delikatnie głową i podeszła po chwili do jasnowłosego. - Najpierw zaczniemy od podstaw.
- To znaczy? - Victor uniósł jedną brew do góry. Postanowiłem sobie usiąść na pobliskim głazie, aby spokojnie sobie obserwować wszystko z boku. Byłem ciekaw jak sobie Książę poradzi za pierwszym razem, bardziej świadomego używania mocy.
- Musisz poczuć energię, która płynie przez twoje ciało - mruknąłem bardziej sam do siebie, mimo to ta dwójka usłyszała mnie i odwróciła głowy w moją stronę.
- Yuri ma rację - Claudia zgodziła się ze mną i po chwili zwróciła się do swojego siostrzeńca. - Zamknij oczy i skup się. Spróbuj zagłębić się w głąb swojego ciała, tylko pamiętaj na spokojnie i nic na siłę.

<Victor? XD>

poniedziałek, 29 lipca 2019

Od Yael'a CD. Reo

Jeżeli kiedykolwiek będzie gonił was Oddział Specjalny Do Zwalczania Wygnańców, podczas szalejącej burzy śnieżnej uważajcie oraz dokładnie czytajcie drewniane tabliczki z dziwnymi rysunkami i tym śmiesznym językiem ludzi. A nóż ten jeden na tysiąc razy, te tchórzliwe glizdy mają rację.
Jednak w tamtym momencie nie miałem za bardzo czasu przejmować się napisami w stylu: “Uwaga! Przeklęty Las”, “Strzeżcie się wszyscy Ci którzy tu wchodzicie” lub moje ulubione “Ludziom cnotliwym wstęp odradzany”. W chwili gdy na karku czujesz oddech gończych psów, a krzyki jak na jakiejś obławie, zataczają coraz ciaśniejsze kręgi wokół twojej kryjówki, należy po prostu wiać. Miałem do wyboru zignorowanie zazwyczaj idiotycznych ostrzeżeń ludzi lub trafić prosto na dywanik u króla, a następnie pod topór kata. O ile oczywiście Jaśnie Pan nie zażyczy sobie czegoś bardziej wymyślnego i kreatywnego od toczącej się po bruku odrąbanej głowy kotołaka.
Dlatego też cudem unikając niechybnej śmierci z rąk “sprawiedliwości” biegłem teraz wąską leśną ścieżką w nieznanym kierunku. Otaczające mnie drzewa, pochylały swoje gałęzie prawie do samej ziemi, co chwilę czepiając o ubrań. Tak jakby próbowały zatrzymać siłą kogoś kto wtargnął do ich domu. Jednak, jako że wychowałem się uciekając przed nadopiekuńczymi rzeszami członków rodziny, wypracowałem w sobie niesamowity instynkt więc lekko zgarbiony, przemykałem pomiędzy potężnymi pniami drzew.
Właśnie minąłem zwalony dąb o rozłożystych konarach, gdy ni stąd ni zowąd moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Oto po środku… właściwie niczego stał dom. A raczej olbrzymi zamek, zbudowany prawdopodobnie z… marmuru?! Cioteczko Halisianno najukochańsza! Ile ten gość musi mieć forsy ja się pytam?!
Oprócz ciężkich do opisania rozmiarów i kruszcu z jakiego był wykonany, co parę metrów dało się dostrzec równie pokaźnych rozmiarów, pięknie układane witraże, które teraz jednak większości przesłonięte były żelaznymi, zdobionymi okiennicami.
Niepewnie zbliżyłem się do otaczającego zamczysko żywopłotu, by następnie prześlizgnąć się przez na w pół uchyloną bramę. W momencie w którym zobaczyłem ogród doznałem kolejnego szoku. Mimo szalejącej burzy i śniegu który wciskał się dosłownie wszędzie (wliczając w to moje biedne oczy) dało się dostrzec, że ogród był równie starannie zadbany. Wszystkie krzewy oraz drzewa zostały przykryte lnianymi workami, aby zapobiec ich przemarznięciu. Jednak mimo świetnego wyglądu, miejsce to wydawało się dziwne… Niepokojące?
Mimo wszelkich możliwych przeciwwskazań, postanowiłem brnąć dalej. (Teraz ostrzeżenie numer dwa. Nigdy przenigdy. kiedy znajdziecie w środku lasu dziwnie wyglądający zamek, NIE PUKAJCIE DO DRZWI!!!)
Ale czy Ynais Atoa Enai Lakhoseth kiedykolwiek przejmował się czyimikolwiek radami? Nie! Więc jeżeli jesteście osobami o podobnym mi charakterze i macie podobne skłonności do pakowania się z deszczu pod rynnę radzę poważnie już rozmyślać nad gatunkiem drewna trumiennego.
Tak więc niepewnie unosząc dłoń do kołatki w kształcie głowy jakiegoś demona, zastukałam nią trzy razy o wrota które broniły wejścia do wnętrza budynku. Dlaczego to zrobiłem? Byłem mokry, przemarznięty, a przede wszystkim… brudny! Liczyłem na jakieś w miarę miłe przyjęcie, ale wszelkie moje nadzieje umarły, gdy odrzwia rozwarły się delikatnie z przeciągłym jękiem, a do środka wciągnął mnie niezidentyfikowany podmuch powietrza, który następnie z niesamowitą siłą rąbnął moim biednym obolałym ciałem o posadzkę. Tak bliskie spotkanie niespecjalnie wpłynęło na zwiększenie orientacji w sytuacji, gdyż najnormalniej w świecie, upadłem uderzając się w róg długich kręconych schodów, tym samym tracąc przytomność.

< Co ty na to Reo? >

Licznik słów: 519

Od Kise CD Tetsu

Zamrugałem kilka razy powiekami, samemu zastanawiając się na jego pytanie. Na chwilę dostałem laga mózgu i kompletnie nie ogarniałem co się wokół mnie dzieje. Jednocześnie ulżyło mi, gdy tylko chłopak otworzył oczy, jednak nie spodobało mi się, że tak jawnie skłamał mi prosto w oczy. Nie muszę nawet pytać, kto mu to zrobił. Jak tylko tu przybyłem to śmierdział metaliczną krwią i odorem tego gnojka. Jak go tylko dorwę to połamię mu wszystkie kości, a potem wbiję kołek w to jego zasrane serce. Nie będzie gość krzywdził mojej rodziny, a jeśli będzie miał duże szczęście to jakoś przeżyje spotkanie ze mną.
- Toshi dosłownie przed chwilą wyszła do toalety, powinna zaraz wrócić - uspokoiłem go, dostrzegając, że zaczął się martwić o swoją małą siostrzyczkę. Oczywiście nie mógłbym zostawić jej całkowicie samej bez opieki. Tutaj nie powinno jej się nic jej stać, dlatego puściłem ją samą, poza tym wątpię czy pozwoliłaby mi stać nad nią, kiedy oddawałaby swoją potrzebę.
Chłopakowi chyba trochę ulżyło, a wywnioskowałem to po jego cichym westchnięciu. Uśmiechnąłem się lekko spychając tym razem złość i strach o chłopaka na boczne tory. Teraz chciałem mu pokazać, że nie jest w tym sam. Żałowałem tylko, że nie mogę zabrać od niego tego całego bólu.
- Kiedy byłem nieprzytomny rozpłakała się aż trzy razy - zachichotałem cicho, chcąc rozluźnić atmosferę panującą w pomieszczeniu. Jednak mimo wszystko zachowywałem się względnie cicho, mając na uwadze innych pacjentów, leżących na sali.
- Nieprawda - nagle usłyszałem fuknięcie dochodzące z boku. Razem z niebieskowłosym spojrzeliśmy w stronę stała w drzwiach, a w jej oczach znowu pojawiły się łzy. Patrzyła na swojego brata z szeroko otwartymi oczami, a przed płaczem dzieliło ją może tylko kilka sekund. Pokręciłem głową z lekka rozbawiony jej zaprzeczeniem tak oczywistej rzeczy.
- Płacz to nic złego - przyznałem i ruchem ręki, dałem jej znać, aby podeszła bliżej łóżka, gdyż przez ten cały czas stała w miejscu, jakby się bała podejść bliżej. A przecież nic ją przed tym nie powstrzymywało. Toshi trochę niepewnie zbliżyła się do nas i nagle przytuliła się do swojego brata, zaczynając po raz czwarty dzisiaj płakać. Rozczulony obserwowałem, jak Tetsu delikatnie przytula do siebie mniejsze ciało swojej siostry. Również nabrałem ochoty na przytulenie się do nich, jednak wolałem dać im tą chwilę dla siebie. Teraz na szczęście już było w porządku i musimy tylko poczekać na to, co medyk nam powie na temat stanu zdrowia Kuroko.
- Bałam się, że się już nie obudzisz - młoda załkała, a Tetsu poklepał ją delikatnie po plecach, starając się jakoś ją uspokoić. To był dla nas wszystkich stresujący dzień, ale ja miałem jeszcze pewną sprawę do załatwienia. Na razie jeszcze zostanę z tą dwójką tutaj i poczekamy wspólnie na medyka, a później... No cóż będę musiał ich na jakiś czas ich opuścić. Nie wiem ile mi to zajmie, ale mam nadzieję, że szybko załatwię to co mam zrobić i będę mógł do nich wrócić.
Także jak na razie siedziałem przy rodzeństwie. Kuroko chwilę się przysnęło, ale nikt do niego pretensji nie miał, w końcu mógł mieć poważny uraz głowy. Tetsu dopiero się przebudził, gdy lekarz przyszedł do naszej sali, w której się akurat znajdowaliśmy. Wpierw podszedł do łóżka niebieskowłosego i zaczął nam wszystko na spokojnie tłumaczyć, co i jak. Okazało się, że na szczęście nie stała się chłopakowi bardzo poważna krzywda i jutro będzie mógł wrócić do domu, jednak w domu musi dużo odpoczywać. Dla mnie to było oczywiste i nawet nie kłóciłem się z medykiem, który miał większą o wiedzę w pomaganiu ludziom, niż ja sam.
- Muszę was na razie zostawić - oznajmiłem gdy tylko mężczyzna podszedł do następnego łóżka.
- Gdzie idziesz? - zapytał chłopak lekko zaniepokojony, a ja posłałem w jego stronę łagodny uśmiech.
- Przypomniało mi się, że mam pewną sprawę do załatwienia, postaram się wrócić, jak najszybciej - nachyliłem się i pocałowałem chłopaka delikatnie w policzek, a młodą cmoknąłem w głowę. Już bez zbędnego gadania opuściłem salę i skierowałem się do wyjścia, w głowie układając sobie powoli plan działania.

~~*~~

Starałem się myśleć racjonalnie, kiedy rozpocząłem poszukiwania tego gnojka. Nietrudno było dla mnie go znaleźć, gdyż bardzo dobrze już znałem jego zapach. Wystarczyło trochę powęszyć i po może godzince, stanąłem przed skromną chatką, która aż cuchnęła, tą okropną istotą. Nie mówię, że wszystkie wampiry są okropne, ale ten tutaj osobnik, na pewno nie jest potulny. Poza tym te wampiry, które spotkałem w przeszłości, też jakoś przyjaźnie do mnie nastawione nie były. No cóż zwalmy to na mój pech. 
Nie zagłębiając się zbytnio w te dziwne rozmyślenia, pokonałem powoli drewniane schodki, prowadzące prosto do drzwi. Zapukałem jak na razie spokojnie w drzwi, nie chcąc na dzień dobry, wyzywać się na niczemu winnych drzwiach. 
Usłyszałem ruch po drugiej stronie i po chwili stanąłem twarzą w twarz z chłopakiem, który śmiał dotknąć Tetsu. Gdy tylko mnie zobaczył zmarszczył brwi, a w jego oczach zapaliła się niebezpieczna iskierka. Ja za to spiąłem się cały i już czułem, jak wściekłość rośnie w moim ciele z każdą sekundą jak na niego patrzę. 
- Potrzebujesz czegoś? - wypluł z tych brudnych ust, a ja zdołałem zauważyć jego wampirze kły. Kły którymi zranił Kuroko. Kły które zraniły mojego członka rodziny. Be słowa chwyciłem tego śmiecia za szyję, na co zaskoczony zachłysnął się powietrzem, patrząc na mnie nienawistnym spojrzeniem. Warknąłem pod nosem i jednym sprawnym ruchem zrzuciłem go ze schodów. Na szczęście domek ten znajdował się głęboko w lesie, więc przynajmniej nie będziemy mieć żadnej widowni. 
- Przyszedłem cię ostrzec - oznajmiłem po chwili i nim zdążył się podnieść z ziemi, kopnąłem go w brzuch, obserwując z zadowoleniem, jak zwija się z bólu. Jednak nie było to dla mnie satysfakcjonujące... On jest wampirem, więc nawet jeśli połamałbym mu żebra, to szybko się z tego drań wyliże. 
Nagle przemieniłem się w swoją smoczą formę i spojrzałem na chłopaka wściekłym wzrokiem. Postanowiłem się troszkę z nim zabawić. Może go nie zabiję, ale przynajmniej sprawię, że regeneracja zajmie mu troszkę dłużej niż zazwyczaj. Także przystąpiłem do częściowego zmasakrowania jego ciała swoimi kłami. Nie był to przyjemny widok, a ten też z kolei ciągle się darł, co mnie tylko drażnił. Mimo wszystko to miało boleć, więc nie przestawałem, póki wampir nie został całkowicie pokryty w swojej własnej krwi. 
Kiedy już poczułem się usatysfakcjonowany, przemieniłem się z powrotem i ze złośliwym uśmieszkiem, spojrzałem na ledwo zipiącego chłopaka. Widać było na pierwszy rzut oka, że jest świeżakiem...
- Jeśli zbliżysz się choćby na krok do mojej rodziny to wtedy nasze następne spotkanie nie będzie już takie przyjemne... - oznajmiłem śmiertelnie poważnym głosem, po czym zacząłem wracać do miasteczka. Nie chciałem już patrzeć na tego śmiecia. Pragnąłem jedynie wrócić do Tetsu i Toshi, aby sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku. 

<Tetsu? XD>

Od Keitha CD Kousuke

Byłem przerażony tym co zrobił, wściekły na niego za to co zrobił i jednocześnie odczuwałem dziwne zmęczenie. Każda komórka mojego ciała przeraźliwie mnie bolała, nie byłem tak właściwie pewien, co on mi zrobił. Nogi trzęsły mi się jak galareta, dlatego musiałem oprzeć się o stół, by nie zaliczyć bolesnego spotkania z podłogą. Oficjalnie, to był najgorszy pocałunek w całym moim życiu. 
- Co ty mi zrobiłeś? – wymamrotałem, patrząc na niego spode łba tylko dlatego, że nie miałem siły, aby dumnie unieść głowę. Wierzchem dłoni raz jeszcze wytarłem usta, jakby miało mi to pomóc pozbyć się uczucia jego warg.
- Posmakowałem twojej duszy – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby był naprawdę z siebie zadowolony. – Przyznam, że jest naprawdę przepyszna.
Posmakował. Tylko posmakował. Skoro samo spróbowanie sprawiło, że mam problem z utrzymaniem się w pionie, to jaki będzie skutek, kiedy demon pożre ją całą? W duchu jęknąłem ze zrezygnowaniem. Jeżeli istnieje jakaś siła wyższa, która nami steruje, musi mieć niezły ubaw z mojego życia. Czemu z wszystkich ludzi to mnie musiał sobie upatrzeć. 
- I zrobiłem to z konkretnego powodu – ciągnął dalej chłopak, podchodząc do mnie. Złapał mój podbródek i uniósł go tak, bym na niego patrzył. – Żeby do ciebie dotarło, że ja tu rządzę. I nie toleruję żadnego sprzeciwu z twojej strony.
Doskonale rozumiałem, czego ode mnie oczekiwał w tym momencie – gorących zapewnień, że będę posłuszny i żeby mnie już więcej nie krzywdził. To postępowanie wydawało się całkiem sensowne z perspektywy kogoś, kto chciałby przeżyć. Dla mnie było to zbyt uwłaczające dla mnie. Nawet jeżeli bardzo bym się starał wypełniać każde jego polecenie, są rzeczy, do których zrobienia w życiu bym się nie zniżył, bez względu na jakąkolwiek karę. W niektórych momentach duma nie jest wcale tak dobą cechą, na jaką ją kreują. 
- Porwałeś mnie, uwięziłeś, a teraz każesz sobie jeszcze lizać buty – powiedziałem z pewnym trudem, patrząc mu w oczy. Swoim zachowaniem kopię sobie grób, doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, a mimo to nie potrafię przestać. – Nie zmusisz mnie do całkowitego posłuszeństwa.
Kousuke westchnął jakby ze zrezygnowaniem. Moja postawa musiała go zirytować. Albo rozbawić. Coraz trudniej było mi określić jego emocje. Czasem się zastanawiałem, czy on sam miał pojęcie, co mu chodzi po głowie. Momentami na to nie wyglądało. 
- To się okaże – wymruczał. – Poza tym, wiesz, że sam sobie robisz na złość? Ja nie będę narzekał – wreszcie puścił mój podbródek i skierował się w stronę wyjścia z kuchni. – Chwilę odpocznij, żebyś nie wykitował – dodał, wychodząc z pomieszczenia.
Nie wykituję, pomyślałem momentalnie. Przeżyję to piekło i będę patrzył, jak na kark zakładają ci stryczek.
Usiadłem na krześle, oddychając ciężko. Ból minął, teraz pozostało zmęczenie. Czułem się tak, jakbym nie spał przez co najmniej kilka dni. Odsunąłem miskę z zupą, naprawdę starałem się, by to jedzenie było zjadliwe, a ten tak po prostu zignorował moje starania. Położyłem głowę na stole, która na ten moment wydawała mi się niezwykle ciężka. Przymknąłem oczy, powtarzając sobie, że to tylko na chwilę. Uważałem, że to wrażenie zmęczenia zaraz zniknie, albo przynajmniej będzie troszkę słabsze, a wtedy po prostu wrócę do pokoju. 

***

Gwałtownie podniosłem głowę i niepewnie rozejrzałem się po pomieszczeniu. A jednak zasnąłem, na stole w kuchni. I nawet po tym nie czułem się lepiej. Przetarłem oczy, powoli się rozbudzając. Dopiero po dłuższej zorientowałem się, że Kousuke stoi sobie oparty o framugę drzwi i przygląda mi się z wymalowaną odrazą na twarzy.
- Żałosne - wysyczał, podczas kiedy ja podnosiłem się z krzesła, nadal będą jeszcze lekko otępiały. 
Przeczesałem dłonią włosy jednocześnie starając się nie przejmować za bardzo obecnością demona. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, czyli trochę sobie pospałem ale przynajmniej mogłem już normalnie ustać na nogach. Pytanie brzmiało, czy demon stał w tych drzwiach przez dłuższy czas i się na mnie gapił, czy po prostu przyszedł niedawno.
- Chcesz czegoś? – w końcu zwróciłem się do pana domu, spodziewając się, że znów przydzieli mi jakieś zadanie, mniej lub bardziej ciężkie. 

<Kousuke? XD>

Liczba słów: 640

Od Add CD Keith

Z sekundy na sekundę moje ciało zdawało się coraz bardziej odmawiać posłuszeństwa. Dosłownie zastygłam w bezruchu, gdy to po raz pierwszy od dłuższego czasu dane mi było przytulić się do czegoś innego niż starej, czasem pozbawionej puchu poduszki. Dzięki jego objęciu moje ciało ogarnęło poczucie pewnej beztroski oraz bezpieczeństwa… Przyniosło mi to również swego rodzaju odcięcie od świata rzeczywistego. Zacisnęłam dłonie mocniej na materiale jego koszulki. “Czyli… To takie uczucie, tak?” - zapytałam samą siebie w myślach, wycierając jednocześnie swoje idealnie wpasowujące się w scenę, drobne łezki. Przez to skrawek materiału górnej części jego stroju zrobił się trochę mokry, jednak miałam szczerą nadzieję, że tego nie zauważy. 
Odsunęłam nieznacznie głowę od jego klatki piersiowej, spoglądając przy tym na wysokiego mężczyznę tuż obok nas. Przełknęłam nieco głośniej ślinę, wciąż ściskając między palcami mięciutki materiał.
— Przepraszam… — wtrąciłam się wyjątkowo cichym, jakby przestraszonym głosikiem. Postawny mężczyzna zwrócił wzrok na mnie, na co - jak myślę - normalna, bezbronna kobieta od razu zareagowałaby przysunięciem się do swojego męża. Tak też więc postąpiłam, nie tracąc kontaktu wzrokowego z postacią tuż obok. — Moim zdaniem, jeśli ktokolwiek zdecydował się dokonać morderstwa, dawno może go już tu nie być… Zabójcy w kryminałach, które przyszło mi przeczytać nigdy nie pozostawali na miejscu zbrodni. A ten akurat mógł wykorzystać burzę oraz półmrok, by zbiec… — wymyśliłam oczywiście na spontanie całą sentencję, starając się nie spuszczać wzroku z rozmówcy. — Mój tata był strażnikiem, jednak zawsze w sercu chciał być detektywem! Chyba przeszło to na mnie… — dodałam, rzecz jasna wciąż kłamiąc w żywe oczy. 
Mężczyzna porzysunął dwa pierwsze palce pod swój podbródek, jakby chcąc ukazać nam zachodzące procesy myślowe w jego mózgu. Miałam szczerą nadzieję, że połknie haczyk i zmusi wściekły tłum do rozpoczęcia polowania na wygnańca. Rzuciłam jednocześnie pełne wiary spojrzenie tymczasowemu mężowi, którego ciepłą rękę wciąż mogłam czuć na swych plecach. Keith jedynie przeniósł swoją dłoń na moją głowę i wplótł swoje palce w kosmyki moich blond włosów, po czym powoli zaczął nimi poruszać. 
— N-Nie jestem kotem, żeby mnie głaskać... — Spojrzałam na niego znowu trochę zaczerwieniona, napuszając jednocześnie policzki. Oczywiście wypowiedziałam te słowa na tyle cicho, by były słyszalne tylko dla niego i może przelotnie dla faceta obok.
— Spokojnie, spokojnie… Złość piękności szkodzi~ — dodał, na co zmrużyłam oczy, przeszywając go morderczym spojrzeniem. Ze względu na to, że moja twarz wciąż była nieco czerwona, musiało to wyglądać nieco komicznie. Efektem tego był cichy śmiech mężczyzny, który - by nie zwracać na siebie większej uwagi - zasłonił uprzednio usta dłonią. 
Już miałam coś dodać w odwecie na jego słowa, gdy wtem facet tuż obok nas zaalarmował wszystkich o rozpoczęciu polowania na wygnańca, który - z pewnością - zbiegł z budynku niezauważony przy użyciu swoich “diabelskich” mocy. Większość zebranych mężczyzn od razu odkrzyknęła z wielką chęcią i zapałem na wyruszenia na łów. Korzystając z zamieszania pożegnaliśmy się jedynie  z byłym rozmówcą i jak większość mało zainteresowanych walką osób, opuściliśmy pomieszczenie. Gdy po niedługiej chwili znowu znaleźliśmy się w przydzielonym nam pokoju, pierwszym co zrobiłam było przywrócenie swojej normalnej formy. Upewniona, czy wszystko wróciło do normy, zwróciłam z powrotem spojrzenie swych neonowych oczów na postać parę metrów dalej. Westchnęłam ciężko, wykonując kilka, powolnych kroków w jego stronę. Ciszy, która zapanowała w pomieszczeniu towarzyszyły jedynie charakterystyczne dla burzy szmery oraz trzaski. Przymknęłam na moment oczy, zaciskając przy tym dłonie w piąstki. “Czemu akurat teraz? Nie przepadam za burzą…” - skomentowałam zjawisko pogodowe w myślach, wzdychając przy tym cicho. Zatrzymałam się jakiś metr, może odrobinę więcej przed nim.
— Wcześniejszą rozmowę przerwały nam krzyki… — wspomniałam, chcąc dowiedzieć się co wcześniej miał na myśli, mówiąc: “mimo to uważam, że nie powinniśmy…”. Choć w głowie miałam już najbardziej prawdopodobne dokończenie tego zdania, które to spowodowałoby rozejście się naszych dróg na dobre, chciałam to potwierdzić i odejść zgodnie z jego wolą. Szczerze mówiąc… Jakaś cząstka mnie była mocno przeciwna takiemu scenariuszowi. Zapewne ta cząstka, która od wielu lat czekała na akceptację z czyjejś strony, bez względu na rasę oraz pochodzenie i otrzymała ją, dlatego nie chce jej teraz stracić. — Myślę, że wiesz o co mi chodzi. — Mój wzrok wędrował coraz niżej, by w końcu pozostać przy drewnianym, pełnym drzazg podłożu. 

<Keith? Sorki, że tak długo, byłam na obozie qwq>

Licznik słów: 672

Od Victora CD Yuri'ego

Zaskoczony jak jeszcze nigdy dotąd, nic nie rozumiałem. Patrzyłem to na Yuri'ego, to znów co jakiś czas zerkając na tego człowieka, chciałbym, go zabił? A wtedy naprawie swój błąd i królestwo nie spotka nieszczęście? Cóż brzmi okropnie, nie zabiję go, nawet jeśli moje królestwo upadnie wolę zabić siebie niż gdyby miał zabić mojego przyjaciela, nie jestem mordercą, zabiłem tego jednorożca pod wpływem negatywnej magi stosowanej na moim umyśle, teraz jednak sam decyduje o tym, co mam zrobić i to, co mi proponuje, jest okropne, nie mogę zabić kogoś, by ocalić innych, choć w moim wypadku większość by tak zrobiła, trudno najwyżej poniosę tego konsekwencje, choćby zapłacić życiem, ale własnym. Nie cudzym ten starzec jest okropny za zabicie jednorożca mam 3 próby, które muszę zdać, aby zmyć z siebie grzech, ale za zabicie człowieka...To znaczy istoty, takiej jak Yuri nie poniosę żadnej odpowiedzialności? Coś mi tu śmierdzi, a ten starzec robi ze mnie debila, jak ja nie nawadze takich ludzi, mój dziadek gra tak samo to naprawdę podłe zagranie. Co za gość, przez takie zadania giną niewinni na serio czarodziej czy nie, nie wiem, kim jest, powinien iść na emeryturę, a na jego miejsce powinien przyjść ktoś poważny i co najważniejsze zdecydowanie bardziej normalny. Bo temu człowiekowi głupoty tylko w głowie. 
- Wybacz mi starcze, ale tego nie zrobię, nie jestem mordercą i nigdy bym nikogo nie poświęcił, wolałbym sam odebrać sobie życie niż skrzywdzić swojego przyjaciela, nawet jeśli to oznacza niezdanie twojego testu - Odparłem, wyrzucając z dłoni miecz, nie mając zamiaru podnosić go na Yuri'ego. Nie ma takiej możliwości.
- W takim razie chcesz poświęcić kogoś takiego jak on a w zamian za to mam zniszczyć całe królestwo? - Spytał, patrząc na mnie, z powagą wymalowaną na twarzy czekając na moją odpowiedź. Tak jak by spodziewał się innej niż ta, którą wcześniej usłyszał.
- Nie zabije go ani go, ani nikogo innego to ja zawiniłem więc i to ja powinienem płacić za swoje winy nikt poza mną - Odparłem, w duchu poirytowany tą głupią grą w kotka i myszka, mógłby od razu powiedzieć co i jak, a nie mnie wkurza.
Mężczyzna patrzył na mnie uważnie, mrużąc przy tym oczy, sam nie wiem, czy ten gest miał mnie przed czymś ostrzec, czy może raczej ten gość właśnie mnie sprawdzał, wiem, że do najmądrzejszych ludzi świata nie należę, ale to nie powód, żeby tak oficjalnie, debila z mojej osoby zrobić to jest cios poniżej pasa, gdybym był królem, na pewno bym tego tak nie zostawił. Przysięgam na siebie samego.
- W takim razie zabij kogoś innego kogoś, kto nie jest dla ciebie aż tak ważny, a jednocześnie jest nadnaturalny, wasz ród od zawsze to czynił - Stwierdził, wciąż napierając, abym zabił kogoś niewinnego, a ja naprawdę nie widziałem w tym sensu, bo niby po co mam zabijać? Czy to coś zmieni, jeśli zabije? Zresztą sam jestem tacy jak oni i choć tego nie akceptuje, wiem, że muszę żyć, tak jak serce mi podpowiada, a ono nigdy się nie myli. A jeśli moje się pomyliło, to biorę, za to całkowitą odpowiedzialność, ale nie w sposób taki jaki on by chciał, nie zabije, nie skrzywdzę, nie zapłacę mu krwią innych istot. Nigdy nie zachowam się, tak jak zachował się mój dziadek koniec tematu.
- Proszę, zaprzestać tych prób nie zrobię tego - Odparłem, zmęczony tą grą nigdy nie lubiłem gra w gry słowne, za szybko mnie nudziły. Tak jest w końcu do dziś.
Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił, powoli do mnie podchodząc, no cóż, jest starym mężczyzną, więc chodzić też za szyb ko nie może, a nawet jeśli może to byłoby dość niecodzienne. Wole by udawał, tego starca niż pokazać miałby swoją prawdziwą twarz, kto wie, co siedzi, w głowie takiemu gościowi jak on.
Starzec podszedł do mnie, podnosząc miecz, który wycelował w moją stronę, nie drgnąłem, jeśli mam umrzeć to umrę może i sobie zasłużyłem, a życie jednorożca jest tego warte. Nie mam pojęcia, mimo to chce sam zapłacić za winy.
- Zdałeś młodzieńcze drugą i trzecią próbę - Odparł, chowając miecz, przyglądając mi się uważnie. Tak jak by czegoś szukał w moich jasnych oczach.
- Kto krzywdzi bliźniego swego, popełnia większy grzech niż ten, który zabił zwierzę. Tym razem pokazałeś mi, że będziesz dobrym władcą a skrzyczenie jednorożca nie było twoim czynem, chciałem jednak sprawdzić, czy poświęcisz jedną istotę, by ocalić ich miliony, ty jednak wolałeś poświęcić samego siebie i taki właśnie powinien być prawdziwy król. Pokazałeś odwagę, męstwo i poświęcenie, wszystko to, co sprawdzić chciałem. - Odparłem, kładąc mi dłoń na ramię. Dodając jeszcze na zakończenie.
- Żegnajcie, obyśmy się już więcej nie spotkali - Po tych słowach zniknął, zostawiając nas zupełnie samych. Z myślami i pytaniami, na które już na mnie odpowie.
- Co za dziwny gość - Westchnąłem, odwracając głowę w stronę czarnowłosego.
- Wszystko porządku? - Spytałem, chcąc się upewnić czy wszystko gra.

<Yuri? xD>
791

niedziela, 28 lipca 2019

Od Yuri'ego CD Victora

Stałem w miejscu nie wiedząc przez chwilę czy czuję bardziej względem mężczyzny złość, czy może rozczarowanie. Na pewno nie popierałem jego działań, ale to były tylko i wyłącznie jego decyzje. Nie powinienem się w nie wtrącać i zaakceptować kroki jakie podjął mój pan... Mimo to nie mogłem się wysilić na to, żeby podążyć za nim. Chyba potrzebowałem chwili na przyswojenie sobie tego wszystkiego. Naprawdę miałem nadzieję, że chociaż spróbuje zażegnać ten spór. A może ja zrobiłem lub powiedziałem coś nieodpowiedniego przez co postanowił nie interweniować?
Westchnąłem cicho i przestałem zagłębiać się w te skomplikowane myśli. Spojrzałem jeszcze ostatni raz na kłócącą się dwójkę i dopiero w tej chwili zauważyłem, że mężczyźni zniknęli. Być może zakończyli swój spór i rozeszli się w swoje strony, a może rozpłynęli się w powietrzu? Nie, dość już myślenia o tym.
Potrząsnąłem lekko głową i ruszyłem za Victorem, nie chcąc go zgubić w tym tłumie. Fakt przez ten cały czas, który stałem w miejscu, zdążył się trochę ode mnie oddalić, ale ja szybko go dogoniłem. Dalej nie był w humorze, dlatego wolałem nie zaczynać żadnego tematu, ze względu na to, że wiem jak to może się skończyć. Lepiej puścić to w niepamięć, choć coś tak czuję, że niedługo ta decyzja odbije się na nas wszystkich.

~~*~~

Dwa dni później Victor dalej kontynuował swoją naukę i zbliżał się wielkimi krokami do opanowania swoich mocy. Cieszyłem się, że mężczyzna jak na razie dobrze sobie radzi. Nie wracałem już ponownie do tamtej kłótni i nie zaprzątałem tym głowy jasnowłosego. Wciąż mnie to trochę dręczy, jednak postanowiłem zostawić to dla własnej informacji. Nikt poza mną nie musi o tym przecież wiedzieć.
- List dla ciebie - podczas gdy kierowałem się z powrotem do biblioteki po krótkim spacerze po posiadłości, jedna ze służących zaczepiła mnie i wręczyła list. Od razu rozpoznałem pismo zapisane na kopercie i nie czekając nawet na to aż kobieta wystarczająco się oddali lub znajdę się w jakimś spokojnym miejscu, otworzyłem list. Chciałem jak najszybciej poznać jego zawartość, która niestety nie okazała się zbyt dobra. Moje najgorsze przypuszczenia czy tego chciałem czy nie, niestety się spełniły. Ta dwójka kłócących się mężczyzn okazała się kolejną próbą, którą Victor oblał. Z tego powodu do królestwa znowu wróciła susza i pozostałe kataklizmy. Poczułem się z tego powodu źle. Ludzie znowu cierpią, tylko dlatego, że nie dopilnowałem odpowiednio tego czasem zbyt dziecinnego Księcia. Teraz jednak już było pozamiatane, a test oblany.
Sfrustrowany aż zgniotłem list trzymany przeze mnie w dłoni. W jednej krótkiej chwili moją głowę zalały niemożliwie wiele myśli. Każda z nich dotyczyła tego, jak wyjść z tego bagna, w którym akurat tkwi całe królestwo. Nie miałem chyba innego wyjścia, jak spotkać się osobiście ze Strażnikiem Jednorożców i uprosić go o kolejną szansę dla Victora.

~~*~~

Nie było aż trudno znaleźć staruszka. My istoty magiczne jakoś mamy to do siebie, że w razie czego potrafimy odnaleźć jeden drugiego.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytał lekko ochrypłym głosem. Obok niego stały dwa jednorożce, które zaciekawione wpatrywały się w moją osobę. Byłem niemalże pewny, że oni dobrze wiedzieli kim jestem.
- Chciałbym cię, żebyś dał Księciu ostatnią szansę - spojrzałem pokornie na starca, który zmarszczył lekko brwi, dotykając w zamyśleniu swojej długiej brody.
- Dlaczego miałbym to zrobić? Miał już swoje szanse... - odparł spokojnie, a ja nie traciłem wiary, że uda nam się dojść do porozumienia. W końcu Strażnik nie był zły, nie chciał specjalnie cierpienia tych wszystkich ludzi.
- Jestem tego świadom, jednak popełnił błąd, a ja nie chcę by ten błąd prześladował go do końca życia. Nie jest złym człowiekiem i ty też dobrze o tym wiesz - wejrzałem głęboko w oczy mężczyzny, a ten zamilknął na chwilę. Jednorożce nagle podeszły do mnie bliżej, węsząc przy tym w powietrzu. Spokojnie ich obserwowałem, wciąż oczekując odpowiedzi od starca.
- Niech ci będzie, Skoll - oznajmił nagle, a ja aż się wzdrygnąłem, kiedy usłyszałem, jak się do mnie zwrócił. Spodziewałem, że będzie wiedział, iż nie jestem człowiekiem, ale nie spodziewałem się, że będzie znał to imię. Czyżbyśmy się kiedyś spotkali, tylko o tym zapomniałem? A może po prostu tylko o mnie słyszał? Jednak to nie jest ani trochę ważne w tym momencie i w ogóle. Uśmiechnąłem się lekko i wsunąłem palce w grzywę jednego z jednorożców.
- Przyprowadź swojego Księcia jutrzejszego dnia na nieznaną zwykłym śmiertelnikom plażę, gdy słońce będzie już się chylić ku zachodowi. Wtedy dokonamy ostatniej próby, która pokaże, czy jest godny bycia w przyszłości samym Królem - dodałem do krótkiej chwili, a ja schyliłem delikatnie głową w geście wdzięczności, za jego łaskawość. Gdy ponownie podniosłem głowę Strażnika już nie było, tak samo jego czteronogich towarzyszy. Usatysfakcjonowany uśmiechnąłem się sam do siebie i postanowiłem zacząć wracać z powrotem do posiadłości, a także rozpocząć przygotowania do jutrzejszej wyprawy. Musiałem dokładnie rozpracować słowa starca, aby wiedzieć gdzie mamy się konkretnie udać.

~~*~~

- Gdzie ty mnie ciągniesz? - mężczyzna ziewnął leniwe, a ja doszedłem do wnioski, że przez ten cały czas, tylko udawał, że mnie słuchał. - Jest tak wcześnie...
- Jest po już po dziesiątej i już ci mówiłem... - wywróciłem poirytowany oczami i zacisnąłem usta w wąską linię. Starałem nie pokazywać po sobie rozdrażnienia, ale było już za późno. Niestety Książę zauważył grymas na mojej twarzy i zmrużył lekko powieki. No cóż on to może się na mnie obrażać i takie tam, ale jak ja się skrzywię...to już zupełnie inna bajka...
- Strażnik Jednorożców postanowił dać ci jeszcze jedną szansę, po tym jak zawaliłeś swoją ostatnią próbę - mruknąłem pod nosem, wracając do szykowania koni na dość długą wyprawę. Mężczyzna przez ten cały czas opierał się o słomę i jakoś sam nie pomyślał, żeby trochę mi pomóc. Najwyraźniej jeszcze do końca się nie obudził.
- Aha - skwitował krótko, jakby nie wiedział co do niego mówię, ale miałem nadzieję, że weźmie to sobie do serca i tym razem się postara i nie będzie się zachowywał, jak małe, rozwydrzone dziecko. Nie... Czasem nawet dzieci są lepsze od niego...
Westchnąłem ciężko i skończyłem siodłać ostatniego konia. Już wszystko miałem gotowe, więc mogliśmy już zaraz ruszać w drogę. 
- Wsiadaj i ruszamy, po drodze opowiem ci więcej - odparłem i spojrzałem na mężczyznę wyczekującym wzrokiem. Ten dopiero po chwili ruszył się z miejsca i wszedł na konia. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy w drogę. Na początku nic do niego nie mówiłem, dopiero gdy minęła pierwsza godzina, a potem druga, zacząłem opowiadać o wszystkim Victorowi. Przedtem mnie nie słuchał to przynajmniej teraz mu wszystko wyjaśnię na spokojnie, w końcu mamy czas...
Tak więc godziny mijały, Victor ciągle marudził coś pod nosem, a ja musiałem go znosić przez ten cały czas. Mimo to cieszyłem się, że kiedy już dotarliśmy do celu naszej podróży, mężczyzna nagle spoważniał i zrobił się aż dziwnie cichy.  Aktualnie znajdowaliśmy się na magicznej plaży, na którą nie każdy śmiertelnik potrafi trafić.
Tak, więc zeskoczyliśmy z naszych koni i ruszyliśmy w stronę starca, który czekał na nas na tle zachodzącego słońca. Można powiedzieć, że przybyliśmy w idealnym momencie, a może po prostu on wiedział kiedy przybędziemy? Nie zdziwiłbym się, w końcu jest potężną istotą. 
- Witajcie - przywitał się z nami i wskazał dłonią, abyśmy podeszli bliżej. - Dostaniesz młodzieńcze ostatnią szansę. Teraz na twoich barkach spoczywają losy twoje królestwa. 
- Co mam zrobić? - Victor zapytał wprost, stojąc dumnie i patrząc na starca bez zawahania ani strachu w oczach. Nagle wokół nas pojawił się świecący okrąg na piasku, a ja zdziwiony próbowałem odszyfrować słowa zapisane wymarłym językiem. Starzec poinstruował nas, że nie możemy pod żadnym pozorem opuścić okręgu, dopóki test nie zostanie zakończony.
- Musisz złożyć ofiarę - odparł krótko, a ja poczułem dreszcz na plecach, kiedy nagle w dłoni starca pojawił się dobrze mi znany miecz. - Ofiara musi być istotą magiczną, bardzo potężną istotą magiczną - specjalnie zrobił pauzę i spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem. - Ten miecz potrafi odebrać życie istotom takim, jak twój sługa - wręczył broń Księciu, a ja z szeroko otwartymi oczami wpatrywałem się w jasnowłosego. Dobrze wiedziałem, co chciał wyciągnąć z Victora Strażnik. Jednak czy mężczyzna podejmie właściwą decyzję? Eh, nie powinienem w niego wątpić... Wierzę, że postąpi słusznie, zgodnie ze swoim sercem...

<Victor? Ba dum! XD>

Od Tetsu CD Kise

Usiadłem na łóżku, gdy Kise zostawił mnie samego w pokoju. Dopiero teraz zrozumiałem, co mu powiedziałem, powinienem ugryźć się w język. To wszystko nie tak miało wyglądać, to wszystko przez to, jak zostałem wychowany, naiwnie szukam kogoś, kto pomoże, mi pozbyć się ran z przeszłości, jednocześnie raniąc wszystkich do koła, nie potrafiąc nikogo zaakceptować. Tym razem jednak było inaczej, w jakiś sposób kocham Kise, jest dla mnie ważne, choć jeszcze nie wiem, co czuje, czy to na pewno tylko poczucie przyjacielskiej miłości? Świadomości nie mam, jestem jeszcze młody i głupi nie rozumiem wielu spaw, a jednocześnie przez wiele z nich jestem już psychicznie wykończony. Co powoduje moje odizolowanie od społeczeństwa.
Zagryzłem mocno dolną wargę, czując napływające do oczu łzy, w tej chwili byłem rozbity, nie wiedząc co mam ze sobą teraz zrobić. Nie chciałem go skrzywdzić, a niestety słownie trochę tak jak bym to właśnie zrobił.
Położyłem się na poduszkę, zamykając na chwile swoje oczy, musiałem wszystko na spokojnie sobie przemyśleć, Wiem, że mój smoczy przyjaciel, żyje ładnych parę lat i wie sporo więcej ode mnie, tak więc powinienem go słuchać, jednakże ja naprawdę chce żyć trochę tak po swojemu, z drugiej strony moje zachowanie jest strasznie głupie i chyba czas to wszystko sobie przemyśleć.
Przetarłem dłonią oczy, przestając płakać, to nie miało sensu łzy to oznaka słabości, a ja nie mogę okazywać słabości. Muszę być silny dla mojej siostry, nawet jeśli moje życie dla mnie samego sensu wcale nie ma. Kiedyś nie wytrzymam i popełnię największy błąd swojego życia, tak jak by już moje życie nim nie było.
Z bezsilnością wpatrywałem się w sufit, jak zawsze za wszystko obwiniając siebie samego, zawsze tak robiłem, nawet gdy nie byłem winien, czułem się winien i choć bardzo chce pozbyć się tego poczucia winy, nie potrafię jak przeklęte, naiwnie żyje, bo muszę. Żyje, bo tego chciał Bóg, sprowadził mnie, na ziemię bym zapłacił za swoje wcześniejsze życie. Nie wiem, co uczyniłem, ale musiałem być naprawdę okropny skoro teraz płace tak wielką karę za życie.
Westchnąłem cicho, przykrywając swoje ciało kocem, powoli zasypiając ze zmęczenia, miałem na dziś dosyć tego przeklętego dnia, jeśli moje życie ma wyglądać, tak jak wygląda, to wolę się już zabić niż żyć, tak na co dzień.
Z takimi myślami zasnąłem pochłonięty wielką nienawiścią do siebie samego.

***

Od tamtego dnia minęły dwa dni, po tym czasie zdążyłem wszystko sobie przemyśleć, ponadto byłem w stanie porozmawiać z Kise, obiecując mu, że więcej nie spotkam się z wampirem pod warunkiem, że on sam nie postanowi od nas odejść. Mężczyzna bez zastanowienia zgodził się zemną, nie zastanawiając się nawet nad swoją odpowiedzią.
Ta rozmowa dużo nam dała, oboje zaczęliśmy trochę inaczej patrzeć, na co po niektóre sprawy rozumiejąc, że na pewno myślimy inaczej, a co za tym idzie inaczej, widzimy niektóre sprawy, dlatego czasem nie potrafimy się porozumieć.
- Tetsu spóźnisz się - Kise wszedł do mojego pokoju, z samego rana budząc mnie ze snu, z którego tak bardzo wybudzić się nie chciałem, jednak wyboru za bardzo raczej nie miałem. Ten gość stał mi nad głową i nie dał dłużej pospać.
- Już wstaje - Szepnąłem, zmęczony podnosząc się do siadu na łóżku. Od naszej rozmowy wszystko się uspokoiło, nie spotkałem się więcej z wampirem więc i Kise nie chodził zły, wręcz przeciwnie znów był taki sam jak przedtem.
Spokojnie wstałem z łóżka. Ogarnąłem się, wiedząc, że Toshi miała na wcześniejszą godzinę, tak więc Kise zdążył ją odprowadzić do szkoły, kiedy ja zapomniałem całkowicie o niej. Biedne dziecko co ze mnie za brat najgorszy chyba.
Mniejsza z tym wynagrodzę, jej to później. Dziś najpierw muszę iść do szkoły, nienawidzę jej, ale przecież nie mogę narzekać, w końcu Kise się bardzo starał, z resztą dziś jest piątek, co za tym idzie, po szkole muszę iść do pracy, wrócę późno, ale przynajmniej będę mógł dołożyć się do życia.
- Wychodzę - Zawołałem, po tym, jak umyłem głowę, poczesałem włosy i przygotowałem, się do wyjścia ominąłem śniadanie, ale przynajmniej zdarzę do szkoły.
- A co ze śniadaniem? - Spytał mój smoczy dwóch, stając w salonie.
- Zjem w szkole, zaraz się spóźnię, odbierz proszę Tosh,i ze szkoły, po szkole idę do pracy, nie będę miał kiedy - Odparłem, wkładając szybko buty, na nogi wybiegając wręcz z domu, nienawidzę dwóch rzeczy, spóźniania się i tej szkoły.
Na szczęście mimo wszystko zdarzyłem, przed dzwonkiem mając jeszcze kilka minut na zajęcie swojego miejsca i odpoczynek po szybkim biegnięciu, nie lubię biegać poza boiskiem, jednak tym razem musiałem zrobić wyjątek ab tylko nie wejść tu, gdy już wszyscy w klasie będą. Nie lubię ich i nie chce, by na mnie patrzeli.
Nie na widzę, gdy patrzą zawsze, są pogardliwi, chociaż ni im nie zrobiłem.

***

Zajęcia zakończyły się, nareszcie mogłem wyjść z tej strasznej szkoły, do której tak bardzo chodzić nie lubiłem, oczywiście byłem wdzięczny Kise za jego trud tylko, że ta szkoła, którą wybrał, no cóż, nie pasowałem do niej, ja nie jestem taki jak oni, czuje się tu samotny i taki no cóż, jak by to powiedzieć niepotrzebny, wręcz czuje ich nienawiść w stosunku do mnie. Jestem inny niż oni, dlatego mnie tak traktują.
Westchnąłem, skręcając w boczną uliczkę, moja praca była niedaleko szkoły więc w niecałe pięć minut mogłem już być na miejscu, idąc jak zawsze boczną uliczką, aby wejść wejściem służbowym, w końcu jako pracownik mogę.
Wtedy to właśnie ktoś szarpnął mnie za bluzę, popychając mocno na ścianę, co nie powiem, przyjemnym uczuciem nie było.
- Myślałeś, że tak łatwo możesz sobie mnie odłożyć na bok? - Serce stanęło mi wystraszone, to on musiał się wkurzyć, że tak go potraktowałem.
- Jack to nie tak - Odparłem, czując jak moje ciało, paraliżuje strach, pierwszy raz widziałem go w takim stanie, był wściekły, a te jego oczy jeszcze bardziej mnie przerażały, patrzył na mnie jak na ofiarę.
- A jak? Nie pozwolę, ci się uwolnić jesteś mój, a ten gość tego nie zmieni - Warknął, nagle wbijając swoje kły w mój kark, zaskoczony krzyknąłem, starając się uwolnić z jego uścisku, wyciągając po omacku ciężką książkę, którą uderzyłem go w głowę, co jedynie bardziej wkurzyło wampira, który oddał mi z dwukrotną siłą, powodując ranę na mojej głowie. Syknąłem cicho, nie wiedząc, co się dzieje, unosząc głowę do góry, nawet nie wiem, kiedy znów oberwałem w twarz, uderzając jednocześnie o budynek, zaciskając mocno zęby. Głowa mnie bardzo bolała, a każde następne uderzenie powodowało większy ból, który zanikł, gdy moje oczy zamknęły się, a ciało przestało już cokolwiek czuć. Ten koszmar się skończył, a ja wreszcie odpłynąłem.

***

Gdy otworzyłem oczy, byłem w jakimś dziwnym butynu, ja poparzony podniosłem się do siadu, mając już w myślach ucieczkę z nieznajomego miejsca. Jeszcze ten dotyk wywołał we mnie większy lęk, prawie że zacząłem krzyczeć, ze strachu nie wiedząc, co się dzieje. Obce miejsce, nienawidzę takich zawsze się boję.
- Spokojnie, Tetsu to ja Kise - Odparł, uspokajając mnie delikatnie, trzymając za ramiona. Powoli mnie uspokajając, choć nie było to takie proste.
- Gdzie, Gdzie jestem? - Zapytałem, trzęsąc się ze strachu jak typowa galareta.
- Jesteś w szpitalu, mocno oberwałeś i musieli cię tu przewieść - Wyjaśnił, widziałem, że był zmartwiony, a jednocześnie coś jeszcze było w jego oczach, coś mi nieznanego. - Kto ci to zrobił? - Pewnie już wiedział, jednak chciał usłyszeć to z moich ust, ja jednak nie chciałem tego powiedzieć. Po prostu nie potrafiłem tego powiedzieć.
- Nikt, nie pamiętam - Skłamałem, patrząc na pościel, dopiero teraz odczuwając straszny ból głowy. - Gdzie Toshi? - Zapytałem, zmieniając temat, martwiąc się o siostrę. Która mam nadzieję, sama w domu nie została, bo zaraz chyba zwariuje.

<Kise? xD>
1228

Od Victora CD Yuri'ego

Patrzyłem na tę całą sytuację, trochę tak z boku starając się, zrozumieć, o co tym ludziom chodzi, jednocześnie zastanawiając się, czy zareagować, czy wręcz przeciwnie olać sytuację ponadto wzrok Yuri'ego wymusił, na mnie użycie szarych komórek co wcale takie łatwe nie było. Nigdy nie mówiłem w końcu, że jestem dobry w myśleniu, raczej lepiej wychodziło mi myślenie, mimo to w tej sytuacji nie chciałem się trochę tak wtrącać. To nie moja sprawa, nie mój kraj, nie jestem tu królem, wyśmieją mnie tylko i narobię sobie niepotrzebnych problemów, jak bym już mało ich nie miał.
- Victor - Yuri chciał coś do mnie powiedzieć i może nawet mówił, ja jednak nie słuchałem, byłem zajęty myśleniem o tym, czy się zgodzić, czy się nie zgodzić to było skomplikowane. Jedna część mnie chce zgodzić się z biednym mężczyzną, który jestem teraz okradany, tym samym chce zareagować, z drugiej strony jednak jakaś część mnie mówi, bym się nie wtrącał to nie moja sprawa, najlepiej odejść i olać sprawę. Pytanie tylko, czy potem przypadkiem nie stanie się coś złego z powodu mojego braku pomocy. Jednakże gdyby głębiej się nad tym zastanowić myślę sobie, że co może się stać? Przecież ja nic nie zrobię, wiem, że czasem nic nierobienie jest gorsze, niż robienia jednakże sam nie wiem co teraz zrobić.
Podrapałem się po głowie, stojąc w miejscu jak kretyn. No cóż, mówiłem już, że myślenie to nie moja dobra strona? Tak więc muszę przemyśleć za i przeciw pomocy temu człowiekowi, a to wiadomo trochę potrwać, musi to nie taka prosta sprawa, to nie takie chop siup i jedziemy tu potrzeba pomyślunku. Długiego pomyślunku.
A jak wszyscy dobrze wiemy, z mojej strony może to trochę potrwać, faceci się rozejdą, a ja dalej będę myślał, czy mam, a raczej wtedy już miałem pomóc temu człowiekowi.
I tak wciąż stałem sobie w miejscu, myśląc. Co zrobi, nie mogąc się zdecydować, co będzie bardziej odpowiednie. I tak naprawdę na ziemię wróciłem, dopiero gdy ktoś mocno dźgnął mnie w ramię, od razu napuszyłem się jak małe dziecko, odwracając głowę w stronę Yuri'ego, który odważył zrobić się mi coś aż tak okrutnego, co i mnie zabolało i nawet trochę zdenerwowało.
- Jak możesz - Napuszyłem się, kręcąc nosem z niezadowoleniem jak małe dziecko, któremu coś się zabrało, no cóż, często zdarzało mi się robić takie miny.
- Victor trzeba mu pomóc ten człowiek nie może tak postępować - Odparł, pouczając mnie co w danym momencie mam zrobić, a czego zrobić nie powinienem. To mnie bardzo zdenerwowało, nienawidzę, gdy ktoś robi mi coś takiego, jestem wtedy bardzo poirytowany i obrażony. I żadne słowa do mnie kierowane już tego nie zmienią.
Tak więc odwróciłem się na pięcie, nie mając zamiaru, robić tego, co chce on, sam zadecyduje, a że zdecydować się nie umiem to pierdole sprawę i idę coś zjeść, nagle zrobiłem się strasznie głodny. Przynajmniej raz wiem, w tej chwili czego chce.
- Victor gdzie Ty idziesz? - Zawołał, podchodząc szybko do mnie, nie wiedząc, co się tak właściwie wydarzyło. Niech się kurcze domyśli i tyle.
Odwróciłem głowę, w jego stronę robiąc przy tym bardzo poważną minę, jakiej jeszcze nigdy na mojej twarzy nie widział, gdy byliśmy razem.
- Jebać to odchodzę stąd - Mruknąłem, pierwszy raz chyba używając wulgaryzmów, no cóż, takie rzeczy też się zdarzają, jestem w końcu tylko człowiekiem, a jak wiadomo, ludzie popełniają błędy, to chore, by płacić za nie, w jakikolwiek sposób.
- Nie pomożesz mu? - Jego głos brzmiał, tak jak by zawiódł się na mnie i tak pewnie było, ale mnie w tej chwili wcale to nie ruszało, niech myśli sobie co chce.
- To nie moja sprawa. To nie moje królestwo. Tu nie mam żadnych praw. Tu królem nie jestem. - Odparłem, zgodnie z własnymi myślami, muszę przecież być wierny sobie, bo jak nie sobie to komu? To ja w przyszłości na swoich ziemiach będę królem, a wtedy będę, musiał postępować, tak jak będę uważał za słuszne, to trochę trudne w końcu nie zawsze mogę mieć racje, a mimo to muszę być tego świadom na tyle, by dobrze rządzić, starając się właśnie zrobić wszystko, aby tylko nie stała się ludziom krzywa.
- Panie popełniasz wielki błąd a co jeśli to kolejna próba? - Spytał, zatrzymałem się na chwile, zastanawiając się nad tym, faktem kiwając przecząco głową, nie zgadzając się z tą myślą, akurat w tym wypadku na pewno się myli, nikt nie dałby mi takiej próby, a nawet jeśli to próba, to cóż jestem już zmęczony mam dość tych wszystkich prób i nauki, która nic w moim życiu nie zmieni. Niczego nowego nie wniesie.
- Nie opowiadaj bzdur, lepiej chodźmy, coś zjeść jestem śmiertelnie głodny i nie mam nastroju na zabawę - Mruknąłem, zgodnie z prawdą. Naprawdę zmęczony tym wszystkim. Czy choć tu mogę mieć spokój od mojej monotonnej codzienności?
- Victor posłuchaj mnie - Yuri chciał mnie przekonać, że źle postępuje czy coś w tym stylu ja jednak po prostu go nie słuchałem, miałem już dosyć.
- Dosyć - Mruknąłem, mając już dość jego monotonnej gadki. - Nie i koniec idziemy stąd to nie nasza sprawa - Mruknąłem, po prostu kończąc w tej chwili jego wywody.
- Ja idę, a ty rób, sobie co chcesz - Odparłem, odwracając się do niego plecami, odchodząc, mając już dość myślenia nad tą sprawą, zrobiłem to, co dla mnie, było najsłuszniejsze i koniec rozmowy. Nie będę dłużej ciągnąć tego śmiesznego tematu. 

<Yuri?xD>
869

sobota, 27 lipca 2019

Od Kousuke CD Keith

Ta zabawa była, naprawdę przyjemna jak dla mnie mogłaby trwać i trwać w nieskończoność. Tak mam świadomość, że mój gość mnie nienawidzi i wkurza się na mnie jak nikt inny w tej chwili, ale nic mnie to nie obchodziło może i przesadzałem, ale bardzo chciałem, pokazać mu kto tu rządzi. Mając już dość jego zachowania. Mimo że nawet trochę się mnie boi wciąż mi się stawia, a to bardzo mnie denerwuje, musi w końcu się nauczyć. A może inaczej musi w końcu zrozumieć, że nie jestem jego kolegą a żądną krwi istotą, która pozwala mu żyć tylko ze względu na własne plany, które są z nim związane. Powinien w końcu ruszyć głową i to zauważyć w innym wypadku pozbawię go nie tylko życia tu na ziemi, ale i życia poza nią, z czym problemu najmniejszego mieć nie będę w końcu często kiedyś zdarzało mi się to robić.
- Oj mój biedaczku ty chyba nie wierz, w co Ty grasz - Wyszeptałem, głaszcząc go po policzku z szerokim uśmiechem, który pojawił się na moich ustach.
Chłopak wycofał, się jednak wciąż był bardzo blisko, nie mogąc za daleko odejść przez fakt ciągłego trzymania go przy sobie. Chyba bał się, że ujawnię zaraz, swoją drugą twarz a wtedy mogłoby być z nim naprawdę źle, jednakże obawiać się nie musi, nie mam zamiaru mu nic strasznego zrobić. Przynajmniej w najbliższej chwili, jeszcze nie będę mu robił aż tak dziwnych lub brutalnych rzeczy, jakich nigdy nie zaznał, w końcu wyrywanie duszy to poczucie kilkugodzinnego płonięcia w żywym ogniu, zależy wszystkie od tego, jak długo demon bawi się swoją ofiarą, dlatego lepiej niech mnie nie wkurza. Więc nie wnerwiaj mnie, bo będzie, dym a wtedy pożałuje, że się urodził.
- Zostaw mnie, proszę - Wydusił, zaciskając swoje dłonie, na mojej ręce próbując się uwolnić. Jednak ja zacisnąłem, rękę na jego karku uśmiechając się szeroko.
Pokiwałem, przecząco głową nie mając, zamiaru się ugiąć nie żebym chciał go skrzywdzić, po prostu chce go trochę pomęczyć, równocześnie sprawdzając, jak długo jest w stanie wytrzymać, już od jakiegoś czasu widziałem, że jest na skraju wytrzymałości. Jeszcze trochę i chyba dam mu spokój by mi tu przypadkiem nie wykitował jeszcze, ciało będę musiał zbierać, a tego byłoby za wiele.
Zbliżyłem głowę czarnowłosego, bliżej siebie całując delikatnie jego usta, aby wyssać choć trochę jego duszy, aby poczuł, jak bardzo boli odbieranie przez demona dusze.
 Chłopak zamarł, na chwilę nie wiedząc, co się dzieje, dopiero po chwili zaczął się szarpać, chcąc się uwolnić z mojego pocałunku śmierci.
Nie chciałem zrobić mu krzywdy, chciałem, po prostu pokazać mu co go czeka, jeśli przegnie pałkę. Znałem umiar w robieniu komuś krzywdy, dlatego wiedziałem, kiedy go puścić odpychając od siebie, musząc uspokoić zmysły, aby przypadkiem nie pożreć jego duszy w całości. Co mogłoby się przypadkiem zdarzyć.
- Ty..Ty jesteś chory - Krzyknął na mnie, przecierając dłonią szybko swoją twarz.
Uśmiechnąłem się szeroko, obligując swoje wargi z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Z której nawet nie chciał zejść, mimo uświadomienia sobie co zrobiłem.
- Jak dobrze, że ty jesteś zdrowy - Zadrwiłem patrząc w jego przestraszone, a jednocześnie zmęczone moim czynem oczy.

<Milusiński? xD>

Liczba słów: 507