Obudził mnie ból w żebrach, a nawet nie zrozumiałem, co się stało. Chłopak nagle zaplątany w pościel wylądował na ziemi, a ja na chwilę straciłem oddech. Trzymając się za obolałe miejsce pomyślałem, że to był zamach i próbował mnie zabić w śnie, ale był takim ciamajdą, że się potknął o pościel i własne nogi. Kiedy zaczął mnie przepraszać, zrozumiałem, że był to wypadek… ale kurde, za co?
- Czy jestem zły? Owszem – odpowiedziałem, masując prawą pierś. - Czy boli? Tak. Za co dostałem? - zapytałem dalej rozgniewany. Czy zestresowała go pozycja, w jakiej spaliśmy? To jego wina, że się do mnie przykleił, ja mu tylko pozwoliłem dalej śnić. Miałem nadzieje, że o nic mnie nie posądzi, tym bardziej, że to on trzymał moją rękę i spał na mnie.
- Za nic! Ja po prostu – wydukał, ale nie dokończył. Zrobił się cały czerwony, wstał z ziemi i odłożył koc na łóżko.
- Co ci się śniło? - zapytałem, starając się zrozumieć sytuacje. Położyłem stopy na ziemie i wstałem, dalej się krzywiąc.
- Nic, już nie pamiętam – powiedział szybko i usiadł do stołu, zapychając sobie usta zimnymi ziemniakami. Patrzyłem na niego przez chwilę.
- A powiesz mi, za co dostałem? - chłopak wzruszył ramionami. Wiedziałem, że niczego się nie dowiem, dlatego poszedłem do toalety, załatwić swoje sprawy. Po powrocie chłopak zjadł zimne danie i zebrawszy swoje rzeczy, wyszliśmy z hotelu. Aż do wyjścia z budynku oboje milczeliśmy, dalej miałem mu za złe uderzenie w żebra. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, odezwałem się.
- Jeszcze zajdę do wczorajszej kawiarni – oznajmiłem obierając drogą przeciwną niż do domu. Samuel zaraz pojawił się obok mnie.
- Po co? - zapytał.
- Posmakowały mi te ciastka – wyjaśniłem. Samuel opowiedział mi trochę o słodkościach, jakie tam jadł ze swoją znajomą. Słuchałem go i czasem potakiwałem, a kiedy dotarliśmy do celu, od razu poczułem przepyszny zapach kawy.
- Aż się chce znowu wypić – skomentował chłopak, na co mu przytaknąłem. Mimo to musieliśmy wracać do domu, tym bardziej, że matka mojego towarzysza może się niepokoić. Kupiłem trochę ciastek na drogę, z myślą, że zostaną mi jeszcze do smakowania w domu. Zjedliśmy po jednej i schowałem je do torby. Ruszyliśmy w kierunku domu.
- W ogóle, jak się czujesz? - zagadałem. - Mi ramiona odpadają – dodałem, czując, jak przy każdym ruchu mięśnie się napinają.
- Trochę szczęka zaczyna mnie boleć, ale to nic takiego – stwierdził masując wypowiedziane miejsce. - Myślisz, że odnaleźli już ciała? - zapytał szeptem, wzruszyłem ramionami i nic nie powiedziałem. Kiedy wyszliśmy z wioski, po drodze mijając wóz z sianem, który prawie nas przejechał, gdy koń wystraszył się biegnącego psa, ponowiłem rozmowę.
- Przydałby się jakiś transport – westchnąłem.
- Raczej nie mamy co na niego liczyć. No chyba, że ktoś będzie przejeżdżał, a my ubłagamy się o podwózkę – i jak na zawołanie usłyszałem w oddali koła oraz kopyta. Samuel nie mógł tego usłyszeć, ale już po krótkiej chwili kłusa, wóz ujawnił się za naszymi plecami.
- Lubisz siedzieć na sianie? - zapytałem widząc, że jedzie ten sam pojazd z sianem, którego spotkaliśmy w wiosce. Czyżby pomylił drogi?
- Chyba wiem, co masz na myśli – odpowiedział z lekkim uśmiechem, a następnie zaczął machać do woźnicy. Mężczyzna z początku nas ignorował, a potem zmierzył rozzłoszczonym spojrzeniem.
- Nie mam miejsca! - warknął i uderzył lejcami konia. Zmarszczyłem brwi, nie lubiłem takiego chamstwa, tym bardziej, że wcześniej jego koń prawie nas stratował, a on nie zwrócił na to uwagi, jakby się nic nie stało.
- Chodź – szturchnąłem chłopaka i pobiegłem w kierunku wozu. On ruszył za mną, transport nie poruszał się za szybko, dlatego łatwo go dogoniłem. Wskoczyłem na siano niczym zwierz, na czterech kończynach. Chłopak akurat nie mógł tego zrobić, dlatego zostało mu tylko biegnięcie za mną. Przez chwilę wyobraziłem sobie, jak cała drogę biegnie i stara się wskoczyć na jadący wóz, co wywołało na mej twarzy uśmiech. Wychyliłem się i wyciągnąłem rękę, kiedy ją złapał, mocno go pociągnąłem. Wszedł na wóz, po czym schowaliśmy się w sianie. Mężczyzna nie zareagował, dlatego do końca drogi trwaliśmy w ciszy, ciągle się przy tym uśmiechając i dając sobie do zrozumienia, że jesteśmy mistrzami.
W końcu dotarliśmy do skrzyżowania, kiedy wóz skręcił w drugą stronę, zeskoczyliśmy z niego i ruszyliśmy do miasta.
<Sam? Jeszcze to nadrobię>
Liczba słów: 671
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz