Zamknięta pozycja ciała Mordimera utwierdziła mnie w przekonaniu, że coś się zaraz wydarzy, a nagłe zamilknięcie towarzysza ma swój konkretny powód. W żadnym stopniu nie byłem jednak gotowy na to, co faktycznie miało właśnie nadejść. Niespodziewanie poczułem, jak na tył mojej głowy napierać zaczyna czyjaś zapadnięta klatka piersiowa. Tenże nieznajomy, zaledwie chwilę później, miał stać się moim oprawcą. W nozdrza uderzył mnie odpychający odór zeschniętego brudu oraz alkoholu. Gama ta, w połączeniu z wonią świeżego potu, byłaby w stanie zabić niejednego. We mnie wzbudziła olbrzymie obrzydzenie. Nie musiałem widzieć opierającego się o mnie człowieka, aby wiedzieć, w jakim stanie ów osobnik się znajduje. Poczułem nieprzyjemne dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Chwilę później wiszący nade mną mężczyzna oplótł moją szyję w geście niezbyt zachęcającego do dalszej interakcji uścisku. Rękawy jego koszuli, podciągnięte tuż pod mój nos, śmierdziały tytoniem. Pożółkłe na końcach palce również wskazywały na to, że mężczyzna jest nałogowym palaczem.
- Ale ty jesteś śliczny – wydukał przez zęby, które w większości były popsute. Następnie nachylił się, soczyście całując mnie w lewy policzek. Poczułem, jak zbiera mnie na mdłości. Na początku nie potrafiłem się ruszyć. Siedziałem bez ruchu, nie wiedząc co począć. Odzyskałem język dopiero w momencie, gdy stanowcza dłoń mężczyzny opadła na moją klatkę piersiową, następnie niebezpiecznie schodząc w dół. Szybko złapałem go za nadgarstek, odciągając obrzydliwą kończynę możliwie jak najdalej od siebie.
- Co ty robisz, człowieku? – wysyczałem przez zęby, wbijając paznokcie w przedramię mężczyzny. Przekręciłem głowę, mierząc nienawistnym wzrokiem podpuchniętą od alkoholu twarz oprawcy. Ten, niezrażony moim tonem, kontynuował swój wywód.
- Taki słodki, młodziutki. Pewnie nietykany – bełkotał pod nosem, opierając drugą rękę na mojej talii. Dotyk obrzydliwego pijaczyny palił żywym ogniem. Poczułem, jak pieczone ziemniaki podchodzą mi do gardła. – No chodź, nie wstydź się, młody.
Niezdarnie wyplątałem się z uścisku mężczyzny, zeskakując z krzesła. Odwróciłem się na pięcie, aby stanąć z nim twarzą w twarz. Moim oprawcom okazał się być lekko podtyty, wyższy o kilka cali typ. Na moje oko miał około czterdzieści lat, chociaż domyśliłem się, że poszarpane ubranie i nieświeży zapach dodawały mu kilku zbędnych wiosen.
- Spierdalaj – rzuciłem kolokwialnie. Widocznie niezadowolony mężczyzna wygiął usta w wyrazie rozczarowania, po czym po raz kolejny wyciągnął w moim kierunku rękę. Kątem oka dostrzegłem, że Mordimer podnosi się ze swojego miejsca.
- Dajże mi szansę, cukiereczku. Daję ci słowo, że nie pożałujesz – wydukał. Tym razem jego dotyk stał się nie tyle nachalny, co zdecydowanie zbyt władczy. Mężczyzna podszedł bliżej, obejmując mnie w pasie. Jego uścisk był silny i stanowczy. Nie pomogło tu moje szarpanie się czy niezdarne kopniaki wycelowane w łydki oprawcy. Mężczyzna przewyższał mnie fizycznie, a alkohol dodawał mu dodatkowych sil, otępiając jednocześnie receptory bólowe. Gdy poczułem, jak jedna z jego odrażających dłoni siłą zostaje włożona pod moją koszulkę, panicznie zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu Mordimera. Myślałem, że zemdleję, gdy brudne palce pijaka bezwstydnie krążyły po moim brzuchu. Ku wielkiej uldze, moja odsiecz niespodziewanie wyrosła tuż obok nas, szybko oswobadzając mnie z uścisku pijaka. Niezdarnie odskoczyłem z bok, chcąc natychmiast znaleźć się jak najdalej od wcześniejszego oprawcy. Stanąłem w ten sposób, aby zdenerwowany Mordimer stał dokładnie między nami.
Miałem nadzieję, ze powyrywa mu nogi z dupy.
Mordimer? Miłej zabawy OwO
Liczba słów: 513
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz