Tego się bałem. Geny nadnaturalnego człowieka dały o sobie znać. Wiedziałem, że Samuelowi coś nie gra, tym bardziej, że znał się na leczeniu. Wiedział, że mój opatrunek wyglądał na parę godzin, a nie na dwie. Wiedział, że rana nie mogła się tak zapaskudzić w raptem dwanaście godzin. Mimo to milczał i nie drążył tematu, co było mi na rękę, bo co bym miał powiedzieć? „No, słuchaj stary, jestem hybrydą, ale tym się nie przejmuj, nie mam zamiaru cię zabić”, to by nie wyszło. Jest człowiekiem, a każdy z nich reaguje tak samo; jeśli się go nie zabije, on zabije ciebie, ale od razu wyda, zapewniając cię, że utrzyma twój sekret w tajemnicy. Jest jeszcze jedna opcja; będzie tak wystraszony, że zrobię coś mu i jego matce, że będzie milczał, ale pewnego dnia coś w nim pęknie i tak czy siak wrócimy do poprzednich dwóch opcji. To by jednocześnie zniszczyło moje jak i jego życie. Byliby przesłuchiwani, czy na pewno nic nie wiedzieli, dlaczego mi pomogli… szkoda, że sprawiedliwość jest tak ślepa. Szkoda, że nie tylko my byśmy ucierpieli, ale każdy z naszego grona, gdyż aktualny król nie należał do tych „sympatycznych”, którzy złapią jednego Wygnańca i będą szczęśliwi. O nie, będzie dążył do tego, by zabić wszystkich, nie ważne ilu ludzi polegnie. Najgorsze jest to, że tacy ludzie żyją bardzo długo. Nikt ich nie otruje, nikt nie podetnie gardła nożem i nikt go nie porwie, takich ludzi po prostu się nie rusza.
Czułem, jak miewa się moja rana. Jako nauczyciel, byłem sobą zażenowany, dlaczego nie zapewniłem potrzebnych mi leków? Jak mogłem tak o nich zapomnieć? Czy fakt, że od dawna ich nie potrzebowałem, coś zmieniało? Nikt nie mógł przewidzieć tego napadu, ale lekarstwa zawsze się powinno mieć, a tym bardziej w przypadku szybszej regeneracji, jak i rozwoju zakażenia. W tej chwili czułem się jak zużyta szmata, którą należy wyrzucić do kosza. Nie miałem sił, byłem wyczerpany, nocy praktycznie nie przespałem, co nie wpływało na mój stan dobrze. Nie patrzyłem, co robi zielarz, zamknąłem oczy i miałem ochotę zasnąć, chociaż na chwilkę. Rana piekła, ale byłem już tak odrętwiały w tym miejscu, że teraz nawet nie miałem sił jęczeć. Zacisnąłem tylko zęby i czekałem, aż ją oczyści. Wiedziałem, że wyglądała paskudnie, ale w końcu taka praca medyka, prawda? Bez względu na jakość rany, musi próbować ją wyleczyć. W moim przypadku jedna rzecz mnie cieszyła; kiedy skończy, po mniej więcej trzech dniach zostanie tylko blizna, jakby to zdarzenie miało miejsce bardzo dawno temu.
Otworzyłem jedno oko do góry, chłopak się zatrzymał. W oczach widziałem zmieszanie i strach, a jego ręka przestała czyścić moją ranę. Otworzyłem drugie oko i się poruszyłem, spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha. Czy to możliwe… nie.
- Coś się stało? - zapytałem cicho i słabo, mój głos brzmiał, jakby był gdzieś w oddali. Samuel szybko pokręcił głową, zacisnął usta i wrócił do leczenia.
- N-nie – powiedział cicho i przez następną godzinę unikał mojego wzroku, kiedy mu się przyglądałem. Zastanawiałem się, czy jego zachowanie było wynikiem świadomości, że coś nie gra, że nie jestem zwykłym człowiekiem. W końcu u jakiego normalnego mężczyzny, rana tak szybko przechodzi zakażenie? Nie chciałem widzieć jego twarzy, kiedy każe mi tu wrócić za trzy dni, by sprawdzić moją ranę. Będzie myślał, że ładnie się goi i za parę tygodni zostanie tylko blizna, ale gdy zdejmę koszulkę, zobaczy tylko znak po wbitym nożu.
Zamknąłem oczy i czekałem, aż skończy. Jego matka przyniosła znieczulenie, zielarz dokładnie oczyścił ranę z całej ropy, a potem nałożył czysty opatrunek. Kiedy skończył, słońce już siedziało na niebie, a ludzie zaczęli zakupy na targu. Ja za to leżałem jak worek na zboże i się nie ruszałem.
- Mordimer, skończyłem – powiedział cicho, szturchając mnie i próbując obudzić. Otworzyłem oczy i spojrzałem na dokładnie nałożony bandaż, który w porównaniu do mojego wcześniejszego materiały, wyglądał naprawdę wspaniale. Uśmiechnąłem się miło.
- Ładnie, dzięki – westchnąłem i poczułem się bardzo senny. Gdybym teraz miał wracać do domu, padłbym jak długi na ziemi i zasnął na posadzce, a po drodze być może jakiś koń by mnie zdeptał. Ludzie na pewno by się mną nie zainteresowali, no chyba, że jednak poznaliby w tym wymęczonym łachmaniarzu, leżącym na ziemi, z twarzą na kamieniach profesora, uczącego ich pociechy, ale to mało prawdopodobne, bo ludzie tak naprawdę nawet nie rzucili by na mnie wzrokiem. - Samuel – odezwałem się słabo, bo też nie wiedziałem, czy dalej stoi obok mnie.
- Słucham – odezwał się.
- Mam nadzieję, że nie będziesz mi mieć za złe, jak odpocznę chwilę – a po chwili zasnąłem, z głową opartą o fotel, z bandażem na wierzchu.
Ludziom często się śnią te same koszmary, ukazujące strachy, których nie można się pozbyć. Ukazując ból przeszłości, który ciąży nam na sercu całe życie. Ukazując coś, co chcielibyśmy zapomnieć, ale wspomnienia wżarły się w nasz umysł. I tu nie ważne, czy jesteś człowiekiem czy Wygnańcem, każdego coś dręczy, zaczynając od błahych powodów, sięgając po ciężki kaliber.
Mi się często śniła jedna rzecz, w kółko ta sama, ale jednak ukazana w inny sposób. Tęskniłem za swoją siostrą, która mną gardziła i nie chciała widzieć. Kochałem swoją babcię, która nie szczędząc mi rózgi, wpajała swoją wiedzę i zakazała kontaktu z cywilizacją. Jednak nienawidziłem miejsca, w którym żyliśmy, bo przypominał mi o dwóch hybrydach, którzy starali się nauczyć mnie, że nie wszyscy ludzie to potwory. Nim jednak tego dokonali i nauczyli żyć, odeszli, a mnie pozostawili pod opieką surowej kobiety. Nigdy nie zapomnę jej ostrych rysów twarzy, zimnego spojrzenia i zaciśniętej pięści, która często opadała na moje ciało. A za co? Za jakieś idee, które sobie wymyśliła i których ja nie chciałem przyjąć. Za to, że chciałem być inny, niż ona. Za to, że wierzyłem, że nie wszyscy ludzie to potwory.
<Samuel? Się rozżaliłam xd>
Liczba słów: 938
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz