Nawet nie próbowałem podważać słów Mordimera. Te zawisły w powietrzu niczym najczarniejsza z klątw. Mężczyzna miał to do siebie, że w jego wykonaniu każda, nawet jedynie nieco bardziej stanowcza niż zazwyczaj wypowiedź, brzmiała niczym groźba. Powoli zaczynałem do tego przywykać, jednak, mimo to, za każdym razem w takim momencie po moich plecach przebiegał zimny dreszcz.
Ignorując uczucie nieprzyjemnego wiercenia w żołądku, wziąłem się za swój talerz wypełniony małymi, pieczonymi kawałami ziemniaków. Uznałem, że kompan i bez mojego głębszego wkładu wygląda na dość spiętego. Postanowiłem nie kontynuować niewygodnej dla niego rozmowy. Nie żebym miał mu to za złe – jego przeszłość najwidoczniej nie była usłana płatkami róż, przez co mówienie o niej widocznie sprawiało mu niemały dyskomfort. W pełni to rozumiałem.
- Mój Boże, to jest przepyszne! – mruknąłem sam do siebie, zatapiając zęby w kolejnym pieczonym kartoflu. Jego miękkie, masłowe wnętrze przyjemnie rozpadało się na języku, a mocniej przysmażona skórka chrupała w zębach. Z nieukrywaną rozkoszą spałaszowałem pół talerza, napychając się aż po same brzegi. Gdy w końcu poczułem, że nie zmieszczę w sobie ani jednego kawałka więcej, z rozczarowaniem odłożyłem talerz na stół. Jednocześnie w duchu przyrzekłem sobie, że bohatersko dokończę to, co zacząłem. To znaczy wcisnę w siebie resztę ziemniaków jak tylko poczuję luz na żołądku.
Niechętnie podniosłem się z łóżka, rozglądając się po pokoju. Mój wzrok niemal momentalnie spoczął na jasnych drzwiach ulokowanych na wprost wejścia. Przez małą, mleczną szybkę dostrzegłem jedynie zarysy rzeczy znajdujących się wewnątrz.
- Czy dostaliśmy jakieś ręczniki..? – spytałem retorycznie, zakładając, że jest to wejście do łazienki. Ostrożnie otworzyłem drzwi. Te zaskrzypiały cicho, odsłaniając przede mną mały pokoik o kremowych ścianach. Wewnątrz znajdowała się nieduża, ceramiczna umywalka, toaleta oraz, ku mojemu zadowoleniu, prysznic. Tuż przy nim wywieszony był świeży, biały ręcznik. – Jest tylko jeden! Zaklepuję! Zero sprzeciwu. Idę się kąpać. – krzyknąłem z triumfem, blokując drzwi od środka. W tym momencie samopoczucie Mordimera nie miało dla mnie większego znaczenia – prysznic był tym, czego naprawdę potrzebowałem. Szybko wyskoczyłem ze znoszonych ubrań, ciskając je w kąt. Odkręciłem wodę. Gdy jej temperatura unormowała się, wszedłem do kabiny. Od razu podłożyłem głowę pod strumień letniej wody. Właśnie to było moim ratunkiem po całym dniu pełnym niekoniecznie miłych niespodzianek. Jednocześnie po głowie cały czas krążyły mi słowa Mordimera. Miałem świadomość, że udało mi się nakłonić go do otwarcia się nieco przede mną, co było nie lada sukcesem. Nie ukrywam, byłem z siebie cholernie dumny. Niestety, czułem też spoczywający na moich barkach ciężar jego zaufania.
Gdy skończyłem się kąpać, jak najszybciej ogarnąłem się do stanu używalności. Sprintem poprzebierałem pomiędzy wszystkimi ubraniami, które miałem przy sobie, ostatecznie dochodząc do wniosku, że najwygodniej, a jednocześnie najbardziej przyzwoicie będzie, jeśli pójdę spać w bojówkach i podkoszulce. Resztę ubrań złożyłem w kostkę, następnie biorąc je pod pachę. Wilgotne włosy przeczesałem dłonią.
- Wolne – powiedziałem, opuszczając łazienkę. Mordimer obrzucił mnie jedynie niemrawym wzrokiem, po chwili wracając do swoich kartofli. Nie wdając się w dalszą dyskusję z niezbyt zainteresowanym moją osobą kompanem, odłożyłem ubrania na małą komodę, następnie z ulgą rzucając się na łóżko. Z niemały zadowoleniem wkopałem się w pościel, owijając dookoła swojego wilgotnego ciała granatowy, gruby koc. Oparłem się o wezgłowie mebla, kątem oka zerkając na siedzącego przy stole mężczyznę.
- Wesz co… nie chcę, żebyś po tej jednej nocy nabawił się niebotycznego bólu pleców – mruknąłem, tym razem faktycznie mając na uwadze ogólne samopoczucie towarzysza. – Oczywiście, jako człowiek jestem zbyt samolubny, żeby odstąpić ci materac, ale myślę, że to łóżko jest na tyle duże, żeby nas pomieścić.
Mordimer podniósł głowę znad talerza, po czym spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, jak gdybym powiedział właśnie coś niemożliwie idiotycznego.
- Obejdzie się bez. Nie jestem taki delikatny, na jakiego wyglądam – odparł ironicznie. - Nie musisz się o mnie aż tak bardzo martwić.
Wydąłem usta w geście niezadowolenia.
- Staram się być tutaj dżentelmenem – powiedziałem z niezadowoleniem. – Nie chce mieć kolejnej osoby na sumieniu.
- Nie umrę od jednej nocy spędzonej na podłodze.
- Ale twoje plecy tak. Błagam, nie rób z siebie ascety i przyjmij moją skromną propozycję!
- Nie.
- Nie daj się prosić, Mordime-e-er – mruknąłem. Ten jedynie ponownie zaprzeczył. – Nie to nie. Jeśli zmienisz zdanie, moje łóżko zawsze stoi dla ciebie otworem... Jakkolwiek by to nie brzmiało – powiedziałem, przekręcając się na bok. Położyłem się na tyle blisko brzegu, żeby zostawić mężczyźnie sporo miejsca po drugiej stronie.
<?>
Liczba słów: 700
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz