wtorek, 9 lipca 2019

Od Mordimera CD Samuela

Obraz mojej małej siostrzyczki, z której bawiłem się w berka w lesie zniknął po chwili i zamienił się w ciemny pokój, a postacią siedząca naprzeciwko mnie. Przez chwilę się nie ruszałem, chcąc dojść do siebie. Było mi przyjemnie ciepło, z powodu koca, zarzuconego na moje ciało. Mimowolnie się uśmiechnąłem, gdyż sprawca, który mnie nim okrył, leżał w fotelu i drzemał. Samuel wydawał się być pogrążony w mocnym śnie, dlatego miałem okazję, by stąd zwiać. Nie sądziłem, że będę spał cały dzień, szczerze, to się nawet zdziwiłem, ale widocznie byłem tak bardzo wyczerpany. Ściągnąłem z siebie materiał i spojrzałem jeszcze raz na zabandażowaną ranę, postarał się chłopak. Naciągnąłem na siebie koszulkę i powoli wstałem ze skrzypiącego siedzenia. Chciałem wracać do domu, bo co miałem tu robić? I tak wystarczy, że zająłem na cały dzień jedno miejsce i to nieoczekiwanie, w końcu miałem tylko odpocząć i zmykać do siebie. Ruszyłem w kierunku drzwi, postąpiłem dwa kroki przed siebie i nie zauważyłem małego taboreciku, znajdującego się tusz przede mną. Uderzyłem w niego stopą, konkretnie, bo palcami, dlatego nie powstrzymałem się od cichego jęku i przekleństwa, które na moje nieszczęście, obudziły śpiącego. Miałem nadzieje, że nie zareaguje, zaraz wróci do snu, a mi pozwoli stąd odejść, ale on nagle złapał mnie za rękę i zabronił odchodzić. Spojrzałem na niego, czego mógł chcieć? Podszedłem do niego kawałek, zadarł głowę do góry, by na mnie spojrzeć. Miał ledwo otwarte oczy, może on tylko śnił?
- Mam ważne pytanie, gdyż twoja rana… - na chwilę zamilkł. Pokręciłem głową, mogłem się domyślić, że będzie chciał się dowiedzieć, jakim cudem skażenie tak szybko przeszło przez mój organizm. Nie teraz, za wcześnie. O wiele za wcześnie, by znał prawdę. Nie mogłem mu ufać, nawet, jeśli mi pomógł.
- Samuel, nie zadręczaj się tym, na tym świecie im mniej wiemy, tym jesteśmy bezpieczni – położyłem dłoń na jego głowię i przejechałem po jego włosach. Momentalnie zamknął oczy, tak jak tego oczekiwałem. Nic już nie mówił, puścił moją rękę i, jak sądziłem, zasnął. Wstałem i ponowiłem swą drogę ku drzwiom.
- Mordimer… - usłyszałem cichy głos, czy to nie koniec? Nie odwróciłem się, tylko stanąłem w miejscu i czekałem. Może tylko śnił? - Przyjdź za dwa dni, zobaczę ranę – nie czekając już ani chwili na kolejne zbędne słowa, wyszedłem z domu, tym razem po cichu, nie wywołując żadnych dźwięków.
Nie chcąc potworzyć poprzedniej nocy, dosłownie się zakradałem. Zarzuciłem kaptur na głowę i omijałem oświetlone miejsca, w nadziei, że złodziej się mną nie zainteresuje. I tak się stało, chociaż żadnego nie spotkałem. Strażnicy nie zwrócili na mnie uwagi, a ja wszedłem do swojego małego lokum, starając się nie obudzić przy okazji ciekawskich sąsiadów, którzy natychmiast zaczęliby plotkować o moich nocnych wypadach, a niestety, starzy ludzie zawsze widzą w takich rzeczach zagrożenie.
To chyba oczywiste, że nie zamierzałem do niego przyjść, bo po co? Żeby znów się dziwił, jak szybko reaguje mój organizm? Nie musiał się mną zadręczać i miałem nadzieję, że szybko zapomni o mojej osobie, nie chciałem sprawiać niepotrzebnych kłopotów, takiej miłej i przyjaznej osóbce oraz jego życzliwej matce. Szybko wziąłem prysznic i zauważyłem, że rana pozbawiona ropy wygląda świetnie. Za pięć dni rana powinna zniknąć, a pozostawić po sobie tylko bliznę. Wystarczy tylko już nie spotkać zielarza.
Żyłem swoim życiem. Następny dzień miałem wolny, dlatego większość dnia przespałem, a potem poświeciłem się wspaniałemu hobby, jakim jest czytanie książek. Tym razem przeszedłem wyobraźnią do nowego, lepszego świata, w którym zwykli ludzie zaakceptowali nadnaturalnych i żyli oni w zgodzie; szkoda, że wcześniej musiało dojść do walki, która zabrała za sobą wiele istnień. Czy w tym świecie też musi się to stać? Musimy wywołać wojnę, aby zrozumieć, że tak naprawdę jesteśmy tacy sami? Czy naprawdę mamy rozlać się krwią, by to wszystko się zakończyło? 
Chyba wolałem już żyć w ukryciu…
Następne dni minęły bez problemu. Nie poszedłem do Samuela, przez co starałem się omijać jego dom z daleka, jak na razie. Potem, za jakiś czas wrócę do normalności, ale na razie nie chciałem go spotykać, nie mogłem mu pozwolić, by zobaczył ranę. Miałbym tylko mętlik w głowie, a ja musiałbym mu wszystko wytłumaczyć, by nie popadł w szaleństwo. Tylko wtedy mógłbym mieć na karku straż, która była mi potrzebna tak samo jak pszczołom susza.
Gdy minęły kolejne trzy dni, byłem już bardzo spokojny. Sądziłem, że po takim czasie już nic nie zmąci mego spokoju i niczym nie będę musiał się martwić. Niestety nie wolno chwalić dnia, przed zachodem słońca, chociaż w moim przypadku, ciepła gwiazda już zaszła. Kończyłam czytać książkę, kiedy ktoś zapukał do mych drzwi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w progu zobaczyłem Samuela. Miał uśmiechniętą twarz, ale słyszałem, jak serce mu bije szybciej, niż normalnie.
- Cześć Mordimer. Przepraszam, że tak późno, ale był dzisiaj duży ruch – powiedział miło.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - zapytałem podejrzliwie.
- Jak nie przyszedłeś po tych dwóch dniach, a potem po kolejnych trzech, zacząłem się martwić, że rana się pogorszyła, więc popytałem niektóre osoby i tu trafiłem – wyjaśnił spokojnie. Westchnąłem i wpuściłem go do środka, ponieważ zaczynało się robić chłodno, a ja nie miałem na sobie dłuższej bluzy.
- Więc… przyszedłeś zobaczyć ranę? - zapytałem, chociaż znałem odpowiedzieć. Samuel wkroczył w moje progi i uważnie się rozejrzał.
- Tak – przytaknął i spojrzał na książkę, leżącą na stole. - Czytasz Neila? - pokiwałem głową i podszedłem do niego.
- O czym to jest? - wskazał na tytuł „Nigdziebądź” (tak, pisało się to razem).
- Dużo by tłumaczyć… - stwierdziłem siadając na krzesło.
- Mam czas, słucham – powiedział i usiadł naprzeciwko mnie, widocznie chcąc wszystkiego wysłuchać. Leciutko się uśmiechnąłem.
- O istnieniu dwóch światów. Jest nasz i ten pod, ale to nie jest piekło, tylko drugie miasto, przepełnione śmiercią, złem i strachem. Ogólnie rzecz biorąc, dwóch mężczyzn chce zabić dziewczynę, wszyscy są z Miasta Pod. Dziewczyna wpada do naszego świata, gdzie ratuje ją zwykły człowiek. Po jej odejściu, okazuje się, że człowiek przestał istnieć w tym świecie, po prostu nikt go nie widział. Gdy ją odnalazł, zaplanowali najpierw pomóc jej się zemścić, a potem znaleźć rozwiązanie dla niego – skończyłem. Zielarz pokiwał głową, widocznie zainteresowany moimi słowami, tym bardziej, że była o najdłuższa moja wypowiedź. - Ale wracając. Jest już ciemno, więc może wrócisz do siebie – zaproponowałem, na co ten pokręcił przecząco głową.
- Najpierw chce zobaczyć twoją ranę.
- Ale po co? Wszystko jest dobrze, zapewniam cię – znowu pokręcił.
- Nie będę spał spokojnie, jeśli jej nie zobaczę – przez dłuższą chwilę milczałem, był uparty i wiedziałem, że jeśli nie użyje siły, nie będę miał spokoju. Niestety nie mogłem uderzyć tej istotki, nie należało jej się. Miałem jeden wybór. Wstałem i podciągnąłem koszulkę, ukazując miejsce pod żebrami. Nie miałem bandaża, a po ranie została tylko blizna. Wiedziałem, jakiej reakcji oczekiwać, dlatego nie zdziwiła mnie przestraszona mina chłopaka. Naciągnąłem z powrotem koszulkę i usiadłem. Czekałem.
- Nie możesz być człowiekiem… - wyszeptał, na co ja wzruszyłem ramionami. - Kim jesteś? - dodał po kolejnej chwili ciszy.
- Czemu tak bardzo chcesz wiedzieć, kim jestem? - zapytałem. - Pracujesz dla kogoś? Czy może jesteś kolekcjonerem? - pominąłem trzecią możliwość, w której był zaciekawionym nastolatkiem.

<Samuel?>

Liczba słów: 1140

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz