piątek, 31 maja 2019

Od Sarethe CD. Johena

W milczeniu wysłuchałam jego reprymendy na temat mojego wybryku. Z jednej strony miał sporo w tym racji, jednakże nie mam wpływu na moje stare nawyki przyjmowania wyzwań. Ten jeden raz nie wytrzymałam i dałam ponieść się wszystkim swoim uprzedzeniom i przekonaniom. Nie mogę być na niego zła na to, że mnie nie rozumie. Nie mogę być aż tak niewyrozumiała. Wiadomo przecież, że rodzina królewska nie ma zwolenników swoich rządów w miejscach, w których doskwiera bieda. I nie możemy zapomnieć o magii i wygnańcach dla których to kwestia czasu kiedy wybuchnie jawny bunt i sprzeciw takiej polityce. Ciężko jest się zjednoczyć nawet teraz, ponieważ część istot magicznych jest skłócona przez sam fakt urodzenia. Anioł nie będzie współpracował z demonem, natomiast druidzi i bogowie mają w nosie co się dzieje. Magia też nie jest potężna, musimy się ukrywać i mamy znacznie ograniczony rozwój swoich umiejętności. Ale to nic, coś musi się stać. Dodatkowy dekret króla, masowa egzekucja. Cokolwiek! Jeszcze jeden ruch aby maszyna ruszyła.Tak jak mówię, wszystko jest kwestią czasu. I faktycznie będą chcieli dokonać zamachu na któregoś z książąt lub jego najbliższych służących. Zacisnęłam mocno zęby kiedy odwrócił się do mnie tyłem i ruszył w stronę powrotną. Poprawiłam kaptur na swojej głowie tak by zasłaniał moje wściekłe spojrzenie. "Nie potrafię żyć w cieniu", karcę się i powtarzam w kółko doprowadzając siebie do furii.
Stajenny widząc nasze nietęgie miny pospiesznie przyszykował nasze konie. Johen jedynie skinął w podziękowaniu zanim odjechaliśmy. Nasze konie powoli szły przez ścieżkę na około. Podążałam za nim nie zastanawiając się czy Johen zna drogę powrotną. "Nie jest głupi, na pewno ją pamięta", myślę sobie przybierając na swoją twarz nieodgadniony wyraz.  Patrzyłam się przed siebie całkowicie się wyłączając choć na krótko po tym wybudza mnie książę.
-Tylko znów nie zacznij galopować - ostrzega na co ja odpowiadam milczeniem.
Nie mam żadnych słów żeby się z nim kłócić. Nie uważam, żeby był tego jakikolwiek sens. Nie zna mnie i nie może zrozumieć. On w życiu nie zrozumie co to znaczy wola walki i wola przeżycia. To już instynktownie podejmujesz wyzwania byle by walczyć i nie dać się zabić. Choć nie powiem, często rozwiązaniem jest milczenie i cień ale nie zawsze. Nie we wszystkich aspektach tak się da. I tak jak zwierzęta walczą o swoje terytorium, tak ja walczę o moje idee i życie. Strach towarzyszy zawsze, jest nieodłącznym towarzyszem. Z czasem można się nauczyć z nim żyć.
Strasznie mnie to denerwuje. Zaczyna mnie irytować, że muszę podporządkowywać się komuś innemu. Nie mam prawa głosu w wielu kwestiach. Monarchia absolutna to jednak jest gówno. Chyba, że wszyscy wyszlibyśmy na prostą i zdobylibyśmy równouprawnienie. Jedna decyzja potrafi zrujnować wszystko i mam nadzieję, że nie będę musiała tego doświadczać.
Nagle się spinam a moje serce przyspiesza. Zaczynam odczuwać niepokój. Dotykam kart tarota, którego noszę zawsze przy sobie. Nie dodały mi otuchy a z każdym moim oddechem coś się zbliżało.
-Panie, proszę uważać - wyrywa mi się z największą powagą i lekkim strachem. Zaczęłam gorączkowo się rozglądać w poszukiwaniu tego czegoś.
-Uważasz mnie za głupca? - mówi ostro tak jakby to co powiedziałam go znacznie uraziło. Marszczę brwi zdziwiona. - Radzę tobie uważać, jeśli właśnie planujesz swój kolejny wybryk - mrugam parę razy powiekami nim zdołam mu odpowiedzieć.
-Ależ skądże Panie, nie o to mi chodzi - tłumaczę pospiesznie rozglądając się nerwowo. - Myślę, że zbliża się niebezpieczeństwo - zaczynam delikatnie.
-Czyżby? Na jakiej podstawie? - lekko odwraca głowę w moją zirytowany. Ja również miałam nieprzyjemne spojrzenie.
-Po prostu czuję to i tak jest - robi mi się na moment głupio kiedy dostrzegam nerwowość mojego wierzchowca. - I koń, koń jest nerwowy.
-Też mi akurat! Nie wydaję mi się, żeby to był odpowiedni argument. A nawet jeśli doigrałaś się konsekwencji działań. Jesteśmy łatwym celem przez twoje karygodne zachowanie - rzuca znowu wytykając dzisiejsze wydarzenie. Prostuję się.
-Nie pozwolę sobie, żeby jakiś tam młodzieniec mnie uniżał tylko i wyłącznie dlatego bo jestem kobietą, która powinna ogrzewać łóżko i wiernie czekać na swojego ukochanego. Gdyby ubliżała mi kobieta, załatwiłabym to słownie, ale z młodymi chłopakami to inna bajka. Sam chciał to się zgodziłam. Tak postąpiłam niewłaściwie, ale śmiem twierdzić, że jeszcze mam zbyt krótki staż by powiązali mnie z dworem królewskim. I jeśli już zobaczyłeś Panie część mojego prawdziwego temperamentu to proszę mi wybaczyć. Nie powinno się to więcej zdarzyć. Zwykle panuje nad sobą jak mój książę widziałeś. I... - chciałam coś powiedzieć ale usłyszałam szmer.
Zwróciłam głowę w stronę hałasu. Zza krzaków wyłoniła się młoda sarenka. Klnę pod nosem i wysuwam się trochę naprzód ze schyloną głową. Pozwalam wysunąć się na przód badając czy teren jest czysty. Nie liczyłam na dyskusję z Johenem. I kolejny powód, dla którego jestem wściekła. Zaczynałam mówić coś więcej o sobie, a to nie wróży dla mnie niczego dobrego. "Cholera".

Johen?

Liczba słów: 777

czwartek, 30 maja 2019

Od Johena CD Sarethe

Pozwoliłem jej na odejście, chcąc by, trochę odpoczęła, mi zresztą samemu też przyda się trochę ciszy, spokoju i samotności A co najważniejsze poznam trochę ludzi. To prawda oni nie będą wiedzieli, kim ja jestem a mimo to ja będę wiedział co myślą o królestwie i całym naszym kraju.
Przechadzając się po mieście, postanowiłem iść dalej, cóż nigdy nie chadzałem sam, bojąc się trochę. Mimo wszystko o swoje życie jednak To gdzie teraz byłem, nie było ludzi najwidoczniej, wszyscy poszli na festyn.
Zdjąłem więc kaptur z głowy, idąc wciąż przed siebie, przyznając się w duchu, że właśnie się zgubiłem, a jak się okazuje, moim jedynym wyjściem było podejść do trzech dziewczyn, które Siedziały na schodach w coś grając lub tylko rozmawiając, nie byłem pewny. Co robiły, wyglądało jakby, czymś się wymieniały, może to gra może nie do końca. Nie mnie to oceniać.
- Nie pamiętam, bym kiedykolwiek tu był - Mruknąłem, pod nosem drapiąc się po głowie, w końcu postanowiłem podejść do dziewczyn, nie mając żadnego innego wyboru. Muszę w końcu wrócić jakoś do miasta, odebrać służkę, a potem wrócić do zamku nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.
- Przepraszam, nie wiecie, jak mogę stąd wrócić, do nazwijmy to centrum miasta? - Zapytałem, jakiś młodych dziewcząt troszeczkę zagubiony.
- Hej, ty jesteś księciem, Ami, Daniel patrzcie to książę - Zawołała jedna z nich. Cóż zdjąłem kaptur, więc mogła mnie poznać, nie przeszkadza mi to jednak w tej chwili.
- Ale super co pan tu robi? - Spytała druga, uśmiechając się do mnie, sam nie wiem jak to nazwać uwodzicielsko? A może tylko mi się tak zdawało.
- Zachowuj się to twój pan - Mruknęła trzecia, patrząc na mnie z szacunkiem.
- Wybacz panie - Ukłoniła się, odsuwając od mojej osoby.
- Nie jesteście na festynie? - Zapytałem, niby nie do końca mnie to Interesowało. Lecz byłem zaciekawiony. Dlaczego są tutaj, a nie tam, gdzie większość ludzi się dobrze bawi. Czyżby z czyjeś winy? Różnie w końcu bywa na świecie.
- Niestety nie się stać nas, wielu ludzi nie stać na wiele rzeczy przez suszę wszystkie rośliny padają, ostatnimi czasy deszcz nie pada zbyt często. Co powoduje brak roślin, a brak roślin oznacza brak pieniędzy - Oznajmiła jedną z trzech dziewcząt.
- A więc wciąż są przez nią problemy - Mruknąłem pod nosem, sam do siebie. Zastanawiając się, jak mógłbym temu zaradzić. Jeśli w ogóle jest taka możliwość.
- Tak Wasza wysokość, niestety są, ale jakoś sobie poradzimy, zawsze radzimy - Po słowach trzeciej dziewczyny. Nie znałem ich imion, a raczej nie pamiętałem, więc nie wiedziałem nawet jak je nazywać, kiwnąłem głową czując, że mój ojciec trochę nie spełnią się za dobrze w roli króla, skoro tego nie zauważył. Ja zresztą też święty nie byłem nie widziałem tego, a to mój wielki błąd.
Faktem jest to, że nie interesowałem się królestwem, ale ten fakt powinien mnie zainteresować. Skoro już mnie zobaczyły, wypada coś zadziałać na ten temat.
Westchnąłem cicho, chcąc im jakoś pomóc. Jeszcze nie wiem jak ale kto wie, może choć raz w życiu zrobię, coś więcej niż tylko olewanie każdej sprawy i zostawianiu jej na głowie ojca. Nie byłem w końcu królem a księciem, więc nie czułem aż takiej odpowiedzialności. Tym razem jednak będzie inaczej, tak myślę nawet.
- Do miasta dojdzie Wasza wysokość, idąc cały czas prosto, następnie przy głównej Alei skręcając w prawo, znajdzie się Wasza wysokość w porcie, a potem już prosto do centrum miasta - Dziewczęta bardzo mi pomogły, za co byłem im niezmiernie wdzięczny, choć nie okazałem tego, w duchu cieszyłem się, że pomogły mi, w jaki sposób a ja mogłem wrócić do miasta, gdzie zostawiłem swoją służącą, a jednocześnie taka oto wyprawa pokazała mi, że jednak coś trzeba zmienić w naszym kraju.
Kiwając głową, podziękowałem dziewczyną za pomoc, idąc do miasta, w którym zjawiłem się po kilku może kilkunastu minutach i co tam napotkałem? Wyścig mojej służącej z jakimś chłopakiem, a więc tak spędzała swój wolny czas wstyd. Ona jest osobą, którą powinna się zachowywać, a nie popisywać przed innymi.
Gdy dziewczyna mnie dostrzegła, od razu lekko zbladła nie wiedząc, czy ma podejść, gdy stałem wśród tych wszystkich ludzi, czy jednak poczekać, ale poczekać na co? Na szczęście. Oj chyba muszę poważnie z nią porozmawiać, na temat jej nieodpowiedniego zachowania takie coś jest niedozwolone i powinna o tym dobrze wiedzieć. Zawsze trafiają mi się dziwni służący, co z nimi jest nie tak.
- Panie - Gdy ja myślałem, nad tym, jak źle się zachowała. Jasnowłosa zjawiła się obok mnie, kłaniając się mi delikatnie, miała szczęście, że ludzie nie zwrócił na to uwagi inaczej. Udusiłbym ją własnymi rękami.
- Skandaliczne zachowanie - Wypowiadający te słowa odwróciłam głowę w jej stronę, mrużąc przy tym oczy. - Jesteś moją służącą, a nie dzikuską, która może się tak zachowywać, masz wtapiać się w tłum, a nie popisywać przy innych. Narażając siebie, narażasz mnie, a na to nie mogę ci pozwolić. Jeśli masz zamiar zachowywać się w taki sposób, zostaniesz oddelegowana ze służby, nie pozwolę by przez jakiegoś sługę, moje życie było zagrożone. A dobrze wiesz, że w tym miejscu jest wiele osób, które z wielką przyjemnością zabiłyby mnie, a i ciebie za to, że mnie słyszysz. To było twoje pierwsze wykroczenie więc na razie to będzie tylko słowne pouczenie. Jednak, jeśli sytuacja się powtórzy, obiecuję ci, że na jakiś czas przestaniesz mi służyć, lepiej zastanów się, nad tym, co robisz, a potem szarżuj - Upomniałem ją. Wiem, że była młoda i chciała poszaleć, ale będąc osobą odpowiedzialną za mnie, nie mogła robić takich rzeczy albo szybko dorośnie, albo wróci na ulicę. - Wracamy - Rozkazałem, mając już dość przygód na dzisiejszy dzień, chyba naprawdę wystarczy mi tego wszystkiego.

<Sarethe?>

Liczba słów: 911

Od Tetsu CD Kise

Byłem zmęczony psychicznie, jak i fizycznie w tej chwili moim jedynym oparciem była istota, której powinienem na marginesie się bać. A jednak on jako jedyny chciał mi pomóc, pomóc nieść brzemię, które powoli mnie wykańczało, niszcząc moją psychikę, która i tak nigdy specjalnie silna nie była przez wszystkie wydarzenia w moim krótkim jeszcze życiu. Które powoli przestawało mieć dla mnie jakikolwiek sens.
Kiwnąłem delikatnie głową, nie mając siły nawet otwierać ust, chciałem tylko stąd uciec, psychicznie trzymałem się na cienkiej linii prowadzącej do przepaści niemającej końca.
- Tetsu synku musimy porozmawiać - Nagle drzwi bez pukania otworzyły się, a do środka weszła kobieta zwana moją rodzicielką. Ma tupet, by po tym wszystkim jeszcze tu przychodzić. - Co tu robi ten obcy mężczyzna? - Nagle zatrzymała się, zauważając obecność Kise. Wyglądała, jak by panikowała, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi, może jest dziwką i myśli, że przyszedł do niej nowy klient. Szczerze powiedziawszy, nie zdziwiłoby mnie to. Teraz w jej wykonaniu jest wszystko możliwe.
- Nie przejmuj się to nie twój klient - Mruknąłem, wstając z łóżka, odwracając twarz w jej stronę, na co kobieta zacisnęła pięści. Wiem, że to moja matka i powinienem ją szanować, ale dlaczego mam to robić skoro ona sama nie szanuje ani siebie, ani nas.
- Nie odzywaj się tak do mnie, nie jestem twoją koleżanką, wylecisz z domu za takie zachowanie, lepiej się nad tym zastanów - Zagroziła, na co prychnąłem pod nosem, omijając Kise. Patrząc na niego jednoznacznie, nie chcąc by, angażował się w tę oto rozmowę. To tylko i wyłącznie moja sprawa on lepiej niech nic nie mówi.
Nie patrząc na kobietę, podszedłem do szafy, gdzie schowaną miałem torbę, do której bez słowa wkładałem, ubrania mażąc, by jak najszybciej stąd odejść.
- Co ty robisz Tetsu? Dlaczego się pakujesz? - Nagle odezwała się, szybko do mnie pochodząc, chwytając moje dłonie. Bym nie mógł nic włożyć do torby.
- Wylatuje, jak sama to dobrze ujęłaś. Nie zasługuję, by tu z wami mieszkać, powiem więcej wole skończyć na ulicy niż zostać tutaj - Wyrwałem swoją rękę, z jej dłoni wrzucając wszystkie ubrania do torby, chcąc by już sobie stąd, do cholery poszła. Zawsze ma mnie gdzieś, a teraz nagle udaje, że jej zależy? Głupia nie musi udawać, przed nikim nie wierzę jej w żadne słowo.
- Synu nie żartuje, powiedziałam to w gniewie, gdzie pójdziesz? Nie zostawisz przecież Toshi samej - A więc o to jej chodzi, kolejny raz daje mi do zrozumienia, że jestem tu jaka darmowa opiekunka, na co nigdy się nie pisałem, zawsze chciałem być normalnym chłopakiem, a tu nie jest to możliwe, może po wyprowadzce trochę odpocznę i zobaczę, jak to jest, być choć trochę odciążonym.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi, a Toshi zabieram ze sobą ty i tak się nią nie opiekujesz, masz w dupie i ją i mnie. Wynoś się z tego pokoju - Syknąłem, wiem, że teraz to ja jestem tym „Podłym gnojkiem”, Ale ona zasłużyła, sobie na to upokorzyła, mnie przy wszystkich uderzając mnie w twarz, powiedziała mi słowa niewybaczalne, a teraz udaje, że ją obchodzimy, niepotrzebnie nie musi grać.
- Przemyśl to jeszcze na spokojnie nie działaj impulsywnie, wszystko się jakoś ułoży - Uśmiecha się, starając mnie przekonać, co wcale nie działa, mam dość za dużo razy udawałem, za dużo razy dawałem się poniżyć, wszystkiego było już za dużo razy, dziś mówię stop, zawijam się stąd. Woląc już uwierzyć obcej mi osobie niż własnej matce.
- Proszę, opuść ten pokój, w tędy chwili - Nie miałem już do niej siły, dlaczego robi mi to wszystko? Czy nie widzi, że ja umieram? Krzywdzę się tylko dlatego, że ona nie widzi niczego poza swoim czubkiem nosa i kochankiem.
Kobieta westchnęła, przyglądając mi się uważnie, dopiero teraz coś zauważając.
- Co stało ci się w rękę? - Na to pytanie miałem, ochotę się zaśmiać szybko zauważyła, a przed chwilą trzymała mnie za nią, teraz widać jak uważnie mi się przygląda lub jak bardzo ją obchodzę. Jedno drugiego niestety nie wyklucza.
- Nic - Jestem już na granicy wytrzymałości, zachwalę, będzie płakać. Niech już idzie.
Moja matka wreszcie zrozumiała, że jej tu nie chce i dzięki bogu wyszła z pokoju, jak dobrze nie miałem, ochoty już z nią rozmawiać a zmuszanie się do tego przyjemne nie jest ani trochę. I powinna, to dobrze wiedząc, udają wspaniałą mamę przed Kise.
Wzdycham ciężko, gdy tylko wychodzi, z pomieszczenia w duchu cieszę się, że poszła, a jednak mimo to nam wrażenie, że gdyby jej na mnie zależało, nie odpuściłaby mi, tak szybko niestety prawda jest taka, że ma mnie gdzieś z resztą Toshi też, nie bardzo przejęła się tym, że zabieram ją ze sobą, nawet nie wie gdzie. Ja z resztą też nie wiem, ale to ważne w tej chwili nie jest. Pójdę gdzie, mnie nogi poniosą, pozwalając w spokoju żyć matce, ojcu i co najważniejsze sobie samemu.
Osunąłem się na ziemię, przez chwilę zastanawiając się, co będzie dalej. Chyba właśnie uświadomiłem sobie, że moja cienka linia pęka, a ja spadam w agonalne dno bez wyjścia, czyżbym się poddał? Nie mogę tego zrobić, muszę walczyć, choć brakuje już sił. Nie poddam się, będę walczyć dla niej.
- Tetsu - Słysząc ten już tak dobrze mi znany głos, podnoszę głowę. Widząc jego uśmiech, ile bym dałbym, sam mógł się tak uśmiechać, straciłem do tego chęci, już dawno temu a on teraz stara mi się je przywrócić, nie wiem, czy mu się to uda. Ja sam już nie mam siły, na udawanie chcę tylko być zwykłym chłopakiem czy to aż tak dużo?
- Ona naprawdę dobrze udaje - Wyszeptałem, niemrawo przed oczami wciąż widząc jej sztuczną twarz, wpatrującą się we mnie w jej oczach miłości nie było była za to niechęć i ten obrzydliwy uśmiech, udawany uśmiech pocieszenia drugiej osoby.
- Pomogę ci, spakuje twoje ubrania, a ty spakuj spokojnie rzeczy Toshi - Kiwnąłem jedynie głową, wstając z kolan, podchodząc do drzwi, które otworzyłem. Czując, zatrzymujące się nagle serce. Czego on jeszcze chce?.
- Słyszałem, że się wynosisz przybłędo - Zadrwił, mój ojciec miał zawsze dobre poczucie humoru, a to ponoć ja jestem czarną owcą w rodzinie chyba czas spojrzeć na siebie samego a później oceniać innych. Dupek jeden.
Wycofałem się, do tyłu bojąc się, że podejdzie, ten jednak stał bez ruchu, przeglądając mi się z tym złośliwym uśmiechem. Mimika jego twarzy zmieniła się dopiero, wtedy gdy zobaczył Kise, zabawne zwrócił uwagę bardziej na tego mężczyznę niż na psa, który stoi przed nim, ukazując białe kły. Czyżby bał się blondyna czy respekt przed nim? Pojęcia nie mam, jednak widząc tak ojca, stwierdzam, że to zabawne, gdy ten ostry zawsze pijak nawet nie chcę, nagle podejść obawiając się innego no cóż, znacznie wyższego od siebie mężczyzny, który co śmieszniejsze jest od nas starszy o setki a może tysiące lat. A przecież wygląda na bardzo młodego, to jest wspaniałe u istot nadnaturalnych nie starać się jednak przeżyć swoich przyjaciół, bliskich nie wiem, czy byłbym w stanie oddać swoją śmiertelność na nieśmiertelność, choć może gdybym miał osobę, która kochałabym nie ponad wszystko. Zrobiłbym wszystko by móc być przy niej jak najdłużej. Nawet jeśli będę musiał cierpieć każdego dnia coraz bardziej.
- Będę rad, jeśli zniknięcie jeszcze dzisiejszego dnia - Dodał, odchodząc od drzwi, idąc zapewne do sypialni, gdzie się położy i pójdzie spać, to zawsze dobrze mu wychodziło, nie mogę zaprzeczyć nic, tylko spanie i chlanie ojciec doskonały.
- W jednym się z nim zgadzam, też będę szczęśliwy, jeśli uda nam się stąd wydostać jeszcze dziś - Mruknąłem, co prawda bardziej do siebie niż do blondyna jednak mimo wszystko usłyszał to, na co uśmiechnęłam się delikatnie, zakrywając swój smutek ostatnimi kawałkami maski zakładanej na co dzień. - Pójdę ją spakować - Szepnąłem, kątem oka zerkając na siostrę, która dzięki Bogu wciąż spała nie wiedząc co dzieje się wokół niej. Niech śpi, jeszcze przyjdzie czas na jej zmartwienia.
Kise kiwnął głową, a ja szybkim krokiem poszedłem po pokoju siostry, pakując wszystko w ekstremalnej prędkości byle by nie musieć już więcej dziś widzieć swoich rodziców.

***

- Skończyłem - Wróciłem do pokoju z torbą pełną ubrań dziewczynki, która wciąż jeszcze spała podziwiam za ten spokój i twardy sen ja sam już dawno tak długo nie spałem, bojąc się tak naprawdę każdego nadchodzącego dnia.
- W takim razie możemy już iść - Kise zapiął drugą torbę, uśmiechając się debilnie, ten to ma, poczucie humoru zazdroszczę.
Kiwam głową, podchodząc do dziecka, które wziąłem na ręce, wynosząc moja kochaną śpiącą siostrę z pokoju wraz z torbą trzymaną w ręce.
- Jeszcze do wrócisz do domu, gdy twój kolega się tobą znudzi - Moja matka, stojąc w salonie, nie mogła mi odpuścić, chcąc uświadomić mi, że tak naprawdę to wszędzie gdzie nie pójdę, jest tak samo lub gorzej niż tu.
Zacisnąłem mocniej rękę na torbie, wychodząc z domu, nie będę z nimi dyskutować, nie będę się kłócić, sensu to nie ma. Oni wiedzą swoje, ja wiem swoje, podkreślamy też fakt, że oni wiedzą lepiej, wszystko niż ja więc nie ma za bardzo, o co się wykłócać. Bo i tak wyjdzie, że to ja tu jestem ten głupi i to ja tu się mylę.
Wychodząc z domu, poczułem ulgę, może jeszcze nigdzie nie poszedłem a dom mam za plecami jednak świadomość, jaką mam poprzez myślenie o ucieczce pozwala mi na trochę może aż za szybkie zrelaksowanie się.
Ostatni raz odwróciłem się w stronę domu, zauważając mojego psa, który stał na tarasie, przyglądając mi się uważnie, tak jak by nie wiedział, co się dzieje, ale bardzo chciał się dowiedzieć, kochane psisko, chociaż on nigdy mnie nie opuści.
- Chodźmy Nigou, Idziemy na spacer - Pies zamerdał energicznie ogonem, podbiegając do nas z radością widoczną na pysku, biegając wokół nas, prawie potykając się o własne łapy. Zawsze trochę za bardzo się ekscytuje, nigdy tego nie rozumiałem.
Rozbawiony pokręciłem jedynie głową, ruszając w drogę, nie wiem gdzie, chce nas zabrać mężczyzna, mimo to ufam mu, choć jak mówi. Dobre przysłowie „Mogę wpaść z deszczu pod rynnę” a w moim życiu nie się nie zmieni lub się pogorszy, różnie bywa, nie wiem co. Zostało mi zapisane, tam u góry.

***

W milczeniu szedłem powoli za blondynem, rozmyślając. Gdzie on mnie prowadzi, droga nie była mi za bardzo znana, więc czułem się, delikatnie mówiąc niekomfortowo, trochę obawiając się o własne życie. Co prawda wiem, że gorzej być nie może mimo to nie zmienię faktu, iż ostrożny muszę być i to za wszelką cenę.
Co prawda, jeśli czułem się niepewnie, wystarczyło spytać go, o to, gdzie idziemy, w taki sposób bym się trochę uspokoił.
Ja jednak nie planowałem tego robić, panująca cisza mi odpowiadała, a stres związany z ucieczką z domu trochę mnie opuszczał, a to było najważniejsze.
- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu - Jego głos zmusił mnie do podniesienia wzroku, na jego osobę bym mógł złapać kontakt wzrokowy.
- Kise gdzie idziemy? - Nie wytrzymałem, musiałem zapytać, to naprawdę mnie trapiło, a ja nie znoszę, gdy coś mnie męczy, nie radzę sobie ze stresem, chowam go za maską obojętności i spokoju, mam tylko nadzieję, że w przyszłości, gdy kiedyś będę miał dzieci, nie będą one się tak musiały męczyć, jak ja.
- Do miasta trochę dalej od twojego domu znajdziemy, tam jakiś domek kupimy go i wszystko będzie dobrze, zobaczysz - Zapewniał, na co zaśmiałem się cichutko, ze współczuciem nie do końca wierząc w jego słowa.
- Chciałbym wierzyć w twoje słowa - Odparłem, spokojnie nie ciągnąc dalszej rozmowy ani ja, ani Kise nie rozmawialiśmy już ze sobą, ale nie dlatego, że któreś z nas miało dość drugiego, po prostu ją rozkoszowałem się ciszą, a blondyna skupiał się na drodze, więc każde było zajęte sobą.
Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się w centrum miasta, całkiem straciłem rachubę czasu, pilnując by moja siostra, spokojnie sobie spała nie przejmując się niczym.
- Jesteśmy - Głos Kise przywrócił mnie do żywych, na co podniosłem głowę, patrząc przed siebie, no ładne czy on musiał wybrać jeden z droższych i do gorsza lepszych domów? Nie mam nic do ludzi bogatych i tak dalej, ale sam bogaty nie jestem nie stać mnie na coś takiego.
- Ty chcesz to zakupić? - Zapytałem, przez chwilę analizując wszystkie za i przeciw. Muszę pomyśleć jakie fakty mi przeszkadzają lub podobają mi się w tym domu.
- Tak, a czemu by nie? Jest ładny i przestronny i ma ogród - Odparł, wchodząc na posesję, podchodząc do jakiegoś człowieka, który chyba na niego czekał, nie wiem o czym rozmawiali, mogłem tylko podejrzewać, że o kupnie tego pięknego domu. Szary framugi okienne czarne ogród wielki a drzew na nim mnóstwo to po prostu raj nie dom nie stać mnie na taki dom czego on może oczekiwać w zamian? Ja nie mam nic do zaoferowania, niestety nie jestem ani bogaty, ani zbyt mądry więc wychodzi na to, że mogę mu dać „Wielkie Nic".

***

W milczeniu stałem bez ruchu, ściskając mocniej ciało siostry, dopiero teraz czując jak jej drobne ciało, zaczyna się poruszać, zerknąłem na dziecko, uśmiechając się do niej łagodnie, moja mała księżniczka oddam za nią życie, jeśli będę musiał.
- Tetsu co się dzieje? - Zapytała, rozglądając się do koła, nie wiedząc, dlaczego jesteśmy przed jakimś obcym domem, pogłaskałem ją po głowie, otwierając usta, by wszystko jej wyjaśnić, jednak podchodzący do nas Kise trochę mi to utrudnił.
- Wszystko jest już gotowe, możemy wchodzić - Mężczyzna z szerokim uśmiechem na ustach chwycił mnie za nadgarstek ciągnąć w stronę tego królewskiego domu.
Wciąż nie byłem przekonany co do tego wszystkiego. Wydaje mi się, że chatka mojej babci by wystarczyła, ale najwyraźniej ten gość miał co do nas swoje własne plany.
Spokojnie bez okazywania emocji, które udzieliły się i tak już mojej siostrze szedłem za moim towarzyszem, oglądając piękny ogród, który był spełnieniem moich najskrytszych marzeń a dom, ach dom był cudowny, naprawę cudowny otwierając drzwi, już rzucił mi się ładny przedpokój, w szaro czarno białych kolorach na ścianach nie było śladu brudu, pleśni czy grzybów, zapach przypominał świeże remontowany dom, a meble ach te były jeszcze piękniejsze, z białego drewna pięknie komponowały się ze ścianami, wchodząc dalej. Zobaczyć mogłem salon, łączony z kuchnią oddziałał je tylko boczna ściana, kuchnia wyglądała bajecznie, coś czuję, że to będzie, właśnie moje królestwo. Sam salon jak to salon kolorami przypominał przedpokój mnóstwo ramek na ścianach, szafek i co chyba najbardziej mi się podobało biblioteczka, coś, czego nigdy mieć nie mogłem. Cieszyłem się z tego, wszystkiego było tego za dużo, ale byłem wdzięczny Kise, że tak i nas zadbał. Idąc dalej po schodach, prowadzących do góry zobaczyłem trzy sypialnie, każdy z nas będzie miał swój kącik wspaniałe i czego więcej trzeba, a no tak toaleta o niej zapomniałem, wyglądała standardowo, jak w każdych domach no może różniła się tym, że w ogóle była niekiedy jej nie ma, a to bywa frustrujące.
- Ten dom jest cudowny - Szepnąłem, kątem oka patrząc na psa i siostrę, ta dwójka już szalała w nowym domu, ciesząc się każdą napotkaną rzeczą w tym miejscu.
- Podoba ci się? - Głos blondyna jak magiczna lina przyciągnęła mnie do siebie, zmuszając moje ciało do ukazania wszystkich najskrytszych emocji, które kryłem w sobie od samego początku, gdy tylko tu wszedłem.
- Czy mi się podoba? Co to za pytanie to raj dla takiego zwykłego chłopaka, jakim jestem - Oznajmiłem, ciesząc się, ale tak naprawdę się ciesząc bez ukrywania swoich emocji, co nie jest dla mnie czymś na porządku dziennym.
- Cieszę się, zależało mi na tym bardzo - Zamrugałem zaskoczony, nie wiedząc tak naprawdę, dlaczego tak właściwie mu na tym zależało, nic dla niego nie znaczę.
- Nie rozumiem cię, chcesz czegoś w zamian?- Zapytałem, czego szybko pożałowałem, widząc jego zmieniający się wyraz twarzy.
- Dlaczego miałbym coś od ciebie chcieć? Chciałem tylko ci pomóc, tak bez interesownie, jak ty pomogłeś mi. - Mruknął, okazując swoje niezadowolenie, dając mi do zrozumienia, że nie powinienem nawet tak mówić.
Zrobiło mi się głupio, zachowałem się jak szczeniak, przecież nie musi czegoś ode mnie oczekiwać, w zamian za pomoc ja też nic nie chciałem, co więcej otwarłem przed obcymi facetem drzwi, a teraz mówię do niego coś takiego, jestem naprawdę beznadziejny. Następnym razem ugryzę się w język, zanim coś powiem.
- Przepraszam - Wyszeptałem, opuszczając głowę, wpatrując się w swoje buty.
- Nikt po prostu nie był dla mnie jeszcze tak miły, by zrobić coś tak bez chęci czegoś w zamian. - Wyjaśniłem, chcąc być z nim po prostu szczerym.
Kise po moich słowach chwycił mocno moje policzki, przyciągając mnie niebezpiecznie blisko, za blisko aż czułem jego oddech na swoich ustach, zrobiłem się cały czerwony, cóż ja poradzę, że to mnie krępuje taka bliskość innych, ludzi jest dla mnie czymś nowym, nigdy nie miałem nikogo aż tak blisko swojej twarzy.
- Posłuchaj mnie uważnie, bo powiem to tylko raz, nie chce niczego prócz waszego szczęścia, polubiłem was i to szczerze dla tego nie chce, byście cierpieli, a w szczególności ty cierpiał.
Byłem oniemiały, jak można chcieć czyjegoś szczęścia, na takim poziomie przecież ja chciałem tylko uwolnić się od rodziców, a nie zamieszkać w hotelu z trzema gwiazdami.
Zrozumiałem mimo wszystko jego słowa, które w jakiś sposób ucieszyły mnie, ale nie na tyle bym zaczął skakać z radości.
- Dziękuję - Odsunąłem się od niego, by zachować bezpieczną odległość, nie chcąc, aby był tak blisko, mnie to strasznie krępujące.
Odwróciłem głową w stronę ścian domostwa, wciąż nie mogąc uwierzyć w to wszystko, to był sen? Czy prawdziwe życie sam nie wiem, czy jeszcze potrafię, to od siebie odróżnić? Mój mózg ostatnio na z tym problemy a nowa świadomość dotycząca zaaklimatyzowania się tu również nie daje, mi spokoju przecież ja nie lubię, zmian teraz będę się wszystkim stresował, nowa szkoła co zawsze przeraża tak samo, muszę znaleźć szkole dla Toshi, znaleźć pracę przynajmniej na Weekendy, by nie żyć na utrzymaniu mężczyzny, nie jestem dla niego nikim ważnym, a ludziom nie pomaga się aż tak, tylko dlatego, że się ich lubi to trochę głupie posunięcie, na które mu nie pozwolę. Na pewno nie będę jego utrzymankiem to żenujące i to bardzo.
- Dom kosztował na pewno majątek, a przecież wystarczyło zamieszkać w chatce po babci, faktem może być to, że moi rodzice nas tu nie znajdą, jednak uważam, że koszta i cały dom nie był tego wart, zacznę chodzić w weekendy do pracy, by uzbierać na swoje studia, na szkołę Toshi i powoli będę starał się oddawać ci dług za dom. Nie chce żyć na twoim utrzymaniu, to byłoby niegrzeczne i proszę, nie mówi mi, abym tego nie robił, nie zakopuj mojego honoru, pozwól mi zrobić wszystko po swojemu, myśli bym mógł poczuć się lepiej - Wyjaśniłem, uśmiechając się łagodnie, dawno nie czując spadającego kamienia z serca, teraz zrobię wszystko by zabrać o dom i tę dwójkę, która z tego, co wiem, nie chwaląc się, umrze z głodu, jeśli nie będę im codziennie gotował, więc wciąż będę tak zwaną pomocą domową, tylko tym razem nikt nie poniesie już na mnie ręki, nikt nie uderzy i co najważniejsze nikt nie powie, że jestem nic niewartym gówniarzem, który urodził się, bo jego puszczalska matka miała ochotę na szybko numerek. Od zawsze kopany w dupę byłem i będę, życie chce bym, cierpiał, jak już mówiłem płace za błędy rodziców lub swoje poprzednie zjebane życie.

<Kise? Hehe bagienko xD>
3100

środa, 29 maja 2019

Od Yuri'ego CD Victor

Chciałem dobrze, a jak zwykle wyszło źle. nawet przez głowę mi nie przeszło, że od razu oskarżą o to Victor'a, najwyraźniej nie przemyślałem tego zbyt dobrze. Wiadome było to, że specjalnie tego nie zrobiłem, chciałem tylko, żeby wszyscy poznali prawdę, a nie byli wiecznie zaślepieni i zakłamani przez kłamstwa jakie sobie ta kobieta stworzyła. Brzydzą mnie tacy ludzie, jak ona i zastanawiam się, jak oni nawet mogą się rozmnażać, sprowadzając na ten świat kolejne okropne osoby. 
- Przykro mi, że tak się stało, ale nie widziałem w tamtym momencie innego sposobu, abyś uwierzył mi, panie - oznajmiłem po chwili, mówiąc do niego spokojnie bez żadnego żalu w głosie czy coś. - I zgadzam się całkowicie z tobą, że trzeba się pozbyć Księżniczki z zamku. 
- Jak ty to w ogóle zrobiłeś? Użyłeś magii? - zapytał mnie nagle, świdrując mnie spojrzeniem swojego wzroku, jakby chciał wydobyć ze mnie wszystkie informację jakie posiadam.
- Słucham? - uniosłem jedną brew, nie wiedząc jak mam potraktować jego pytanie, to nie tak, że nie rozumiałem, po prostu nie wiedziałem jaki ma w tym interes. Młody mężczyzna wywrócił oczami i odetchnął ciężko, pewnie teraz mając mnie za jakiegoś totalnego głąba, ale ja na tę chwilę nie mam zamiaru zmieniać jego opinii na mój temat, kiedyś jeszcze przyjdzie na to czas...
- Chcę po prostu wiedzieć jak się dowiedziałeś i co zrobiłeś, że nagle stała się... No taka jaka się stała - skrzywił się z lekkim obrzydzeniem, a ja przez chwilę cieszyłem się z tego jego drobnego nieszczęścia. Wiem, że to nieładnie, jednak po części mu się należy, choć jednocześnie współczuję mu takiej kiepskiej sytuacji życiowej. Mimo wszystko to nie jego ostatni problem życiowy, przed którym będzie musiał stanąć. 
- Rozumiem - skinąłem delikatnie głową i zastanowiłem się, jak w najkrótszy sposób mu to opowiedzieć, jednak nie było to takie łatwe, a ja chciałem być z nim szczery. - Przez przypadek natknąłem się na tajemniczą fiolkę w komnacie Księżniczki i zdobyłem małą ilość substancji, którą następnie zaniosłem do Josepha, który oznajmił, że to magiczny eliksir poprawiający urodę. Miałem zamiar to przemilczeć, jednak potem wpadłem na pomysł i poprosiłem Josepha by przygotował podobną substancję do tego eliksiru, tylko by było to pozbawione magii. Tak też zrobił, a ja podłożyłem to Księżniczce, która tak naprawdę wypiła zwykłą wodę, więc efekt eliksiru zakończył się podczas śniadania - skończyłem swoją wypowiedź, biorąc głęboki wdech. 
Victor odchrząknął i pokiwał delikatnie głową mówiąc krótkie:
- Sprytnie.
Miałem wrażenie, że nie spodziewał się po mnie takiej akcji, no ale cóż to już nie mój problem. Nie jestem głupi, choć wiele osób nie widzi we mnie nic poza zwykłym sługą.
- Tak wiem, może nie wyglądam na takie, ale potrafię myśleć - prychnąłem pod nosem, a Victor spojrzał na mnie nieco zaskoczony, chyba nie spodziewając się takich słów z moich ust. - Czy życzysz sobie czegoś jeszcze, panie? Bo jeśli nie to chciałbym odejść - dodałem szybko, chcąc po prostu stąd wyjść i zająć się innymi pożytecznymi sprawami. Poza tym teraz nawet nie mogę niż za bardzo robić ciekawszego z Księciem jak na przykład ucieczka z zamku, gdyż teraz na oku ma nas ten drugi sługa. Król musiał zacząć podważać i kwestionować moje służenie jego wnukowi, skoro wynajął kolejnego do pilnowania go. Ja nie mam prawa do narzekania, bo moje słowo i tak nic nie znaczy. 
- Jasne, nic mi nie jest potrzeba - odparł spokojnie, ale jednak przeciągał swoją wypowiedź, zastanawiając się nad czymś. - Jednak tak sobie pomyślałem, że może byłbyś chętny do wysprzątania naszej królewskiej stajni? - uśmiechnął się, jak mały diabeł, a ja już wiedziałem, że to po części jego zemsta. 
- Oczywiście, panie. Właśnie tego mi było trzeba przez cały ten czas - odpowiedziałem ironicznie, uśmiechając się przy tym krzywo. Victor uśmiechnął się teraz bardziej dumny z siebie i patrzył na mnie tym rozbawionym wzrokiem.No co za gówniarz, ja go jeszcze nauczę szacunku. Już chciałem wyjść, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Victor rzucił krótkie "wejść", po czym w komnacie pojawił się wcześniejszy sługa, który jakby nie patrzeć miał teraz ze mną pracować.
- Panie, Księżniczka prosi o spotkanie z tobą - oznajmił treściwie, po czym skłonił się i opuścił pomieszczenie. Tym razem to ja uśmiechnąłem się złośliwie i z jedną dłonią na klamce odwróciłem się w stronę mężczyzny i powiedziałem:
- Życzę miłej zabawy w towarzystwie Księżniczki.

~~*~~

Po kilku godzinach przerzucania gnoju, wróciłem do swojej kwatery uwalony cały gównem, pochodzącym od tych cudownych stworzeń, nazywanych przez ludzi końmi. Jednak w tej chwili nie mam ochoty wychwalać wszystkich zasług jakie wkładają w nasze życie te zwierzęta, gdyż aktualnie to pałam wielkim obrzydzeniem do mojego śmierdzącego ciała.
- O, widzę, że nie próżnowałeś dzisiaj - usłyszałem rozbawiony głos, z drugiego końca pokoju. Spojrzałem poirytowanym wzrokiem w stronę starca, który próbował ukryć uśmiech poprzez skupienie się na jakiś wywarach. Tak, bardzo śmieszne, że ludzie odwdzięczają się za pomoc w taki sposób. Przecież nie zrobiłem tego celowo, a ten i tak musi się na mnie mścić!
- Bardzo śmieszne, dziękuję za to zrozumienie, które mi w tej chwili okazujesz, naprawdę aż lepiej się poczułem - mruknąłem niepocieszony i ruszyłem przez całe pomieszczenie, po czym wspiąłem się po trzech schodkach, aby dotrzeć do drzwi, prowadzących do mojego małego, skromnego pokoju. Wszedłem do środka i usiadłem na krawędzi łóżka, nie chcąc za bardzo go pobrudzić łajnem. Jeśli ktoś kiedyś mi powiedział, że będę przerzucał gnój na życzenie jakiegoś smarkacza, to bym go wyśmiał. Niestety wtedy jeszcze nie przewidywałem tego, że nadejdą takie przykre dla istot takich, jak ja, czasy. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na swoje ubrudzone od pracy dłonie. W tym samym momencie do pokoju wszedł Joseph, trzymając w rękach miskę z wodą, a na jego ramieniu dostrzegłem przewieszoną szmatkę. Zaskoczony nic nie powiedziałem i po prostu obserwowałem, jak siada obok mnie i namacza materiał, którym po wyciśnięciu zaczął obmywać moją twarz. Przymknąłem powieki pozwalając przyjemnemu uczuciowi ogarnąć moje ciało. Świadomość posiadania kogoś, kto się o ciebie troszczy, była naprawdę przyjemna. 
- Nie przejmuj się tym tak wszystkim - odparł nagle, a ja uchyliłem powieki tylko po to by spojrzeć na jego twarz. - Kiedyś na pewno wrócą dawne czasy...
- Wiem - uśmiechnąłem się trochę smutno, na samo wspomnienie, co było dawniej, a co jest teraz. Porównanie było przerażające i zastanawiałem się, jak czyny jednego człowieka w przeszłości, mogą mieć takie konsekwencje w przyszłości. 
- A teraz zdejmuj te brudne łachmany, trzeba cię dokładnie umyć, bo śmierdzisz na kilometr. Same ghule się ciebie przestraszą - starzec wypłukał ściereczkę, a ja z cichym śmiechem spełniłem jego polecenie, dając spokojnie wytrzeć moje ciało. 
- Dziękuję, Josephie - uśmiechnąłem się do mężczyzny, kiedy opuszczał mój pokój, po doprowadzeniu mnie do porządku. On jedynie uśmiechnął się w moją stronę, a ja zadowolony ułożyłem się na łóżku, wreszcie nie martwiąc się, że pobrudzę prześcieradła. Zamknąłem na chwilę oczy, licząc na chociaż moment odpoczynku.

~~*~~

Jak zwykle odpoczynek w ciągu dnia w moim przypadku nie był mi pisany. I tak było w sumie zawsze. Gdy tylko miałem chwilę dla siebie i myślałem, że z niej skorzystam, to nagle znajduje się coś do zrobienia. Tym razem Joseph wtargnął mi do pokoju bez pukania i powiadomił mnie o tym, że cała trójka naszych panów wraz z Księżniczka i paroma rycerzami wyruszają na polowanie. Nie lubiłem tego typu rzeczy, ale wiedziałem, że jestem im tam potrzebny tylko po to by ponosić sprzęt i wypłoszyć zwierzynę z krzaków, poprzez uderzanie kijami o ziemię. Cała ta sprawa była niezbyt ciekawa i czasami wręcz barbarzyńska. Dlatego niechętnie zwlokłem się z łóżka i ubrałem się w miarę czyste ubrania, po czym nie biorąc już niczego ze sobą, wyszedłem z pokoju, rzucając jeszcze pojedyncze spojrzenie w stronę starego medyka, który tak jak zwykle siedział nad jakimś zamówieniem. 
Uśmiechnąłem się lekko tak po prostu samemu do siebie i opuściłem naszą wspólną kwaterę, po czym od razu ruszyłem na główny plac przed zamkiem, gdzie przygotowania do polowania najwyraźniej trwały już do dobrej godziny.
- Spóźniłeś się - usłyszałem za plecami głos Księcia i odwróciłem się w jego stronę z uniesionymi rękoma do góry w geście poddania. 
- Były korki - wyszczerzyłem się do niego, a on jedynie zmarszczył brwi i nierozbawiony moim żartem wcisnął mi do ręki dwa kije i dosyć ciężką kuszę. Mówiłem już coś o szacunku do starszych? Eh, najwyraźniej mości pan jest czymś zdenerwowany,  a ja już podejrzewam czymś. Zapewne czas spędzony wspólnie z ta uroczą panienka musiał być niezwykle fascynujący, a poza tym pewnie czuje przymus wykazania się przed ojcem i dziadkiem. Jakby nie patrzeć polowanie służy po części wykazaniem się zdolnościami łowieckimi. Im większa i trudniejsza do ubycia sztuka tym większy szacunek do takiej osoby. Jednak to nie upoważnia ich wszystkich do zabijania dla zabawy. Jeszcze ta Eliza... Wydaje się być wyjątkowo podniecona tym całym polowaniem i wraz ze swoim ojcem ciągle coś szczebiotają przy Królu. Irytujące szkodniki...
- Przestań się zgrywać i weź się w końcu do roboty - skwitował niezadowolony i po chwili odszedł w stronę swojego wierzchowca. Przepraszam bardzo, ale gdyby nie ja to te konie stały by po kostki we własnych odchodach, więc niech on się lepiej cieszy, że ma takiego zadbanego konika.
No nic, poprawiłem ten cały ciężar, który trzymałem w ramionach i odetchnąłem cicho. Rycerze rzucali mi rozbawione spojrzenia i poklepywali mnie po plecach, ale to wcale nie sprawiało, że czułem się jakoś lepiej. Bardziej się ze mnie nabijali, niż chcieli pocieszyć, ale nie mam zamiaru tego komentować, jeszcze się zapowietrzę i zmęczę przy tym. 
Po niecałych dwudziestu minutach wszyscy wsiedli na konie, a ci co nieśli różny sprzęt, w tym oczywiście ja, musieli nadążać za tymi, co sobie wygodnie jechali na wierzchowcach. Ugryzłem się w język, aby nie rzucić jakiejś kąśliwej uwagi, kiedy przejeżdżali obok mnie rycerze, lub sam Książę Victor. Musiałem wytrzymać i iść zgodnie z tempem narzuconym przez tych na przodzie. Takie życie wiernego sługi...
Na szczęście spod zamku do lasu droga nie była taka długa i nim zdążyłem się naprawdę zmęczyć, byliśmy już na miejscu. Podzieliliśmy się na grupy, a ja oczywiście wylądowałem w tej, której przewodniczył Victor. Wręczyłem mu posłusznie kuszę, a sam zająłem się uderzaniem kijami o ziemię, tak jak kilku innych rycerzy i sług. Było to nudne i bezsensowne, a kiedy tylko zauważyli jakiegoś biegnącego zająca to rzucali się na niego, jak wygłodniałe wilki. Ja jedynie patrzyłem na nich z politowaniem i rozbawieniem, kiedy jeden z rycerzy potknął się o wystający korzeń i zarył twarzą o ziemię. Dla takich chwil warto uczestniczyć w tych polowaniach. 
Podczas gdy ci ludzie przypominający w tej chwili zwierzęta zniknęli za krzakami, ja sobie zwolniłem i spokojnym chodem zszedłem w dół doliny, chcąc chwilkę sobie odpocząć od hałasu i tego towarzystwa. Mam gdzieś, że może mnie tu zobaczyć Król lub ojciec Victor'a. Zawsze mogę powiedzieć, że w całym tym zgiełku po prostu się zgubiłem. Niestety na ile bym nie odszedł, dalej słyszałem w oddali krzyki polujących. 
Z niezadowolonym grymasem na twarzy, wszedłem między krzaki i w jednym momencie stanąłem zamurowany, dostrzegając na polanie coś naprawdę pięknego. Tuż przed moim nosem stał piękny biały jednorożec, który niemalże natychmiast zauważył moją obecność. Przez chwilę nie wiedziałem, co zrobić, aż w końcu podszedłem do niego bliżej, wiedząc, że to mądre stworzenie wyczuwa to kim jestem. W tym momencie poczułem wielką radość i na moich ustach pojawił się uśmiech, Już nie wiele pozostało tych istot i naprawdę mnie to bolało. Teraz tylko gdy ktoś je odnalazł to zabijał je ze względu na magię jaką posiadały i oczywiście ze względu na ich piękny róg. 
- Co tu robisz, piękny? Nie powinno cię tu być, nie teraz...- położyłem dłoń na jego pysku, głaszcząc go delikatnie, wpatrując się głęboko w jego mądre oczy. Jednorożec parsknął cicho, a ja nie mogłem się na niego napatrzeć. Cudowne, łagodne stworzenie, a jednak nie tolerowane przez ludzi. 
Chciałbym wydłużyć tę chwilę, jednak krzyki w oddali stawały się coraz głośniejsze i zaczęło mnie to niepokoić.
- Uciekaj stąd - oznajmiłem stanowczo, co zwierzęcia, które mimo wszystko uparcie stało w miejscu. - Proszę uciekaj, oni zrobią ci krzywdę - wręcz błagałem go, a on jedynie wpatrywał się we mnie spokojnym wzrokiem. Bezradny odsunąłem się do niego, rozglądając się nieco panicznie dookoła. I co ja ma teraz zrobić?
- Uciekaj! - krzyknąłem w końcu, ale i to nie poskutkowało i zanim zdążyłem coś jeszcze z siebie wydusić, to z krzaków wyskoczył Victor, który jak tylko dostrzegł zwierzę, wycelował w jego stronę kuszę. Otworzyłem szerzej oczy i nie mogłem zrozumieć, dlaczego mężczyzna celuje w to bezbronne zwierzę. Czyżby chciał zdobyć róg i pokazać go swojemu ojcu i dziadkowi, tylko po to, by zdobyć ich uznanie? Nie zdziwiłbym się, jeśli by tak było i w sumie rozumiem jego postępowanie, jednak dalej czułbym tam w środku żal do niego. Poza tym, czy on w ogóle liczył się z konsekwencjami, jakie wynikają z zabicia tego zwierzęcia? Wiem, że są to jedynie legendy, ale dobrze wiem, że te legendy są prawdziwe i tego kto zabił jednorożca spotyka nieszczęścia i klątwa. Jeśli Victor to zrobi to automatycznie ściągnie na siebie niebezpieczeństwo. Muszę go powstrzymać zanim będzie za późno. Dlatego też podszedł szybko do mężczyzny, który już szykował się do wystrzału. 
- Victor, nie rób tego! - krzyknąłem w stronę jasnowłosego, ale on jakby głuchy w tym momencie pociągnął za spust, a strzała wyleciała w powietrze, trafiając jednorożca prosto w środek piersi. Nie upłynęło kilka sekund, a ciało magicznego stworzenia osunęło się bez życia na ziemię. Rzuciłem się do jego boku i spojrzałem ze smutkiem w oczach na skorupę, która teraz pozostała z tego majeutycznego stworzenia. Zawiesiłem lekko głowę, zastanawiając się ze smutkiem ile jeszcze zajmie ludziom wybijanie nas , jak muchy... Mimo wszystko teraz mam inny powód do zmartwień... Teraz po śmierci jednorożca nad Księciem zawisły ciemne chmury.
- Coś ty narobił? - spojrzałem na mężczyznę, który jak gdyby nigdy nic podszedł do ciała, oceniając z góry ubitą sztukę. Wciąż jakby ignorował mnie, najwyraźniej teraz skupiając się tylko na sobie. Nachylił się i wyciągnął sztylet z pochwy, a ja zamknąłem oczy dobrze wiedząc, co chce zrobić. Usłyszałem tylko trzask, a gdy już otworzyłem oczy, Victor trzymał w ręku róg jednorożca.
- Popełniłeś błąd Victor'rze II Ceuzer - obaj nagle poderwaliśmy głowy do góry, wpatrując się w tajemniczą postać, która łudząco przypominała pustelnika. - Musisz teraz zapłacić za ten błąd - gdy tak uważniej przyjrzałem się starcowi i przeanalizowałem jego słowa, po czym zrozumiałem, że musiał być strażnikiem jednorożców. - Na twoje królestwo spadną plagi, a ty masz szansę by to wszystko jeszcze naprawić. Zostaniesz poddany trzem próbom, aby udowodnić, że jesteś honorowy, sprawiedliwy i odważny, jeśli zawiedziesz królestwo popadnie w niełaskę na wieczność - po tych słowach zniknął, a my nie wiedząc co powiedzieć, przez dłuższą chwilę staliśmy w miejscu, wpatrując się w pusty punkt. Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy znowu usłyszałem krzyki, wiedząc, że inna grupa zbliża się do nas. Nim się obejrzałem obok nas pojawił się Johen i sam Elzebiusz, który wpatrywał się badawczym wzrokiem w martwe ciało jednorożca. Nawet Księżniczka z ojcem przybliżyli się by zobaczyć martwe zwierze. Nikt z tego towarzystwa poza mną nie wierzy w legendę o klątwie, ale myślę, że Victor potraktuje to poważnie po tym, jak usłyszał, to co powiedział mu strażnik....

<Victor? :3>

Liczba słów: 2450

Od Sarethe CD. Johena

Czuję wewnętrzny niepokój i delikatny strach, ponieważ nie jestem przyzwyczajona do takiego zachowania ze strony księcia. A tym bardziej chcę uniknąć czegoś takiego jak zauroczenia.  Nie rozumiem, komu mógłby nie spodobać się ten ciepły uśmiech, którym mnie obdarzył. Gest położenia ręki na mojej głowie niczym dumny i pokrzepiający ojciec. Fala innych uczuć zastąpiła wcześniejszy lęk na coś w stylu tęsknoty? Bolało jak cholera, nie otrzymując nigdy ojcowskiej troski po raz pierwszy dostałam namiastkę tego, czego nie posiadałam. To było z jednej strony niesamowite, mając na uwadze, że to nie byle jaki mężczyzna to uczynił. Książę dla którego jestem nikim innym jak wierną i oddaną sługą, przydatną w wielu kwestiach. Dawałam inny kąt widzenia, rozmawiałam w taki sposób, że moje uwagi były celne i słuszne. Nie wiem czy rozumiem politykę na dworze, ale zdaję sobie sprawę z jej okrutnego przebiegu, który jednocześnie musi jak najmniej odbić się negatywnie na opinii króla. Bo jakiż sens jest być królem, który nie ma żadnego poparcia, nawet posiadając taką potęgę? No właśnie, żaden.
Otworzyłam szeroko oczy patrząc się w jego oczy, które naprawdę były szczere. Nie widziałam w nich ani grama kłamstwa, a przecież oczy są zwierciadłem duszy. Całkowicie zmieszana zaczęłam błąkać wzrokiem wszędzie tylko, żeby nie patrzeć na twarz Johena. Lekko oblałam się rumieńcem czując ukłucie bólu w serduszku. Uśmiechnęłam się nieznacznie zgadzając się na tę propozycję. Sama szybko zrobiłam krok w tył tworząc dystans między i bez dygnięcia odwracam się na pięcie kierując ku dobrze znanego mi miejsca. Tutejszy sierociniec. Od razu ściągnęłam swój ciemny płaszcz odsłaniając dopasowany strój. Rozglądałam się w poszukiwaniu znajomej twarzy i o to jest. W tłumie dostrzegam czuprynę granatowych loków, które jakby żyły swoim życiem. Ciemniejszy odcień skóry znacznie odcinał się od pozostałej części ludności. Przywołałam na swoją twarz wesoły uśmiech niemalże biegiem ruszając ku niej. Rhea jakby mnie nie dostrzega jest czymś wyraźnie przejęta. Dotykając jej ramienia gwałtownie się odwraca biorąc niesamowity zamach jak na jej posturę.
-Uspokój się, to tylko ja Rhea - uspokajam ją sama odskakując do tyłu. Lekko zgięłam chorą nogę, muszę pamiętać by jej nie nadwyrężać.
-Na bogów, których nie ma, Sara, mogłabyś mnie tak mnie nie zachodzić? Planuje następną transakcję, zwłaszcza, że poprzednia nie bardzo mi się udała. Jestem ogromnie wściekła. Co za idiota! - pozwalam dziewczynie wyrzucić to co w sobie dusiła.
Z Rheą poznałyśmy się stosunkowo niedawno jak zaczęłam swoje życie ja, a ona ze swoim dziadkiem przybyła do miasta po większe zyski. Można powiedzieć, że jej sporo pomogłam jeśli chodzi o surowce pochodzące z mojego miejsca zamieszkania. Na południu skąd pochodzę, owoce są już inne, sposób życia tamtejszej ludności znacznie różni się od tego miasta. Zdecydowanie więcej jest zabawy, więcej romantycznych spotkań. Dziewczyna miała parę rzeczy, które pochodziły właśnie z tego rejonu. Odpowiednio to wyceniłam i pomogłam dobrze zareklamować przez co więcej osób chciało to dostać niż była w posiadaniu Rhea. Powoli jej i dziadka biznes się rozwija, ostatnio znalazłam jakiegoś chłopaka, który sprowadza jej towary.
Poklepałam ją po przyjacielsku po ramieniu. Po chwili wyciągnęłam w jej stronę swój płaszcz. Przepraszająco uniosłam ramiona.
-Mogłabyś mi to przechować na jakiś czas? Trochę niewygodne i nie wydaje mi się, żebym musiała się ukrywać. Nie jestem zbiegiem - odzywam się niewinnym głosikiem, przypominając sobie jak zwracałam się do starszych braci.
-Nie powinnaś być czasem w zamku? Z tego co wiem dostałaś niezłą fuchę -szturcha mnie w ramię zabierając część odzienia. Szeroko się uśmiecham unosząc podbródek.
-Tak jakby mam wolne? Nie wiem na jak długo ale mam czas dla siebie tak. Z braku laku spotkałam ciebie cóż za zbieg okoliczności -opieram jedną dłonią o prawe biodro w znakomitym humorze.
Moje kiepskie samopoczucie jakby prysło, zapomniałam o wczorajszym incydencie, rozmowie z Izmaelem. Wszystkim, moje morale ogromnie wzrosły i mogłabym podjąć się każdego wyzwania.
-Z braku laku? Mam poczuć się urażona? - chichoczemy oby dwie.
-No jak ci idzie handel? Jak zdrowie twojego dziadka? -pytam z grzeczności na co dziewczyna widocznie się rozmarzyła. Unoszę brwi do góry z miną typu "czy z nią wszystko w porządku".
-No powiem ci, że odkąd pomaga mi pewien jegomość, zaczyna się wszystko rozkwitać. Nawet dziadziu odzyskał wigor, pewnie myśli swoje - macha ręką.
-On chce dożyć twoich zaślubin i liczy na to, że się pobierzecie i będziecie dalej kontynuować biznes? - zarzucam pierwszą lepszą teorią, którą wymyśliłam w pośpiechu.
-Ależ oczywiście, zgadza się. Jest cudowny. No ty byś mogła też sobie kogoś znaleźć, może niekoniecznie szybko ślub wziąć ale poczuć co to miłość, jakie to cudowne uczucie - wzdycha Rhea.
-Czekaj, mam rozumieć że wy coś ten..?
-Nie zmieniaj tematu. Nijak twoje pytanie ma się do mojej odpowiedzi - nie można jej zarzucić, że jest mało inteligentna.
-No... mi się nie spieszy. Nawet chyba nie chce kochać - drapię się po karku bo wiem, jaki to dla mnie drażliwy temat. - Po prostu prawdziwa miłość nie istnieje człowieka do człowieka.
-Brednie gadasz! - szturcha mnie ramieniem.- Tutaj kręci się tylu wspaniałych mężczyzn. Masz w czym wybierać a patrząc na twoją sylwetkę nie powinnaś mieć zbytniego problemu - zmierzyła mnie perfidnie wzrokiem.
-Uspokój się. Jak zmienię zdanie to dam ci znać - mówię fukając na nią. Przez całą rozmowę zmierzałyśmy do stoiska a w oddali widzę dwa piękne konie. -A cóż to? Twój nowy nabytek? -wskazuje głową na zwierzęta.
-Jeden jest mój albo mojego ukochanego. Drugi jest na sprzedaż. Musiały się zgubić, bo znaleźliśmy je osiodłane - tłumaczy wzruszając ramionami.
-Albo właściciel został napadnięty. Mało prawdopodobne, konia by nie oszczędzili. A nawet jeśli nie lepiej wam zostawić sobie jednego? - pytam przeczuwając odpowiedź.
-Biznes musi się rozkręcać, prawda? - doskakuje do swojego rumaka. -Wsiadaj na drugiego -ręką pokazuje na drugiego, czarnego konia. Jest lekko zaniedbany, tak samo jak gniady koń Rhei ale to nic dziwnego. Nikt nie wie jak się dokładnie nimi zajmować, a inwestowanie w stajennego na chwilę jest bez sensu. Dosiadam wierzchowca oglądając wszystko z jego grzbietu.
-Cóż za rzeczowa kobieta z ciebie - kwituję lekko wysuwając się na przód.
Obok nas przechodzą ludzie uważnie przyglądając się moim poczynaniom. Rhea przygląda się z tyłu dając znać, że ten koń nie jest na sprzedaż. Dumnie zaczynam prezentować konia przypominając sobie lekcje z moją opiekunką, która mnie zostawiła. Te lekcje widzę gdzieś jakby przez mgłę, ponieważ wiele rzeczy robię na intuicję na zasadzie "wydaje mi się". Co prawda nie wszystko wychodzi mi tak jakbym tego chciała, ale zdecydowanie jak na kogoś kto na co dzień za wiele z końmi nie ma do czynienia idzie mi nieźle.
-Kobieto, co ty wyprawiasz? Ujeżdżaj innego konia - gdzieś w tłumie słyszę komentarz młodego chłopaka. Szukam go wśród innych ludzi i dostrzegam go jak wychodzi naprzeciwko mnie. Inni mężczyźni podśmiechują czując w tym zdaniu podtekst. Patrzę na niego ustawiając konia bokiem do rozmówcy. Przekrzywiam głowę ignorując jego komentarz. - Nie powinnaś tego robić, ośmieszasz się.
-Ah czyżby? -czuję narastającą pewność siebie. Uśmiecham się wyzywająco podburzając chłopaka. -Na jakiej niby podstawie? -siedzę wyprostowana i już wiem, że on nie da za wygraną.
-Na każdej. Twoim obowiązkiem jest się mnie słuchać jak ci mówię. Nie masz ręki do tego wierzchowca - mówi to by mi po prostu dokuczyć. Nie ma w sobie zakorzenionych toksycznych ideałów ale fakt faktem, chcę utrzeć mu nosa. Uczmy się szanować siebie nawzajem.
-Ja uważam wręcz przeciwnie. Nie tobie mam być posłuszna. Zarówno ja jak i ty odpowiadamy przed królem Elzebiuszem II Ceuzerem. Więc oboje mamy obowiązek jego słuchać. Żadnego innego obowiązku na ten temat nie ma. I mam z pewnością lepszą wprawę w jeździe konnej niż ty mój drogi -słyszę jego prychnięcie jednakże chwilę potem zalega cisza a chłopak odskakuje. Nakazałam wierzchowcowi stanąć dęba. -Jeżeli masz jakieś wątpliwości co powiesz na to, abyśmy się zmierzyli?- proponuję bo sama chcę sprawdzić szczerość moich słów. Z drugiej strony chyba adrenalina to moja siostra.
Chłopak patrzy na mnie zaskoczony i lekko zirytowany może moim zachowaniem, może moimi słowami,  a może oby dwa? Nie wiem, najważniejsza jest jego odpowiedź. Panuje napięta atmosfera, tłum ludzi, który się zebrał z niecierpliwością czekało na jego odpowiedź. Nie często się pewnie zdarzają takie wyzwania otwarcie rzucane komuś innemu. Kiwa głową na znak zgody. Patrzę porozumiewawczo na Rheę, która zsiada ze swojego konia i daje go dosiąść mojemu nowemu rywalowi. Stajemy na drodze wyłożonej kamieniami.
-Kto pierwszy obiegnie miasto bez zamku, wygrywa. Nie ma drogi na skróty - mówi krótko patrząc poważnie przed siebie. Przechylam się bliżej mojego rumaka trzymając mocno uprząż.
-Droga na skróty nie wchodzi w grę, uliczki są zbyt ciasne, żebyśmy wyrobili z taką prędkością - kwituję oczywistą oczywistość.
Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie znam możliwości ani mojego czarnego wierzchowca, ani gniadego Rhei. Sama dziewczyna ich nie zna dlatego z ekscytacją patrzy się na mnie. Oddycham ciężko przywołując siebie do porządku. Liczyłam w duchu na to, że faktycznie jest kiepskim jeżdźcem więc będę miała większe szanse. Kątem oka dostrzegam, że jest poddenerwowany tak samo jak ja. "A więc liczymy na szczęście", mówię do siebie w duchu. Ktoś z tłumu dał sygnał i ruszyliśmy z impetem. Uprzednio ludność zrobiła miejsce dla naszego toru. Wieści błyskawicznie obiegają obrzeża miasta, ponieważ ludzie nie chodzą już środkiem a ściśle przy ścianie szeptając coś pod nosem, albo z pewnością przekazując informację dalej. Serce bije mi jak szalone, nie patrzę na to kto nam się przygląda. Pędzimy jak wiatr, łeb w łeb. Mocno zaciskam szczękę, słyszę niemal jak zgrzytam zębami. Huczy mi w głowie. Mrużąc oczy patrzę przed siebie chcąc jeszcze przyspieszyć. Chcę wysunąć się na prowadzenie ale konie mają dość zbliżone do siebie możliwości. Pytanie czyj jest wytrwalszy? Trudno. Oboje widzimy przed sobą rów. Oboje także postanawiamy przez niego przeskoczyć. Pochylam się jeszcze bardziej do wierzchowca niemalże do niego przylegając. Przeskakujemy, ale mój koń szybciej wraca do swojego tempa. Lekko wyprzedzam swojego rywala.
-Nie dam ci wygrać ! -słyszę jego wrzask, choć wydawał się tak odległy, jest zaledwie parę metrów ode mnie.
-Jazda! - wydzieram się na cały głos jednocześnie przedłużając i naciskając na ostatnią sylabę.
Przyjmuję hardą minę i nie daję zwolnić ani na moment. Przed sobą dostrzegam dziecko bawiące na środku drogi. Rysowało sobie jakieś wzory. Kompletnie nie reagowało na krzyki innych osób. "Jest głuche", myślę sobie. I mimo to nie zwalniam, w duchu wołam o to, żeby nic się jej nie stało.
-Co ty wyprawiasz!? - słyszę krzyk za sobą spanikowanego młodzieńca.
Ja wykonuję skok nad dzieckiem, które w strachu po prostu się przewróciło i zakryło głowę.  Młodzieniec zwalnia wymijając dziecko ale przy tym zostając już w tyle. Wygrana jest moja. Uśmiecham się do siebie nie dowierzając w to co zrobiłam.  Wydobywa się ze mnie radosny okrzyk zwycięstwa. Dobiegam do mety i staram się zatrzymać. Musiałam zawrócić ale po mojej posturze widać kto wygrał. Dumnie siedziałam prostu kłusem wracając do Rhei, która zaczęła skakać ze szczęścia. Chwilę po mnie przybywa młodzieniec zdruzgotany swoją przegraną. Ludzi patrzyli na mnie oszołomieni. Nie sądzili, że dam radę. Lecz po chwili cały tłum wybuchnął gromkim śmiechem. Zaczęli klaskać kiwając głową z uznaniem. Chłopak zsiadł z konia i oddał uprząż ciemnoskórej.
-Potraktuj to jako cenną lekcję. Niedocenienie swojego przeciwnika jest grzechem śmiertelnym, a zbytnia pewność siebie zgubna. Zapamiętaj to sobie - mam poważną minę przypominając sobie o istnieniu Johena. "Ciekawe jak sobie radzi", rozglądam się przyglądając twarzom ludzi.

(Johen? )

Liczba słów: 1819

Od Kousuke CD Keitha

Po zakończeniu jego zdania uśmiech sam wskoczył mi na usta. Uwielbiam, gdy człowiek stara się być mi nieposłuszny, wtedy mogę zrobić mu coś nieprzyjemnego, bo mam do tego powód. Ci głupi ludzie spełniają moje marzenia.
- Więc tak chcesz grać, dobrze - Kiwnąłem głową odsuwając się od framugi drzwi, zastanawiając się. Co mogę zrobić, mu za kare. W głowie miałem dwa pomysły, głodówka przez max. 9 dni co wynosiłoby 216 godzin dla człowieka dość sporo lub wyciągnę go za okno, by sam stwierdził, co bardziej woli.
Z uśmiechem kiwnąłem głową do siebie samego, podchodząc do czarnowłosego, szczurka chwytając go za fraki, podchodząc z nim do okna, gdzie wystawiłem jego głowę poza framugę, pokazując mu wysokość, z jakiej może spaść.
- Co wolisz niefortunny wypadek „wypadł za okna jak to możliwe, co się stało” Czy może jednak wolisz głodówkę, która zakończy się po 216 godzinach? A może jednak chcesz przeprosić. Decyzja należy do ciebie - Wymruczałem, zadowolony z takiej zabawy mi ona w ogóle nie przeszkadzała, więc jeśli chce, mogę codziennie bawić się z nim w takie zabawy. Tylko słowo a będę robił to, gdy tylko tego zapragnie, w końcu kto wie, czy nie jest pieprzonym masochistą, lubiącym ból i nie tylko.
- Przepraszam - Wyszeptał, słyszałem to, ale uważam, że mówi zdecydowanie za cicho. Do mnie mówi się głośno i wyraźnie tak bym dobrze słyszał.
- Co? Nie słyszałem, w tym domu mówi się głośno i wyraźnie nie akceptuje mruczenia pod nosem - Mruknąłem, puszczając go na chwile, by miał wrażenie, że zaraz wyleci przez to okno, na co przecież mu nie pozwolę „Jeszcze".
- Przepraszam! - Krzyknął, spanikowany nie chcąc jeszcze umierać, a z drugiej strony wściekły z powodu mojego no cóż, okropnego zachowania nic nie poradzę, że czasem, ale tylko czasem zdarza mi się być trochę mniej empatycznym i milszym niż na co dzień. Każdemu może się to zdarzyć nawet najlepszemu takiemu gościowi jak ja.
- Teraz lepiej - Kiwnąłem głową wyciągając go za okna, pozwalając mu swobodnie odsunąć się od mojej osoby, bym mógł zobaczyć w oczach jego gniew.
Keitha patrzył na mnie spod byka, w oczach widziałem gniew, on naprawdę mnie teraz nienawidził, a ja analizowałem w głowie dwie opcje pierwsza to taka czy mnie to obchodzi a druga to taka, czy obchodzić mnie to nie ma. 
- Czego jeszcze chcesz? - Jego głos miał brzmieć poważne, oschle i ostrzegająco a tak naprawdę brzmiał łamliwe i tak żałośnie mała dziewczyna zaraz się popłacze, aż na sercu przykro mi się robi, muszę zastanowić się, czy nie zmienić swojego nastawienia do niego - Myślę, myślę i stwierdzam, że jednak nie muszę.
- Nie wiem, może chce sobie popatrzeć na twoją żałosną Buśkę - Zadrwiłem, odwracając się w stronę drzwi, kierując się do wyjścia z pokoju, w którym w tej chwili zamieszkiwał mój chomiczek.Muszę wymyślić mu jedno przezwisko, będzie mi łatwiej. 
Chłopak nie wytrzymał, rzucając w moją stronę poduszkę, którą złapałem patrząc z rozbawieniem na jego twarz. Kręcąc przy tym głową z rozbawienia. 
- Pchełko uważaj, co robisz, jeśli nadal będziesz się tak buntować, zostaniesz tu na dłużej, a kto wie może już nawet na stałe, nie chcesz tego prawda? Też tak myślę, a więc zacznij się zachowywać, bo inaczej będziesz płakał - Ostrzegłem, go odrzucając mu poduszkę, którą złapał tylko dlatego, że celnie rzucam.
- A więc czego oczekujesz? - Uuu czyżby zaczął myśleć? Wreszcie zaczyna rozumieć, że jego zachowanie sensu nie ma, dobrze grzeczny chłopiec oby tak dalej nareszcie zaczyna myśleć. Na tym mi najbardziej zależy, by zaczął czaić bazę, tyle wystarczy.
- Oczekuje twojego posłuszeństwa pchełko, niczego więcej nie chce - Wyjaśniłem, wychodząc z pokoju, mając zamiar dać mu na dziś spokój i tak musiałem iść do miasta, by załatwić kilka spraw. - Wychodzę, masz chwilę dla siebie, kuchnia jest otwarta. Nie próbuj uciekać, oboje dobrze wiem, że cię znajdę - Dodałem, jeszcze zatrzymując się trochę dalej od jego pokoju, nie martwiąc się o jego ucieczkę i tak wiem, że może spróbować, a ja mogę szybko go znaleźć, a tego będzie na pewno żałował do końca życia. Już ja o to zadbam, by naprawdę tego pożałował. Za nieposłuszeństwo jest kara.
- Do wieczora pchełko - Dodałem, jeszcze kierując się do wyjścia z domu, by zostawić go samego, a jednocześnie go przetestować odważy się czy nie jestem tego bardzo ciekawy. Na jego miejscy by się nie odważył, ale kto wie co ludziom w głowie siedzi.

< Keitha C:>

Liczba słów: 703

Reo Choke

COlLecTorS:AGaiN_ by Oujiji
Autor zdjęcia: -
"Obleci cię strach to dobrze, bo wiesz, że stanę się twym koszmarem i rajem zarazem."
Ranga: Omega
Level: 7 (714/1000)
Stanowisko: Bezrobotny
Login: Tandy [Discord]
Imię i nazwisko: Reo Choke
Przydomek: Oujiji
Pochodzenie: Urodzony i wychowany w królestwie ludzi oraz wygnańców.
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Bi
Wiek: 20 lat
Cechy zewnętrzne: Reo na karku ma tatuaż, który przedstawia pentagram. Na szyi nosi naszyjnik z koralików, a wśród nich są małe dodatki. Nosi czarne kolczyki. Jego ręce są w kieszeniach spodni, to taki jego charakterystyczny znak, oraz gdy patrzy, jego jedno oko się powiększa. Często nosi bluzy, z różnymi symbolami bądź i bez nich oraz zwykle spodnie. Na nadgarstku ma podobny dodatek co na szyi. Często towarzysza mu demony, duchy czy inne stworzenia, które tylko on widzi, bądź też ci, którym pozwala. Usta są w wąskiej linii, bez uśmiechu, ale jednak ma dwa kiełki, które dają mu swego rodzaj przewagę, gdyż może się wbić nimi w szyję towarzysza, bądź zranić kogoś, gdy zajdzie taka potrzeba. Kolor jego oczu nie jest, do końca znany, gdyż zazwyczaj ma ciemny, choć czasem zdarza się też jasny. Kolor włosów chłopaka jest szary bądź brązowy, nigdy nic z nim nie wiadomo. Bez koszulki wygląda zaskakująco dobrze, mimo jasnej karnacji. Dba o swoją sylwetkę oraz budowę. Jego waga się nie zmieniła od przeszło dziesięciu lat. Wciąż waży zaledwie 50 kg. Ma sporą niedowagę, przy wzroście 180 cm. Umięśniony, choć w sam raz. Jego zabawkom się podoba, więc czuje satysfakcję z pracy nad sobą.
Umiejętności: Dobrze mu idzie walka wręcz bądź też z jakąś bronią. Gdy ma pod ręką jakieś przedmioty, które może wykorzystać na swoich towarzyszące, robi to bez chwili wahania. Jest wytrzymały oraz ma zręczne dłonie. Szybko się porusza oraz lekko. Mimo iż ciężko trenował i dalej to robi, to wciąż nie opuszcza magii. Potrafi mówić w językach, których zwyczajni ludzie nie są w stanie. Dzięki demonom wie więcej i szybciej się regeneruje oraz jego zdolność rozpoznawania jest lepsza. Jest dobry w ukrywaniu się i składaniu. Nawet potrafi się pojawiać znikąd i tak samo znikać.
Charakter: Reo po części jest sadysta, najczęściej łóżku. Choć zdarza się, iż jego humor jest zmienny i wówczas także może pokazać swoje sadystyczne oblicze. Zdarzają się momenty, gdy jego nastrój się zmienia z dominanta, na uległego. Wtedy warto korzystać, pozwoli na wszystko, bez ograniczeń.
Jest to lojalny oraz wierny człowiek, choć nienawidzi rodziny, gdyż jest odmieńcem. Zmienił nawet nazwisko, by nie było związane z tamtymi. Jest przerażający, tylko wtedy gdy tego chce. Ma spaczone poczucie humoru oraz jest dojrzalszy, niż wygląda. Inteligentny, zna rozległe tematy związane z magia oraz zawieraniem paktów. Gdy nad sobą nie panuje, potrafi udusić swoją ofiarę, bądź też jego zabawy są dość wyczerpujące i bolesne. Jego uśmiech pojawia się, gdy słyszy słowa "przestań, to boli, już nie chce, nie tak mocno, stop" oraz gdy słyszy błagania, skomlenie i wyczerpania. On jednak musi zaspokoić swoje głębokie pragnienia oraz przebudzić w sobie coś, czego nie odkrył.
Jest uparty, choć podchodzi do tego z obojętnością. Gdy chce, pomoże, a innym razem zachowa się jak łobuz i zacznie bójkę, by się poznęcać. Ludzie omijają go wielkim łukiem, ponieważ gdy ktoś spojrzy w jego oczy, automatycznie dostanie klątwę. Choć tak nie jest, jednak Reo to nie przeszkadza. On nie ufa nikomu, bo przecież ciężko w tutejszych czasach jest z tym. Gdy wda się w jakieś rozmowy, kłamie jak z nut. Jednak sam zdobywa informacje o innych, a przez podpowiedzi i kuszenie demonicy i innych, rodzi się w nim bądź też pogłębia ogromna niechęć oraz chęć korzystania z różnych atrakcji i przyjemności, gdy tylko może.
Miał kiedyś i wciąż ma swoją łagodną stronę, jednak ta znikają, bądź jest też gdzieś głęboko w nim ukryta.
Historia: Wychował się w bogatej rodzinie, która była wygnańcami, sam też się za jednego z nich uważał. Od zawsze pragnął być jednym z nich, jednak przez pierwsze lata życia, nie ukazały się, żadne wyjątkowe zdolności. Rodzice byli zaniepokojeni tym też zjawiskiem. Lekarze, czy specjaliści, mówili, iż takie przypadki zdarzają się raz na setki lat.
Tym razem spotkało i jego. Reo, gdyż takie imię ma, zagłębiał się w tajniki magii, oraz rytuałów czy zawarcia paktów z diabłami. W jego sercu zaczęła pogłębiać się nienawiść i żal do rodziny, że jest inny niż oni. Był wytykany palcami, ale za to był na tyle silny i straszny, że jego spojrzenie już odpychało innych łobuzów. Plotkowali na jego temat, że "zawarł pakt z diabłem, że zaraz rzuci klątwy". Był tak dumny z tego, ale przy pierwszej okazji wyszedł z domu i już do niego nie wrócił..
W zaułku znalazł małą dziewczynkę, która żebrała. Inni się nad nią znęcali, a on ją przyjął pod swoje skrzydła i zajął. Po kilku miesiącach okazała się ona demonem, z którym zawarł pakt. Do tej pory, towarzyszy mu ten demon, oraz inne cienie, bądź późniejsze demony.
Rodzina: Rodzina wygnańców, nie warto o nich wspominać. Są także demony, które mu towarzysza.
Relacje: Przelotne romanse, a tak jakieś relacje to ciężko z nimi bywa, tylko odważni się odbywają. Jego spojrzenie przeraża i przeszywa, niekiedy mówią, że jest synem diabła.
Zauroczenie: Nikt, trudno dostać się do jego serca.
Partner/ka: Miał partnerkę i partnera. Obecnie dobrze mu samemu.
Zakwaterowanie: Stary zamek na obrzeżach miasta, w głębi gęstego i takiego trochę strasznego miejsca, który pokazała mu młoda demonica.
Ekwipunek: Brak.
Fundusze: 70 K
Głos: --
Inne informacje:
! Nienawidzi swojej rodziny, za to, że jako jedyny jest człowiekiem. Gardzi nimi i pragnie się zemścić.
! Zawarł pakt z demonem.
! Ma wiele ksiąg, które na okładce mają pentagram ⛧, albo dwa w sobie nawzajem.
! Lubi zaciszne miejsca, przykładowo siedzieć na dachu i patrzeć na księżyc bądź gwiazdy.
! Dostaje listy od rodziny, ale nigdy ich nie czyta i od razu spala.
! Często dostaje darmowe posiłki dzięki zasługom i w podzięce.
! Przez stosunki seksualne zyskuje pewnego rodzaju próbki i energię dodatkową, czasem to ciężko jest zrozumieć.
! Zdarza się, że nic nie zje, a innym razem, aż nadto. Jednak mimo wszystko jest wytrwały i może zadowolić się zwykłym trunkiem, czy innym napojem.
! Zdarzało się, iż był nazywany "męska dziwka" to jednak nie przyjęło się, gdyż ucieszył osoby, które za to odpowiadały. Do tej pory nie wiadomo co się z nimi stało.
! Kiedyś zdarzyło mu się zabić jakieś zwierzę bądź człowieka.
Zdjęcia dodatkowe:

Od Keyi C.D Cerise

Nim się zorientowałam, zostało mi zabrane to, co chciałam ukryć. Moje ciało wypełniała teraz złość i irytacja. Ruchy dziewczyny nie były ludzkie, a wręcz zwierzęce.
Obawiałam się, że jest wygnańcem. Nie umiałabym teraz ją zaatakować. Nie na tyle mocno, aby zabić. Potrzebowałam kilku zabawek, które skutecznie mi to umożliwiają.
- Nigdy więcej tego nie rób. – ostrzegłam, chcąc zabrać książkę.
Jej szarawe włosy przykrywał krwistoczerwony kaptur, który powoli mnie irytował. Kiedy wyciągnęłam ręce w zmierzonym geście, jasnooka odwróciła się w bok. Uniemożliwiło mi to zabranie kradzionej księgi.
Byłam niemal pewna, że się ze mną droczy i sprawdza cierpliwość.
- Nie odpowiesz na moje pytania? – rzuciła łobuzersko, a jej kąciki ust wykrzywiły się w delikatnym uśmieszku.
- Uwielbiam fragmenty, w których Wygnańcy cierpią i umierają, płacząc nad swym losem. – podkoloryzowałam.
Była to zarówno prawda, jak i kłamstwo. Słowa te wywarły na niej widoczny wpływ, w postaci zmiany mimiki. Przeniosła teraz swój wzrok, wpatrując się w moje oczy. Miała zaciśnięte usta, a w spojrzeniu dostrzegłam iskierki niepewności.
Wytrzymałam presję. Obie gapiłyśmy się na siebie, jakby chcąc coś udowodnić. Ostatecznie nie wytrzymałam i jedynie wydobyłam z siebie śmiech.
Pewnym krokiem podeszłam i zabrałam księgę. Nieznajoma oddała ją, lekko się uśmiechając.
Byłam teraz na tyle blisko, aby móc dokładnie ją ocenić.
Miała delikatne, dziewczęce rysy i drobny nos. Jej oczy nie odrywały się ode mnie, jakby próbując zapobiec ewentualnym wydarzeniom. Jej jasna cera dodawała uroku do wyglądu, a kolor tęczówek wydawał się przerażający.
- Dzięki. – mruknęłam, zabierając z jej małych dłoni. – Znasz się na magii?
Postanowiłam wykorzystać sytuację. Skoro zna tę księgę, na pewno wie jeszcze więcej o magii. To może być moja szansa na znalezienie ciekawiących mnie zagadnień.
- Jedynie tyle ile przeczytałam. – w jej głosie usłyszałam minimalne wahanie.
- Tak właściwie to jeszcze się nie przedstawiłam. – wyciągnęłam dłoń. – Mów mi Keya.
Jasnowłosa uścisnęła mi dłoń i podała swoje imię. Wydawało mi się, że z każdą chwilą coraz bardziej ją kojarzę. Stwierdziłam jednak, że nie na tym chcę się skupić.
- Myślisz, że ktoś taki jak MY – specjalnie podkreśliłam wypowiadane na końcu słowo. – Może nabyć magię? Czy raczej jest to cecha dziedziczna? Zawsze mnie to zastanawiało, a sama rozumiesz jak ciężko zdobyć wiedzę na ten temat.
Odłożyłam cymelium na pobliską skałę, opierając się jednocześnie o jej brzeg. Mój wzrok wędrował po drzewach, które otaczały nas z każdej strony. Chmury powoli przemierzały błękit, pozostawiając po sobie jedynie cienkie smugi.
- Raczej niemożliwe jest nagle posiąść coś takiego jak magia. – wglądała na zamyśloną. – Ale może gdzieś istnieje jakiś artefakt, który na to pozwoli.
Zakończyła przemowę bezradnym wzruszeniem ramion.
- To wysoce niesprawiedliwe, że jedni mają siłę bez wielkiego wysiłku, a inni muszą zdać się na własne umiejętności.
Moje ręce obracały teraz ukochany sztylet, a Cerise dokładnie obserwowała moje poczynania.
Rzuciłam je spojrzenie spode łba i wyszczerzyłam zęby.
- A ty co tam masz? – wskazałam ostrym końcem na wiklinowy koszyk.
- Pomagam babci nazbierać ziół. – niewinny uśmiech dodatkowo odejmował jej od wieku paru lat.
- Nie boisz się, że ktoś Cię napadnie? Słyszałam, że pojawiła się nowa grupka przestępcza.
Cerise pokręciła przecząco głową. Pokiwałam na zrozumienie i już nic nie powiedziałam.
W oddali pojawiła się nowa sylwetka, która stanowczo zmierzała przez las. Uniosłam brwi, rozpoznając w tych ruchach znajomego.
- Muszę już wracać. – jasnowłosa pożegnała się nagle i ruszyła w przeciwnym kierunku.
Obserwowałam ją aż do momentu, w którym całkowicie przysłoniły ją wysokie rośliny.
- Znów tutaj… - znajomy wysapał, wyraźnie rozbawiony.
- Dzisiaj nie pracuję. – odparłam stanowczo, kiedy przystanął obok. – A ty na pewno nie przyszedłeś ze mną pogawędzić.
Liczyłam, że nie dostrzeże księgi, która leżała za moimi plecami. Kiedy zauważyłam, że nie patrzy, schowałam ją pod płaszcz.
- Chciałabyś. – wydał się z siebie pomruk zmęczenia. – W mieście znów grasują jacyś mordercy. Wygląda na to, że posługują się magią. I lepiej będzie, jeśli Król się o tym nie dowie.
Jego różowe usta wygięły się w niesmaku. Blond włos falowały na wietrze, ukazując ostre rysy młodzieńca. Jako że byliśmy w pracy partnerami, nasze relacje był dosyć dobre.
Temat jednak na tyle mnie zainteresował, że przestałam zwracać na cokolwiek uwagę. Chciałam jedynie poznać szczegóły.
Po dokładnych doniesieniach, oboje udaliśmy się w swoje strony. Po drodze do domu odniosłam cenne dzieło i udałam się do domu. Tam ponownie przygotowała się do wyjścia i ruszyłam w poszukiwaniu lokalnych plotek. Liczyłam, że dowiem się czegoś znaczącego na temat grasujących morderców.

<Cerise?>

Liczba słów: 702

Od Kise CD Tetsu

W tej chwili patrzyłem w milczeniu na widoczną bezradność chłopaka i zastanawiałem się, czemu tak wiele złych rzeczy przytrafiło mu się w tak młodym wieku. Jednak nikt nie powiedział, że życie jest sprawiedliwe i zawsze będzie z górki. Czasami na szczęście trzeba zapracować, ale niebieskowłosy był tak naprawdę jeszcze dzieckiem, które zostało zmuszone, by szybciej dorosnąć. Nie chciałem, żeby przez tą cała, że tak powiem ucieczkę, stracił możliwość kształcenia się i poszedł w tym wieku do pracy. Fakt w tych czasach mało młodych ludzi ma czas na naukę, jednakże ja mogę postarać się zapewnić mu wszystko, tak aby nie przejmował się czymś takim, jak wydatki i brak czasu. Tylko nie wiem, czy jest w stanie zaakceptować moją pomocą, która może wykraczać poza standardy zwykłej pomocy.
- Myślę, że powinieneś zachować tę chatkę na naprawdę czarną godzinę, kiedy już naprawdę nie będzie żadnego innego wyjścia - oznajmiłem nagle po dłuższym czasie stania w miejscu i wpatrywania się w postać przede mną, która po chwili uniosła na mnie swój zmęczony wzrok.
- A myślisz, że jest inne wyjście z tej sytuacji? Bo ja jakoś go nie widzę - westchnął ciężko i mocno zacisnął palce na tym skrawku papieru, na którym przepisany został na niego dorobek jego babki.
- To, że ty nie widzisz innego wyjścia, nie oznacza, że go nie ma - wyjaśniłem spokojnie, choć pewnie moje słowa i tak nie były zbyt jasne dla Tetsu, w końcu skąd on może wiedzieć, co mi siedzi w głowie. - Mam pewien plan, ale potrzebuję troszkę czasu, by go zrealizować.
- Jaki plan? - Kuroko zmarszczył lekko brwi, chcąc wiedzieć na tę chwilę chyba zbyt dużo, niż powinien.
- Plan, który zapewni ci i Toshi wygodne życie bez codziennych zmartwień - odpowiedziałem, lecz nie zdradzałem szczegółowych informacji, co do tego wszystkiego. Ważne jest, by wiedział, że liczy się dla mnie ich dobry i to też zakłada ten plan.
- To niemożliwe - pokręcił głową i przeniósł wzrok na swoją siostrę, przez chwilę wpatrując się w nią przez kilka długich sekund. Domyślam się, że może być to dla niego mało wiarygodne, ale musi się przyzwyczaić, że jak ja sobie coś postanowię, to tak już musi być i żadna siła tego nie zmieni.
- Owszem, możliwe - uśmiechnąłem się zbyt pogodnie, jak na aktualną sytuację, jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio.
Kuroko patrzył na mnie z widocznym powątpiewaniem i w sumie nie dziwiłem mu się, że nie za bardzo chce mi wierzyć. No cóż, jakoś tak nie jestem zbytnio przekonujący, jednak myślę, że na sto procent mój plan może się udać, jeśli wszystko zrealizuję zgodnie z nim.
- Rozumiem, że trudno ci na ten moment zrozumieć, ale możesz mi uwierzyć, że nie pozwolę wam żyć w biedzie - odparłem po chwili, zacierając swoje dłonie, z uśmiechem, który w dalszym ciągu gościł mi na ustach. Byłem tak podekscytowany moim planem, że nie mogłem powstrzymać swoich emocji, które musiały być dziwne dla chłopaka.
- Kise - zaczął spokojnie, a ja już wiedziałem, co będzie chciał mi powiedzieć. Tylko ja nie chciałem tego wysłuchiwać, w końcu sam dobrze wiem, na co mnie stać i w jakim zakresie może udać mi się coś zrobić.
- Po prostu zostaw to mnie i odpocznij sobie - skinąłem głową w stronę łóżka, gdzie słodko sobie spała mała dziewczynka. Wciąż miała powieki opuchnięte od płaczu i wyglądała jak mały bałagan, w sumie tak samo, jak Tetsu. Oboje potrzebują odpoczynku, a przede wszystkim zasługują na lepsze życie, bo to, co oni tutaj przechodzą, to nie można nazwać życiem, tylko bardziej niewolą.
- No już nie patrz tak na mnie i kładź się spać - zabrałem z jego rąk testament, który położyłem na szafce obok, po czym poprowadziłem niebieksowłosego w stronę łóżka, lokując go w nim tuż przy jego siostrze. - Nim się obejrzysz będę tu z powrotem - mrugnąłem do niego, wiedząc, że pewnie i tak będzie mu trudno zasnąć w takich warunkach, na dodatek ze świadomością, że na dole grasują dwaj pijacy, tak naprawdę zdolni do wszystkiego.
Poprawiłem kołdrę, która opadła na dwa przytulone do siebie ciała i skierowałem się do drzwi. Zanim wyszedłem z pokoju, spojrzałem przez ramię, wyczuwając na sobie wzrok Tetsu. Uśmiechnąłem się do niego uspokajająco i nacisnąłem na klamkę, zostawiając rodzeństwo w pokoju, w którym rzekomo mieli pozostać bezpieczni.
Zszedłem po cichu na dół, dziwiąc się, że panuje w domu taka cisza, gdyż jeszcze chwilę temu nie można było wytrzymać tych wrzasków i przekleństw. Najwyraźniej towarzystwo przeniosło się z tego domu w jakieś inne miejsce. I bardzo dobrze, przynajmniej mam większą pewność, że pod moją nieobecność nic Toshi ani Tetsu się nie stanie.

~~*~~

Ruszyłem szybkim tempem przez las, wybierając taką drogę, by nie natknąć się przypadkiem na jakiegoś samotnego przechodnia lub broń boże jakąś grupę uzbrojonych wieśniaków. Jak mam już się przemieszczać to tylko niezauważalnie, nie przykuwając przy tym uwagi do swojej osoby.
Kierowałem się na wschód, w stronę mojego zamku, domyślając się, że pewnie jego oblężenie już się zakończyło, a wieśniacy będą tam tylko sporadycznie zaglądać, by sprawdzić, czy ta okropna bestia nie wróciła. To mi daje szansę na wkradnięcie się do środka i podebrania trochę funduszy z mojego skarbca. Dotychczas złoto walało się niepotrzebnie w tej całej grocie, a teraz jest okazji, aby zrobić z niego użytek. Albowiem mam zamiar zabrać Tetsu i dziewczynkę do miasteczka położonego bardzo blisko stolicy, gdzie zakupimy sobie za moje pieniądze dom i zaczniemy wszystko od nowa, z dala od tej zatęchłej wsi. Ugh, na samą myśl o tym miejscu mam mdłości. Tam przynajmniej chłopak nie będzie musiał się martwić o naukę, bo w końcu w większych zbiorowiskach ludzi, występują zazwyczaj dobre szkoły. Poza tym Toshi też będzie mogła podjąć z czasem naukę.
Po kilkunastu minutach wędrówki w końcu dotarłem na miejsce i pozostawało mi tylko, dostanie się do środka, a następnie zejść do podziemi, do których wejście znam tylko ja. Tak więc nie tracąc czasu, rozejrzałem się czy teren jest bezpieczny, po czym od razu ruszyłem na zamek, wchodząc ostrożnie do jego ruin. Kiedyś marzyłem o tym, że jak przyjdą czasy, że tacy jak ja znowu będą szanowani, to odbuduję te moje domostwo. Jednak wraz z latami to marzenie stawało się coraz bardziej nieosiągalne i teraz to wolę się skupić na tym, co jest, a nie na tym, co może być.
Gdy zbliżyłem się do dużych drewnianych drzwi, wziąłem głęboki wdech i pchnąłem wrota, wchodząc powoli do środka. Było tu tak cicho i teraz to miejsce naprawdę wyglądało na martwe, jakby nikt tu nie mieszkał. W sumie to już nikt tu nie mieszka, chyba że jakieś duchy lub inne stworzenia. Przeszedłem do głównej sali, gdzie po ostatnich wydarzeniach był istny bałagan i zupełnie nie rozpoznawałem tego miejsca, było w tym momencie mi obce. Trochę to przykre, jednak nie miałem czasu na nostalgię, dlatego odszukałem tajnego miejsca do podziemi, z zamiarem zabrania ze sobą dość pokaźnej sumy pieniędzy.

~~*~~

Gdy wróciłem do domu z sakwą wypełnioną po brzegi złotymi monetami, wszędzie panowała cisza. Dało mi to do zrozumienia, że ojciec rodzeństwa nie wrócił, przynajmniej taką miałem nadzieję. Oby to była taka spokojna cisza, a nie cisza po jakiejś awanturze.
Wspiąłem się po chwili po schodach na górę, od razu kierując się do pokoju, w którym zostawiłem niebieskowłosego z siostrą.
- Wróciłem - oznajmiłem, wchodząc do pomieszczenia, kątem oka dostrzegając, że Kuroko już nie śpi i siedzi na krawędzi łóżka, wpatrując się we własne dłonie. Poprawiłem sakwę przy swoim pasie i podszedłem do chłopaka, kucając przed nim, chwytając jego trochę zbyt zimne dłonie.
- Coś się stało? - zapytałem zatroskany, chcąc tylko wiedzieć, czy podczas mojej nieobecności wszystko było w porządku.
- Tak, znaczy się... - podniósł na mnie swój wzrok, jakby dopiero teraz zauważył moją obecność tutaj. No cóż, nie obwiniam go za to, w końcu pewnie w jego głowie musi się bardzo dużo dziać. - Już nie wiem, co mam teraz zrobić... - głos mu się załamał i zauważyłem w kącikach jego oczu pierwsze łzy.
- Spokojnie, jest dobrze, nie płacz - ująłem jego dłonie, dyskretnie zerkając na jego ręce, sprawdzając, czy nie zrobił sobie czegoś jeszcze. Na szczęście nic poza bandażem nie widniało nowego na jego ręce, więc mogę odetchnąć z ulgą.
- Posłuchaj znajdź jakąś torbę. Spakuj rzeczy dla siebie i Toshi, wynosimy się stąd jeszcze dzisiaj - oznajmiłem nagle, wyprostowując nogi, gdyż przed chwilą usłyszałem jakiś drobny hałas docierający z dołu. Najlepiej będzie, jak opuścimy to miejsca, jak najszybciej się da, bo jakoś nie chcę natknąć się ponownie na tego pijaka. Jeśli go znowu zobaczę, to już nie będę taki opanowany i od razu go zatłukę na śmierć, więc radziłbym mu nie wracać ani teraz, ani w najbliższym czasie do tego domu...

<Tetsu? C:>

Liczba słów: 1395

wtorek, 28 maja 2019

Od Keitha CD Kousuke

Spojrzałem na niego spode łba, co nie wyglądało zbyt efektownie, kiedy leżałem na podłodze. Nie podobało mi się żadne z tych słów, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że jeżeli chciałem przeżyć, musiałem się go słuchać. Będę tańczył tak, jak mi zagra, ale kiedy tylko nadarzy mi się okazja do wyrwania się stąd, zamierzam z niej skorzystać.
Wstałem z ziemi. Jak już łaskawie pozwolił mi rozejrzeć się po tym miejscu, wykorzystam to, może uda mi się przeprowadzić w miarę porządny zwiad. Zdecydowałem się zacząć od góry, byle by być jak najdalej od tego psychopaty. Wchodząc po schodach, czułem na sobie jego badawcze spojrzenie. To było niepokojące, miałem nieodparte wrażenie, że swoim wzrokiem przewierca moją duszę na wylot. 
Pierwszy pokój, który napotkałem, był otwarty. Natychmiast do niego wszedłem, by wreszcie Kousuke przestał się na mnie gapić. Nawet pomimo tego, że byłem w innym pomieszczeniu, wrażenie nadal nie ustępowało, ale przynajmniej było troszkę słabsze. Na razie ta ułuda prywatności mi wystarczała, bym mógł na spokojnie przeanalizować swoją nieciekawą sytuację.
Powiedział, że chce mnie tu trzymać tylko przez kilka dni. Kilka dni. To nie powinno być takie trudne. Przeżyłem slumsy, przeżyję i to. Równie dobrze mógł kłamać z tymi kilkoma dniami i mogą to być tygodnie. Demon nie sprawia wrażenia prawdomównego. Pozostaje także kwestia mojego lojalnego towarzysza – miałem szczerą nadzieję, że Pidge się zajmie moim psem. Właśnie, Pidge… pewnie teraz przeszukuje całe miasto, żeby mnie znaleźć i opierniczyć. I jeszcze nie wie, że jej się to nie uda.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi jakikolwiek sposób pomóc; niestety, bezskutecznie. Cóż, był to pokój gościnny, pewnie jeden z wielu, więc nie powinienem się spodziewać niczego wielkiego. Ale w sypialni samego gospodarza… może tam będą ciekawe rzeczy.
Ruszyłem w kierunku okna, mając nadzieję, że przynajmniej będę miał jako takie pojęcie, gdzie jestem i czy będzie warto fatygować się ucieczką. Widząc las za szybą, nie byłem pocieszony ani trochę; ucieczka była bezcelowa. 
Rozejrzałem się po reszcie pomieszczeń mieszczących się na górze i tylko jeden był zamknięty; gdybym tylko miał wytrychy możliwe, że byłbym w stanie się tam włamać, zamek był stary. Wielka szkoda, że ich nie miałem. Na dole także nie znalazłem innego interesującego. Przynajmniej jedynym plusem było to, że chłopaka już tam nie było, chociaż byłem przekonany, że nadal był w środku. Tylko na co mu taka wielka posiadłość.
Na swój pokój wybrałem ten pierwszy, najbliżej drzwi. Nie, że jakoś specjalnie mi się podobał, każdy z „dostępnych” pokoi był mi obojętny. Położyłem się na łóżku, które uznałem za niezwykle wygodne, a na pewno o wiele wygodniejsze niż to moje. W obecnej sytuacji wolałbym jednak to swoje. Poczułem, jak nieprzyjemnie burczy mi w brzuchu. Nie dziwiłem się, było po południu, a ja dzisiaj jeszcze nic nie jadłem.
– Widzę, że już się zaaklimatyzowałeś – usłyszałem, na co westchnąłem cicho. Miałem nadzieję na nieco więcej odpoczynku od niego. – Znalazłeś coś ciekawego? – poczułem, jak moje policzki czerwienieją z gniewu. Znów sobie ze mnie drwi. I pewnie będzie tak robił za każdym razem, kiedy tylko zrobię coś jego zdaniem głupiego.
Podniosłem się do siadu i z niechęcią spojrzałem na opartego o framugę drzwi chłopaka. Gdyby tak nad tym pomyśleć troszkę dłużej, Kousuke wyglądał całkiem dobrze. Szkoda tylko, że miał taki paskudny charakter.
– Czego chcesz? – spytałem z wyraźną niechęcią do jego osoby.
– Grzeczniej pudelku, nie zapominaj, do kogo się zwracasz – odpowiedział niezadowolony, a jego postawa uległa nieznacznej zmianie. Czyli chciał całkowitego posłuszeństwa z mojej strony. Nie ma mowy, bym był aż tak uległy. 
Naburmuszyłem się, słysząc kolejne przezwisko z jego ust. Nie odpowiedziałem na jego zaczepkę. Jak na moje, zwróciłem się bardzo kulturalnie, więc nie rozumiem, czego on ode mnie oczekiwał. Miałem go jakoś specjalnie tytułować, czy co?
Z jego ust wydobyło się westchnięcie pełne irytacji. Jak się odzywam, źle. Nie odzywam się, też źle. Czy on kiedykolwiek jest z czegoś zadowolony?
– Teraz powinieneś mnie przeprosić – w jego głosie słychać było wyraźny nacisk na ostatnie słowo.
– Za co? – prychnąłem. – Nie uważam, żebym przegiął.

<Kou? XD>

Liczba słów: 654

poniedziałek, 27 maja 2019

Od Add CD Keith

W pewnym momencie moje oczy zdołały dostrzec normalnie niewidoczny dla zwykłego człowieka punkt. Obiektem tym była nieznana mi osoba, przypominająca jednak “znajomego” z branży. W dłoni dzierżył nóż, na którym mogłam dostrzec działanie śmiertelnej trucizny. Jego specjalizacją jest iluzja, co też może wyjaśniać niezdolność Keith’a do reakcji. Zbliżał się on do naszego stolika, chcąc zajść najpewniej mojego towarzysza od tyłu. Moja dłoń odruchowo została skierowana do niewielkiego schowka na noże. “To nie ma sensu” - skomentowałam jedynie swój ruch w myślach. W tym przypadku atak bronią pod każdym względem będzie nieskuteczny… Nie pozostało mi nic innego. Przymknęłam oczy.
– Jako źródło twej mocy, rozkazuję ci… – powiedziałam cicho, po czym uniosłam dłoń do góry i skierowałam ją w kierunku ów nieznajomego. –...odszyfruj prawa iluzji i zniweluj zasłonę. – dokończyłam, zaciskając pięść. Oprawca od razu pojawił się przed nami. Poderwałam się gwałtownie na równe nogi, tym samym o mały włos nie przewracając krzesła, na którym siedziałam. Wykonałam dosłownie trzy, długie kroki w biegu, by stanąć przed mężczyzną i zacisnąć dłoń na jego nadgarstku. Ten jednak okazał się być na tyle szybki, by machnąć swoim nożem i delikatnie drasnąć mnie w ramię, czego z kolei nie zdołałam uniknąć przez uchwyt. Syknęłam cicho, przeklinając go przy tym pod nosem. Przy użyciu elektrokinezy przesłałam jego ciału oszałamiające pokłady skumulowanej energii. Nie
minęło pięć sekund, a ten jak długi leżał na ziemi. Rozejrzałam się - na całe szczęście
świadkami ów wydarzenia byłam tylko ja i mój towarzysz. "Może mnie znienawidzić, nawet próbować zabić… ale nie pozwolę, by z mojej winy odeszła kolejna osoba." –
skomentowałam jedynie w myślach, wpatrując się jeszcze przez chwilę w leżącego na ziemi.
– Chodźmy – powiedziałam tylko, zaciskając swoją dłoń, na tej należącej do mężczyzny.
– Add, czy ty… – doszło do mnie tylko z jego ust, na co szarpnęłam ręką nieco mocniej, by ten podniósł się na równe nogi.
– Możemy wrócić do tego później? – spuściłam wzrok w dół, trzymając go mocniej. – Nie mogłam pozwolić, by… – nie dokończyłam, wpatrując się w ziemię.
W tym momencie poczułam jednak stanowcze, jednak wyjątkowo delikatne pociągnięcie mnie w stronę drzwi. Keith wyszedł na przód, dzięki czemu już po kilku sekundach opuściliśmy karczmę. Przeszliśmy od razu na górne piętro, gdzie też znajdował się nasz pokój. Kruczowłosy zamknął nas dokładnie od środka, a klucz schował do swojej kieszeni. Wypuścił moją dłoń, po czym upewnił się, czy jego pies jest z nami. Westchnęłam ciężko, stojąc jakiś metr, może dwa obok niego. Spuściłam ponownie wzrok w dół - w tym momencie podłoga stała się dla mnie wyjątkowo ciekawym punktem obserwacji.
Przymknęłam oczy, nie mając nadal odwagi, by spojrzeć mu w nie prosto. Ułożyłam dłoń na swoim ramieniu.
– Jako źródło twej mocy, rozkazuję ci… Przełam prawa natury i ulecz mój cel –
wypowiedziałam lecznicze zaklęcie bardzo cicho, by zbytnio nie zwracać nim uwagi. Rana zniknęła, został jedynie ślad i ów trucizna, której kszta zapewne dostała się już do mojego organizmu. Zwróciłam znowu wzrok w dół.
– Możesz mnie znienawidzić, możesz mnie również chcieć zabić… – zacisnęłam piąstki,
przechylając aktualnie głowę gdzieś w bok. – Ale nie mogłam pozwolić, by ten typ coś Ci
zrobił. To było jedyne rozwiązanie… –

<Keith?>

Liczba słów: 505