Wiatr rozwiał jej włosy, a stukot żołnierskich butów rozbrzmiał echem w jednej z uliczek stolicy. Zoya nienawidziła tego miejsca, przepełnionego społecznym marginesem i zbędnym konsumpcjonizmem, jednak doskonale wiedziała, że to najlepsza z opcji, przed którymi została postawiona.
Sztylet błyszczał na jej udzie, odbijając promienie słońca, gdy dziewczyna z uporem brnęła przed siebie. Nie chciała przyjąć tego zlecenia, coś podpowiadało jej, że zabójstwo w biały dzień, do tego w samym centrum miasta nie skończy się dobrze, jednak była zdesperowana, by zdobyć pieniądze. Czas płynął nieubłaganie, niemal z taką samą prędkością, jak rosnące kary za niezapłacony czynsz. W obliczu eksmisji każdy kontrakt był godzien zachodu.
Przystanęła więc, udając zainteresowaną prezentowanym na jednym ze straganów towarem, kątem oka rozglądając się w poszukiwaniu celu. Poza pląsającymi wesoło dziećmi i wdzięczącymi się prostytutkami nie zaobserwowała jednak niczego nadzwyczajnego. Westchnęła ciężko, wymijając pijanych, nieświadomych niczego mieszczan, śmierdzących potem i tanim trunkiem.
Znudzona i zirytowana przysiadła na jednym z murków, jednak niedane jej było delektowanie się obrzydlistwem stolicy, gdyż na horyzoncie pojawił się cel, na który z wytęsknieniem czekała. Zawodowy szuler, pijaczyna i szpicel, gotowy sprzedać własną matkę za kolejną butelkę wódki. Zoya nie mogła powiedzieć, by znała go szczególnie dobrze, jednak wielokrotnie napotykała go podczas swych cotygodniowych sesji hazardowych. Brzydziła się oszustwami, których się dopuszczał i pewna część jej serca podpowiadała, że w tym zabójstwie chodzi o coś więcej, niż pieniądze.
Podniosła się, bez pośpiechu zmierzając w tę samą ulicę, w której chwilę wcześniej zniknął mężczyzna.
~*~
Szuler okazał się znacznie mniej ostrożny, niż z początku zakładała, pozostawiając za sobą wystarczająco śladów, by móc go namierzyć. Nie spieszyła się jednak z wykonaniem egzekucji, pragnąc zapędzić go w kozi róg bez zbędnych gapiów. Szczęście uśmiechnęło się w jej stronę, gdy tłum zaczął się przerzedzać, a szuler wciąż nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Odczekała chwilę, nim zdecydowała się na konfrontację, upewniając się, że żaden z przechodniów nie postanowi zapuścić się w zakazaną uliczkę i już chwilę później stanęła twarzą w twarz z zaskoczonym szulerem. Nie zdążył nic powiedzieć, nim zatrute ostrze przebiło go na wylot, a huk upadającego ciała przeciął wyjątkową dla stolicy ciszę.
Zabójczyni wytarła ostrze o materiał peleryny, przeszukując ciało w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby upewnić zleceniodawcę o wykonaniu kontraktu. Poza pustymi paczkami papierosów i postrzępionymi kartami do gry nie znalazła nic wartościowego. Przeklęła pod nosem, próbując wymyślić alternatywny plan, gdy zauważyła wciąż kurczowo trzymany w dłoni przedmiot. Nie potrzebowała zachęty, by siłą rozewrzeć palce, wyciągając spomiędzy nich szmaragdowo-złotą broszkę. W tej samej chwili, w której uniosła przedmiot na wysokość oczu, by dokładnie się mu przyjrzeć, usłyszała ciche westchnięcie, dochodzące zza jej pleców.
Momentalnie napięła wszystkie mięśnie i gwałtownie odwróciła, w duchu przeklinając nieostrożność i własną głupotę. Jej oczom ukazała się młoda dziewczyna, z uwagą wpatrująca się w pochwyconą ozdobę. Zoya nie potrzebowała czasu, by domyślić się, że miała przed sobą prawowitą właścicielkę broszki, którą szuler najzwyczajniej ukradł. Prychnęła z pogardą, czując ogromne zażenowanie faktem, że mężczyzna posunął się do okradania nikomu winnych kobiet.
Wciąż pozostał jednak problem nieszczęsnego świadka, z którym musiała coś jak najszybciej zdziałać. Najprostszą opcją byłoby jej wyeliminowanie, jednak według dawno obmyślonej zasady, Zoya nie mordowała nikogo, dopóki nie otrzymała zlecenia. Sytuacji ani trochę nie poprawiał wzbierający na sile brzęk metalu, zwiastujący zbliżający się patrol.
Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji?
Nie mogła po prostu uciec i liczyć na szczęście, pozostawiając dziewczynę za sobą. Nie miała pewności, czy ta nie postanowi oddać jej w ręce władzy, niszcząc przy tym starannie zaplanowane życie Zoyi. Nie miała chwili do stracenia, musiała działać, nawet jeśli ryzykowała wszystkim, co miała.
- Nie mam co do ciebie złych zamiarów. - Ten jeden raz starała się zabrzmieć choć odrobinę łagodnie - Oddam ci broszkę, jeśli obiecasz milczeć o tym, co widziałaś.
<Mauvais?>
Liczba słów: 612
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz