W oddali dostrzec można było tylko jedną postać - wysoką, przeciętnej budowy blondynkę. Jej kroki były spokojne, zdawała się zwyczajnie spacerować i zgodnie z łacińską sentencją “Carpe Diem”. Nie istniało możliwości, by cokolwiek lub ktokolwiek przeszkodził jej w cieszeniu się życiem. Uliczka ta bowiem była jedną z rzadko odwiedzanych przez tutejszych, ze względu na częste zabójstwa w jej okręgu. Kobieta spokojnie krocząca po tych terenach, zapewne nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia, na które właśnie się pisała. Nie minęło bowiem dziesięć minut od jej wkroczenia, a w odległości kilku metrów dostrzec można było następną, odzianą w czerń postać. Z jej rękawa wysunęła się cienka, wręcz niewidoczna nitka, która w wkrótce owinęła ciało blondynki. Gdy oprawczyni szarpnęła mocno ręką, z ów pięknej, wysokiej kobiety została jedynie nie przypominająca człowieka masa. Drut ten bowiem wbił się mocno w jej skórę, dochodząc ostatecznie do kości i organów wewnętrznych. Zabójczyni ściągnęła z głowy kaptur, by poprawić swe srebrzyste kosmyki włosów. Przeleciała swoje “dzieło” wzrokiem. Spojrzenie jej ametystowych oczu jak zwykle nie wyrażało grama emocji w tym momencie. Westchnęła cicho, po czym przykucnęła przy ofierze. Z ust dziewczyny wydobyło się ciche “Smaż się w piekle”. W ciągu kilku sekund zabójczyni ulotniła się z miejsca zdarzenia.
Zakaszlałam kilka razy w rękaw, czując w gardle nieprzyjemne drapanie. “To pewnie przez ostatnią akcję” - powiedziałam do siebie w myślach, ostatecznie podnosząc się z ziemi. Nie przepadam za deszczem, bo nigdy nie wiem jak na niego dobrze się przygotować. Westchnęłam cicho, rozglądając się. Los chyba sam chciał, by moje nogi zawędrowały właśnie tutaj - do Lasu Ciszy. Było to miejsce przyjazne magicznym istotom, co chyba samo z siebie zachęciło mnie do przyjścia właśnie tutaj.
- Drzewo, drzewo… - mówiłam do siebie, idąc dalej. - O, drzewo! - wymusiłam na sobie zaskoczenie, choć moje oczy i tak były widocznie znużone przebywaniem w tym właśnie miejscu. Przeczesałam dłonią włosy, wyciągając z kieszeni niedużą, własnoręcznie stworzoną mapę królestwa. “Przeszłabym się nad wodę… I tak nie mam nic ciekawego do roboty” - pomyślałam, śledząc wzrokiem kolejne lokacje. W końcu w oczy wpadło mi niedaleko stąd umiejscowione, tak zwane “Jezioro Zakochanych”. Sama nazwa niezbyt zachęcała, jednak ruszyłam w jego stronę ze względu na to pierwsze słowo. Spokojnie szłam przed siebie, podziwiając otaczającą mnie naturę. Wyjątkowa cisza dodatkowo zadowala moje uszy. Okazjonalnie dostrzec można było jakieś magiczne stworzenie, co było jeszcze ciekawsze.
Po niespełna dziesięciu minutach dotarłam nad ów zbiornik. Mój zmęczony wzrok przeleciał szybko taflę wody. Miejsce wyglądało naprawdę ciekawie, co mogłam przyznać bez bicia. Przysiadłam na brzegu, ziewając przy tym cicho. Nie zorientowałam się nawet, gdy moje plecy mimowolnie zetknęły się z ziemią, a ja sama przewróciłam na bok.
- Kiedy ja ostatnio spałam… - przymknęłam powieki, podsuwając pod policzek otwartą dłoń. W tym momencie moje zmysły były wystarczająco przygłuszone, bym nie mogła dosłyszeć ruchów w odległości kilkunastu metrów. Przyjemne warunki pozwoliły mi jednak oddać się płytkiej drzemce.
<Ktoś, coś?>
Liczba słów: 465
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz