wtorek, 7 maja 2019

Od Kise

To był mój kolejny leniwy dzień, kiedy nie musiałem robić nic poza siedzeniem w swojej starej sali tronowej, na powoli rozpadającym się już tronie. Wokół mnie rozrzucone były złote zbroje i inne kosztowności. Oczywiście to nie było wszystko, co posiadałem. Wiele straciłem, ale wciąż miałem wiele złota w lochach, do których żaden śmiertelnik nie ośmielił by się wejść. Tylko ja znam te kręte korytarze. Jednak teraz to i tak nie ma znaczenia, w końcu nikt już nie pamięta o istnieniu tego zamku. Może od czasu do czasu jakiś podróżnik zbliży się trochę za blisko, ale i tak nie ma na tyle odwagi by wejść do środka. I dobrze, nie chcę tu żadnych niechcianych gości.
Wstałem powolnie z tronu i ruszyłem przez środek pomieszczenia, a stara szata ciągnęła się po mnie, zbierając po drodze wszystkie brudy z podłogi. Było mi już wszystko jedno czy jest tu czysto czy nie, w końcu tylko ja tu mieszkam i przejmuję się tym miejscem. Tak to jest jak mają wieki, a ty pozostajesz jak zamarznięty w czasie, ale i tak nikt cię nie pamięta.
- Wypadałoby wyskoczyć po coś do jedzenia - przeciągnąłem się leniwie, naciągając ramiona do góry. Zawsze lubiłem przebywać w swoim ludzkim ciele i zawsze też mogłem w nim pozostać na bardzo długi czas. Nie każdy smok może tyle ile ja wytrzymać w swoim ludzkim ciele, ale też nie każdy ćwiczył tyle co ja by osiągnąć właśnie taki efekt.
Nie marnując już czasu na zbędne myślenie, ruszyłem do swojej zaniedbanej już lrzez czas i mnie samego komnaty, gdzie musiałem zmienić swoje odzienie. Wolałbym nie wychodzić nigdzie w tych szatach. To nie tak, że aż tak źle wyglądają, tylko nie wiem co mogliby sobie pomyśleć ludzie mieszkający w pobliskiej wiosce, bo jakby nie patrzeć właśnie tam chcę się udać, aby zdobyć coś do jedzenia.
Z cichym westchnięciem na ustach zmieniłem swoje szaty na coś bardziej biednego i przypominającego te szmaty, co noszą niektórzy wieśniacy. To nie tak, że się wyśmiewam z tych ludzi, po prostu próbuję się do nich upodobnić, więc i ubrania powinienem mieć podobne.
- Powinno być dobrze - zwróciłem się sam do siebie przyglądając się w lustrze. Bardzo nie przepadałem za tego typu ubiorem, ale trudno muszę sobie jakoś radzić w tych czasach co przyszło nam żyć.
Chwyciłem jeszcze sakiewkę pełną złotych Kahalów i ruszyłem do wyjścia z mojego zamku. Do wioski nie było jakoś daleko, dlatego zawsze tę trasę pokonywałem spokojnym spacerkiem podczas którego podziwiałem sobie otoczenie i pilnowałem, by przypadkiem nie wyskoczył na mnie z krzaków. W tych czasach jest coraz więcej rozbójników napadających na niewinny ludzi. Rozmnażają się, jak wstrętne muchy, z których nie ma żadnego pożytku. 
Zadowolony ruszyłem z delikatnym uśmieszkiem przez las, wsłuchując się w każdy najdrobniejszy dźwięk, by w każdej chwili móc zareagować. Mimo że ta okolica jest nie uczęszczana przez ludzi to żyją tu też niebezpieczne potwory, na które wolałbym nie trafić, choćby dlatego, że nie mam czasu ani chęci na walkę z nimi. O to cała moja filozofia.
Nim się spostrzegłem byłem już na miejscu i moim oczom ukazał się tłum chłopów i chłopek szukających czegoś po dopiero, co otwartych straganach. Nie widząc innej rzeczy, którą mógłbym teraz zrobić, stanąłem w kolejce po chleb, gdyż miałem ochotę na świeżę pieczywo i może jeszcze jakąś wędlinkę na wierzch. Także z jak na razie dobrym humorem cierpliwie czekałem w kolejce aż nadeszła moja kolej.
- Znowu pan - odezwał się do mnie mężczyzna, odpowiadający za stragan z pieczywem. Uśmiechnąłem się do niego niewinnie, nie wiedząc o co za bardzo mu chodzi. Fakt ostatnio również u niego robiłem zapasy, ale to chyba nic dziwnego.
- Tak, to ja - odpowiedziałem nie przestając się przy tym uśmiechać, chociaż patrzył się na mnie podejrzliwym wzrokiem potrafiącym chyba robić dziury w ludzkim ciele.
- Znowu panie wykupisz mi cały chleb na raz? - wypluł jak oskarżenie w moją stronę, a ja złapałem się teatralnie za serce, udając przy tym oburzenie.
- Nic nie poradzę na to, że ma pan takie dobre pieczywo - wzruszyłem lekko ramionami, naprawdę nie widząc nic złego w tym, że kupuję trochę więcej chleba niż inni, w końcu ja muszę robić zapasy ze względu na to, że bardzo rzadko wychodzę ze swojego zamku. 
Kupiec westchnął ciężko i już automatycznie zawinął kilka bochenków chleba w szmatkę, po czym przełożył całość do wiklinowego koszyczka. Zapłaciłem mu za to solidnie i wygraną wypisaną na twarzy, poszedłem jeszcze poszukać jakiegoś mięska na później. Robienie zapasów całkowicie zajęło mi tak z godzinę czasu i mogłem już wracać do moich jakże przytulnych ruin, gdzie czekało mnie bardzo dobre śniadanko. Może trochę biedne, ale i tak śniadanko.

~~*~~

Słyszałem jak się zbliżają. Uniosłem swój wielki łeb i otworzyłem oczy, rozciągając się, jak kot na kupce złota. Uważałem, że to były jakieś dzieciaki lub wieśniacy, którzy zapuścili się trochę za daleko, jednak gdy usłyszałem walenie w wejściowe drzwi, zrozumiałem, że ktoś specjalnie narusza mój teren. Niezadowolony podniosłem swoje smocze cielsko i wpatrywałem się w ogromne drzwi, które z każdym uderzeniem stawiały coraz mniejszy opór osobom, które chciały się dostać do środka. Czyżby ktoś dowiedział się o mnie? Może odkryli jakieś stare zapiski dotyczące tego miejsca? Chcą mojego złota, czy mnie zabić? A może ktoś mnie śledził i widział, jak się przemieniam? 
Gdy tylko wrota zostały przełamane kilkunastu ludzi wbiegło do środka z pochodniami i otoczyli mnie, krzycząc coś między sobą. Czułem ich strach, ale też i podniecenie, no cóż polowanie na smoka zawsze niesie za sobą skok adrenaliny, chyba każdy głupi to wie. Jednak bardzo nie podobało mi się, że mój spokój został naruszony. Nigdy przez te lata nie rzucałem się w oczy i nie zrobiłem nikomu krzywdy, a teraz rzucają się na mnie tymi nędznymi mieczykami.
Warknąłem w ich stronę ostrzegawczo i odepchnąłem niektórych śmiałków ogonem, na tyle by nie zrobić im większej krzywdy. Nadal byli to ludzie, a ja nie chciałem uszkodzić ich delikatnych ciał, nie byłem aż takim potworem za jakiego mnie mają. 
- Nie dajcie mu uciec - ktoś krzyknął, a ja nawet nie wiedząc jak mam uciec, nie niszcząc jeszcze przy tym bardziej zamku, stałem w miejscu i odpierałem ich marne ataki. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie są to wyspecjalizowani w takich rzeczach rycerze, o ile to w ogóle są rycerze, bo mieczami władają marnie.
Nagle dostrzegłem w tłumie ludzi jakiegoś człowieka, którego miecz błyszczał dziwnie. Czyżby używał magii za plecami innych? No nieźle... 
Nim mogłem się zorientować ów mężczyzna ruszył na mnie z głośnym krzykiem i przejechał ostrzem po moim skrzydle, którym się osłoniłem. Ryknąłem z bólu i cofnąłem się, depcząc nieświadomie kilku ludzi. Nie spodziewałem się, że ten miecz będzie miał taką siłę. Nie mogłem zostać tu dłużej inaczej będę zmuszony użyć magii i zabić ich wszystkich. Nie chcę zostawiać swojego złota, ale nie mam innego wyjścia. Z głośnym rykiem wzbiłem się w powietrze uderzając w trochę podupadły mur zamku, rozwalając go już całkowicie, dzięki czemu miałem otwartą drogę do ucieczki. Nie przejmując się już ludźmi, wzbiłem się w powietrze i leciałem tak długo i daleko na ile pozwalało mi ranne skrzydło. Z każdą minutą ból stawał się coraz gorszy, a mój lot nie był zbyt bezpieczny, gdyż nie mogłem zapanować nad nim przez rozszarpane przez ostrze skrzydło. W pewnym momencie nie miałem już siły, aby utrzymać się w powietrzu i z kolejnym rykiem padłem w dół, niszcząc przy tym kilka drzew, które rosły na trasie mojego zderzenia z ziemią. Jednak mimo wszystko ból w skrzydle był jeszcze gorszy niż to twarde lądowanie. Teraz gdy tak leżę zaryty w ziemi, to zdaję sobie sprawę, że ten miecz musiał być zatruty, gdyż nawet nie mogę się ruszyć, a moje ciało ogarnia dziwny paraliż. Pewnie mój organizm jakoś to przetrwa, ale jeśli ludzie znajdą mnie w takim stanie to na pewno wykorzystają to dla swoich korzyści. Dlatego pozostało mi czekać i mieć nadzieję, że nikt nie znajdzie mnie, wielkiego smoka leżącego pośrodku lasu...

<Tetsu? XD>

Liczba słów: 1294

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz