środa, 29 maja 2019

Od Sarethe CD. Johena

Czuję wewnętrzny niepokój i delikatny strach, ponieważ nie jestem przyzwyczajona do takiego zachowania ze strony księcia. A tym bardziej chcę uniknąć czegoś takiego jak zauroczenia.  Nie rozumiem, komu mógłby nie spodobać się ten ciepły uśmiech, którym mnie obdarzył. Gest położenia ręki na mojej głowie niczym dumny i pokrzepiający ojciec. Fala innych uczuć zastąpiła wcześniejszy lęk na coś w stylu tęsknoty? Bolało jak cholera, nie otrzymując nigdy ojcowskiej troski po raz pierwszy dostałam namiastkę tego, czego nie posiadałam. To było z jednej strony niesamowite, mając na uwadze, że to nie byle jaki mężczyzna to uczynił. Książę dla którego jestem nikim innym jak wierną i oddaną sługą, przydatną w wielu kwestiach. Dawałam inny kąt widzenia, rozmawiałam w taki sposób, że moje uwagi były celne i słuszne. Nie wiem czy rozumiem politykę na dworze, ale zdaję sobie sprawę z jej okrutnego przebiegu, który jednocześnie musi jak najmniej odbić się negatywnie na opinii króla. Bo jakiż sens jest być królem, który nie ma żadnego poparcia, nawet posiadając taką potęgę? No właśnie, żaden.
Otworzyłam szeroko oczy patrząc się w jego oczy, które naprawdę były szczere. Nie widziałam w nich ani grama kłamstwa, a przecież oczy są zwierciadłem duszy. Całkowicie zmieszana zaczęłam błąkać wzrokiem wszędzie tylko, żeby nie patrzeć na twarz Johena. Lekko oblałam się rumieńcem czując ukłucie bólu w serduszku. Uśmiechnęłam się nieznacznie zgadzając się na tę propozycję. Sama szybko zrobiłam krok w tył tworząc dystans między i bez dygnięcia odwracam się na pięcie kierując ku dobrze znanego mi miejsca. Tutejszy sierociniec. Od razu ściągnęłam swój ciemny płaszcz odsłaniając dopasowany strój. Rozglądałam się w poszukiwaniu znajomej twarzy i o to jest. W tłumie dostrzegam czuprynę granatowych loków, które jakby żyły swoim życiem. Ciemniejszy odcień skóry znacznie odcinał się od pozostałej części ludności. Przywołałam na swoją twarz wesoły uśmiech niemalże biegiem ruszając ku niej. Rhea jakby mnie nie dostrzega jest czymś wyraźnie przejęta. Dotykając jej ramienia gwałtownie się odwraca biorąc niesamowity zamach jak na jej posturę.
-Uspokój się, to tylko ja Rhea - uspokajam ją sama odskakując do tyłu. Lekko zgięłam chorą nogę, muszę pamiętać by jej nie nadwyrężać.
-Na bogów, których nie ma, Sara, mogłabyś mnie tak mnie nie zachodzić? Planuje następną transakcję, zwłaszcza, że poprzednia nie bardzo mi się udała. Jestem ogromnie wściekła. Co za idiota! - pozwalam dziewczynie wyrzucić to co w sobie dusiła.
Z Rheą poznałyśmy się stosunkowo niedawno jak zaczęłam swoje życie ja, a ona ze swoim dziadkiem przybyła do miasta po większe zyski. Można powiedzieć, że jej sporo pomogłam jeśli chodzi o surowce pochodzące z mojego miejsca zamieszkania. Na południu skąd pochodzę, owoce są już inne, sposób życia tamtejszej ludności znacznie różni się od tego miasta. Zdecydowanie więcej jest zabawy, więcej romantycznych spotkań. Dziewczyna miała parę rzeczy, które pochodziły właśnie z tego rejonu. Odpowiednio to wyceniłam i pomogłam dobrze zareklamować przez co więcej osób chciało to dostać niż była w posiadaniu Rhea. Powoli jej i dziadka biznes się rozwija, ostatnio znalazłam jakiegoś chłopaka, który sprowadza jej towary.
Poklepałam ją po przyjacielsku po ramieniu. Po chwili wyciągnęłam w jej stronę swój płaszcz. Przepraszająco uniosłam ramiona.
-Mogłabyś mi to przechować na jakiś czas? Trochę niewygodne i nie wydaje mi się, żebym musiała się ukrywać. Nie jestem zbiegiem - odzywam się niewinnym głosikiem, przypominając sobie jak zwracałam się do starszych braci.
-Nie powinnaś być czasem w zamku? Z tego co wiem dostałaś niezłą fuchę -szturcha mnie w ramię zabierając część odzienia. Szeroko się uśmiecham unosząc podbródek.
-Tak jakby mam wolne? Nie wiem na jak długo ale mam czas dla siebie tak. Z braku laku spotkałam ciebie cóż za zbieg okoliczności -opieram jedną dłonią o prawe biodro w znakomitym humorze.
Moje kiepskie samopoczucie jakby prysło, zapomniałam o wczorajszym incydencie, rozmowie z Izmaelem. Wszystkim, moje morale ogromnie wzrosły i mogłabym podjąć się każdego wyzwania.
-Z braku laku? Mam poczuć się urażona? - chichoczemy oby dwie.
-No jak ci idzie handel? Jak zdrowie twojego dziadka? -pytam z grzeczności na co dziewczyna widocznie się rozmarzyła. Unoszę brwi do góry z miną typu "czy z nią wszystko w porządku".
-No powiem ci, że odkąd pomaga mi pewien jegomość, zaczyna się wszystko rozkwitać. Nawet dziadziu odzyskał wigor, pewnie myśli swoje - macha ręką.
-On chce dożyć twoich zaślubin i liczy na to, że się pobierzecie i będziecie dalej kontynuować biznes? - zarzucam pierwszą lepszą teorią, którą wymyśliłam w pośpiechu.
-Ależ oczywiście, zgadza się. Jest cudowny. No ty byś mogła też sobie kogoś znaleźć, może niekoniecznie szybko ślub wziąć ale poczuć co to miłość, jakie to cudowne uczucie - wzdycha Rhea.
-Czekaj, mam rozumieć że wy coś ten..?
-Nie zmieniaj tematu. Nijak twoje pytanie ma się do mojej odpowiedzi - nie można jej zarzucić, że jest mało inteligentna.
-No... mi się nie spieszy. Nawet chyba nie chce kochać - drapię się po karku bo wiem, jaki to dla mnie drażliwy temat. - Po prostu prawdziwa miłość nie istnieje człowieka do człowieka.
-Brednie gadasz! - szturcha mnie ramieniem.- Tutaj kręci się tylu wspaniałych mężczyzn. Masz w czym wybierać a patrząc na twoją sylwetkę nie powinnaś mieć zbytniego problemu - zmierzyła mnie perfidnie wzrokiem.
-Uspokój się. Jak zmienię zdanie to dam ci znać - mówię fukając na nią. Przez całą rozmowę zmierzałyśmy do stoiska a w oddali widzę dwa piękne konie. -A cóż to? Twój nowy nabytek? -wskazuje głową na zwierzęta.
-Jeden jest mój albo mojego ukochanego. Drugi jest na sprzedaż. Musiały się zgubić, bo znaleźliśmy je osiodłane - tłumaczy wzruszając ramionami.
-Albo właściciel został napadnięty. Mało prawdopodobne, konia by nie oszczędzili. A nawet jeśli nie lepiej wam zostawić sobie jednego? - pytam przeczuwając odpowiedź.
-Biznes musi się rozkręcać, prawda? - doskakuje do swojego rumaka. -Wsiadaj na drugiego -ręką pokazuje na drugiego, czarnego konia. Jest lekko zaniedbany, tak samo jak gniady koń Rhei ale to nic dziwnego. Nikt nie wie jak się dokładnie nimi zajmować, a inwestowanie w stajennego na chwilę jest bez sensu. Dosiadam wierzchowca oglądając wszystko z jego grzbietu.
-Cóż za rzeczowa kobieta z ciebie - kwituję lekko wysuwając się na przód.
Obok nas przechodzą ludzie uważnie przyglądając się moim poczynaniom. Rhea przygląda się z tyłu dając znać, że ten koń nie jest na sprzedaż. Dumnie zaczynam prezentować konia przypominając sobie lekcje z moją opiekunką, która mnie zostawiła. Te lekcje widzę gdzieś jakby przez mgłę, ponieważ wiele rzeczy robię na intuicję na zasadzie "wydaje mi się". Co prawda nie wszystko wychodzi mi tak jakbym tego chciała, ale zdecydowanie jak na kogoś kto na co dzień za wiele z końmi nie ma do czynienia idzie mi nieźle.
-Kobieto, co ty wyprawiasz? Ujeżdżaj innego konia - gdzieś w tłumie słyszę komentarz młodego chłopaka. Szukam go wśród innych ludzi i dostrzegam go jak wychodzi naprzeciwko mnie. Inni mężczyźni podśmiechują czując w tym zdaniu podtekst. Patrzę na niego ustawiając konia bokiem do rozmówcy. Przekrzywiam głowę ignorując jego komentarz. - Nie powinnaś tego robić, ośmieszasz się.
-Ah czyżby? -czuję narastającą pewność siebie. Uśmiecham się wyzywająco podburzając chłopaka. -Na jakiej niby podstawie? -siedzę wyprostowana i już wiem, że on nie da za wygraną.
-Na każdej. Twoim obowiązkiem jest się mnie słuchać jak ci mówię. Nie masz ręki do tego wierzchowca - mówi to by mi po prostu dokuczyć. Nie ma w sobie zakorzenionych toksycznych ideałów ale fakt faktem, chcę utrzeć mu nosa. Uczmy się szanować siebie nawzajem.
-Ja uważam wręcz przeciwnie. Nie tobie mam być posłuszna. Zarówno ja jak i ty odpowiadamy przed królem Elzebiuszem II Ceuzerem. Więc oboje mamy obowiązek jego słuchać. Żadnego innego obowiązku na ten temat nie ma. I mam z pewnością lepszą wprawę w jeździe konnej niż ty mój drogi -słyszę jego prychnięcie jednakże chwilę potem zalega cisza a chłopak odskakuje. Nakazałam wierzchowcowi stanąć dęba. -Jeżeli masz jakieś wątpliwości co powiesz na to, abyśmy się zmierzyli?- proponuję bo sama chcę sprawdzić szczerość moich słów. Z drugiej strony chyba adrenalina to moja siostra.
Chłopak patrzy na mnie zaskoczony i lekko zirytowany może moim zachowaniem, może moimi słowami,  a może oby dwa? Nie wiem, najważniejsza jest jego odpowiedź. Panuje napięta atmosfera, tłum ludzi, który się zebrał z niecierpliwością czekało na jego odpowiedź. Nie często się pewnie zdarzają takie wyzwania otwarcie rzucane komuś innemu. Kiwa głową na znak zgody. Patrzę porozumiewawczo na Rheę, która zsiada ze swojego konia i daje go dosiąść mojemu nowemu rywalowi. Stajemy na drodze wyłożonej kamieniami.
-Kto pierwszy obiegnie miasto bez zamku, wygrywa. Nie ma drogi na skróty - mówi krótko patrząc poważnie przed siebie. Przechylam się bliżej mojego rumaka trzymając mocno uprząż.
-Droga na skróty nie wchodzi w grę, uliczki są zbyt ciasne, żebyśmy wyrobili z taką prędkością - kwituję oczywistą oczywistość.
Zdaję sobie doskonale sprawę, że nie znam możliwości ani mojego czarnego wierzchowca, ani gniadego Rhei. Sama dziewczyna ich nie zna dlatego z ekscytacją patrzy się na mnie. Oddycham ciężko przywołując siebie do porządku. Liczyłam w duchu na to, że faktycznie jest kiepskim jeżdźcem więc będę miała większe szanse. Kątem oka dostrzegam, że jest poddenerwowany tak samo jak ja. "A więc liczymy na szczęście", mówię do siebie w duchu. Ktoś z tłumu dał sygnał i ruszyliśmy z impetem. Uprzednio ludność zrobiła miejsce dla naszego toru. Wieści błyskawicznie obiegają obrzeża miasta, ponieważ ludzie nie chodzą już środkiem a ściśle przy ścianie szeptając coś pod nosem, albo z pewnością przekazując informację dalej. Serce bije mi jak szalone, nie patrzę na to kto nam się przygląda. Pędzimy jak wiatr, łeb w łeb. Mocno zaciskam szczękę, słyszę niemal jak zgrzytam zębami. Huczy mi w głowie. Mrużąc oczy patrzę przed siebie chcąc jeszcze przyspieszyć. Chcę wysunąć się na prowadzenie ale konie mają dość zbliżone do siebie możliwości. Pytanie czyj jest wytrwalszy? Trudno. Oboje widzimy przed sobą rów. Oboje także postanawiamy przez niego przeskoczyć. Pochylam się jeszcze bardziej do wierzchowca niemalże do niego przylegając. Przeskakujemy, ale mój koń szybciej wraca do swojego tempa. Lekko wyprzedzam swojego rywala.
-Nie dam ci wygrać ! -słyszę jego wrzask, choć wydawał się tak odległy, jest zaledwie parę metrów ode mnie.
-Jazda! - wydzieram się na cały głos jednocześnie przedłużając i naciskając na ostatnią sylabę.
Przyjmuję hardą minę i nie daję zwolnić ani na moment. Przed sobą dostrzegam dziecko bawiące na środku drogi. Rysowało sobie jakieś wzory. Kompletnie nie reagowało na krzyki innych osób. "Jest głuche", myślę sobie. I mimo to nie zwalniam, w duchu wołam o to, żeby nic się jej nie stało.
-Co ty wyprawiasz!? - słyszę krzyk za sobą spanikowanego młodzieńca.
Ja wykonuję skok nad dzieckiem, które w strachu po prostu się przewróciło i zakryło głowę.  Młodzieniec zwalnia wymijając dziecko ale przy tym zostając już w tyle. Wygrana jest moja. Uśmiecham się do siebie nie dowierzając w to co zrobiłam.  Wydobywa się ze mnie radosny okrzyk zwycięstwa. Dobiegam do mety i staram się zatrzymać. Musiałam zawrócić ale po mojej posturze widać kto wygrał. Dumnie siedziałam prostu kłusem wracając do Rhei, która zaczęła skakać ze szczęścia. Chwilę po mnie przybywa młodzieniec zdruzgotany swoją przegraną. Ludzi patrzyli na mnie oszołomieni. Nie sądzili, że dam radę. Lecz po chwili cały tłum wybuchnął gromkim śmiechem. Zaczęli klaskać kiwając głową z uznaniem. Chłopak zsiadł z konia i oddał uprząż ciemnoskórej.
-Potraktuj to jako cenną lekcję. Niedocenienie swojego przeciwnika jest grzechem śmiertelnym, a zbytnia pewność siebie zgubna. Zapamiętaj to sobie - mam poważną minę przypominając sobie o istnieniu Johena. "Ciekawe jak sobie radzi", rozglądam się przyglądając twarzom ludzi.

(Johen? )

Liczba słów: 1819

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz