piątek, 31 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Demon po otrzymaniu broni był bardzo zawiedziony, nie tego się spodziewał po broni, która mogłaby zabić samego Boga, a właśnie, jeśli o niego chodzi, dlaczego sam nie ruszy swojej leniwej dupy, ratując tych ludzi, sam przecież mówi, że to jego dzieci boże a skoro tak jest, to dlaczego ich nie chroni? Stary dureń dużo szczeka, a jak zwykle za mało robi. I, że ja mam się dla nich wszystkich poświęcać? Co mi w ogóle przyszło do głowy, aby się zgadzać, ja przecież nie chciałem, a i tak wygląda na to, że wyboru za wiele nie miałem, myślał tak sobie o tym powoli i bez większego pośpiechu idąc w stronę potwora, z którym miał stoczyć walkę tylko czy miał na to ochotę nie i pewnie nawet by tego nie zrobił, gdyby nie zagrażało to i jemu samemu.
- I znowu się spotykamy - Odezwał się lewiatan, stając naprzeciwko demona z szerokim uśmiechem na swoich ustach, patrząc na zniesmaczonego tym spotkaniem demona, który najchętniej gdzieś, by sobie uciekł, gdzieś gdzie nie ma ani lewiatanów, ani innych istot, które mogłyby stać się silniejsze od niego samego.
- No spójrz, jestem dla ciebie tak łaskawy, że postanowiłem aż przyjść cię odwiedzić - Zadrwił sobie z niego, bawiąc się znudzony swoimi włosami, no może nie do końca swoimi w końcu nie było to jego ciało, co nie oznacza, że musi się tym przejmować.
- Łaskawy - Zaśmiał się, ustawiając do walki. - Obyś nie pożałował tej decyzji, tym razem nie będzie taryfy ulgowej - Stwierdził i nim Mormon zdążył jakkolwiek zareagować, lewiatan ruszył w jego stronę i taki o to sposobem rozpętała się bójka, na którą demon nie był przygotowany, musząc więc uważać na każdy krok przeciwnika, wbijając mu tę cholerną broń prosto w serce, obrywając przy tym ostatni raz, uderzając w jedną ze ścian zamku, w który się znajdowali.
- Co ty narobiłeś! - Krzyknął, padając na ziemię z ciężkim oddechem.
- Pokazałem ci, kto tu rządzi - Zadrwił, plując krwią, podchodząc do zmieniającego się w popiół ciała. - Do zobaczenia w piekle - Dodał, wyciągając z jego piersi ostrze, podrzucając ją w dłoni. - Wyglądasz niepozornie, a masz taką moc - Zwrócił się do broni, kierując się do wyjścia z zamku, nie mając zamiaru oddać nikomu tej broni, ona może się przydać, chociażby na inne demony lub nawet serafiny.
- A ty gdzie się wybierasz? - Słysząc głos Soreya, odwrócił głowę w jego stronę, patrząc na niego ze znudzeniem w swoich czerwonych oczach.
- A ty co książkę piszesz? - Zapytał, bawiąc się bronią znudzony jego osobą.
- Mieliśmy chyba układ co nie? - Na jego słowa demon zaśmiał się, nie specjalnie przejęty jego słowami ruszył w dalszą drogę nieprzejęty obecnością tego człowieka.
- Ja ta nie pamiętam żadnego układu - Zawołał, wychodząc z zamku ostrożnie, aby znów nie natknąć się na te głupie kamienie mogące zamknąć go w przysłowiowej klatce. Dostał w swoje ręce broń, którą mógł wykorzystać, stając się najpotężniejszą istotą chodzącą po tym świecie. Ach ten głupi człowiek, on naprawdę myślał, że odda mu jego anioła, naiwniak który można w bardzo prosty sposób oszukać. Ach ten lewiatan, przydał mu się, dzięki niemu ma wszystko to, na co liczył od samego początku, właśnie po to przychodząc do ludzkiego naiwnego psa.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Jeszcze przez chwilę zastanawiałem się, jak wiele ryzykuję, ufając mu jedynie na słowo. Nie będę miał żadnego zabezpieczenia. Nic mu nie broni, by po ewentualnym pokonaniu lewiatana tak po prostu zniknąć. Zabezpieczyłem kilka wyjść z zamku takimi samymi runami, jak te, na których właśnie stoi, ale nie wszystkie, więc też nie jestem jakoś dobrze ubezpieczony na wypadek jego ucieczki. Nie miałem za bardzo na to czasu, ani sił, zresztą nie spodziewałem się, że będzie to aż tak potrzebne, zakładałem, że zgodzi się na zawarcie paktu, albo Lailah wykona rytuał. Nie spodziewałem się, że lewiatan tak szybko się pojawi. Psuje mi cały misternie przygotowany plan. Powinienem być mądrzejszy, i to przewidzieć... jeżeli teraz, przez ten jeden mały szczególik stracę Mikleo, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wystarcza, że przeze mnie oddał kontrolę demonowi, a gdybym tylko był z nim w domu, a nie przebywał cały czas w domu, na pewno to wszystko nie miałoby miejsca. Jakby się nad tym wszystkim zastanowić, to moja wina, więc i ja to zamierzałem naprawić, nieważne, jaką cenę będę musiał zapłacić.
- A ludzie umierają... – mruknął znudzony, a jego usta wygięły się w złośliwym uśmieszku. 
Postanawiając zaryzykować chwyciłem nóż leżący na stole, a następnie podszedłem do niego, kucnąłem przed dywanem i odwinąłem go, by przerwać specjalny krąg, który namalowałem farbą. Demon nie skomentował tego w żaden sposób. Przez cały czas wpatrywał się we mnie z uwagą, nawet nie ruszając się z miejsca, mimo, że już miał taką możliwość. Następnie podszedłem do szafki, w której schowałem super potężną broń, która według legendy ma pokonać nawet Boga. Szkoda tylko, że nie wygląda tak wspaniale, no ale najważniejsze, że działa. 
- Co to, kurwa, jest? – spytał, kiedy podałem mu ową broń. 
- Broń, która jest w stanie zabić Boga – wyjaśniłem spokojnie, zerkając co jakiś czas w stronę drzwi. Z korytarza dochodził niezbyt przyjazne odgłosy. Oby tylko serafinom i Alishy z dzieckiem nic się nie stało. Nic więcej nie wymagam. 
- Jaja sobie chyba ze mnie robisz. To tylko trochę zaostrzony kamyk przywiązany do patyka. I to jeszcze złamanego – burknął, z niechęcią zabierając ode mnie bardzo prowizoryczną włócznię. Albo raczej jej połowę. – Wiesz, jak blisko będę musiał do tego sukinsyna podejść, by to w niego wbić?
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. A teraz działaj – powiedziałem, odsuwając się od drzwi. 
- A to coś w ogóle zadziała? – dopytał, nadal nie do końca przekonany. 
- Aleksandra zabiła, więc i z tym powinna sobie poradzić. 
- A co, jeżeli to jest bóg? Albo jakiś bożek? Wtedy nie zadział i jesteśmy udupieni – mówił dalej, a ja od razu pokręciłem głową. 
- Odrobiłem pracę domową i nie jest to żaden bóg, więc z łaski swojej się pospiesz i zacznij działać – pospieszyłem go, by przypadkiem lewiatan nie zbliżył się za blisko królewskich komnat. 
- Jestem za dobry dla tego świata – westchnął ciężko i zdecydowanie za bardzo teatralnie, po czym niezbyt się spiesząc skierował swoje kroki na korytarz. Co za... Poczułem nagły przypływ złości na tego typa, ale zaraz on zgasł. Czyli tak jak podejrzewałem wcześniej, tego złego będzie ciężko wybudzić. A jak się już wybudzi, i to nie wiem, jakim cudem byłbym w stanie nad nim zapanować... 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Demon przyglądał się mężczyźnie, tak naprawdę nie mając ochoty na układy z tym głupim człowiekiem. Mormon i tak był uwięziony w ciele anioła dla tego żaden z układów, które mógłby mu zaproponować, nie miałby sensu, zdecydowanie wolałbym uwolnić się od anioła, aby znów muc żyć pełnią życia bez więzienia, w którym na co dzień się znajduje.
- Nie specjalnie mam ochoty na układy z tobą, nie możesz mi dać niczego, na co miałbym ochotę, ale i bez układów oddam ci te dumną broń, która mi do szczęścia potrzeba nie jest - Przyznał, zgodnie z prawdą chcąc już mieć to wszystko za sobą.
- I oddasz mi Mikleo - Dodał, przypominał mu, nie chcąc najwidoczniej odpuścić tego tematu, no tak, bo przecież od zapłacze się bez tego głupiego anioła. A to akurat bardzo ciekawe, ostatnimi czasy raczej nie spędzają za dużo czasu ze sobą, tak jakby byli razem, a jednak osobno.
- Po co ci on? - Zapytał, opierając się o parapet, przyglądając uważnie mężczyźnie siedzącemu na krześle.
- Po co? To mój mąż i kocham go, dla tego masz mi go oddać - Wyznał, zgodnie z własną prawdą.
- Kochasz go, ale nie spędzasz z nim czasu, pozwalając, aby był sam, to właśnie dla tego pozwolił mi na przejęcie kontroli, myśląc, że naprawdę zabiją, a gdzie ty wtedy byłeś? Pracowałeś sobie, bo przecież to było najważniejsze prawda? - Zadrwił, odwracając głowę w stronę okna, wyczuwając obecność lewiatana, który odważył się zbliżyć do zamku.
- To nie jest twoja sprawa, wchodzisz w ten układ czy jednak wolisz rytułał, który oboje wiemy, jak się skończy - Nawet go nie słuchał, coś tam sobie pies gada a on i tak skupiony na zbliżającym się zagrożeniu odwrócił głowę w stronę tego głupiego człowieka.
- Nie wiem, co tam sobie szczekasz i w ogóle mnie to nie interesuje, ale niech już ci będzie, oddam ci tego głupiego anioła i tę broń tylko weź, się pośpiesz, bo ten głodomor już tu jest - Odezwał się, nie mając ochoty już na dyskusję. Zróbmy, co zrobić musimy i zakończmy te fale radość, która mogłaby już się skoczyć.
Sorey mimo słów demona nie drgnął, najwidoczniej nie będąc do końca pewnym tego, czy powinien zaufać tak przebiegłej istocie jaką jest demon.
- Nie ufam ci - Odpowiedział w końcu, czym rozbawił demona, no kto by pomyślał, że istota nieczysta może kłamać.
- Nie jest to dla mnie zaskoczeniem - Wzruszył ramionami nie specjalnie tym faktem przejęty, nie potrzebował zaufania od tak marnego człowieka, jakim był Sorey, sam chciał przecież wejść z nim e układ, który miałby sensu, gdyby demon był wolny, a tak nie ma mu nic do zaoferowania. - To ty się dalej zastanawiaj nad tym, czy mi zaufać a ja w tym czasie popatrzę sobie, jak ten lewiatan atakuje strażników - Odparł, niewzruszony śmiercią tych ludzi, on i tak ich wszystkich nienawidził, mając ludzkości za robactwo, które zaległo się na tym świecie, może taki lewiatan był potrzebny, aby wytępić to robactwo a później cóż my demony raczej będzie w stanie przed tym uciec, w końcu nie jest to takie szybkie jak bardzo silne. - Nie śpieszy ci się, jak widzę - Zwrócił się do Soreya, już znudzony tym atakiem w pułapce tracąc tylko czas. A niby tak bardzo zależało mu na ratowaniu tych ludzi.

<Pasterzyku? C:>

czwartek, 30 marca 2023

Od Soreya CD Mikleo

Szczerze, to trochę się obawiałem, że będzie na tyle dumny, że nie przyjdzie. Pozytywnie mnie zaskoczył, i to w sumie lepiej dla mnie. A najlepsze było to, że sam z siebie stanął na jednej z pułapek, która uniemożliwiała mu opuszczenie jej kręgu i blokowała większość jego mocy, ale jeszcze o tym nie wiedział, a ja go z tego błędu nie zamierzałem wyprowadzać. Przynajmniej na razie. 
– Mhm, już lecę i ci ją w zębach przynoszę, byś albo głupio zdechł, albo uciekł po zabiciu go – burknąłem, siadając na krześle naprzeciw niego. – Wiem, że inteligencją to ja nie grzeszę, ale nie jestem głupi. Nim ci oddam broń, musimy ustalić kilka rzeczy – powiedziałem już spokojniej, pocierając skronie.
 Nie byłem w najlepszej kondycji. Mało jadłem, mało spałem, a jak już spałem, to oczywiście śniłem koszmary. Brak Mikleo przy moim boku strasznie mocno na mnie wpływa, i to w ten negatywny sposób. Muszę zrobić wszystko, by go odzyskać i to nie tylko dla mnie, ale głównie dla dzieci, które braku mamy nie przeżyją, w przeciwieństwie do mojego braku. 
- Nie mam czasu na ciebie, im szybciej mi to dasz, tym szybciej... – zaczął iść w moją stronę, chyba żeby mi trochę pogrozić, ale nagle zatrzymał się w półkroku, a jego twarz przybrała wyraz zszokowania wymalowanego ze wściekłością. – Mówiłeś, że nie ma żadnych pułapek – syknął, wściekły jak osa. 
- Mówiłem, że jesteśmy sami. Tak więc jak już wszystko mamy wyjaśnione, możemy przejść do ważniejszych spraw. Chcę zawrzeć z tobą układ. Wy, demony, jesteście z tego znane – powiedziałem, nie spuszczając z niego wzroku. To było głupie? Owszem, ale czy miałem jakieś inne wyjście? Nie mam siły, by z nim walczyć, a rytuał będzie dla Mikleo bolesny, a ja nie chciałem, by cierpiał jeszcze bardziej. Moja dusza za spokój Mikleo to nie jest taki jakoś strasznie zły układ.
- A myślałem, że zmądrzałeś na starość – usłyszałem uszczypliwy głos demona. 
- Skoro od małego byłem głupi, to i na starość taki będę – wzruszyłem ramionami, niespecjalnie przejęty jego uwagą. Nikt nie może mnie bardziej zdołować niż ja sam.
- Dlaczego miałbym się zgodzić na układ z tobą? – dopytał, marszcząc gniewnie brwi. 
-  Faktycznie, nie musisz się godzić, a wtedy pójdę po Lailah. Lailah przeprowadzi rytuał, który może trwać wiele godzin, po których i ty będziesz zmęczony, i Mikleo. A przez ten czas lewiatan zdąży pożreć pół miasta. Dzięki temu oszczędzimy czas i siły – wyjaśniłem spokojnie. 
- A jakie byłyby twoje warunki? 
- Po pokonaniu lewiatana oddajesz mi broń, a Mikleo kontrolę nad ciałem. Nic więcej od ciebie nie chcę. 
- Marnie się oceniasz – zauważył słusznie, może mając trochę racji. Nie chciałem jednak żadnych bogactw, pałaców czy długiego życia. Chciałbym tylko, by Mikleo i dzieci były bezpieczne, cała reszta się nie liczy. 
- To już chyba lepiej dla ciebie. Więc jak? – zapytałem, przecierając dłonią zmęczoną twarz. Nie mieliśmy czasu na zabawy w rytuały, a mnie nigdy nie udało się sprawić, by Mikleo wrócił do siebie. Tylko temu złemu zawsze udawało się zdominować demona, który przerażony nim odpuszczał, no ale nie czułem, by ten drugi ja chciał się odpalić. Zwykle sama rozmowa z demonem mnie denerwowała na tyle, że traciłem nad sobą panowanie.  Nie wiem, czy cieszyć się z tego, bo już więcej nikogo nie skrzywdzę, czy też martwić, bo przy takich sytuacjach jest to bardzo przydatne. No nic, może to przez to, że trochę zmęczony jestem ostatnimi dniami... 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Demon nie ukrywał zaskoczenia z powodu słów Soreya, raczej był gotowy do kolejnego konfliktu z mężczyzną, mimo że nie miał na niego siły, był ranny i osłabiony dla tego niechętnie był to uczynił, ale jeśli byłaby taka potrzeba, byłby w stanie wykończyć ciało anioła, nie specjalnie się nim przejmując. Umierają razem, ale narodzą się już osobno, a tego najbardziej chciał demon, mając już dość zamknięcia w klatce, gdy anioł żyje sobie pełnią życia, a on sam musi siedzieć w jego wnętrzu.
Poirytowany samą tego myślą chciał wstać, aby pójść w inne miejsce, niestety nie mając na to siły, musiał pozostać w jaskini, aby tam odpocząć i wyleczyć swoje rany.
Tego wieczora już nie ruszył się z miejsca, lecząc swoje rany, musząc odpocząć, gdy dnia następnego otworzy oczy, ruszył w dalszą podróż, a na razie odpoczynek on był dla niego najważniejszy.

Dzień następny zaczął się dla demona dosyć późno, jak zawsze nie musiał odpoczywać, dnia wczorajszego był tak słaby, że odpoczynek był wręcz dla niego zbawieniem.
Nie wiedząc co zrobić po przebudzeniu się, musiał pomyśleć nad propozycją Soreya, nie była ona zbyt głupa. Jeśli uda się mu pokonać to cholerstwo niż nic ani nikt nie będzie mógł mu stanąć na drodze, a to było najważniejsze. Co prawda trochę nie ufał byłemu pasterzowi, obawiając się pułapki, którą mogą na niego zastawić, jednak nie miał innego wyboru jak tylko połączyć siły. Bez tego ostrza z nim nie wygra, Lewiatan to coś, o czym nigdy nie słyszał, dla tego właśnie musiał udać się do zamku, aby odnaleźć męża anioła, którego ciało przejął.
Nie chcąc wzbudzać zainteresowania u ludzi, musiał chodzić tak, aby nikt nie był w stanie go dojrzeć, wolałby nie wzbudzać podejrzenia, dla tego skradał się przez całą drogę, odnajdując tego głupiego człowieka w miejsce, w którym jego zapach był najsilniejszy.
- A jednak pojawiłeś się - Sorey widząc demona, przyjrzał mu się uważnie, siedząc na łóżku.
- Bystry jesteś - Mruknął, mimo wszystko rozglądając się po pokoju, nie ufał mu i ufać nie będzie dla tego szukał pułapki, którą mógł zastawić na niego Sorey.
- Nie musisz się obawiać, jesteśmy tu sami - Najwidoczniej był bystrzejszy, niż demon mógł się spodziewać, albo to sam demon rozglądał się zbyt nerwowo, co mogło zostać zauważone przed dawnego pasterza.
- Nie kłam, może i jesteś głupim człowiekiem, ale masz do pomocy anioła, które mogą się tu zjawić w każdej chwili - Mruknął, podchodząc do okna aby przyjrzeć się krajobrazowi znajdującemu się za oknem.
- Przyszedłeś się kłócić czy chcesz mi pomóc? - Na te słowa demon przewrócił oczami, on nigdy nikomu nie pomaga, nigdy z nikim nie wchodzi w sojusze, dla tego nie wyobrażał sobie nagle tego zmienić, zdecydowanie wolałbym sam pokonać tego podmieńca, niestety nie miał najmniejszych szans z lewiatanem, dla tego musząc schować dumę w kieszeń, miał zamiar pomóc mężczyźnie tylko po to, by następnie zniknąć z miasta nim Sorey będzie w stanie znów uwolnić tego durnego anioła.
- Nie chce ci pomagać, chce tylko broń, o której mi wczoraj mówiłeś, dla tego mi ją daj, a resztą zajmę się sam - Stwierdził, czekając na broń, aby móc opuścić ten przeklęty zamek gdzie śmierdziało ludźmi i serafinów.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie za bardzo przestraszony jego słowami ruszyłem w głąb jaskini, by zająć miejsce naprzeciw niego. Wyglądał... cóż, niezbyt dobrze. Chyba miał małe starcie z potworem i dostał niezłe lanie, ale nie było to nic zaskakującego, przynajmniej z tą wiedzą, którą ja posiadam. Cóż, najważniejsze, że w końcu go znalazłem i może uda mi się przywrócić Mikleo, a jak nie, to może zwabię go do zamku, gdzie pomoże mi Lailah. Patrząc na jego stan, nie będę miał z tym większego problemu, a Mikleo przecież nadal nim był, wpływając na jego akcje bardziej niż jest sobie to w stanie wyobrazić. 
- Zabijesz mnie tak samo, jak tych strażników, których obroniłeś? – zapytałem, patrząc na niego spod przymrużonych oczu. Nie przepadałem za nim, zawsze potrafił wybudzić tego złego, ale dzisiaj wątpiłem, że to się mu uda. Chyba, że naprawdę mocno na mnie wpłynie, ale trochę w to wątpiłem. On był zmęczony i ranny, ja byłem zmęczony i głodny, więc dzisiaj raczej sobie do gardeł nie skoczymy.
- Chyba dzisiaj bardzo chcesz umrzeć – syknął, wykonując ledwo widoczny ruch. Chyba chciał mi coś zrobić, ale rany okazały się bardziej poważniejsze niż początkowo stwierdził.
- Oszczędzaj siły, niepotrzebnie męczysz Mikleo. Przyszedłem tutaj do ciebie, bo mam propozycję – powiedziałem spokojnie, opierając głowę o zimną, nieregularną i strasznie niewygodną ścianę jaskini. Jak on może tutaj przebywać, to nie mam pojęcia, ale mnie zaraz zaczęłoby wszystko boleć. – Musimy sobie pomóc nawzajem.
- Ja nic nie muszę - burknął, chcąc wstać z ziemi, ale tak niezbyt mu to wyszło. Normalnie bym się tym nie przejął, ale to było ciało należące do mojego męża. To on później będzie przez to cierpiał, nie ten pasożyt. 
– Wiesz, że nie dasz mu rady sam, a prędzej czy później sam cię dopadnie. Możliwe, że jestem w posiadaniu broni, która jest w stanie go zabić. Nie mamy tylko kogoś, kto byłby na tyle szybki i zwinny, by sobie do niego zbliżyć i wbić mu ją w serce – tu trochę zacząłem blefować, bo nie miałem pojęcia, czy ta broń zadziała. Ale jeżeli tak, to do jej użycia potrzebowałem demona, który znacznie lepiej wykorzystywał ciało Mikleo pod względem walki. Tylko czy po walce by mi go oddał...? Tego właśnie najbardziej się obawiałem, a gdybym miał wybierać pomiędzy nim, a Mikleo, rzecz jasna wybrałbym Mikleo.
– Mam wrażenie, że nie mówisz o nim – demon zmrużył podejrzliwe swoje oczy. 
– Bo nie mówię. Mówię o tobie – wyjaśniłem spokojnie, zerkając w stronę wyjścia. Powinienem powoli zabierać się do powrotu i przespać się na godzinę czy dwie, nim zacznę z Lailah omawiać plan działania. No i przygotować małe pułapki na demona. Tak na wszelki wypadek. 
– To już nie chcesz go odzyskać? 
– Oczywiście, że chcę. Ale jeżeli nie zajmiemy się tym lewiatanem, dalej będzie w niebezpieczeństwie. Nie tylko on, ale i my wszyscy – wyjaśniłem, podnosząc się z ziemi. – Zastanów się nad tym i przyjdź do pałacu. Najpierw jednak trochę się podlecz, nie chciałbym, by przez twoją głupotę Mikleo później cierpiał – dodałem, opuszczając jaskinię.

<Owieczko? c:>

środa, 29 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Demon nie mogąc sobie odpuścić, musiał ruszyć za tym, sam w sumie nie wiedział, za czym istota, która miała z nim starcie, była znacznie silniejsza od niego samego, lecząc się w zastraszającym tempie. Demon nie wiedział, czym to coś jest, dla tego starał się to obserwować, ale się nie zbliżać ty bardziej, teraz gdy jego ciało nie jest w najlepszej kondycji.
Nie chcąc ryzykować, Mormon postanowił z oddali przyglądać się istocie podobnej do anioła, w którym zazwyczaj był uwięziony. Widząc, jak zabija wszystko, co stanęło mu na drodze, nie mając problemów z wyleczeniem swojego ciała. To coś nie było taki zwyczajnym potworem. Nie znał tego czegoś i nigdy o tym czymś nie słyszał, dla tego tak uważnie się tej istocie przyglądał, szczerze obawiając się jej. Myślał, że z łatwością pokona tego głupiego potwora, a zamiast tego musi wystrzegać się czegoś znacznie silniejszego od niego samego.
- Nie ładnie tak szpiegować - Mormon który nagle stracił podrabiańca z oczu, dostrzegając go za sobą.
- Nie ładnie kraść czyjąś tożsamość - Mruknął demon, odwracając się w stronę znajdującej się za nim istoty.
- No i kto to mówi, nie wydajesz się rozpaczać z powodu uwięzienia osoby, do której należy to ciało - Odparł, patrząc na demona, jak na pożywienie. Demon od razu to dostrzegł, dla tego gotowy był do walki, która mogła się skończyć w różnoraki sposób.
- Nie twoja sprawa co robię z tym ciałem, to ty, a nie ja sprawiasz kłopoty, przybierz sobie inny wygląd, bo ten bardzo komplikuje nam życie - Burknął, spinając wszystkie swoje mięśnie, dostrzegając ten okropny uśmiech na jego twarzy.
- Nie ma zamiaru, ten wygląd mi odpowiada - Stwierdził, podchodząc do demona, uśmiechając się do niego zadziornie. - Możesz mi się przydać, połączmy siły, a wtedy oboje będziemy mogli rządzić ty światem - Mormon słysząc te słowa, prychnął z pogardą, nie mając zamiary łączyć sił z nieznanym mu potworem.
- Zdecydowanie wole pracować solo - Wysyczał, poirytowany tą całą rozmową.
- A więc zginiesz - Warknął potwór, atakując demona, który musiał się bronić, nie mając najmniejszej szansy na zwycięstwo z potworem, w ostatniej chwili uciekając, aby nie zginąć. Ranny i słaby zatrzymał się w jednej z jaskini, gdzie schował się przed całym światem, siadając przy ścianie w głębi jaskini, nie mając siły leczyć swoich ran. Zmęczony i ranny oparł głowę o zimną skamielinę, dając sobie czas na regeneracje sił przed kolejny powrotem do szpiegowania podmieńca, a nawet walki, do której prędzej czy później znów dojdzie.
Zmęczony wpatrywał się w wejście do jaskini, musząc uważać na każdy ruch wykonany poza jaskinią.
Wzdychając ciężko, wyczuł dobrze znaną mu obecność człowieka, który chyba nigdy się nie odwali. A mógłby sobie odpuścić, gdyby tylko nie szuka anioła, ten w końcu by się poddał, a on miałby szanse przejąć kontrole nad jego ciałem, a nawet umysłem.
- Nie chowaj się, czuje twoją obecność - Mruknął, zmęczonym głosem demon, wyczuwając Soreya.
Mężczyzna wszedł do jaskini, nie zbliżając się do demona, który nawet ranny mógłby go skrzywdzić, a raczej tak mogłoby się wydawać, Mormon nie miał siły do walki, jego ciało było ranne, a on sam nie miał ochoty ruszać się z miejsca.
- Mógłbyś nareszcie odpuścić sobie i przestać za mną łazić, nie oddam ci go, nie jesteś już ani młody, ani tak silny, jak kiedyś, nie mam powodu, aby się ciebie obawiać i nawet w takim stanie jestem w stanie cię zabić - Warknął demon, mrużąc oczy, które uważnie przyglądały się człowiekowi stojącemu na wprost jego widoku.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Pomiędzy moim prawdziwym Mikleo, a tym, który go udawał, nie było praktycznie nie było żadnej różnicy. Oczywiście kiedy widziałem go pożywiającego się wnętrznościami dziecka, to wiedziałem, że to nie może być mój Miki, ale teraz miałem problem z rozpoznaniem go. Jedyne, co sprawiło, że zapaliła mi się czerwona lampka to fakt, że przecież demon przejął nad nim kontrolę i tak łatwo by nie odpuścił, ale ten Mikleo był... no cóż, normalny. I nawet zachowywał się jak on. Przerażenie wydawało się autentyczne, ekspresja jego twarzy, zwroty, które do mnie kierował... to było coś więcej, niż przyjęcie jego wyglądu. Przyjął także jego osobowość, a to już takie proste nie było. 
Gorsze od tego, że najprawdopodobniej potrafił przyjąć postać każdej osoby, jaką zobaczył, było chyba to, że nie dało się go zranić. Znaczy, dało, widziałem, jak Mikleo, znaczy demon, który przejął kontrolę nad jego ciałem, go ranił, ale te rany zaraz się leczyły. Warto było też zauważyć, że krew była dosyć dziwna. Była gęsta, czarna i już po chwili do niego wracała, tym samym go lecząc i zasklepiając wszystkie ubytki, jakie spowodowały pazury demona. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. 
- Teraz jak już wiecie, że to ktoś podszywający się pod mojego męża, nie mój mąż, możecie mnie wypuścić? Muszę się pilnie skontaktować z panią jeziora? – zapytałem, patrząc na zdezorientowanych strażników. 
Najchętniej od razu ruszyłbym za Mikleo, ale to było bez sensu. Jeżeli demon ma jakiś instynkt samozachowawczy, na pewno w tym momencie liże gdzieś rany. A jeżeli faktycznie jest tak głupi, to prędzej czy później padnie z powodu wycieńczenia i utraty krwi, a w takim stanie nie będzie problemem ani dla strażników, ani dla tego... czegoś. Co prawda nie miał do demona żadnego problemu, owszem, ale to było przed tym, jak go zaatakował. Gdyby nie to bałbym, że mogą zawrzeć jakiś dziwny, niepewny sojusz. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to coś po pewnym czasie takiego sojuszu postanowił pozbyć się i jego. Demon nie był dla niego żadnym zagrożeniem. 
Strażnicy spojrzeli po sobie, aż w końcu jeden z nich nie kiwnął głową, dzięki czemu ten drugi posłusznie otworzył drzwi i zdjął kajdany z moich rąk. Była późna godzina, ale nie mogłem czekać.        Im szybciej to załatwimy, tym lepiej dla wszystkich, z tego co słyszałem, ta istota nie zadowoli się tymi kilkoma ofiarami, będzie mordować dalej i dalej, dopóki nie wytępi całego miasta, a z taką zdolnością do regeneracji nic nie jest w stanie go skrzywdzić. Chyba, że użyje się broni, która jest w stanie zabić boga. Na złego pasterza zadziałało mimo, że potrafił się on odradzać, więc teraz może też zadziała...? 
Tak jak podejrzewałem, Lailah już spała, dlatego musiałem ją wybudzić i opowiedzieć wszystko, co się wydarzyło, łącznie z tym, jak zachowywała się ta istota podszywająca się za Mikleo podczas walki, i właśnie to ją najbardziej zainteresowało. 
- Jesteś pewien, że ta krew była czarna? – dopytała, ewidentnie zaniepokojona. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, dobrze to wróżyło.
- Światło w lochach nie jest najlepsze, ale tak, była czarna. I wracała do niego – powiedziałem, siadając na krześle. Wiele się dzisiaj wydarzyło, a ja nie dość, że wcześnie dzisiaj wstałem, to jeszcze od wczorajszej kolacji nic nie jadłem, więc trochę w tej głowie mi się zakręciło. Nie miałem jednak ani czasu ani chęci na odpoczynek, najpierw musiałem zająć się Mikleo. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a moje zdrowie zdecydowanie nie było takie ważne, jak mój mąż. 
- Opis wskazuje na lewiatana, ale nie sądziłam, że są one prawdziwe. Wydawało mi się, że są metaforą obżarstwa... – wymamrotała bardziej do siebie, niż do mnie, ale nie powiem, jej słowa mnie zainteresowały. 
- A co o nich słyszałaś? – dopytałem, przyglądając się jej z uwagą. 
- Ponoć były jedynymi z najwcześniejszych istot stworzonych przez pana. Były one za silne, za głodne i zbyt niszczycielskie, by mogły istnieć na tym świecie, więc Bóg stworzył dla nich więzienie. Słyszałam też, że potrafiły pożerać się nawzajem, by zaspokoić swój wieczny głód. 
- To ten chyba nie był jakoś bardzo głodny, bo jadł tylko wybrane organy – bąknąłem przecierając twarz dłonią. – Wiesz może, jak go zabić? Albo zamknąć z powrotem w tym więzieniu?
- Jeszcze nie, ale zajmę się tym. A y powinieneś się położyć, wyglądasz na padniętego – powiedziała, ale od razu pokręciłem głową. 
- Nie mogę. Muszę jakoś dotrzeć do Mikleo i wyrwać go z łap tego demona – powiedziałem, wstając z krzesła. Jeszcze nie wiem, co takiego mógłbym zrobić, by go znaleźć, no ale nie mogłem się poddać i zostawić go samego sobie, choćbym i miał paść trupem...

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Słysząc głos tego irytującego go człowieka, zatrzymał się na chwilę, rozglądając do koła, obserwując otoczenie, czując zapach tego cholernego podrabiańca.
~ Czyżby nie było w stanie poradzić sobie ze strażą? - Zapytał, z pogardą w swoim głosie nie rozumiejąc, po co ten słaby człowiek w ogóle próbuje kontaktować się z tym przeklętym aniołem, który w tej chwili jest zbyt słaby, aby walczyć z demonem kontrolującym jego ciało.
~ Czego od niego chcesz i gdzie ty się wybierasz? - Słysząc słowa mężczyzny, dostrzegł służbę, która chyba chciała go dopaść, no naprawdę? Nie miał na celu ich krzywdzić, przynajmniej nie tym razem. W tej chwili chciał dopaść tego podrabiańca, a później zajmę się całą resztą. A kto wie może i służbie się za to wszystko oberwie.
~ Ja? Ja niczego od niego nie chce, muszę zrobić to, czego ty nie byłem w stanie zrobić - Odpowiedział, zgodnie z prawdą chowając się w krzakach przed strażą, nie chcąc, aby mu w tej chwili przeszkadzano.
~ Nie rób nikomu krzywdy - Poprosił, czym rozbawił demona, zapewne, gdyby nie straż szukająca go zapewne zacząłby się głośno śmiać.
Demon nie odpowiedział, dostrzegając podrabiańca, który wyglądał jak anioł, w którym demon zawsze był uwięziony w jego wnętrzu.
Zaskoczony demon przyglądał się temu śmiesznemu pojedynkowi który miał właśnie miejsce i dziwnemu pojmaniu, to coś chyba chciało zostać pojmane, ale dlaczego? Tego nie pojmował, może to coś myśli, że jego ofiara, której ukradł tożsamość, siedzi w więzieniu, a to miałoby oznaczać ich bliskie spotkanie.
Mormon nie rozumiejąc postępowania tego dziwactwa, ruszył bezszelestnie za strażą, obserwując otoczenie, zatrzymując się tuż przed lochami, wszystkiemu przyglądając się z oddali, wchodząc, dopiero gdy strażnicy odeszli.
- Nie popłacz się - Zadrwił demon, słysząc słowa tak dobrze znanego mu mężczyzny gadającego do tego podmieńca. - I nawet ty się nabrałeś - Zadrwił, podchodząc do krat, za którymi znajdował się podrabianiec. - Kim jesteś i czego ty chcesz? - Zapytał, zaciskając dłonie na klatce.
- Zabawy, miło jest patrzeć na cierpienie innych, z resztą oboje wiemy, że ludzie nie zasługują na życie, dla tego trzeba ich wytępić - Wyznał, stojąc przy kratach, patrząc na twarz demona z szerokim uśmiechem na swoich ustach.
- I dla tego dałeś się zamknąć? - Na to pytanie, istota nie znaną demonowi, uśmiechneła się szeroko wycofując się w cień...
Światła świeczki nagle zgasły czym zaskoczył demona, podrabianiec uwolnił się, nieznanym mu sposobem atakując strażników, którzy krzyczeli z bólu i cierpienia uruchamiając tym samym demona, który ruszył na nieznaną mu istotę, zaczynając z nim walkę, która okazała się znacznie trudniejsza, niż mógł nawet podejrzewać.
Morderca uciekł, pozostawiając rannego demona, któremu oderwało się za narażanie życia. No i po co to mu było? Najwidoczniej anioł w nim siedzący starał się kontrolować jego ruchy, chroniąc ludzi bardziej niż siebie samego.
- Nie musicie dziękować - Zadrwił, patrząc na straż z pogardą w oczach.
- Miki proszę wróć - Słysząc głos Soreya, odwrócił się w jego stronę, przewracając oczami.
- Miki proszę wróć - Powtórzył, nie ukrywając rozbawienia. - Żałosne - Mruknął, wychodząc z lochów, nie przejmując się bólem ran, które pozostały po walce, poszukując swoją ofiarę, z którą jeszcze nie skończył.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie spodziewałem się, że tak szybko wrócą po Mikleo. W końcu najpierw powinni zebrać jakieś poważniejsze dowody, zwłaszcza, że przez cały wczorajszy dzień było mnóstwo fałszywych zgłoszeń. Naprawdę współczuję temu mężczyźnie, który stracił swoją córkę, nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym stracił Misaki, ale to nie Mikleo za tym wszystkim stoi, więc nie może go oskarżać. 
Oczywiście już zacząłem się wykłócać ze strażnikami, nie chcąc tak po prostu mu go oddać. Gdyby mój Miki nie był w tak złym stanie, pewnie w ogóle nie otwierałbym drzwi, ale chciałem, by odpoczął, przespał się, co nie było możliwe przy walących do drzwi mężczyznach. 
Kiedy kłótnia powoli sięgała apogeum, przeszkodził nam dźwięk tłuczonego szkła. Zaskoczeni wszyscy zerknęliśmy w stronę tego dźwięku dostrzegając Mikleo, który już uciekał w stronę lasu. Tylko czemu miałby uciekać? I jakim cudem? Przecież przed chwilą był ledwo żywy, gdyby nie ja, nawet nie dotarłby do łóżka. Jak więc... cholera, co, jeżeli kontrolę nad nim przejął demon? Jeżeli tak, musiałem zaraz za nim ruszać, nie mogłem pozwolić, by ten pasożyt kogoś skrzywdził, kiedy jestem obok. 
Nie miałem jednak czasu zareagować, bo strażnicy zareagowali pierwsi. Wykorzystując moje niedowierzanie dwóch powaliło mnie na ziemię, a dwóch pobiegło za moim mężem, albo raczej za demonem, ale nie mogli o tym wiedzieć. Cosmo zauważywszy, że panowie nie obchodzą się ze mną delikatnie, chciał stanąć w mojej obronie. Bałem się, że przez tą obronę strażnicy go skrzywdzą, dlatego w porę wydałem odpowiednią komendę, która zatrzymała go w samą porę. 
- Za utrudnianie w ujęciu podejrzanego zostajesz aresztowany – usłyszałem za sobą czując na nadgarstkach zimny metal. Teraz Mikleo naprawdę jest niebezpieczny i tylko ja mogę go uspokoić... no ale już postanowiłem nie walczyć. Chciałem, by po prostu zaprowadzili mnie do celi i dali spokój. Nie przerażała mnie perspektywa przebywania w celi, chciałem po prostu skontaktować się z Mikleo. Ostatnio udało mi się to zrobić, więc może i teraz będę miał trochę szczęścia...?
Nie kłócąc się i nie stawiając żadnego oporu pozwoliłem się zaprowadzić i wrzucić do celi. Coś tam mówili mi, że jutro przyjdą mnie przesłuchać, ale ja już ich nie słuchałem. Przy odrobinie szczęścia będę mógł liczyć na pomoc Alishy, a jeżeli nie, to i tak jakoś powinienem sobie dać radę. Jestem bardzo zdeterminowany, by się stąd wydostać i znaleźć mojego męża. 
Usiadłem w kącie brudnej celi od razu zauważając, że to jest ta sama, do której wrzucony zostałem ostatnim razem. Najwidoczniej właśnie ona jest mi pisana. Być może, jeżeli to dobrze rozegram, posiedzę w niej nieco dłużej, oczyszczając przy tym jego imię. Najpierw oczywiście musiałem się stąd wydostać, znaleźć Mikleo, pomóc powrócić do siebie i dopiero wtedy wrócić tutaj i zrobić coś, co uczyniłoby mnie podejrzanym. Absolutnie nie widzę w tym planie żadnych luk. 
Wziąłem głęboki wdech i zamknąłem oczy, skupiając wszystkie swoje myśli na Mikleo. Nie było to najłatwiejsze, bo nie dość, że nie był sobą, to pewnie był strasznie daleko. Nie poddawałem się jednak i uparcie próbowałem złapać z nim jakikolwiek kontakt, ale bez skutku. 
~ Mikleo...? Wiem, że tam jesteś. Potrzebuję cię, musisz wrócić do siebie – mówiłem, nie poddając się. To był w końcu mój mąż, a w niego nigdy nie zwątpię. W najgorszym przypadku skontaktuję się z demonem, ale może będzie na tyle głupi, że przypadkiem wyjawi mi swoją lokalizację, albo chociaż swoje zamiary, a to już coś mi da. 

<Owieczko? c:>

wtorek, 28 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Na wypowiedziane przez niego słowa zmarszczyłem brwi, jak to chce iść ze mną? Przecież tu ma prace, dom, zwierzaki gdzie on chce iść? I jak w ogóle sobie to wszystko wyobraża?
- A co z twoją pracą? - Zapytałem, mu się z widocznym zmartwieniem w moich lawendowych oczach nie do końca rozumiejąc, co tak właściwie do mnie mówił.
- O nią się nie musisz martwić - Zapewnił, a ja wciąż nie rozumiałem, jak nie musiałem się martwić? Co ma na myśli? Przecież nie może tak z dnia na dzień sobie stwierdzić, że od jutra nie pracuje prawda? No właśnie, chyba że się zwolnił, a jeśli to zrobił, to był najgłupszy pomysł, na jaki mógł tylko wpaść, przecież sam mówił mi, że potrzebuje pracy i nie może, zostać z nami u mojej mamy a teraz sam chce ze mną uciekać? Czyli to przez mnie musiał się zwolnić, mój panie co się z tym światem dzieje.
- Czy ty się zwolniłeś? - Zapytałem, wprost patrząc mu prosto w oczy, chcąc dostrzec zmianę w jego zachowaniu lub twarzy.
- Tak - To krótkie potwierdzenie spowodowało moje lekkie załamanie, o nie, to wszystko moją wina, ludzie mnie podejrzewają, a moja rodzina na tym cierpi. - Ale to nie twoja wina nawet tak nie myśl, zrobiłem to, ponieważ tak było trzeba, chce być teraz przy tobie, bo ty jesteś dla mnie w tym momencie najważniejszy - Wyszeptał, całując mnie w czubek głowy.
- Rozumiałem - Kiwnąłem głową, biorąc dwa głębokie wdechy, czując się coraz to godnej z powodu tej całej męczącej mnie tylko mnie, ale u męża sytuacji. - Możemy pomyśleć o tym jutro? Nie czuję się najlepiej i chciałbym się położyć - Wyznałem, odczuwając ból brzucha, głowy, a nawet wszystkich mięśni i już nie byłem pewien czy chce mi się wymiotować, czy raczej nie.
- Na pewno wszystko gra? - Zapytał, zmartwiony przyglądając mi się z uwagą.
- Oczywiście, położę się już, a ty zjedz, proszę obiad - Poprosiłem, uśmiechając się delikatnie do męża, idąc w stronę schodów, kierując się do sypialni, gdzie położyłem się na poduszce, przełykając ślinę, raz za razem czując dziwny ucisk w brzuchu i nim zdążyłem nawet o tym pomyśleć, musiałem wstać, biegnąc do łazienki. Tak jak podejrzewałem, stres przejął nade mną kontrolę, a wszystko to, co zostało przez mnie dzisiaj zjedzone, musiałem zwrócić, nie mogąc tego utrzymać.
- Już dobrze Miki postaraj się spokojnie oddychać - Słysząc, dobrze znany mi głos starałem się, uspokoić trzęsąc się z powodu osłabienia. Dlaczego mnie to wszystko spotyka, ja naprawdę nie jestem niczemu winien, a mimo to ludzie patrzą na mnie jak na potwora.
- Już mi lepiej - Wydusiłem, powoli wstając z ziemi, wycierając dłonią usta, od razy musząc umyć twarz i wypłukać usta, aby pozbyć się tego okropnego posmaku.
Sorey dostrzegając mój stan, przez cały czas przy mnie był, prowadząc do łóżka, abym przypadkiem nic sobie nie zrobił, a raczej, abym nie spotkał się z podłogą, nie mając siły z tego wszystkiego samodzielnie iść.
- Musimy stąd zniknąć i to jak najszybciej - Powtórzył, ponownie pomagając mi położyć się do łóżka.
- Dobrze jutro - Wydukałem, znów tego dnia słysząc to przeklęte pukanie w drzwi.
- Odpocznij, ja się tym zajmę - Wyszeptał, całując mnie w czoło, nim wyszedł z pokoju, idąc po schodach na dół. I znów mogłem usłyszeć krzyki, znów ktoś próbował mnie pojmać, gdy mój mąż starał się nie chronić. Mając tego wszystkiego dość, zacisnąłem mocno oczy, czując ból głowy, tracąc kontakt z rzeczywistością, poddając się demonowi, który wykorzystał moją słabość, wyskakując przez okno z sypialni, co nie było zbyt przyjemnym doznaniem, ruszając w las, musząc dopaść to, co przez cały czas zatruwa mu życie..

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Byłem przerażony tym, co właśnie usłyszałem, a mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Nie mogłem pozwolić, by go zabrali, nie, kiedy jest niewinny. Zresztą, nawet jakby był niewinny, to i tak bym go bronił, ale wiem, że do tego nigdy nie dojdzie, bo mój aniołek jest aniołem i nie może popełnić żadnego przestępstwa. Kątem oka zauważyłem, że Owieczka już posłusznie zaczęła iść w kierunku strażników, by oddać się w ręce władzy, ale powstrzymałem go przed tym, zagradzając mu drogę ręką. Obiecałem mu, że nie trafi do więzienia, i obietnicy dotrzymam. Chyba, że padnę trupem, próbując go chronić, wtedy mogę mieć mały problem. 
- Nie mógł jej ani porwać, ani zabić, ponieważ w nocy był cały czas ze mną, a później cały dzień był w domu. Już nie wspomnę o tym, że jest aniołem i nie może krzywdzić innych – powiedziałem, mimowolnie osłaniając Mikleo swoim ciałem obawiając się, że coś mogą mu zrobić. 
- Nikt nie może potwierdzić tego, że przebywał w domu przez cały dzień... – zaczął jeden z mężczyzn, ale oczywiście od razu mu przerwałem. 
- Sąsiedzi mogą to potwierdzić. Na pewno zauważyliby, że wychodził z domu – odparłem, patrząc na nich hardo. 
- Słuchaj, jeszcze go na nic nie skazujemy, tylko na jakiś czas zamkniemy go w lochu. Jeżeli faktycznie jest niewinny, to przez ten czas morderstwa dalej będą trwać, to będziemy mogli go wypuścić – te słowa trochę mi ciśnienie podniosły. Zamkniemy go na jakiś czas w lochu... powiedzieli to, jakby to nie było nic wielkiego, no a było. Już teraz moja biedna Owieczka ledwo daje sobie radę, a tam mi się całkowicie załamie. 
- Najpierw zdobądźcie jakiś dowód na jego winę, a później go oskarżajcie – warknąłem, już będąc trochę na granicy. Jeszcze trochę i po prostu zamknę im drzwi przed nosem. 
- Jeżeli dalej będziesz nam utrudniał pracę, będziemy zmuszeni aresztować także ciebie. 
- Więc szukajcie prawdziwego mordercy, tego, który podszywa się pod mojego męża, a nie marnujecie swój czas – burknąłem, zamykając drzwi, mając ich serdecznie dość. Zakluczyłem je jeszcze, tak na wszelki wypadek. W oknie co prawda widziałem, jak opuszczali nasze podwórko, ale nie chciałem ryzykować. 
- Powinieneś pozwolić im mnie zabrać. Niepotrzebnie się narażałeś – usłyszałem za sobą przygnębiony głos Mikleo. Odwróciłem się w jego stronę i zaraz go przytuliłem, naprawdę tego potrzebując. Musiałem się wyciszyć  i uspokoić, ponieważ cała ta rozmowa mocno mnie zdenerwowała. 
- Mówiłem ci, że nie pozwolę im cię zabrać. Ale teraz już wiemy, że musisz uciekać – powiedziałem po chwili, odsuwając się od niego już nieco bardziej uspokojony. 
- Trafiłbym do więzienia tylko na kilka dni i zaraz bym wyszedł, to nie brzmi tak źle – próbował mnie przekonać, ale na jego słowa pokręciłem głową, nie za bardzo w to wierząc. 
- Twoje aresztowanie na pewno byłoby głośnym wydarzeniem, więc to coś mogłoby przestać popełniać te wszystkie morderstwa. A wtedy na pewno czekałby cię stryczek, a na to pozwolić nie mogę – wyjaśniłem, tego najbardziej się obawiając. Nie wiem, czemu Mikleo był na celowniku tej dziwnej istoty, ale nie mogłem ryzykować życiem mojego męża. 
- Przecież cię samego tutaj nie zostawię – a on dalej przy swoim... to już naprawdę stało się irytujące. 
- Więc pójdę z tobą, dobrze? Wtedy opuścisz dom? – zapytałem, ciężko wzdychając. Nie miałem nic, co by mnie tu trzymało, poza zwierzakami. Z pracy zrezygnowałem, ale jeszcze o tym nie wspominałem, bo być może Mikleo by się o to obwiniał. Gorsze były zwierzaki, a konkretniej małe kociaki, które trzeba będzie jakoś i gdzieś przenieść... może do jego mamy? Jej dom byłby na pewno dobrym pierwszym przystankiem, zwłaszcza, że musieliśmy iść po dzieci. Trzeba będzie pomyśleć o tym co po tym, ale najpierw muszę przekonać Mikleo do opuszczenie tego miejsca, bo bez tego nic nie zrobię. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Przebywając w domu, zacząłem wariować, sam nie wiedziałem już co się dzieje wokół mnie, to poczucie winy, które nigdy nie powinno we mnie uderzyć, doprowadzało mnie do obłędu. I już sam do końca nie wiedziałem, czy słowa ludzi nie są prawdziwe, a co jeśli tracę kontakt ze światem i robię coś złego? Sam już tego nie wiem, może powinienem się przyznać? Tylko do czego? Ja nic nie zrobiłem, nigdy nikogo nie skrzywdziłem, dlaczego więc odczuwałem przez ten cały czas poczucie winy? Które z każdej strony uderzało we mnie, mocniej i mocniej, jak tak dalej później to zwariuję tu i coś sobie zrobię, nie mogąc pogodzić się z oszczerstwami na mój temat.
Załamany snułem się po domu jak duch, czułem się jak więzień, zaczynając już naprawdę gadać do zwierząt, aby jakoś się trzymać, co przyznam, nie było zbyt proste, zwierzęta są cudowne, ale z nimi nie mogłem sobie o tym wszystkim porozmawiać, odczuwając ból, nad którym nie mogłem zapanować.
Dzień minął mi bardzo, ale to bardzo powoli, w tym czasie nie miałem siły zrobić niczego, nawet do obiadu musiałem się zmusić, aby mój mąż po powrocie do domu miał co zjeść.
- Wróciłem! - Zawołał, brzmiąc naprawdę źle, czyżby się coś stało? Może znalazł to biedne dziecko i najwidoczniej nie było już chyba żywe. - Witaj w domu - Odezwałem się, wychodząc z kuchni, podchodząc do męża, widząc jego spojrzenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak, patrzył na mnie dziwnie, tak jakbym coś zrobił lub tak jakby zobaczył coś, czego zobaczyć się nigdy nie spodziewał. - Wszystko w porządku? - Zapytałem, odsuwając się od męża, czując się jakoś dziwnie, czy i on zmienił zdanie. Uważając, że to ja zabijam tych biednych ludzi?
- Znalazłem dziewczynkę uprowadzoną w nocy i niestety nie żyje - Gdy to powiedział, poczułem smutek, biedne dziecko. To coś, co podszywa się pode mnie, jest bardzo mądre, atakuje słabe i bezbronne dzieci, które nie są dla niego żadnym zagrożeniem.
- O nie - Wydusiłem, a moja twarz posmutniała, kolejne dziecko i kolejna wina spadająca na moje barki, może i nie zabiłem, ale i tak ludzie będą podejrzewać właśnie mnie l morderstwo.
Sorey bez słowa przytulił mnie mocno do siebie co i ja uczyniłem, chowając twarz w jego ramionach.
- To naprawdę nie ja - Wydusiłem, już naprawdę nie wiedząc, czy byłem winien, czy winien nie byłem, chyba sam już sobie nie wierzyłem, a skoro ja nie wierzyłem w siebie to ludzie tym bardziej nie będą wierzyć w moją niewinność.
- Wiem owieczko, wierzę ci, ty nigdy nie skrzywdziłbyś żadnego człowieka - Wyszeptał, głaszcząc mnie po głowie, troszeczkę gestem tym mnie uspokajając. - Kocham cię - Wyszeptał, całując w czubek głowy.
- I ja ciebie kocham - Wyszeptałem, nim ktoś zapukał do drzwi, przerywając nasz spokój, czyżby znów kolejny człowiek, obwiniając mnie za to, co zrobiłem, a raczej ktoś zrobił, zrzucając winę na mnie?
Sorey odruchowo odsunął mnie od drzwi, samemu je otwierając, dostrzegając za nimi kolegów z pracy.
- Przepraszam Sorey, ale musimy zaprowadzić twojego męża do więzienia, którego mężczyzna córka została zabita, oskarża właśnie jego, dla tego nie możemy bagatelizować kolejnego zgłoszenia, musząc zacząć działać - Wyznał jeden z mężczyzn, tego akurat mogłem się spodziewać, w końcu musiało do tego dojść i w tej sytuacji już chyba nawet Sorey nie będzie w stanie mnie z tego wyciągnąć.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Wydawało mi się, że kątem oka dostrzegłem za sobą ruch, ale kiedy się odwróciłem, nikogo nie było. Nie oznaczało to jednak, że faktycznie nikogo tam nie było, bo wcale bym się nie zdziwił, gdybym zobaczył mojego męża. To było dosyć normalne, w końcu na pewno obudziło go to pukanie do drzwi. Albo nasz kochany Cosmo, który bardzo ładnie ujadał na złego pana. Jak dobrze, że wtedy go zabrałem z tej ulicy...
Wróciłem na górę, by upewnić się, że z Mikim wszystko w porządku. Skoro ten uparciuch nie chciał iść do zamku, być może musiałem przyprowadzić kogoś tutaj. Tylko pytanie brzmi, kogo? Może któregoś z Serafinów? Tylko je mogłem tak naprawdę poprosić, bo zbyt wiele znajomości nie utrzymywałem. Mógłbym czysto teoretycznie pogadać z Roscoe, ale mój mąż i były partner w jednym domu to nie jest najlepsze połączenie, zwłaszcza, że Mikleo jest o niego zazdrosny, ale z jakiej racji, to ja nie wiem. Mógłbym przyprowadzić też jego mamę i dzieci z powrotem, ale to znowu cały dzień wyjęty z pracy. No i musiałbym zostawić Mikleo samego, a to się na pewno dobrze nie skończy...
- Nie martw się, Owieczko. Masz alibi na dzisiejszą noc, nic ci nie mogą zarzucić – powiedziałem cicho, siadając na krańcu łóżka i gładząc go po udzie. 
- Jesteś moim mężem, to oczywiste, że będziesz po mojej stronie – burknął, a mnie jego słowa tak trochę zabolały. Oznaczałoby to, że moje słowa nie są ważne, a przecież były. A przynajmniej w świetle prawa. 
- Będę i zrobię wszystko, by ci pomóc. Nie myśl o tym za dużo i postaraj się dzisiaj wypocząć – poprosiłem, całując go w policzek. – Idę do pracy, wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł – dodałem, podnosząc się z materaca. Może jednak powinienem rzucić to wszystko w cholerę i siedzieć z nim? Mógłbym na to sobie pozwolić, owszem, ale przez to później nasze dzieci nie będą miały nic na start w przyszłość. Zawsze pozostawała mi praca u Alishy... nie chciałbym tego robić, ale lepsze to niż proszenie ją o pieniądze. Albo wymierzenie przez ludzi samosądu na Mikleo. 
- Uważaj na siebie – powiedział, odwracając się w moją stronę. Mogłem dzięki temu dostrzec, że jego oczy były zaszklone, jakby przed chwilą płakał. Dla jego zdrowia psychicznego muszę być przy nim, nie mam innego wyjścia. Szef mnie zabije, ale bardziej niż to miasto cenię sobie mojego męża. 
- Będę, Owieczko. Nie płacz, ci ludzie nie są warci twoich łez – wyszeptałem, nachylając się nad nim, by wytrzeć jego poliki. 
- Postaram się – wyznał, siląc się na delikatny uśmiech. Wymuszony nie był tak piękny, jak taki normalny, ale cały czas był cudny. 
- Do zobaczenia wieczorem – powiedziałem, po razu ostatni całując jego usta. 
W pracy jak zwykle atmosfera była ponura. Tyle dobrego, że nie musiałem wysłuchiwać tych wszystkich oszczerstw dotyczących mojego męża, bo chyba by mnie szlag trafił. Patrolując ulice miasta natrafiliśmy na ślady krwi. I co najdziwniejsze, w pewnym momencie te ślady się rozdzieliły. To nie było normalne i wcale bym się nie zdziwił, gdyby była to zasadzka. Mimo tego postanowiliśmy się rozdzielić i Sebastian poszedł za jednym tropem, ja za drugim. Czułem, że popełniamy błąd, ale krew była świeża, więc do kogokolwiek by nie należała, możemy go jeszcze uratować. 
Nigdy jednak nie spodziewałem się, że mój ślad doprowadzi mnie do Mikleo, który... pożerał wnętrzności dziewczynki, tak bardzo pochłonięty tym faktem, że w ogóle się na mnie nie patrzył. Przez moment myślałem, że śnię, bo to był tak nierealny obraz, ale niestety nie... nie, stop, to nie jest Mikleo, to nie może być on, ponieważ mój Miki w tym momencie leży w łóżku, przytłoczony tymi wszystkimi podejrzeniami. Stwór, który przybrał postać mojego męża, podniósł głowę, posłał mi obrzydliwy uśmiech i po prostu uciekł. Byłem tak zszokowany, przerażony i obrzydzony tym, co właśnie zobaczyłem, że po prostu mu na to pozwoliłem. 
- Sorey! – głos mojego kolegi sprawił, że trochę się ocknąłem. – Wszystko w porządku? Widziałeś coś?
- Nie. Już ją taką znalazłem – powiedziałem beznamiętnie, spuszczając wzrok z ciała biednej dziewczynki. To pewnie to uprowadzone dziecko z nocy...  biedna maleńka. Nie zasługiwała na to. 

<Owieczko? c:>

poniedziałek, 27 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Rozumiałem go doskonale, rozumiałem jak nikogo innego na tym świecie, mój mąż zawsze się o mnie martwił tak jak i ja o niego a mimo to nie chciałem, aby się mną przejmował, ja przecież siedzieć iw radziłem, mimo że nie było łatwo, świetnie sobie radziłem, a przynajmniej świetnie udawałem przed moim mężem, nie chcąc, aby ten widział, jak bardzo boli mnie to, co się dzieje.
- Nie musisz się o mnie martwić, ja tutaj mam co robić, mam Cosmo i Coco no i Figla, Cindy i Candy - Wyznałem, czym lekko zaskoczyłem mojego męża.
- Chwileczkę Candy, Cindy i Figiel? Kto to taki? - Dopytał, odsuwając się ode mnie, przyglądając mi się uważnie, najwidoczniej obawiając się, że wymyśliłem sobie kolegów czy coś w tym stylu.
- Nasze małe kotki ten rudo czarny to chłopiec i już próbuje rozrabiać, mimo że nie potrafił jeszcze za bardzo a tak naprawdę w ogóle chodzić, dla tego nazwałem go Figiel, a dwa pozostałe kociak to kotki, biała z plamką to Candy a ta druga to Cindy, tak jakoś nadałem im imiona, które oczywiście mogą zostać zmienione, mi po prostu lepiej rozmawia się do nich za pomocą imion - Wyznałem, uśmiechając się do męża, który mimowolnie położył dłoń na moim czole. Sprawdzając, czy aby na pewno nie mam gorączki, ale dlaczego? Przecież nie robię niczego złego.
- Powiedziałem coś nie tak? - Zapytałem, nie rozumiejąc jego zmartwienia.
- Jesteś samotny prawda? - Na to pytanie kiwnąłem mimowolnie głową, nie mając powodu, aby go okłamywać, tak było i to jest fakt, którego nie da się ukryć. Bez dzieci było tu cicho i pusto a ja, aby nie oszaleć, gadałem ze zwierzakami, które za wszelką cenę starały się mi pomóc w osamotnieniu. - Powinieneś iść do zamku - Drążył dalej, a ja mimo wszystko uparcie trzymałem się swojego, nie chcąc podziać się do żadnego zamku, tu było mi dobrze i nie zamierzam tego zmieniać.
- Nie chce Sorey, zostaje tu w domu - Zapewniłem go, patrząc w jego oczy, kładąc dłonie na jego koszulę. - A teraz już, proszę, zdejmij ubranie i wchodzi do wody - Poprosiłem, samemu zdejmując jego koszulę, chcąc już wejść do domu.
- Ale tam będzie.. - Chciał dokończyć i pewnie by to zrobił, gdyby nie moje usta łączące się z jego w namiętnym pocałunku.
- Nie chce już o tym rozmawiać - Odezwałem się, zdejmując swoje ubrania, nim wszedłem do wody, czekając aż mój mąż, zdejmie swoje spodnie, wchodząc za mną do wody, relaksując się wraz ze mną w ciepłej wodzie, ciesząc się swoim towarzystwem, nim woda stała się zimna a my zmęczeni od razu poszliśmy spać, wtuleni w swoje ciała życząc sobie dobrej nocy.

Następnego dnia rano obudził mnie głodne pukanie do drzwi, zaskoczony wyszedłem z sypialni, słysząc rozmowę mojego męża z jakimś mężczyzną. Nieznany mi człowiek sądził, że uprowadziłem jakieś dziecko nocą, gdy ja naprawdę spałem w łóżku z mężem, nic nie zrobiłem, dlaczego wszyscy myślą, że to ja?
Sorey trzasnął drzwiami, kończąc rozmowę z mężczyzną, zapewne mając już dość tej całej sytuacji, to tak jak i ja.
Dlaczego oni mnie obwiniają?
Nie chcąc, aby mój mąż dostrzegł, że tu stoję, wróciłem do pokoju, wtulając się w poduszkę, nakrywając kołdrą, tak strasznie chciałbym, aby to wszystko się już skoczyło a ludzie przestali mnie obwiniać za całe zło tego świata.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem do końca przekonany, czy tak po prostu powinniśmy odpuszczać ten temat. To był genialny pomysł, więc czemu się na niego nie godzi? Z jednej strony ma trochę racji w tym, że nie powinien się uciekać i ukrywać, ale to nie będzie takie dosłowne ukrywanie się. Ten ktoś wie, że Miki siedzi całymi dniami w domu, sam, i to bezczelnie wykorzystuje. Gdyby mój mąż jakoś dyskretnie przedostał się do zamku, ten nie zorientowałby się i dalej atakował, tym samym strzelając sobie w kolano. Czemu on musi być tak strasznie uparty i się nie zgodzić... gdyby zgodził się na mój pomysł z tym, aby został z mamą, nic takiego nie miałoby miejsca, no ale nie, bo nie może mnie zostawić mnie samego... gdyby nie to, do tej sytuacji nigdy by nie doszło. 
- Jeśli tego w tym momencie chcesz, to kim ja jestem, by ci odmawiać – odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie. W rzeczywistości nie za bardzo miałem na to ochoty, bo najchętniej to położyłbym się do łóżka, ale widziałem, że Miki miał ochotę na spędzenie czasu razem, a w tym momencie ewidentnie tego potrzebował. 
- Zmęczonym po pracy mężczyzną, który może mieć ochotę na inne rzeczy – odparł, przyglądając mi się z uwagą. 
- Mam ochotę na spędzenie czasu z moim aniołkiem – powiedziałem, dalej hardo trwając przy swoim. 
- Więc zjedz, a ja zajmę się kąpielą – poprosił, całując mnie w czubek nosa i zaraz po tym zniknął na schodach. 
Nie byłem do końca zachwycony z tego powodu, ale nie miałem innego wyjścia, jak tylko się z nim zgodzić. Czułem, że to jego zostanie w domu źle się skończy, ale po co mnie słuchać... może powinienem już teraz się przyznać? Tak zawczasu. Byłbym drugim podejrzanym, więc może udałoby mi się wziąć na siebie trochę tej ludzkiej nienawiści, na którą Mikleo nie zasługuje. Może i chciał mi pokazać, że wcale go to nie rusza, no ale ja doskonale wiedziałem, jak strasznie to przeżywa. I nie dziwiłem się mu ani trochę. Dlatego chciałem zrobić wszystko, by moja Owieczka mogła żyć w spokoju, na który zasługuje. Szkoda tylko, że nie chce współpracować. 
Po zjedzeniu obiadu oczywiście po sobie pozmywałem, nie chcąc zostawiać wszystkiego na głowie mojego biednego męża. Jeszcze przy okazji nakarmiłem Cosmo, który merdając swoim ogonkiem prosił o jedzenie. Tyle dobrego, że zwierzaki są w domu, więc nie jest do końca sam. To nie to samo, co dzieci czy po prostu ludzie, ale ze zwierzakiem też porozmawiasz. No i jeszcze są te nasze małe kociaki, które w końcu wyglądają jak kociaki, a nie jak szczurki. Jeszcze trochę i Mikleo będzie miał przy nich trochę roboty,  bo zaczną wychodzić z posłanka i zwiedzać świat, czyli naszą sypialnię. 
- Wiesz, że bym się tym zajął? – zapytałem, podchodząc do męża, który był bardzo skupiony na przygotowaniu nam kąpieli. 
- Wiem, ale robię to ja. A teraz bardzo proszę rozbierz się i wchodź do wody – poprosił, na co uniosłem brwi. 
- Bardzo mnie prosisz, czyli bardzo nie możesz się doczekać, co? – zapytałem odrobinkę rozbawiony, podchodząc do niego i przytulając się do jego ciała. – Na pewno nie chcesz przenieść się na jakiś czas do zamku? Martwię się o ciebie – powiedziałem szczerze, całując go w policzek.  

<Owieczko? c:> 

niedziela, 26 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Słysząc propozycje mojego męża, musiałem się zastanowić nad jego propozycją, szczerze mówiąc, to nie był taki zły pomysł, mógłbym na jakiś czas zamieszkać w zamku tylko czy powinienem? Przecież ja nie jestem niczemu winien, a więc dlaczego miałbym uciekać? Sam nie wiem co o tym myśleć a co gorsza co z tym zrobić. Czy powinienem Alishy przeszkadzać swoją osobą, tym bardziej że ma przy sobie małe dziecko i nie powinna się martwić ani znosić ludzi, którzy będą dla mnie w taki lub inny sposób agresywni?
- Chyba wolę pozostać w domu - Wyznałem, wyciągając talerz z szafki, nakładając mu porcję obiadową, stawiając talerz na stole. - Proszę zjedz - Dodałem po chwili, siadając obok niego na krześle, odwracając głowę w stronę okna, dając mężowi spokojnie zjeść swój posiłek.
- Dlaczego nie chcesz? Przecież będziesz miał towarzystwo i najważniejsze będziesz bezpieczny - Zamiast jeść, znów skupił się na mnie, a i po co, przecież już mówiłem, że ja nie chcę opuszczać domu, tu mi dobrze i tu pozostanę z mężem i zwierzakami.
- Może i będę miał towarzystwo, ale nie będę miał tam mojego męża, poza tym nie chce uciekać, nie popełniłem żadnego przestępstwa, z powodu którego powinienem się ukrywać - Wyjaśniłem, mówiąc mu szczerze to co myśleć, to fakt bolało mnie to, co ludzie o mnie mówili, fakt było mi z tym ciężko, ale to nie powód aby uciekać, nie zrobiłem nic złego, a już na pewno nie zrobiłem nic, za co ludzie mogliby mnie znienawidzić.
- To prawda, nic nie zrobiłeś i ty to wiesz no i ja to wiem, ale oni tego nie wiedzą, a jeśli nie wiedzą, mogą obwiniać cię o morderstwa, za które winien nie jesteś, dla tego właśnie powinieneś na jakiś czas zniknąć aby zdjąć z siebie podejrzenia - Wytłumaczył, zabierając się za jedzenie, posiłku przez cały czas uważnie mi się przyglądając.
- Sorey myślę, że jeśli teraz zniknę, może to być podejrzane, bo dlaczego ktoś niewinny miałby uciekać prawda? Nie mam powodu aby uciekać, nie mam powodu aby się chować, jestem czysty jak łza i dla tego chce zostać, dla ciebie abyś nie został tu sam i dla siebie aby nie wzbudzić niczyjego podejrzenia, mogą zamknąć mnie w lochu, jeżeli to ma mnie oczyścić z winy - Wyznałem, dostrzegając marszczące się brwi mojego męża.
- Do jakich lochów? Nie pozwolę, abyś trafił do lochów, to nie miejsce dla kogoś takiego jak ty, nie zasługujesz na to, nie za niewinność - Słysząc jego słowa, zrozumiałem od razu, że nawet jeśli miałbym trafić do lochów, Sorey zrobiłbym wszystko aby tylko tam nie trafił.
- Dobrze, nie rozmawiajmy o tym już, jestem zmęczony, chciałbym móc położyć się z tobą do łóżka, a jeśli masz potrzebę, możemy zażyć przed snem ciepłej kąpieli - Zaproponowałem, chcąc tym samym mieć możliwość spędzenia odrobiny czasu z mężem, odczuwając samotność, która doskwiera mi z powodu braku niw tylko męża pracującego do późna, ale i dzieci, które są przynajmniej bezpieczne u babci gdzie nikt, ani nic nie będzie w stanie ich skrzywdzić a właśnie tego najbardziej bym się obawiał.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiejszego dnia było jeszcze kilka osób, które zgłosiły się do nas z informacją, że niby widzieli mojego męża popełniającego zbrodnię, ale szybko zweryfikowaliśmy każde to zgłoszenie i wyszło na to, że żadne zgłoszenie nie było prawdziwe. Niby wszystko dotyczyło tego samego morderstwa, ale każda wersja była inna. Nie zgadzały się też czas i miejsce, no i też wychodziło na to, że niektóre z tych osób potrafiły być w dwóch miejscach, skoro widziały mojego męża popełniającego zbrodnie będąc jednocześnie w pracy bądź odprowadzając dzieci do szkoły... Mogłem się tego spodziewać, w końcu ludzie potrzebują kogoś, kogo mogą obwiniać. Wystarczy, że pojawiła się jedna osoba, a już wszyscy poszli w jej ślady. Tyle dobrego, że przez to wszystko mój szef zaczął wątpić w zeznania nawet tego pierwszego świadka i spytał się mnie, czy nie mamy przypadkiem żadnych wrogów, którzy mogliby chcieć wrobić Mikleo. 
~ Niedługo będę, wstąpiłem tylko na targ po kilka rzeczy – odpowiedziałem, kierując się w stronę domu. Zakupy nie należały do najprzyjemniejszych, ale nie będę o tym wspominał Mikleo. Przez to, że mój mąż był podejrzanym, nikt nie chciał ze mną handlować. Albo tak zawyżał, że to była jakaś kpina. Na szczęście nie wszyscy wierzyli w to, że anioł zesłany przez pana może zabijać, no ale zanim ich znalazłem, trochę mi to zajęło. 
Czułem, że mój mąż denerwował się, dlatego trochę się pospieszyłem, nie chcąc zostawiać go za długo samego. To nie jest bezpieczne dla niego, ponieważ ludzie mogą mu zrobić krzywdę, a i pewnie psychicznie tez mu musi być ciężko. Moje biedne słoneczko, pewnie strasznie mu ciężko, a ja jestem tak daleko od niego... najchętniej siedziałbym z nim i go wspierał, ale nie mogłem siedzieć w domu. Pomogę mu odnajdując prawdziwego mordercę.
- Już jest... – zacząłem, ale nie dokończyłem, ponieważ mój mąż rzucił mi się na szyję. Zaskoczony odwzajemniłem ten uścisk czując, że bardzo tego potrzebuję. – Hej, już, spokojnie, Owieczko, jestem już. Wszystko w porządku? Nikt i nic ci nie zrobił? – zapytałem, gładząc go po włosach. 
- Nic się nie stało, martwiłem się o ciebie – przyznał, cichutko pociągając nosem. Czy on płakał...?
- Ze mną wszystko w porządku, skarbie – wyszeptałem, całując go w czoło. – Pewnie jesteś zmęczony. Połóż się, a ja sobie odgrzeję obiad i trochę ogarnę dom – powiedziałem, gładząc go po policzku. 
- Bez ciebie się nie położę – powiedział hardo, na co westchnąłem cicho. No oczywiście, że musi położyć się ze mną... ale jeżeli to ma sprawić, że będzie spokojnie spał, to już z nim pójdę. 
- W takim razie postaram się zjeść szybko – obiecałem, całując go w usta. – Zastanawiałem się, jak udowodnić tym wszystkim niedowiarkom, że jesteś niewinny. 
- Musimy o tym rozmawiać? – bąknął, zaczynając odgrzewać mi obiad. 
- Wiem, że to cię przytłacza, ale musimy, słońce. Najważniejsze, to zamknąć im twarz. Myślałem o tym, byś na jakiś czas przeniósł się do zamku, gdzie zawsze ktoś będzie i będziesz miał alibi. Najlepiej, gdybyś zrobił to niezauważenie, by ten, kto się pod ciebie podszywa, nie wiedział o tym. Jeszcze tylko muszę porozmawiać o tym z Alishą, ale myślę, że bez problemu się zgodzi – wyjaśniłem swój mini plan, rozpakowując zakupy. Pytanie, czy się na to zgodzi, bo wcale bym się nie zdziwił, gdyby nie chciał mnie opuszczać. U swojej mamy nie chciał zostać przeze mnie, więc teraz mogło być podobnie. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Wierzyłem mu, wierzyłem jak nikomu innemu, a mimo to bałem się tego, co przyniesie każdy następny dzień, ktoś lub coś podszywa się pode mnie, a ja nic nie mogę z tym zrobić, cierpliwie czekając aż w końcu albo mi coś zrobią, albo w końcu dowiedzą się prawdy, która oczywiście mnie z zarzutów.
- Uważaj na siebie - Szepnąłem, patrząc na twarz męża, starając się zachowywać poważnie tak, aby nie dało sir zauważyć mojej słabości.
- Mną to ty się akurat skarbie nie przejmuj, to nie mi grozi niebezpieczeństwo ze strony ludzi. Idź, proszę do domu i zamknij drzwi na klucz, pamiętaj - Odezwał się do mnie, całując ostatni raz w czoło, zamykając furtkę, patrząc na mnie uważnie, nim wróciłem do domu, robiąc to, o co mnie poprosił, zerkając w okno, ostatni raz widząc uśmiech na twarzy męża, nim ten zniknął mi z pola widzenia, pozostawiając mnie znów samego.
W tym momencie emocje puściły wodze, a ja padając na kolana, poczułem mokre zły płynące po moich policzkach. To był jakoś test? Pan chciał, abym to ja został obarczony winą, aby mnie za coś ukarać? Nie, to nie możliwe mój panie taki nie jest, on nie robi niczego wbrew ludzkości i swoich aniołków, które służą mu wiernie każdego dnia.
- Już dobrze Cosmo, nic mi nie jest - Odezwałem się do psa, który przyszedł do mnie, szturchając mnie swoim łebkiem. - Już dobrze - Powtórzyłem, przytulając się do psa, potrzebując w tej chwili czyjeś bliskości, bycie samemu w tej chwili dołowało mnie jeszcze bardziej.
Odczuwając zmęczenie psychiczne, postanowiłem wstać z ziemi, nie mając siły nawet kończyć obiadu, nim Sorey wrócił, jeszcze zdążę go skończyć, a na razie muszę się na chwilę położyć, aby odpocząć.
- Cosmo tobie tu nie wolno - Odezwałem się do psa, gdy ten wskoczył na łóżko, merdając swoim ogonem, kładąc się obok mnie. - Masz szczęście, że Sorey tego nie widzi - Dodałem, głaszcząc go po łebku, wtulony w jego sierść szykowaniu odpływając do krainy morfeusza, musząc przespać te najgorsze chwile.

- To nie ja! - Krzyknąłem, energicznie podnosząc się do siadu, zwracając tym samym uwagę naszych zwierzaków, wygląda na to, że Sorey jeszcze nie wrócił, a ja przynajmniej je stosuje go swoim zachowaniem.
Westchnąłem ciężko, podnosząc się z łóżka, mimo że tak naprawdę nie miałem na to najmniejszej ochoty i pewnie, gdyby nie koszmar i chęć zajęcia czymś głowy spałbym dalej, a tak przynajmniej skończyłem obiad dla męża, siadając na krześle w kuchni, opierając nogi tuż przed swoją pupą, kładąc na nich swoją głową, było już tak późno, a mojego męża nadal nie było, tak bardzo chciałbym, aby już wrócił, jestem zmęczony i potrzebuje go przy sobie, aby móc chociaż trochę się wyciszyć.
Czas mijał, a ja wciąż bez ruchu siedziałem na krześle, kilka razy słysząc pukanie do drzwi i towarzyszące im krzyki, ludzie naprawdę mnie nienawidzili a wszystko to dlatego, że ktoś się podszywa pod moją osobę.
~ Sorey, kiedy wrócisz do domu? - Odezwałem się w końcu do męża, mając dość czekania, minuta za miną stawała się dla mnie trudniejsza i tylko nasz kochany pies starał się mnie pocieszyć za wszelką cenę.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Byłem wściekły na szefa i tych wszystkich ludzi za to, że w ogóle podejrzewają mojego męża o to, że to on stoi za tymi wszystkimi morderstwami. Przecież był on aniołem, nie jest możliwe to, by kogokolwiek skrzywdził, jak i nie jest możliwe to, by rano to on stał za tym morderstwem. Kiedy wychodziłem, spał mocnym snem, nie zdążyłby tak szybko się ogarnąć i jeszcze kogoś zabić... tylko jak im wszystkim wytłumaczyć, że to nie Miki stoi za tym wszystkim? Ludzie zwykle wierzą komuś, kto ma duży autorytet... być może będę musiał poprosić o pomoc Alishę, Lailah, być może nawet Arthura... ale z tym ostatnim jeszcze się wstrzymam i poproszę go o pomoc tylko w ostateczności. 
Zerknąłem na mojego męża i poczułem się okropnie. Naprawdę te wszystkie podejrzenia mocno w niego uderzyły i nie mogłem się mu dziwić. By go choć trochę pocieszyć położyłem dłoń na jego biodrze i przysunąłem go do siebie, tym samym go przytulając. 
- Znajdę tego, kto się pod ciebie podszywa, Owieczko. Nie pozwolę, by cię skrzywdzili – powiedziałem, całując go w czoło. W najgorszym wypadku po prostu wezmę całą winę nas siebie. Nie będą mogli zignorować kogoś, kto przyznaje się do winy, nawet jeżeli będzie to rodziło pytania. 
- Wierzysz, że to nie ja? – zapytał cicho, a jego pytanie mocno mnie zaskoczyło. On naprawdę pomyślał, że w niego wątpię? Chyba muszę być beznadziejnym mężem, skoro pomyślał o mnie w ten sposób. 
- Oczywiście, Owieczko. Nigdy w ciebie nie zwątpię – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie. 
- Przed tym, jak do mnie przyszedłeś, była u mnie kobieta. Pytała się mnie, dlaczego zabiłem jej męża – wyznał drżącym głosem. Czyli już wieść się rozniosła... mogłem się tego spodziewać. 
- Kiedy wrócimy do domu, zaklucz się i nikomu nie otwieraj. Boję się, że ludzie mogą chcieć sami wymierzyć sprawiedliwość – odparłem, dyskretnie rozglądając się dookoła. Dobrze, że go odprowadzam do domu, bo gdyby mnie tu nie było, na pewno większość z osób, które się nam przyglądały, rzuciłoby się na mojego męża, a on na pewno by się przed nimi nie obronił. Albo wręcz przeciwnie, przerażony mógłby zrobić komuś krzywdę, czemu bym się nie dziwił ani nie miałbym mu tego za złe. – Wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł – dodałem, otwierając przed nim furtkę prowadzącą na nasze podwórko. 
- Musisz wracać do pracy? – zapytał, będąc ewidentnie przestraszony. Nie chciałem wracać do pracy, ale nie miałem wyjścia. Znaczy, miałem, mogłem zrezygnować, ale po takiej akcji żadnego zatrudnienia bym już nie znalazł. Zresztą, to tylko jeden z powodów, dla którego nie chciałem rezygnować, albo raczej nie jeszcze. 
- Muszę odnaleźć tego, kto się pod ciebie podszywa. Nie mogę pozwolić na to, by imię mojej kochanej Owieczki było tak plugawione – odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie, ale Mikleo nie wydawał się być pocieszony. Nie mogłem mieć mu tego za złe, został oskarżony o straszną rzecz, więc to jasne, że jest przybity. Nieważne, co by o nim mówili, ja nigdy w niego nie zwątpię. Chwyciłem w obie dłonie jego twarz, tym samym zwracając jego uwagę na mnie, i zbliżyłem go do siebie. – Zrobię wszystko, by oczyścić twoje imię, Owieczko. Obiecuję – powiedziałem i połączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Szczerze przyznam, że to wszystko mnie naprawdę niepokoiło, dlaczego ludzie uważają, że to ja byłbym w stanie zaatakować, a nawet zabić człowieka. Jestem aniołem nie potworem, nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić, a mimo to ludzie, podejrzewając właśnie nie o popełnienie tak okrutnego przestępstwa.
- Rozumiem - Odpowiedziałem, łagodnie kiwając głową, nie potrafiąc się uśmiechać, w duchu naprawdę przejmując się tymi oskarżeniami.
- Chodź ze mną - Trzymając moją dłoń, Sorey ruszył w stronę wyjścia z domu, czekając na moje ubranie się do wyjścia, starając się mnie przez całą drogę pocieszać, abym nie czuł się źle, tylko jak miałbym nie czuć się źle, skoro ludzie, podejrzewając nie o coś tak okrutnego, jak morderstwo niewinnego człowieka.
Cicho wzdychając, wszedłem do koszar, idąc do szefa mojego męża, który poprosił mnie o zajęcie miejsca naprzeciwko niego.
- Zapewne wiesz, dlaczego musiałeś tu przyjść? - Zaczął, przyglądając mi się uważnie, tak jakby oczekiwał, sam nie wie przyznania się do winy? Nie ma pojęcia.
- Nie do końca - Przyznałem, naprawdę nie wiedząc, dlaczego tu jestem, co prawda Sorey mówił mi, że ktoś rano zobaczył mnie zakrwawionego i uciekającego przed spojrzeniem ludzkim, ale to nie ja, nie jestem winny, nic nikomu nie zrobiłem.
- Dziś rano ktoś widział cię, jak uciekasz zakrwawiony, możesz mi to jakoś wytłumaczyć? - Po tych słowach zmarszczyłem brwi, naprawdę nie rozumiejąc tego podejrzenia, ja nic nie zrobiłem, to nie moja wina.
- Nie potrafię panu tego wytłumaczyć, rano byłem w domu i nie wychodziłem z niego aż do tego momentu - Przyznałem, zgodnie z prawdą, nigdzie nie wychodziłem, byłem cały czas w domu i na pewno nikomu nic nie zrobiłem.
- Jest ktoś, kto może poświadczyć, że tak było? - Na to pytanie miałem ochotę ciężko westchnąć, oczywiście, że nie przecież dzieci są u babci, a zwierzęta raczej nie będą w stanie mnie wybronić, wygląda na to, że nikt nie uwierzy w moją niewinność.
- Niestety nie, po wyjściu Soreya z pracy zostałem w domu ze zwierzakami, ale one raczej nic nie powiedzą - Wyznałem zgodnie z prawdą, wiedząc, że wszystko świadczy przeciwko mnie.
- To nie dobrze, nie ma nikogo, kto byłby w stanie świadczyć na twoją korzyść - Mężczyzna westchnął ciężko. - A to oznacza, że jesteś winny do momentu, w który nie dowiemy się, czy przypadkiem ktoś inny się pod ciebie nie podszywa - Dodał, po chwili czym uruchomił mojego męża.
- On jest nie winny, nikomu nic by nie zrobił - Odezwał się, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Spokojnie Sorey, na razie nie mam powodu, aby go oskarżać, co prawda wszystko świadczy, przeciwko niemu dla tego musisz zostać w domu, nigdzie się nie wybieraj, a my spróbujemy dowiedzieć się kto lub co się pod ciebie podszywa, o ile się podszywa - To ostatnie zdanie zabrzmiało, tak jak gdyby nie do końca mi wierzył, że to nie ja. - Możesz już iść - Dodał, pozwalając mi wyjść po tej jakże intensywnej rozmowie.
- Odprowadzę cię do domu - Odezwał się Sorey, gdy tylko wyszliśmy z koszar, no tak, bo przecież trzeba mnie pilnować, aby nikogo nie skrzywdził. Stop, nie może tak myśleć, Sorey mi wierzy, a przynajmniej tak mówi, zobaczymy tylko, co dalej wyniknie z tej całej sytuacji.
- Jeśli chcesz - Zgodziłem, się szczerze załamany tymi podejrzeniami, czy ja naprawdę wygląda na mordercę? W tym wszystkim tyle dobrego, że dzieci tu nie ma, nie chciałby, aby Misaki myślała, że to ja byłbym w stanie kogoś skrzywdzić.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Z uwagą słuchałem tego, co miał do powiedzenia świadek nie mogąc uwierzyć w to, co tak właściwie mówił. Opis osoby, którą widział, kiedy uciekła z miejsca zdarzenia, pasował idealnie do mojego męża, co nie mogło być prawdą. Miki był aniołem, nie był w stanie zrobić krzywdy innym ludziom. Co innego demon, który w nim drzemie, ale raczej nie powinien się uwolnić spod kontroli Mikleo, no chyba, ze stało się coś, o czym nie wiem... póki jednak nie porozmawiam z mężem nie będę wydawał osądów. 
Najgorsze było to, że Mikleo wszyscy znali przez to, że już raz uratował miasto, więc nikt go raczej nie pomyli, przez do trudniej będzie mi go obronić, ale i tak nie będę poddawał. Nikomu nie pozwolę na to, by się do niego zbliżył. Nie pozwolę, by trafił do lochu, wystarczy, że ja tam kiedyś trafiłem i nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie, dlatego zrobię wszystko, by udowodnić mu niewinność. Może lepiej byłoby, gdyby został z dziećmi... jak wrócę do domu, będę musiał z nim o tym porozmawiać. To tylko podejrzenia, ale i tak lepiej, aby zniknął z miasta, dopóki ta sytuacja się nie wyjaśni. 
- Ten opis wydaje się pasować do twojego męża – zauważył mój szef, kiedy świadek opuścił koszary. 
- To musi być ktoś do niego bardzo podobny. Mikleo jest aniołem, on nie jest w stanie kogoś skrzywdzić, nawet w obronie własnej. Kiedyś został brutalnie pobity i nie zrobił, by w jakikolwiek sposób się obronić. Poza tym, nie mógł popełnić tych morderstw, ponieważ kiedy się pojawiły, był ze mną cały czas– zacząłem, od razu przyjmując ofensywną pozycję. 
- Spokojnie, jeszcze nic nie jest przesądzone. Najpierw go przesłuchamy, porównamy wersje, i wtedy zobaczymy – uspokoił mnie, ale wcale uspokojony się nie czułem. Nawet jeżeli nie będą uważać, że jest winny, to ludzie będą myśleli, że to on stoi za tymi morderstwami, więc będą musieli coś zrobić, a coś oznacza wtrącenie go do lochu. 
- Przyprowadzę go – mruknąłem, trochę podminowany i jak najszybciej opuściłem teren koszar. 
Nie miałem teraz innego wyboru, jak tylko go tutaj przyprowadzić mimo, że bardzo tego nie chciałem. Nic dobrego z tego nie wyniknie, czuję to w kościach. Po złożeniu zeznań będzie musiał zostać w mieście, bo jeżeli zniknie będzie to równoznaczne z przyznaniem się do winy. Ale gdyby zniknął, a morderstwa nadal by były, oznaczałoby to, że Mikleo jest niewinny. Zawsze jeszcze mogliśmy liczyć na Alishę, która na pewno będzie stała po naszej stronie. 
Wróciłem do domu w paskudnym nastroju. Nie chciałem go prowadzić do koszar, ale nie miałem innego wjścia. Jeżeli ja tego nie zrobię, to zrobi to ktoś inny i bardzo bym tego nie chciał. Samemu też będę się czuł okropnie, prowadząc męża w oficjalnym stroju, w oficjalnej sprawie. Mam nadzieję, że Miki mi to wybaczy. 
- Wcześnie wróciłeś... czemu jesteś w mundurze? – spytał, zaskoczony moim wczesnym powrotem oraz oficjalnym strojem. 
- Musimy porozmawiać – powiedziałem, zamykając za sobą drzwi. – Powiedz mi, demon, który jest w tobie... kontrolujesz go ostatnio? – dopytałem, przyglądając się mu uważnie. 
- Od czasu rytuału nie miałem z nim problemu. Dlaczego pytasz? – odparł, przyglądają mi się ze zmartwieniem. Czyli to musiał być ktoś bardzo do niego podobny... inne wytłumaczenie nie istnieje. Już prędzej uwierzę w powrót jakiegoś jego złego brata bliźniaka niż w to, że to on stoi za tym wszystkim. 
- Ktoś twierdzi, że widział cię, jak nad ranem widział cię całego we krwi, kiedy uciekałeś. Mam cię zabrać na przesłuchanie – wyjaśniłem, patrząc na niego niepewnie. 
- Ale to nie ja... 
- Wiem, Owieczko, spokojnie. Wierzę ci – dodałem natychmiast, podchodząc do niego i chwytając jego dłonie. – Obiecuję, że nic ci nie zrobią. Nie pozwolę im na to, rozumiesz? – wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie, by go uspokoić. 

<Owieczko? c:>

sobota, 25 marca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Westchnąłem ciężko, gdy tylko usłyszałem jego wypowiedzi, tego akurat mogłem się spodziewać, koszmary go męczą, a on, zamiast poprosić mnie o pomoc w uporaniu się z tym problemem woli sam się męczyć z tym, co go dręczy.
- Oj Sorey - Szepnąłem cicho, podchodząc do męża, delikatnie się do niego przytulając. - Rozumiem twój strach i sny, które cię męczą. Rozumiem, że się boisz i nie jest to niczym nadzwyczajnym, każdy z nas odczuwa strach, martwiąc się o bliskich, ale po to tu jestem, aby ci pomóc, aby wesprzeć w tej trudnej dla ciebie sytuacji, dla tego proszę, nie okłamuj mnie i szczerze mów, jaki masz problem, oboje dobrze wiemy, że mogę ci pomóc, jeśli tylko powiedz mi, że tej pomocy potrzebujesz. - Odezwałem się, kładąc dłoń na jego policzku, delikatnie się przy tym uśmiechając, starając się za wszelką cenę go wesprzeć na każdy możliwy sposób.
- Ja, ja po prostu nie chce wykorzystywać twoich cudownych mocy do tak błahych rzeczy - Gdy to powiedział, wszystko stało się jasne, Sorey za bardzo martwi się o mnie, a przecież to on każdego dnia wychodzi wcześnie rano do pracy, mierząc się z różnymi zagrożeniami, które czyhają na jego drodze, czym więc jest wykorzystanie odrobiny mojej mocy, w porównaniu z ty, jak naraża się on każdego dnia.
- Sorey kotku, zdecydowanie wole bardziej użyć odrobiny mojej mocy, która miałaby pomóc ci zasnąć niż cały następny dzień zamartwiać się na śmierć, dla tego bardzo cię proszę, pozwól sobie pomóc, abym mógł jutro spokojnie czekać na ciebie całego i zdrowego dobrze? - Poprosiłem, chwytając jego dłoń, aby pociągnąć go w stronę sypialni, gdzie bez zbędnego gadania położyłem się do łóżka, zerkając na męża z widocznym wyczekiwaniem w swoich lawendowych oczach.
- Chodź do mnie, proszę - Wyszeptałem, wyciągając dłoń w stronę mojego ukochanego mężczyzny, czekając na jego przyjście do łóżka.
- Jesteś pewien? - Spytał cicho, gdy tylko chwycił moją dłoń, kładąc się obok na łóżku, wtulając mocno w moje ciało.
- Jestem jak niczego innego na ty świecie. Dobranoc kochanie - Szepnąłem, kładąc dłoń na jego czole, uwalniając swoją moc, aby sen jego stał się spokojny, a mój jutrzejszy dzień nie był aż stresujący z powodu jego nieobecności.

Dnia następnego obudziłem się sam, nie słysząc dzieci, które po wybudzeniu się ze snu chciały się bawić, nie słysząc również męża, który zapewne był już w pracy, w takiej sytuacji zastanawiając się co ze sobą zrobić, nie miałem powodu, aby wstać, nie miałem powodu, aby zacząć nowy dzień, byłem tu sam i szczerze po tylu latach nagle nie wiem, co ze sobą zrobić będąc całkowicie sam w tym dużym domu.
Wzdychając cicho, postanowiłem w końcu wstać z łóżka, umyć się przygotowując do nowego dnia, robiąc wszystko powoli, nie musząc się z niczym śpieszyć, bo i po co, obiad mogłem przygotować, znacznie później wiedząc, że męża mojego nie będzie aż do wieczora, a co za tym szło, śpieszyć się nie musiałem..
Przygotowując obiad, usłyszałem pukanie do drzwi, które przyznam, lekko mnie zaskoczyło, raczej gości się nie spodziewaliśmy, zdziwiony podszedłem do drzwi, które bez pośpiechu otworzyłem, dostrzegając za nimi kobietę, płaczącą kobietę.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem, zaskoczony nie znając kobiety, nie wiedząc też, co ją tu sprowadza.
- Jesteś aniołem dlaczego, dlaczego mi to zrobiłeś? Odebrałeś mi mojego męża - Wydusiła, przez łzy patrząc w moje oczy.
- Słucham? To chyba jakaś pomyłka - Odpowiedziałem, niczego nie rozumiejąc.
Kobieta, słysząc, moją odpowiedz, zaczęła na mnie krzyczeć, czego nie rozumiałem, ja nic nie zrobiłem, nigdy nikomu bym nic nie zrobił.
Nie mogąc już znieść jej krzyków i rąk próbujących mnie uderzyć, zamknąłem drzwi, lekko zagubiony biorąc kilka głębokich wdechów, to na pewno tylko pomyłka nic się przecież nie dzieje. Z takim nastawieniem wróciłem do pracy, starając się zająć myśli, mając już troszeczkę dość czekania na męża, który wciąż nie wracał, oby tylko nic mu się nie stało, bo tego nie przeżyję.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Już wczoraj myślałem, że mój mąż był zmęczony, ale dzisiaj to musiał już być padnięty. I to jeszcze pewnie przeze mnie, a tak konkretnie to przez to moje nocne wstawanie. Obym dzisiaj przespał spokojnie całą noc... no ale kogo ja chcę oszukać. Nie chciałem iść spać bojąc się, że w snach znów będę odpowiadał za śmierć którejś z osób, którą kocham nad życie. Już kiedyś też bałem się zasypiać, bo obwiniałem się o to, że zostawiłem Mikleo samego podczas ataku. Wychodzi na to, że wracamy do punktu wyjścia. 
- A może ty już pójdziesz spać, a ja zajmę się domem i zwierzakami – zaproponowałem, podchodząc do niego i klękając przed nim, chwytając jego dłonie. Moja biedna Owieczka, nawet nie miała siły, by utrzymać otwarte oczy. 
- Nie zostawię cię z tym wszystkim samego – powiedział, w końcu otwierając swoje cudne oczy. 
- Od razu z tym wszystkim, nie mam aż tak dużo do roboty. Nakarmię Cosmo, Coco, może troszkę ogarnę kuchnię i wrócę do ciebie – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie. – Chodź, zaniosę cię – dodałem, bez wahania biorąc go na ręce. 
- Sorey, przecież potrafię chodzić – bąknął, mimo wszystko zarzucając swoje ręce na mój kark. 
- Wiem, że potrafisz, ale strasznie zmęczony jesteś, więc po co miałbyś się męczyć – odparłem, niezrażony wchodząc po schodach. – Dobranoc, Owieczko – dodałem, kiedy położyłem go na łóżku. 
- Nie siedź za długo – poprosił, zaczynając się rozbierać, by rzecz jasna przebrać się w piżamę, czyli tak właściwie w moją koszulę. 
- Szybko się uwinę, spokojnie – obiecałem, wychodząc z pokoju. 
Tak jak obiecałem Mikeo, dałem jeść naszemu kochanemu psu, nakarmiłem kotkę, która ostatnio w końcu przestała przynosić nam kocięta do pokoju, a po tym zacząłem sprzątanie. Mimo, że byłem zmęczony, nie chciałem wracać do łóżka obawiając się nawrotu koszmaru. Jeżeli położę się znacznie później, nic nie zdąży mi się nic przyśnić, ale to musiałbym się położyć najwcześniej jakieś trzy godziny przed wstaniem, a do tego trochę mi zostało. 
Zacząłem więc robić wszystko, aby nie zasnąć szybko. Plan miałem bardzo dobry, ale Mikleo nie pozwolił mi go zrealizować. Zszedł do mnie kilka minut po północy, najwidoczniej zaniepokojony tym, że mnie tu z nim nie ma. Wyglądał na bardzo zmęczonego, więc myślałem, że spokojnie prześpi całą noc, a tu tak mnie zaskoczył. 
- Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? – usłyszałem, kiedy sprzątałem w salonie. 
- No... zajmuję się domem. Jak ci mówiłem – wyjaśniłem niepewnie coś podejrzewając, że nie będzie z tego zadowolony. 
- To jest coś, co mógłbym zrobić za dnia. A ty musisz rano wcześnie wstać – przypomniał mi, podchodząc do mnie i zabierając ścierkę z moich rąk. – Czy coś się dzieje?
- Nie, nic takiego – zacząłem, nie chcąc go martwić. Widząc jednak spojrzenie mojego męża, postanowiłem troszkę rozwinąć temat. – Boję się, że jak zasnę, to znowu będę śnił o tobie, albo Misaki... nie chciałbym znowu przeżywać waszych śmierci, nawet jeżeli nie są one prawdziwe – wyjaśniłem cicho, odwracając wzrok gdzieś w bok. Czułem się beznadziejnie i głupio, że po prostu bałem się zasnąć. Nie chciałem też wykorzystywać cudownej mocy Mikleo, bo na pewno powinna zostać lepiej spożytkowana. – Nie przejmuj się mną, trochę jeszcze posiedzę i pójdę spać, jak będę bardziej zmęczony, to nic mi się nie przyśni. A przynajmniej to kiedyś u mnie działało – dodałem, chociaż nie wiem, po co. Chyba chciałem go uspokoić, ale czy to mi się uda, to nie byłem taki pewien. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Przygotowując posiłek dla naszych skarbów, usłyszałem szybkie kroki kierujące się w stronę kuchni, zaskoczony mimowolnie odwróciłem głowę w stronę wyjścia z kuchni, dostrzegając męża, który wszedł do kuchni, zerkając to na mnie to na dzieci.
- Wszystko w porządku Sorey? - Zapytałem, patrząc na męża, który podszedł do mnie bliżej, bez słowa mocno się we mnie wtulając, tak jakby się czegoś bał, ale czego? Przecież powinien się był wyspać, przecież użyłem swoich mocy, aby mu w tym pomóc, co więc się stało?
- Martwiłem się, że ruszyliście beze mnie - Wyszeptał, nie odrywając się ode mnie, tak jakby uważał, że to tylko sen? Sam już nie wiem jak mam mu pomóc, aby zrozumiał, że jestem tu dla niego i nigdy nie zrobiłby niczego wbrew jemu, a przynajmniej niczego tak podłego. Wiem przecież, że odprowadzenie dzieci jest bardzo ważne dla niego. I właśnie z tego powodu nie poszedłbym tam bez niego.
- Nie zrobiłbym ci tego - Przyznałem, nie rozumiejąc, jak w ogóle mogło mu coś takiego przyjść do głowy, jestem uparty i lubię stawiać na swoim to fakt, ale s tej sytuacji i tam nic bym nie zyskał, a skoro tak to nie mam powodu, aby chociażby próbować. - A teraz już weź głęboki wdech i usiądź, zaraz będzie śniadanie - Poprosiłem, całując delikatnie jego usta, które tak bardzo całość kochałem mimo upływu tylu lat.
- Nie jestem głodny - Mruknął, nie chcąc ani się ode mnie odsunąć, ani grzecznie zasiąść przy stole i zjeść posiłek, który dla nich przygotowywałem.
- Nie zjesz, nigdzie nie pójdziesz - Ostrzegłem, odsuwając się od niego, aby postawić śniadanie na stole, zerkając na nasze pociechy, które nie czekając na zaproszenie, zabrały się za jedzenie śniadania, nawet nie zwracając uwagi na naszą obecność, oni to naprawdę głodni musieli być. - Widzisz bądź tak grzeczny, jak twoje dzieci i zasiądź przy stole, jedząc na tę chwilę ostatni wspólny posiłek - Poprosiłem, stawiając na stole kawę dla męża, również zaczynając spokojniej jeść, zerkając kątem oka na Soreya który usiadł w końcu obok mnie, zabierając się za jedzenie. No i to na rozumiem, grzecznie zje, umyje się i ubierze, a ja w tym czasie przygotuję dzieci do babci, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik, nim wyruszymy w podróż, pozostawiając mojej mamie pod opieką nasze dzieci, które przynajmniej tam będą bezpieczne.
- Wszyscy już gotowi? - Zapytałem, stawiając ostatni rzeczy naszych pociech na ziemi, dostrzegając męża, który rozmazał o czymś z Misaki.
- Tak, możemy ruszać - Sorey od razu wziął do rąk torby, gdy ja dopilnowałem, aby wszystko zostało zamknięte, a pies poszedł z nami dla ruchu, zdrowia i bezpieczeństwa.
Droga do mamy była bardzo spokojna i o dziwo spokojną, dzieci beztrosko biegały z Codim, gdy my obserwowaliśmy uważnie otoczenie i pociechy nie chcąc, aby coś złego im się przytrafiło.
Najtrudniejsze tego dnia było wyjaśnić wszystko mojej mamie i pożegnać się z dziećmi, które niby to cieszyły się, że zostaną z babcią, a mimo to chciały z nami wrócić do domu.
I gdy wreszcie udało nam się przekonać dzieci do zostania z babcią. Po powrocie do domu poczułem dziwną pustkę, dom stał się taki cichy i spokojny jak nie on, to wszystko było naprawdę dziwne i gdyby nie to, co dzieje się wokół pewnie korzystalibyśmy z pustego domu a tak żadne z nas nawet o tym nie myśli.
Biorąc głęboki wdech, usiadłem na kanapie, zamykając swoje oczy, odczuwając zmęczenie.
- Chcesz coś zjeść czy raczej od razu umyć się i spać? - Dopytałem, nie mając siły nawet otworzyć swoich oczu.

<Pasterzyku? C:>

piątek, 24 marca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Jego słowa były bardzo miłe i powinny podnieść mnie na duchu, ale wbrew pozorom, poczułem jeszcze większe wyrzuty sumienia. Nie dość, że przeze mnie nie śpi, to jeszcze się o mnie martwi, kiedy w ogóle nie powinien. Dodatkowo czułem wstyd z powodu mojego strachu. Byłem w końcu głową rodziny, musiałem o nią dbać i bronić, a nie się bać. 
Nim bardziej pokrążyłem się w ponurych myślach poczułem, jak mój mąż mocniej chwycił mocniej moje dłonie, zwracając tym samym moją uwagę na jego wspaniałą osobę. Był  naprawdę niesamowity, a ja na niego nie zasługiwałem. Jak bym mógł, skoro nie byłem w stanie go obronić. 
- Połóżmy się – poprosił, jedną ze swoich dłoni kładąc na moim policzku. Była trochę mokra przez to, że wcześniej trzymał mnie za ręce, które właśnie myłem z krwi, którą widziałem we śnie. Zresztą, cały czas miałem wrażenie, że ich nie domyłem po wczorajszej tragedii. 
- Nie wydaje mi się, że uda mi się zasnąć – przyznałem, siląc się na uśmiech, który tak niezbyt mi wyszedł, z tego co zdołałem zauważyć kątem oka w lustrze. 
-  O to się nie musisz martwić, pomogę ci w tym. I we wszystkim innym, czego tylko będziesz potrzebował – wyjaśnił, uśmiechając się do mnie znacznie ładniej niż ja do niego. 
- Nie chcę cię wykorzystywać – wyjaśniłem, nie będąc za bardzo przekonany do tego pomysłu. Nie chciałbym, by Mikeo zużywał na mnie swoją bezcenną moc i marnował swoją energię. Są zdecydowanie inne, lepsze rzeczy, na które mógłby wykorzystywać swoją niezwykłość. 
- Zapewniam cię, że w ten sposób możesz mnie wykorzystywać, ile chcesz – odparł niezrażony, podając mi ręcznik, bym wytarł ręce. 
Nie do końca czułem się z tym dobrze, ale wytarłem te nieszczęsne ręce i poszedłem za nim z powrotem do pokoju. Mimo, że już to dzisiaj w nocy robiłem, zatrzymałem się na chwilę przy pokoju Misaki, tak po prostu sprawdzają, czy jest wszystko w porządku. Może odrobinkę przesadzałem i byłem przewrażliwiony na punkcie jej bezpieczeństwa, ale nie przeżyłbym, gdyby przez moją niekompetencję coś jej się stało. Nawet wszedłem do jej pokoju, by poprawić ostrożnie jej kołdrę, która trochę zsunęła się z jej ciała. Jeszcze by się wyziębiła przez noc, a na to pozwolić nie mogłem. Mimo, że na zewnątrz już robiło się coraz to cieplej, to w domu jeszcze najcieplej nie było. 
Mikleo przez cały czas czekał na mnie przy drzwiach, czego niezbyt rozumiałem. W końcu mógł już dawno pójść do sypialni, a zamiast tego stał w progu i przyglądał się mi z delikatnym uśmiechem na ustach. Też nie za bardzo wiedziałem, skąd u niego ten uśmiech, bo przecież nie zrobiłem nic takiego. Ale to lepiej, by się uśmiechał, niż żeby się martwił. 
- Naprawdę nie musisz tego robić... – zacząłem, kiedy już położyłem się na łóżku, a Miki zbliżył się do mnie, kładąc dłoń na moim czole. 
- Nie muszę, ale chcę. Poza tym, nie pozwolę ci siedzieć całą noc, jutro czeka nas podróż. Dobranoc – dodał, całując mnie w czubek nosa i nim się zorientowałem, zdołałem zasnąć. 
 Kiedy późnym rankiem otworzyłem oczy, nie było nikogo obok. Nie byłem z tego zadowolony, musieliśmy przecież dzisiaj odprowadzić dzieci, nie mogłem tak marnować czasu na sen. Nie do końca wyspany i w średnim humorze zszedłem szybko na dół mając nadzieję, że Miki nie postanowił sam odprowadzić dzieci. Albo że to coś włamało nam się w nocy, podczas kiedy ja spałem... 

<Owieczko? c:>