Szczerze przyznam, że to wszystko mnie naprawdę niepokoiło, dlaczego ludzie uważają, że to ja byłbym w stanie zaatakować, a nawet zabić człowieka. Jestem aniołem nie potworem, nie byłby w stanie nikogo skrzywdzić, a mimo to ludzie, podejrzewając właśnie nie o popełnienie tak okrutnego przestępstwa.
- Rozumiem - Odpowiedziałem, łagodnie kiwając głową, nie potrafiąc się uśmiechać, w duchu naprawdę przejmując się tymi oskarżeniami.
- Chodź ze mną - Trzymając moją dłoń, Sorey ruszył w stronę wyjścia z domu, czekając na moje ubranie się do wyjścia, starając się mnie przez całą drogę pocieszać, abym nie czuł się źle, tylko jak miałbym nie czuć się źle, skoro ludzie, podejrzewając nie o coś tak okrutnego, jak morderstwo niewinnego człowieka.
Cicho wzdychając, wszedłem do koszar, idąc do szefa mojego męża, który poprosił mnie o zajęcie miejsca naprzeciwko niego.
- Zapewne wiesz, dlaczego musiałeś tu przyjść? - Zaczął, przyglądając mi się uważnie, tak jakby oczekiwał, sam nie wie przyznania się do winy? Nie ma pojęcia.
- Nie do końca - Przyznałem, naprawdę nie wiedząc, dlaczego tu jestem, co prawda Sorey mówił mi, że ktoś rano zobaczył mnie zakrwawionego i uciekającego przed spojrzeniem ludzkim, ale to nie ja, nie jestem winny, nic nikomu nie zrobiłem.
- Dziś rano ktoś widział cię, jak uciekasz zakrwawiony, możesz mi to jakoś wytłumaczyć? - Po tych słowach zmarszczyłem brwi, naprawdę nie rozumiejąc tego podejrzenia, ja nic nie zrobiłem, to nie moja wina.
- Nie potrafię panu tego wytłumaczyć, rano byłem w domu i nie wychodziłem z niego aż do tego momentu - Przyznałem, zgodnie z prawdą, nigdzie nie wychodziłem, byłem cały czas w domu i na pewno nikomu nic nie zrobiłem.
- Jest ktoś, kto może poświadczyć, że tak było? - Na to pytanie miałem ochotę ciężko westchnąć, oczywiście, że nie przecież dzieci są u babci, a zwierzęta raczej nie będą w stanie mnie wybronić, wygląda na to, że nikt nie uwierzy w moją niewinność.
- Niestety nie, po wyjściu Soreya z pracy zostałem w domu ze zwierzakami, ale one raczej nic nie powiedzą - Wyznałem zgodnie z prawdą, wiedząc, że wszystko świadczy przeciwko mnie.
- To nie dobrze, nie ma nikogo, kto byłby w stanie świadczyć na twoją korzyść - Mężczyzna westchnął ciężko. - A to oznacza, że jesteś winny do momentu, w który nie dowiemy się, czy przypadkiem ktoś inny się pod ciebie nie podszywa - Dodał, po chwili czym uruchomił mojego męża.
- On jest nie winny, nikomu nic by nie zrobił - Odezwał się, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Spokojnie Sorey, na razie nie mam powodu, aby go oskarżać, co prawda wszystko świadczy, przeciwko niemu dla tego musisz zostać w domu, nigdzie się nie wybieraj, a my spróbujemy dowiedzieć się kto lub co się pod ciebie podszywa, o ile się podszywa - To ostatnie zdanie zabrzmiało, tak jak gdyby nie do końca mi wierzył, że to nie ja. - Możesz już iść - Dodał, pozwalając mi wyjść po tej jakże intensywnej rozmowie.
- Odprowadzę cię do domu - Odezwał się Sorey, gdy tylko wyszliśmy z koszar, no tak, bo przecież trzeba mnie pilnować, aby nikogo nie skrzywdził. Stop, nie może tak myśleć, Sorey mi wierzy, a przynajmniej tak mówi, zobaczymy tylko, co dalej wyniknie z tej całej sytuacji.
- Jeśli chcesz - Zgodziłem, się szczerze załamany tymi podejrzeniami, czy ja naprawdę wygląda na mordercę? W tym wszystkim tyle dobrego, że dzieci tu nie ma, nie chciałby, aby Misaki myślała, że to ja byłbym w stanie kogoś skrzywdzić.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz