Sorey długo nie wracał, a ja byłem już pewien, że spał, no i tego od niego oczekiwałem, chciałem, aby wypoczął i chociaż bronił się rękami i nogami, poddał się niby to pod pretekstem czytania książki naszemu synkowi, ale jednak zasnął, pozwalając mi zająć się całą resztą. Posprzątałem po obiedzie, wytarłem blat i stół, posprzątałem podłogę z resztek, które spadły na ziemię.
- Mamo, narysujemy coś? - Słysząc głos córeczki, odwróciłem głowę w jej stronę, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Oczywiście, że tak - Nie mogąc jej odmówić, od razu ruszyłem za nią do salonu, gdzie wspólnie zasiedliśmy przy stole, zaczynając rysować, świetnie się przy tym bawiąc. Przyjemna zabawa z dzieckiem, która działa pozytywnie na nasze relacje.
Zabawa z Misaki trwała jeszcze sporo czasu nim dziewczynka postanowiła iść do swojego pokoju i poczytać książkę przygotowując się do szkoły, jeden dzień udało jej się uniknąć zajęć, nie będzie to jednak trwało wieczność i jutro wraca do szkoły z moją pomocą lub pomocą tatusia, któreś z nas na pewno to uczyni.
Reszta dnia upłynęła mi bardzo spokojnie, sprzątałem, bawiłem się z Cosmo na dworze, pomogłem Misaki spakować się do szkoły, przygotowałem jej kąpiel, w której troszeczkę jej pomogłem, przed snem czytając jej książkę, o co mnie poprosiła, sama świetnie czyta, ale to nie przeszkadza mi w czytaniu jej książki raz na jakiś czas.
- Dobranoc księżniczko - Odezwałem się, gdy córeczka już spała, całując ją w czoło, odkładając książkę na bok, cicho wychodząc z pokoju córki, zerkając do pokoju syna, gdzie wraz z nim znajdował się Sorey i Coco. Nie chcąc wybudzić ze snu dziecka, które wciąż spało szturchnąłem delikatnie męża, wybudzając go ze snu, prowadząc na wpół śpiącego męża do naszej sypialni, gdzie od razu padł na poduszkę, najwidoczniej te parę godzin to wciąż za mało, oczywiście mi to nie przeszkadzało, niech śpi ile tylko mu potrzeba, przed jutrzejszym powrotem do pracy..
Nakrywając go kołdrą, sam przytuliłem się do jego ciała, zamykając zmęczone oczy, by już po chwili odpłynąć do krainy Morfeusza.
Dni mijały nam bardzo spokojnie, Sorey chodziło do pracy, Misaki do szkoły a ja zajmowałem się domem, synem, zwierzakami, chodziłem odbierać córkę do szkoły, przygotowując powoli wszystko na urodziny naszego synka, które miały odbyć się już za kilka dni, pracy jeszcze tyle a czasu coraz to mniej.
Pewnego dnia po powrocie do domu dostrzegłem jeszcze jeden mały fakt, Coco wydała na świat trzy małe kocięta, które bardzo chciała pokazać, prowadząc nas do sypialni? To sobie miejsce wybrała.
- Coco - Odezwałem się, z łagodnie uśmiechem na ustach głaszcząc ją po łebku. - Piękne są - Dodałem, gratuluję kotce kociąt, a więc jednak nie była gruba a ciężarna, no kto by się spodziewał. Pozwalając troszeczkę popatrzeć na maluszki, w końcu wygoniłem ich z sypialni, przymykając drzwi, dając jej święty spokój, zabierając dzieci do salonu, gdzie wspólnie bawili się zabawkami, dając mi czas na przygotowanie obiadu.
- Tata - Zawołały dzieci, podbiegając do taty, mocno się do niego przytulając.
- Dzień dobry skarbie - Przywitałem się z mężem, chcąc ucałować jego usta, co było niemożliwe z pewnych powodów.
- Tato, tato chodź, musisz coś zobaczyć - Dzieci od razy pociągnęły Soreya w stronę schodów, nie dając mi się nawet z nim przywitać, no trudno zrobię to później, gdy już wróci do mnie, odkrywając trzech małych nowych domowników.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz