Pomiędzy moim prawdziwym Mikleo, a tym, który go udawał, nie było praktycznie nie było żadnej różnicy. Oczywiście kiedy widziałem go pożywiającego się wnętrznościami dziecka, to wiedziałem, że to nie może być mój Miki, ale teraz miałem problem z rozpoznaniem go. Jedyne, co sprawiło, że zapaliła mi się czerwona lampka to fakt, że przecież demon przejął nad nim kontrolę i tak łatwo by nie odpuścił, ale ten Mikleo był... no cóż, normalny. I nawet zachowywał się jak on. Przerażenie wydawało się autentyczne, ekspresja jego twarzy, zwroty, które do mnie kierował... to było coś więcej, niż przyjęcie jego wyglądu. Przyjął także jego osobowość, a to już takie proste nie było.
Gorsze od tego, że najprawdopodobniej potrafił przyjąć postać każdej osoby, jaką zobaczył, było chyba to, że nie dało się go zranić. Znaczy, dało, widziałem, jak Mikleo, znaczy demon, który przejął kontrolę nad jego ciałem, go ranił, ale te rany zaraz się leczyły. Warto było też zauważyć, że krew była dosyć dziwna. Była gęsta, czarna i już po chwili do niego wracała, tym samym go lecząc i zasklepiając wszystkie ubytki, jakie spowodowały pazury demona. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim.
- Teraz jak już wiecie, że to ktoś podszywający się pod mojego męża, nie mój mąż, możecie mnie wypuścić? Muszę się pilnie skontaktować z panią jeziora? – zapytałem, patrząc na zdezorientowanych strażników.
Najchętniej od razu ruszyłbym za Mikleo, ale to było bez sensu. Jeżeli demon ma jakiś instynkt samozachowawczy, na pewno w tym momencie liże gdzieś rany. A jeżeli faktycznie jest tak głupi, to prędzej czy później padnie z powodu wycieńczenia i utraty krwi, a w takim stanie nie będzie problemem ani dla strażników, ani dla tego... czegoś. Co prawda nie miał do demona żadnego problemu, owszem, ale to było przed tym, jak go zaatakował. Gdyby nie to bałbym, że mogą zawrzeć jakiś dziwny, niepewny sojusz. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to coś po pewnym czasie takiego sojuszu postanowił pozbyć się i jego. Demon nie był dla niego żadnym zagrożeniem.
Strażnicy spojrzeli po sobie, aż w końcu jeden z nich nie kiwnął głową, dzięki czemu ten drugi posłusznie otworzył drzwi i zdjął kajdany z moich rąk. Była późna godzina, ale nie mogłem czekać. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej dla wszystkich, z tego co słyszałem, ta istota nie zadowoli się tymi kilkoma ofiarami, będzie mordować dalej i dalej, dopóki nie wytępi całego miasta, a z taką zdolnością do regeneracji nic nie jest w stanie go skrzywdzić. Chyba, że użyje się broni, która jest w stanie zabić boga. Na złego pasterza zadziałało mimo, że potrafił się on odradzać, więc teraz może też zadziała...?
Tak jak podejrzewałem, Lailah już spała, dlatego musiałem ją wybudzić i opowiedzieć wszystko, co się wydarzyło, łącznie z tym, jak zachowywała się ta istota podszywająca się za Mikleo podczas walki, i właśnie to ją najbardziej zainteresowało.
- Jesteś pewien, że ta krew była czarna? – dopytała, ewidentnie zaniepokojona. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, dobrze to wróżyło.
- Światło w lochach nie jest najlepsze, ale tak, była czarna. I wracała do niego – powiedziałem, siadając na krześle. Wiele się dzisiaj wydarzyło, a ja nie dość, że wcześnie dzisiaj wstałem, to jeszcze od wczorajszej kolacji nic nie jadłem, więc trochę w tej głowie mi się zakręciło. Nie miałem jednak ani czasu ani chęci na odpoczynek, najpierw musiałem zająć się Mikleo. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a moje zdrowie zdecydowanie nie było takie ważne, jak mój mąż.
- Opis wskazuje na lewiatana, ale nie sądziłam, że są one prawdziwe. Wydawało mi się, że są metaforą obżarstwa... – wymamrotała bardziej do siebie, niż do mnie, ale nie powiem, jej słowa mnie zainteresowały.
- A co o nich słyszałaś? – dopytałem, przyglądając się jej z uwagą.
- Ponoć były jedynymi z najwcześniejszych istot stworzonych przez pana. Były one za silne, za głodne i zbyt niszczycielskie, by mogły istnieć na tym świecie, więc Bóg stworzył dla nich więzienie. Słyszałam też, że potrafiły pożerać się nawzajem, by zaspokoić swój wieczny głód.
- To ten chyba nie był jakoś bardzo głodny, bo jadł tylko wybrane organy – bąknąłem przecierając twarz dłonią. – Wiesz może, jak go zabić? Albo zamknąć z powrotem w tym więzieniu?
- Jeszcze nie, ale zajmę się tym. A y powinieneś się położyć, wyglądasz na padniętego – powiedziała, ale od razu pokręciłem głową.
- Nie mogę. Muszę jakoś dotrzeć do Mikleo i wyrwać go z łap tego demona – powiedziałem, wstając z krzesła. Jeszcze nie wiem, co takiego mógłbym zrobić, by go znaleźć, no ale nie mogłem się poddać i zostawić go samego sobie, choćbym i miał paść trupem...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz