Słysząc słowa męża, przewróciłem się na drugi bok, wtulając twarz w poduszkę, starając się zasnąć i pewnie by mi się to udało, gdyby nie kocięta, które głośno nawoływały swoją mamę, szczerze przeszkadzając mi w śnie.
- Co się dzieje? - Wyszeptałem, unoszą głowę znad poduszki, zerkając na męża i maluchy.
- To nic owieczko śpij, Coco już przyszła zaraz będzie cicho - Wyszeptał, odkładając kocięta do ich legowiska, podchodząc do łóżka, całując delikatnie mój policzek.
- Gdzie idziesz? - Zapytałem, ziewając cicho, kładąc głowę, na cudownie przyciągającej mnie poduszczę.
- Pójdę do łazienki, a później przygotuje jakieś śniadanie - Przyznał, zaczynając głaskać mnie po głowie. - Śpij, owieczko, śpij - Wyszeptał cicho, nim wyszedł z pokoju, pozostawiając mnie Samego. Co więc miałem zrobić? No właśnie pójść spać, wciąż byłem zmęczony, a więc to doskonały moment, aby odpocząć.
Cicho ziewając, nakryłem się porządnie kołdrą, odpływając w ciągu kilku chwil do krainy snu, nie mając siły, aby dłużej znów z tym walczyć.
Ponownie oczy otworzyłem dwie godziny później, rozciąga leniwie swoje mięśnie, podnosząc do siadu, dopiero w tej chwili zdając sobie sprawę o tym, że jestem tu sam. A gdzie jest Sorey? Zaciekawiony rozejrzałem się po pokoju, w poszukiwaniu męża dostrzegając jedynie naszą Coco śpiącą w legowisku z młodymi. Wygląda na to, że mój mąż już wstał i rozpoczął nowy dzień, gdy ja bez poczucia winy odpoczywałem sobie w łóżku, zbierając siły na powrót do codzienności.
Wzdychając ciężko, wstałem z łóżka, poprawiając swoje nieszczęsne włosy, rozrzucone na wszystkie możliwe strony wychodząc z pokoju, schodząc na dół do moich bliskich.
- Dzień dobry - Odezwałem się, dostrzegając jedną drobną zmianę, mój głos nie brzmiał normalnie, ledwo mówiłem, brzmiąc, jakbym miał zaraz się rozpłakać, ale dlaczego? Nie miałem pojęcia, co się stało i dlaczego się tak stało, ale przyznam, lekko mnie to niepokoiło, nie mogę tak brzmieć, gdy zaraz mój mąż wracać do pracy a ja muszę mieć głos, aby móc rozmawiać z dziećmi..
- Co się stało z twoim głosem? - Zaskoczony Sorey oderwał wzrok od mytych naczyń, które pewnie zostały po zjedzonym śniadaniu, które ja sam przespałem tylko żeby jeść na moje szczęście nie musiałem.
- Nie mam pojęcia - Wychrypiałem, słysząc śmiech Yuki'ego, który siedział właśnie przy stole. - Co cię tak bawi? - Wydusiłem, skrzecząc jak stary człowiek czy inna istota żyjąca na tym świecie.
- Twój głos, brzmisz naprawdę zabawnie - Mówiąc to zdanie, zaczął mnie przedrzeźniać, tak jakby było to najzabawniejszą zabawą na świecie.
- Na tyle zabawnie, aby się ze mnie nabijać - Wychrypiałem, niezadowolony kręcąc swoim nosem.
Yuki uśmiechnął się jedynie do mnie złośliwie, nic już nie mówiąc, gdy to Sorey podszedł do mnie, kładąc mi dłoń na czole, tak jakby chciał sprawdzić temperaturę.
- Co robisz? - Szepnąłem, nie do końca rozumiejąc, dlaczego to sprawdza.
- Patrzę czy nie masz gorączki - Wytłumaczył, cicho wzdychając. - Idź, się połóż, a ja w tym czasie zrobię ci coś ciepłego do picia - Stwierdził, czym lekko mnie oburzył. Dlaczego mam iść do łóżka? Przecież niw czuje się źle, gardło mi wysiał, ale to nie powód, aby szedł do łóżka, gdzie będę się nudził, nie mając za bardzo co robić.
- Dlaczego mam się kłaść? Przecież nie jestem chory - Wydusiłem, odczuwając ból mojego nadwyrężonego gardła.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz