Uspokajające mnie słowa męża nie działały, nasz syn gdzieś zniknął, a ja mam być spokojny? Jak w ogóle może mi kazać być spokojnym i jak on może być taki spokojny, przecież coś mogło mu się stać. Mój panie stojący w bramie nieba strzeż nasze dziecko od złego.
- Jak mam być spokojny, jeśli Merlin gdzieś zniknął - Troszeczkę się zirytowałem z powodu słów męża, nie panując nad kłębiącymi się we mnie emocjami.
- Poszukajmy go, nadmierne emocje niczego nie zmienią - Stwierdził, bardzo słusznie patrząc na mnie, głaszcząc kojąco po policzku.
- Masz rację - Zgodziłem się, biorąc dwa głębokie wdechy, bez czekania na resztę wychodząc z kuchni, musiałem go znaleźć, musiałem i to jak najszybciej nim coś się mu stanie.
Poszukiwanie Merlina trwało długo, jak dla mnie za długo co jeszcze gorsze nigdzie nie mogliśmy go znaleźć, co mnie przerażało jeszcze bardziej.
- Nie ma go - Wydukałem przerażony, gdy wróciłem z mężem do domu, z bezradności chcąc zacząć płakać.
- Spokojnie owieczko, znajdziemy go - Sorey starał się mnie uspokoić, mimo iż to w ogóle mi nie pomagało.
Załamany wszedłem do domu, wciąż myśląc, gdzie może być nasz mały syn.
- Mamo, tato wróciliście - Słysząc głos Merlina, bez zastanowienia przytuliłem mocno dziecko do siebie, zaczynając płakać, tak strasznie się o niebo bałem.
- Gdzie byłeś? - Wydukałem, nie mając pojęcia czy złościć się na syna za jego zachowanie, czy raczej cieszyć się, bo przecież jest cały, zdrowy i bezpieczny.
- Ja byłem na dworze, a teraz em jestem w domu mama - Odpowiedział, nie widząc niczego złego w swoim nieodpowiedzialnym zachowaniu.
- Nigdy więcej tak nie rób, słyszysz? - Wydukałem, mocno przytulając dziecko do siebie.
Nasz syn kiwnął głową, a ja biorąc kilka głębszych wdechów, odsunąłem się od syna, przecierając dłonią łzy, nie potrafiąc nawet krzyczeć na dziecko, wciąż czując duszący ucisk w gardle.
Sorey natomiast w porównaniu do mnie troszeczkę nakrzyczał na chłopca, który po prostu się obraził, nie chcąc rozmawiać z tatą.
Na szczecie reszta dnia upłynęła nam spokojnie, Merlin już nie wpadł na głupi pomysł, a my mogliśmy spokojnie przetrwać ten dzień, po dzisiejszym „wypadku” miałem już dość i tylko czekałem na jego koniec.
- Nareszcie śpi - Westchnąłem ciężko, siadając na krześle w kuchni.
Mój mąż, słysząc moje słowa, stanął za mną, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Może to był jednorazowy wybryk - Wyznał, całując mnie w czubek głowy.
- Oby - Westchnąłem ciężko, siedząc tak jeszcze kilka minut. - Pójdę się umyć - Dodałem po chwili, wstając z krzesła, robiąc to, co zostało wcześniej wypowiedziane.
Przyjemna kąpiel odprężyła mnie, pozwalając na chwilę odetchnąć.
A po kąpieli nawet nie planowałem już wracać do kuchni, chcąc znaleźć się już w sypialni, gdzie usiadłem sobie przy kotkach, głaszcząc Coco po łebku, oglądając jej maluchu, które coraz bardziej przypominały kotki.
- A ty jeszcze nie w łóżku? - Słysząc głos męża, pokręciłem przecząco głową, nie odrywając wzroku od kociąt. Sorey westchnął cicho po moim gęściej, podchodząc bliżej. - Mogłoby znaleźć inne miejsce dla siebie i kociąt - Mruknął ewidentnie niezadowolony, idąc do łóżka.
- A to dlaczego? Przecież w niczym nam nie przeszkadzają - Zauważyłem, zerkając na męża.
- Zabierają nam naszą intymność - Gdy to powiedział, zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jego słowami. Intymność? Przecież my nie kochamy się za często raz maksymalnie dwa razy w miesiącu to i tak dużo, jak na mojego męża, który po prostu nie potrzebuje już tego tak jak kiedyś, a mnie to nie przeszkadza, moje ciało już się przyzwyczaiło do braku fizycznej czułości i póki nie nastaje pełnia, raczej nie próbuje nawet czegoś zainicjować.
- No to teraz cię lekko poniosło - Zaśmiałem się cicho, nie odrywając wzroku od kociąt, które były takie słodkie, aż miło było tak na nie patrzeć.
<Pasterzyku ? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz