Nie pamiętam, kiedy ostatni raz Merlin był aż tak nieznośny. Wczoraj szarpał mamę za włosy, dzisiaj skakał po jej plecach, co mogło skończyć się gorzej niż tylko bólem pleców. Pewnie to przez te jego ostatnie urodziny. Wszyscy skakali wokół niego, dawali mu prezenty, pobłażali mu... przez co, że był w centrum uwagi, teraz też chce być dostrzegany. A przynajmniej wydawało mi się, że tak właśnie było, bo przed przyjęciem zachowywał się całkiem przyzwoicie.
- A to już nie będziesz mi mówił, że powinienem pójść odpocząć? – zapytałem z udawanym niedowierzaniem, patrząc na płaczącego Merlina, który chyba myślał, że coś to da. Zarówno Mikleo, jak i ja byliśmy uodpornieni na jego płacz... znaczy, no prawie, bo u mnie jedyne co powodował, to ból głowy. A już myślałem, że to będzie taki miły poranek...
- Nie, to będę mówił, jak będziesz mi się wyrywał do dziwnych rzeczy – przyznał, uśmiechając się do mnie słodko. Nie ma to jak szczerość.
- Zapamiętam sobie – odparłem, biorąc Merlina na ręce mimo, że tak nie do końca chciałem. Nie mogłem go jednak zostawiać tutaj w sypialni, gdyż niepotrzebnie stresował kotki. Chociaż, może tak wystraszy Coco, że przeniesie kociaki gdzieś indziej...? Akurat na to bym nie narzekał. Owszem, już zdążyłem się przyzwyczaić do ich obecności, ale zdecydowanie wygodniej byłoby, gdyby były one gdzieś indziej.
Zeszliśmy na dół, gdzie nikogo nie było, co mnie troszkę zmartwiło. Gdzie są dzieci? Yuki i Emma powinni spać na kanapie, a Misaki na pewno nie została odprowadzona do szkoły, bo na to już było za późno. Troszkę nam się zaspało dzisiaj, no ale chyba nic złego się nie stanie, jak troszkę sobie posiedzi w domu. Jest inteligentną dziewczynką, zupełnie jak mama, więc wszystkie zaległości zaraz nadrobi.
- Gdzie są dzieci? I Cosmo? – zapytałem, stawiając Merlina na podłodze, na której zaraz usiadł, dalej płacząc. Że jeszcze ma na to siłę, ponieważ mnie ten jego płacz całkowicie wszystkich sił pozbawił i sprawił, że zaczęła mnie boleć głowa. Pięć minut płaczu i ja już miałem dosyć.
- Może są na spacerze. Chyba im trochę brakuje takiego czworonogiego towarzysza – odparł, niespecjalnie się tym przyjmując. Cóż, nie dziwiłem im się ani trochę, bo jednak takie życie ze zwierzakiem jest zupełnie inne. Nie ma co porównywać takiego psa do człowieka, owszem, ale jednak miło się robi, kiedy taki psiak podejdzie do ciebie i położy łeb na kolanach, machając ogonem.
Zabraliśmy się zatem za przygotowanie śniadania, całkowicie ignorując Merlina, któremu już po pewnym czasie znudziło się płakanie i gdzieś sobie poszedł. Po pewnym czasie do domu wrócili zaginieni informując nas, że odprowadzili Misaki do szkoły. Nie może być tak, że dzieci pomagają Mikleo w obowiązkach domowych bardziej ode mnie. Owszem, to miło z ich strony, że nam pomagają, no ale od takich rzeczy jestem ja. Powinienem się jak najszybciej ogarnąć. Do pracy w tym tygodniu nie wrócę, mimo, że powinienem, no ale przecież moi przewrażliwieni bliscy mi na to nie pozwolą. A skoro do pracy nie wrócę, to będę musiał zabrać się za pomaganie w domu. Nie może być tak, że ja tylko pierdzę w stołek, a Miki i Yuki wszystko robią.
- Właściwie, to gdzie jest Merlin? – zapytał nagle Yuki. Faktycznie, ostatnio coś za cicho było.
- Pewnie siedzi obrażony w swoim pokoju. Już go przyprowadzam na śniadanie – odparł Mikleo stawiając jedzenie na stole. Nie mając nic innego do roboty usiadłem naprzeciwko Yukiego, wdając się z nim w rozmowę, trochę ignorując ten ból głowy. Już nie było tak źle, dlatego nie chciałem brać niepotrzebnych leków, jakoś już to przeżyję. – Nie ma go – usłyszałem przerażony głos męża już po kilku minutach.
- Jak to go nie ma? – spytałem, jeszcze nie za bardzo nie rozumiejąc, co się dzieje.
- No nie ma go. Nigdzie. Ani w naszej sypialni, ani w jego pokoju, w pokoju Misaki, w łazience... – zaczął wymieniać, spanikowany. Przecież to niemożliwe, drzwi były zamknięte, a on jest za mały, nie miał opuścić domu. Chyba, że faktycznie się teleportował...
- Hej, spokojnie Owieczko. Pewnie jest gdzieś w pobliżu, znajdziemy go – powiedziałem spokojnie, wstając i podchodząc do niego, by delikatnie go przytulić i uspokoić. W rzeczywistości sam byłem przerażony, bo przecież nie wiemy, jak długo go nie było, jak bardzo rozwinięte są jego moce i jak daleko mógłby się przenieść... nie mogłem jednak tego pokazać, ktoś musiał być spokojny i zachowywać się racjonalnie.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz