Ostrożnie pokiwałem głową, zgadzając się na ten plan. Tak, to brzmiało całkiem sensownie, szkoda tylko, że nie byłem tak do końca wypoczęty. Po dwóch kawach już powinno być ze mną lepiej. Zresztą, nie mam za bardzo wyjścia, musi być ze mną lepiej, gdyż jeszcze bardzo dużo pracy przede mną. Szkoda, że Coco nie pozwoliła nam się wyspać, bo może czułbym się choć troszkę lepiej... czemu w ogóle nam przyniosła kociaki do łóżka, nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że to był jej ostatni raz. Kociaki zgarniały całą uwagę i zabrały mi prywatność, wygodnego łóżka już im nie oddam. Raz się poddałem i podczas kiedy Merlin chciał spać z mamą przeniosłem się na kanapę, zwierzakom tego łóżka nie oddam.
- Jeżeli jesteś bardzo zmęczony, możesz pójść spać, ja tu się wszystkim zajmę – usłyszałem jakby z oddali głos mojego męża.
- Uważaj, bo zostawię cię samego – bąknąłem, popijając kawę. Muszę się trochę pospieszyć z tym śniadaniem, bo nie wiadomo, kiedy Merlin się obudzi, a znając jego pewnie obudzi się w momencie najmniej niespodziewanym. – Już się zabieram się za ozdabianie.
- Spokojnie, nikt nas nie goni – zauważył, z czym tak do końca nie mogłem się zgodzić.
- Czas nas tak troszkę goni. Wolałbym, aby wszystko było gotowe, jak Merlin wstanie – dodałem, zabierając się za zmywanie naczyń.
Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Pozmywałem nie tylko po sobie, jak i po Mikleo, po czym zacząłem ozdabiać dom. Jak dobrze, że nie musiałem przygotowywać tych wszystkich pierdółek, bo chyba by mnie szlag trafił. Nie miałem do takich rzeczy cierpliwości i talentu. Jakie szczęście, że i Miki i Misaki byli bardziej uzdolnieni pod tym względem.
Kiedy akurat skończyłem rozwieszać ozdoby, Merlin zjawił się na dole. Swoją drogą, nie wiem, jak on to zrobił, ale w ogóle nie słyszałem, aby schodził po schodach. Czy on się przypadkiem nie potrafił teleportować? To już kolejna taka sytuacja, w której to Merlin tak po prostu pojawił się w miejscu, w którym to nie powinien, a może nie tyle, co nie powinien, co raczej nie miał jak się w takim miejscu znaleźć. Czemu mnie to dziecko trochę przerażało, a chyba najgorsze było to, że nie miałem pojęcia, skąd u niego ta moc. Lailah twierdziła, że to wynikło z mojej strony, no ale ja nie miałem żadnych magicznych zdolności. Moja mama chyba też tak niezbyt, w końcu mama Mikleo coś by zauważyła...
Jak wstał Merlin, to wstała i Misaki, więc zabraliśmy się za przygotowanie im śniadania. A po śniadaniu zaczęli przychodzić pierwsi goście wraz z prezentami, z czego nasz syn bardzo się cieszył. Po dwóch godzinach, kiedy myśleliśmy, że wszyscy goście już przyszli, usłyszeliśmy jeszcze raz pukanie do drzwi, co trochę nas zdziwiło. Poprosiłem Mikleo, by jeszcze chwilkę poczekał z tortem, a ja poszedłem otworzyć drzwi, by zobaczyć, kogo nas tutaj niesie.
- Yuki? Emma? – odezwałem się, mocno zaskoczony jego widokiem.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy – powiedział nieśmiało, delikatnie się uśmiechając. Czyli pamiętał o urodzinach brata...
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Wchodźcie śmiało – zaprosiłem ich, nadal mocno zaskoczony. Zauważyłem jeszcze jedną rzecz, otóż nie było z nimi Codi’ego. Miałem podejrzenie, dlaczego, w końcu pies był dosyć stary, więc na razie będę ich o to pytał. – Spójrzcie, kto wrócił – powiedziałem głośniej, kiedy zaprowadziłem ich do salonu, gdzie wszyscy byli. I sądząc po minie Yuki’ego, nie spodziewał się aż tylu gości, tak samo jak nikt nie spodziewał się jego powrotu. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, nic nie mówił o tym, że zamierza wrócić...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz