Już wczoraj myślałem, że mój mąż był zmęczony, ale dzisiaj to musiał już być padnięty. I to jeszcze pewnie przeze mnie, a tak konkretnie to przez to moje nocne wstawanie. Obym dzisiaj przespał spokojnie całą noc... no ale kogo ja chcę oszukać. Nie chciałem iść spać bojąc się, że w snach znów będę odpowiadał za śmierć którejś z osób, którą kocham nad życie. Już kiedyś też bałem się zasypiać, bo obwiniałem się o to, że zostawiłem Mikleo samego podczas ataku. Wychodzi na to, że wracamy do punktu wyjścia.
- A może ty już pójdziesz spać, a ja zajmę się domem i zwierzakami – zaproponowałem, podchodząc do niego i klękając przed nim, chwytając jego dłonie. Moja biedna Owieczka, nawet nie miała siły, by utrzymać otwarte oczy.
- Nie zostawię cię z tym wszystkim samego – powiedział, w końcu otwierając swoje cudne oczy.
- Od razu z tym wszystkim, nie mam aż tak dużo do roboty. Nakarmię Cosmo, Coco, może troszkę ogarnę kuchnię i wrócę do ciebie – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie. – Chodź, zaniosę cię – dodałem, bez wahania biorąc go na ręce.
- Sorey, przecież potrafię chodzić – bąknął, mimo wszystko zarzucając swoje ręce na mój kark.
- Wiem, że potrafisz, ale strasznie zmęczony jesteś, więc po co miałbyś się męczyć – odparłem, niezrażony wchodząc po schodach. – Dobranoc, Owieczko – dodałem, kiedy położyłem go na łóżku.
- Nie siedź za długo – poprosił, zaczynając się rozbierać, by rzecz jasna przebrać się w piżamę, czyli tak właściwie w moją koszulę.
- Szybko się uwinę, spokojnie – obiecałem, wychodząc z pokoju.
Tak jak obiecałem Mikeo, dałem jeść naszemu kochanemu psu, nakarmiłem kotkę, która ostatnio w końcu przestała przynosić nam kocięta do pokoju, a po tym zacząłem sprzątanie. Mimo, że byłem zmęczony, nie chciałem wracać do łóżka obawiając się nawrotu koszmaru. Jeżeli położę się znacznie później, nic nie zdąży mi się nic przyśnić, ale to musiałbym się położyć najwcześniej jakieś trzy godziny przed wstaniem, a do tego trochę mi zostało.
Zacząłem więc robić wszystko, aby nie zasnąć szybko. Plan miałem bardzo dobry, ale Mikleo nie pozwolił mi go zrealizować. Zszedł do mnie kilka minut po północy, najwidoczniej zaniepokojony tym, że mnie tu z nim nie ma. Wyglądał na bardzo zmęczonego, więc myślałem, że spokojnie prześpi całą noc, a tu tak mnie zaskoczył.
- Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? – usłyszałem, kiedy sprzątałem w salonie.
- No... zajmuję się domem. Jak ci mówiłem – wyjaśniłem niepewnie coś podejrzewając, że nie będzie z tego zadowolony.
- To jest coś, co mógłbym zrobić za dnia. A ty musisz rano wcześnie wstać – przypomniał mi, podchodząc do mnie i zabierając ścierkę z moich rąk. – Czy coś się dzieje?
- Nie, nic takiego – zacząłem, nie chcąc go martwić. Widząc jednak spojrzenie mojego męża, postanowiłem troszkę rozwinąć temat. – Boję się, że jak zasnę, to znowu będę śnił o tobie, albo Misaki... nie chciałbym znowu przeżywać waszych śmierci, nawet jeżeli nie są one prawdziwe – wyjaśniłem cicho, odwracając wzrok gdzieś w bok. Czułem się beznadziejnie i głupio, że po prostu bałem się zasnąć. Nie chciałem też wykorzystywać cudownej mocy Mikleo, bo na pewno powinna zostać lepiej spożytkowana. – Nie przejmuj się mną, trochę jeszcze posiedzę i pójdę spać, jak będę bardziej zmęczony, to nic mi się nie przyśni. A przynajmniej to kiedyś u mnie działało – dodałem, chociaż nie wiem, po co. Chyba chciałem go uspokoić, ale czy to mi się uda, to nie byłem taki pewien.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz