No jego słowa westchnąłem cicho już nie za bardzo wiedząc, jak do niego przemówić. Nic złego się nie stało i na szczęście tylko poszedł nad jezioro, ale wolałem nie ryzykować i już więcej nie zostawiać go samego. Ja bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie demon przejął nad nim kontrolę, a Miki nie wybaczyłby tego sobie, więc lepiej dla dobra naszej dwójki, aby już więcej mi tak z pola widzenia nie znikał.
Chciałem mu coś odpowiedzieć, ale Mikleo z powrotem zanurzył się w wodzie, tak odrobinkę mnie ignorując. No nic, poprosiłem Emmę, by zajęła się Merlinem, a jako że chłopiec ją lubi, to nie powinna mieć żadnych problemów. Zresztą, to nic dziwnego, Merlin lubi wszystkich poza mną.
Nie chcąc zostawiać swojego męża samego po prostu usiadłem pod drzewem, postanawiając go przypilnować. Wieczorem najcieplej na zewnątrz nie było, a w dodatku nie miałem na sobie nic jakoś bardzo ciepłego, bo według moich planów w tym momencie już miałem wracać do domu z Mikleo, no ale przecież nie mogłem go zostawić. Opatuliłem się bardziej lekkim płaszczem, przez cały czas wpatrując się w spokojną taflę jeziora. Gdybym na własne oczy nie widział, jak Miki zanurza się pod wodą w życiu nie powiedziałbym, że tu jest. Miałem nadzieję, że za jakiś niedługi czas z niego wyjdzie i będziemy mogli się przenieść do wygodnego łóżka, bo już rano będę musiał wstać do pracy i odprawić córkę do szkoły; rodzice Nori'ego przyprowadzili ją do nas po południu, ale nie mogłem za wiele czasu spędzić z dziewczynką, bo zaraz musiałem wracać do męża nad jezioro. Jutro to sobie odbijemy. Albo pojutrze. Jeszcze nie wiem, jak bardzo będę zmęczony.
Starałem się zachować przytomność i uwagę, ale przez cały ten czas zupełnie nic się nie działo. Jedyne co, to słońce zaszło całkowicie i zrobiło się znacznie zimniej, a od tej twardej ziemi tylko zaczął mnie boleć tyłek. Poprawiłem się nieznacznie, starając się jakoś przewalczyć zmęczenie, no ale po długiej i żmudnej walce zmrużyłem oczy na... Cóż, kiedy Miki mnie obudził, zaczynało już świtać.
– Możesz mi powiedzieć, co ty robisz? – spytał, kiedy przebudzony zacząłem się nerwowo rozglądać po okolicy.
– Pilnuję ci. Mówiłem, że nie mogę zostawić cię samego – bąknąłem lekko zachrypniętym głosem. Powoli podniosłem się do siadu czując, jak każdy mój mięsień krzyczy z bólu. W dodatku miałem wrażenie, że to okropne zimno przenikało mi aż do kości. Sądząc po niebu raczej nie mam już czasu na sen, ale chociaż przygotuję sobie coś gorącego do picia, coby się rozgrzać. – Teraz już możemy wracać do domu?
– Ty to mogłeś już wrócić dawno temu. Wiesz, że takie spanie jest dla ciebie niezdrowe? Mogłeś się przeziębić. O ile już tego nie zrobiłeś – dodał, kiedy pociągnąłem nosem.
– Nie planowałem zasnąć. Samo tak wyszło – wymamrotałem, rozciągając zastygnięte, zmarznięte mięśnie i o mój boże, ale to bolało. Spanie na kanapie to jest bajka i marzenie. Już w życiu nie będę wybrzydzał naszej kanapy, ona jest cudowna. – Jak się czujesz? Pobyt w jeziorze dobrze na ciebie wpłynął? – dopytałem, skupiając się bardziej na nim, a nie na sobie. Dzisiaj strasznie go zaniedbałem, co miałem sobie za złe. Powinienem poświęcać mu większą uwagę w ten dzień, to mogło skończyć się tragicznie, obym więcej do podobnej sytuacji nie dopuścił, bo sobie nie daruję...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz