sobota, 31 grudnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Następnego dnia obudziłem się późnym rankiem, bez Mikleo obok, co mi się tak nie do końca podobało. Podniosłem się do siadu, nie do końca zadowolony z tego, że jak zwykle zostałem najdłużej w łóżku, przez nikogo nieobudzony, bo przecież muszę wypoczywać... Mikleo pewnie już odprowadził Misaki do szkoły i zajmuje się naszym małym wyjcem. Merlin nieźle zarówno jego, jak i mnie wczoraj wykończył, a to wszystko przez to, że uciął sobie drzemkę i miał nadmiar energii, a przynamniej na to wszystko wskazywało. Mój biedny mąż, to wszystko przeze mnie, gdybym tylko lepiej się czuł, na pewno zająłbym się Merlinem, a wtedy Miki nie byłby taki wczoraj zmęczony i padnięty. I pewnie dzisiaj też lepiej by się czuł... znaczy, nie wiem jeszcze, jak się dzisiaj czuje, ale domyślam się, że pewnie czułby się lepiej, jakby wczoraj nie musiał za nim ganiać. 
Mając chwilkę czasu, zdecydowałem się ogarnąć i doprowadzić się do chociażby takiego względnego stanu, ponieważ doskonale wiedziałem, że najlepiej ze mną nie było. Że Mikleo mnie nie wysłał wcześniej do łazienki w tym celu, to trochę mnie zaskoczył. W końcu mój mąż wolał, jak jestem ogarnięty, co całkowicie rozumiałem, to jest całkowicie naturalne, że się chce, aby twoja druga połówka była zadbana, a ja ostatnio niezbyt o siebie dbałem. Już teraz powolutku czułem się lepiej, więc najwyższa pora, by coś ze sobą zrobić. 
Podczas kąpania się zauważyłem, że znamię w kształcie dłoni na moim przedramieniu nadał tam był. Nieco ciemniejszy, niż go zapamiętałem, i nie za bardzo wiedziałem, jak to odbierać. Miałem wrażenie, że to nie był dobry znak, no ale się nie zna na takich demoniczno-anielskich rzeczach. Na razie to tylko brzydko wygląda, ale skoro mnie nie boli, ani w żaden taki sposób nie daje o sobie znać, to pewnie zaraz o ty zapomnę, a przynajmniej tak będzie do momentu, w którym to znów się nie rozbiorę i te czerwień nie zacznie kłuć mnie w oczy. 
Po dokładnym umyciu ciała oraz włosów, które zaraz po tym związałem w jakiś niedbały kucyk, zająłem się swoją twarzą. Podczas golenia nieco się zaciąłem, ale niezbyt się tym przejąłem. Otarłem krew płynącą mi po policzku i po tym przebrałem się jakieś normalne rzeczy. Jedyne, co zrobiłem, to umyłem swoje ciało i włosy oraz ogoliłem się, a już byłem lekko zmęczony... moje ciało strasznie się rozleniwiło, powinienem się ogarnąć, bo później muszę iść po moją księżniczkę. 
Umyty i może odrobinkę lepiej wyglądający zszedłem na dół, gdzie jak się okazało, znajdowała się cała moja rodzina, włącznie z Misaki. Już na schodach słyszałem, że coś jest tak troszkę za głośno... 
- A ty o tej porze nie powinnaś być w szkole, moja panno? – odezwałem się, wchodząc do kuchni. 
- Bo mnie mama nie obudziła. Ale dzięki temu mogę spędzić z tobą więcej czasu – wyjaśniła z szerokim uśmiechem. 
- Trochę mi się przysnęło, przepraszam – dodał Mikleo, nastawiając policzek, bym mógł go pocałować. – Skaleczyłeś się – zauważył po chwili i nim zdążyłem jakkolwiek zareagować zasklepił mi ją. 
- To była tylko mała ranka, nie musiałeś jej leczyć – bąknąłem, siadając przy stole. To chyba nie było do końca zdrowe dla mojego ciała, które jeszcze się przyzwyczai, że każde, chociażby najmniejsze zadrapanie zostanie zaraz zagojone, więc jeszcze bardziej się rozleniwi. I później wystarczy jedna mała ranka, która jeżeli zaraz nie zostanie zaleczona, wywoła zakażenie. Powoli muszę zacząć odchodzić od leczenia każdego najmniejszego zadrapania, by już się nie powtórzyła sytuacja jak z tą dłonią. 
- Wolę zapobiegać przyszłym infekcjom. Co ci przygotować na śniadanie? – dopytał, nie za bardzo zwracając uwagę na moje słowa. 
- Ja już coś tam sobie przygotuję i zajmę się dziećmi, a ty możesz troszkę sobie wypocząć, pewnie po wczorajszym dniu jesteś strasznie zmęczony... – zacząłem, ale Merlin nie pozwolił mi dokończyć, kiedy tylko usłyszał, że będę się nim zajmował. 
- Berek? – zapytał, przestając jeść kanapeczkę, która już była ładnie pokrojona w jakieś śmieszne kształty. 
- Będzie berek, ale najpierw daj mi zjeść – potwierdziłem, cicho wzdychając. To już się zapowiada na bardzo męczący dzień, skoro Merlin już na samym początku zapowiada, że chce się bawić w berka...

<Owieczko? c:>

piątek, 30 grudnia 2022

Od Mikleo CD Soreya

Nasz syn dziś naprawdę był złośliwy, on chce i koniec kropka nie przyjmując do wiadomości, że tatą się źle czuje i nie może bawić się z nim w berka.
- A może zamiast w berka pobawimy się w chowanego co ty na to? - Zaproponowałem, mając nadzieję, że to się mu spodoba.
- Tak, chowam się pierwszy - Zawołał, wybierając z kuchni, idąc się najpewniej gdzieś schować.
- Oczywiście, schowaj się, a ja cię nigdy nie znajdę - Mruknąłem pod nosem, oczywiści tylko tak sobie mówiąc mimo wszystko, naprawdę mając ochotę to uczynić.
- Miki - Usłyszałem lekko rozbawiony głos męża, który chyba nigdy nie spodziewał się usłyszeć z moich ust takich słów..
- No co? Przecież tak tylko sobie gadam - Zapewniłem męża, nie mogąc przecież nie szukać dziecka, które może sobie coś przypadkiem zrobić, po nim tak jak po jego Tatusiu to akurat wszystkiego mogę się spodziewać.
- No właśnie nie poznaje cię - Zaśmiał się, wstając z krzesła, podchodząc do mnie, całując moje usta, poprawiając, chociaż troszeczkę mój nastrój, dzięki czemu z nieco lepszym nastrojem ruszyłem w poszukiwaniu naszego synka, po całym domu zajmując się nim, dając tym samym odetchnąć mojemu mężowi, bawiąc się z synem, niecałą godzinę nim zmuszony byłem zrobić mu przerwę na kąpiel i jedzenie kolacji, w międzyczasie słuchając naszej córeczki, która pragnęła uwagi obojga rodziców, pokazując nam zadania domowe, z którymi chwile pomagałem, chwile zajmowałem się naszym drugim dzieckiem, które cały czas chciało się bawić. Nawet gdy to pierwsze położyło się spać, to drugie cały czas chciało się bawić, nie mając zamiaru iść spać.
- Merlin nie skacz, bo spadniesz z łóżka i zrobisz sobie krzywdę, idź już spać - Odezwałem się zmęczony, siedząc z synkiem w jego pokoju, leżąc z nim na łóżku, a raczej ja leżałem, a on skakał po łóżku, nie mając zamiaru spać, najwidoczniej drzemka była dobra dla niego, ale nie koniecznie dla mnie jako jego zmęczonego i śpiącego rodzica.
- Nie mama, nie chce spać - Zawołał, nie przestając skakać, całkowicie ignorując moje słowa.
- Zaraz spadniesz - Mruknąłem, w tym samym momencie patrząc, jak nasz syn spada na ziemie, w ostatnim momencie łapiąc go za rączki. - A nie mówiłem - Westchnąłem ciężko, przytulając go do siebie, starając się go uspokoić, gdy z powodu emocji zaczął płakać.
A mówiłem, aby nie skakał i co? I mnie nie słuchał a teraz płacze i ma nauczkę, chociaż znając go i tak niewiele mu to da, gdyż tak jak jego tatusiowi, tak i mu ciężko idzie z zapamiętywaniem co poniektórych rzeczy, które mogą mu zaszkodzić..
Chłopiec jeszcze troszeczkę sobie popłakał, w końcu zasypiając, za co byłem Bogu wdzięczny, mając już z dość zachowania naszego synka, który dziś naprawdę dał mi w kość.
- Śpi? - Sorey, który już leżał w naszym łóżku, walcząc ze snem, a to akurat niepotrzebnie, mógł spać, a ja jakoś bym sobie poradził.
- Tak śpi, nareszcie śpi - Odezwałem się, padając na łóżko, mając dość dzisiejszego dnia i wszystkich poprzednich, kiedy to nie było mojego kochanego męża przy moim boku.
- Możesz teraz odpocząć - Wyszeptał, całując mnie w czoło.
- Oj tak, nareszcie mogę - Ziewnąłem, wtulając się mocniej w jego ciało. - Dobranoc - Mruknąłem cicho, nie mając siły pójść nawet się umyć uczynnie to jutro na pewno, gdy tylko wstanę..

<Pasterzyku? C:>

czwartek, 29 grudnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Westchnąłem cicho na jego słowa, a następnie zerknąłem na mojego męża, na płaczącego syna, od którego krzyku zaczynała mnie boleć głowa, i na kanapkę, w której tkwił cały problem. Następnie wziąłem nóż i tę nieszczęsną kanapkę, po czym pokroiłem ją w kostkę i z powrotem podałem ją Merlinowi, który teraz zaczął jeść bez żadnych problemów, ku zaskoczeniu mojego męża. Może nie spędzam z dziećmi tak dużo czasu, jak ich mama, ale jakieś tam sztuczki znam. 
- Więc chodziło tylko o to? – zapytał z niedowierzaniem patrząc, jak chłopczyk bierze do ust kostkę za kostką. 
- Bo smaczniejsze jest, kiedy jest pokrojone, prawa? – odezwałem się do synka, który pokiwał energicznie główką, dalej pochłaniając kanapkę. – Spróbuj kiedyś pokroić właśnie w kostkę i ułożyć w jakiś kształt. Zje szybciej, niż zauważysz – zwróciłem się do męża, uśmiechając się do niego łagodnie. – Misaki już wstała? – dopytałem, dopiero teraz zwracając uwagę na to, że mojej księżniczki nie ma w pobliżu. 
- Skoro jej tu nie ma, to chyba nie. Obudziłem się stosunkowo niedawno, więc nie wiem, jeszcze do niej nie zaglądałem, najpierw postanowiłem się zając naszym małym wyjcem – przyznał, cichutko wzdychając i siadając na krześle, chyba będąc jeszcze trochę zmęczonym. Nie tylko on, ja też miałem ochotę jeszcze wrócić do łóżka i zmrużyć oczy na chwilę, no ale trzeba było teraz zająć dzieci, które po drzemce tak szybko nie zasną. W przeciwieństwie do nas...
- Zajmę się dziećmi, a ty może wrócisz do łóżka, co ty na to? – zaproponowałem, podchodząc do krzesła, na którym siedział, i zacząłem powolutku rozmasowywać jego mięśnie, które tak trochę były spięte. Pewnie nie wypoczywał wtedy, kiedy powinien i za bardzo się mną przejmował, i teraz czuje tego skutki. No ale nie, w końcu to ja powinienem odpoczywać, bo tak mi medyk rozkazał. 
- Nie muszę się kłaść, nie jestem zmęczony, to ty miałeś odpoczywać, pamiętasz? – przypomniał mi, odchylając głowę do tyłu, by móc na mnie spojrzeć. – Jak już ktoś ma wrócić do łóżka, to ty, ale najpierw zrobię ci coś do jedzenia i picia. Co byś chciał? – zapytał, nagle podnosząc się na równe nogi. 
- Chcę mojego męża w łóżku – powiedziałem całkowicie poważnie, podchodząc do Merlina ze ściereczką, by wytrzeć masło z jego buzi. W końcu nie byłby sobą, gdyby się nie ubrudził. 
- Na to jeszcze przyjdzie pora, a teraz dostaniesz kanapkę. I herbatę z cytryną. Póki ci się nie polepszy, nie będę ci dawał kawy – oznajmił mi, co mi się nie do końca podobało. Przeprasza bardzo, ale czemu nie będę dostawał kawy? Z jakiej racji? Przecież to nie przez kawę wylądowałem w szpitalu...
Coś tam cicho poburczałem pod nosem, biorąc na ręce syna, który wyciągał ręce w moją stronę ewidentnie chcąc bym go do siebie wziął. Normalnie bym się z tego nawet cieszył, no ale Merlin był troszkę ciężki. A przynajmniej tak mi się wydawało w tym momencie, no ale nie ma co się temu dziwić, Merlin rośnie z dnia na dzień, a jak rośnie, to także jego waga wzrasta, bo to na pewno nie przez to, że jestem osłabiony... 
- Merlinie, daj tacie spokój, tata teraz musi dużo odpoczywać, a nie się z tobą bawić – odezwał się Mikleo, kiedy Merlin powiedział, że chce się pobawić. Pewnie bym trochę oponował, gdyby t było jakieś rysowanie, malowanie, czy coś właśnie takiego spokojniejszego, ale on chciał się pobawić w berka. Nie za bardzo miałem siłę na takie rzeczy. 
- Ale ja chce się pobawić w berka – wyburczał i zaczął płakać. 
- Pobawimy się w berka jutro, teraz jest na to za późno, musisz się iść myć i spać – wyjaśniłem spokojnie, siadając na krześle z ciężkim westchnięciem. Dopiero co przeszedł mi jeden ból głowy, a rozpoczął się kolejny... czemu akurat teraz zechciał pobawić się w berka? Ledwo go na ręce potrafiłem wziąć, a co dopiero ganiać się z nim po całym domu...

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Westchnąłem ciężko, nie ukrywając swoje niedowierzania, mój mąż jest po prostu niemożliwy, mówiłem mu, że ma iść spać, a ten jak zwykle szuka sobie jakiego zajęcia. No naprawdę nie wierzę w niego.
- Nie potrzebuję pomocy - Wyznałem, zakrywając usta, ziewając. - Jesteś zmęczony, idź odpocznij - Powtórzyłem to, jak mantrę z nadzieją, że wreszcie mnie posłucha i pójdzie odpocząć, więcej przecież od niego nie oczekuję, a przynajmniej nie w tej chwili.
- I mówi to osoba w żadnym wypadku nie zmęczona - Odpowiedział mi, niepotrzebnie w tej chwili zwracając uwagę na mnie, ja jestem aniołem, mi nic nie będzie, od braku snu nie umrę on natomiast może, a tego bym nie chciał.
- Może odrobinkę - Przyznałem, znów ziewając, zakrywając dłonią usta, idąc do kuchni po.. No właśnie po co? Wszystko było wysprzątane, a więc sprzątać nie musiałem, a skoro tego robić nie musiałem to, co tak właściwie robić miałem? Chyba muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, może zrobię pranie, w sumie dawno żadne nie było robione dla tego może warto poświęcić trochę czasu i zrobić pranie.
- Mam propozycję - Sorey na chwilę skupił moją uwagę, chwytając moje dłonie.
- Jaką? - Zapytałem zaciekawiony jego słowami, ciekawe, na co tym razem wpadł mój ukochany mąż.
- Co ty na to, abyśmy położyli się razem na chwilę do łóżka? Ty jesteś zmęczony, ja jestem zmęczony, a więc to najlepszy moment na to, aby razem położyć się do wygodnego łóżka - Szczerze jego słowa bardzo mnie zachęcały do położenia się na nasze wygodne łóżko. W sumie to lepsze od szukania sobie na siłę pracy, na którą tak szczerze nie miałem w ogóle ochoty.
- To nie najgorszy pomysł - Przyznałem, uśmiechając się do niego, dłonią odruchowo przecierając odrobinkę zmęczone oczy.
- Czasem mi się zdarzy - Stwierdził, uśmiechając się do mnie ciepło, chwytając moją dłoń, ciągnąc w stronę naszej sypialni, gdzie po położeniu się na łóżku poczułem jeszcze większe zmęczenie, a po wtuleniu się w cudowne ciało mojego męża odpłynąłem w krainę morfeusza w mgnieniu oka, nie walcząc z tym już ani sekundy dłużej.

Zaspany otworzyłem oczy, czując lekkie poszturchiwania.
- Mamo - Usłyszałem po chwili tak dobrze znany mi głos.
- Merlin co się stało? - Dopytałem cicho, nie chcąc obudzić wciąż śpiącego obok męża.
- Głodny jestem - Odpowiedział, co zmuszało mnie do wstania z wygodnego łóżka i przyjemnego towarzystwa męża musząc przygotować dziecku jedzenie. Niestety jeszcze nie jest w stanie robić tego samemu, tak jak robi to nasza córeczka.
- Co chciałbyś zjeść? - Zapytałem, wychodzą z pokoju, biorąc dziecko na ręce.
- Nie wiem - Odpowiedział, mimo że przecież był głodny i co ja mam począć z tym dzieckiem?
- To może zjesz kanapkę z serkiem? - Zaproponowałem, patrząc na mojego syna, który kiwnął twierdząco głową zadowolony z mojego pomysłu. - A więc kanapka - Powiedziałem, bardziej do siebie niż do niego zabierając się do pracy, robiąc mu kanapeczkę, którą tak bardzo chciał a którą jedynie ugryzł, nagle tracąc ochotę na jedzenie, czym lekko mnie zirytował.
- Dobrze, w takim razie nic innego nie dostaniesz - Odpowiedziałem, czym wywołałem u niego złość połączoną z płaczem. - Nie krzycz tak, bo tatę obu.. No i popatrz, co zrobiłeś? - Westchnąłem ciężko, patrząc przepraszająco na męża.
- Co tu się dzieje? - Zapytał zaspany.
- Nasze dziecko było tak bardzo głodne, że nie zjadło kanapki, którą wcześniej chciało a teraz płacze, bo taki ma kaprys - Mruknąłem, kocham nasze dzieci, ale to jedno z nich najchętniej bym spakował i komuś oddał.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Pokręciłem z niedowierzaniem głową, nie za bardzo wiedząc, co mam mu na to odpowiedzieć. Martwi się o mnie, wszystko fajnie, ale gdzie w takim razie jest miejsce na martwienie się o siebie? Za bardzo przejmuje się mną, a za mało sobą, czego idealny dowodem jest chociażby ta sytuacja. Gdyby nie zamartwiał się mną, w tym momencie nie czułby się zmęczony... cóż, dzięki temu przynajmniej trochę udało mi się ogarnąć dom, dzięki czemu teraz mam więcej czasu do spędzenia czasu z Mikim. O ile oczywiście będzie tego chciał, bo nadal może być na mnie lekko zły za słowa, które wypowiedziałem do niego prawie tydzień temu. Ja byłbym na siebie zły. 
- Nie zapominaj w tym wszystkim o sobie, kochanie – przypomniałem mu, całując go w czubek nosa i przytulając go do siebie mocniej, ciesząc się z tego momentu i za wszelką cenę starając się nie zasnąć, co było troszkę trudne. 
Kiedy co nieco poczytałem Misaki i Merlinowi, ci zasnęli, dlatego w moim interesie było przenieść je do ich pokoi, co jakimś cudem mi się udało. A później zszedłem na dół po szklankę, bo byłem troszkę spragniony, i zauważyłem, że moje słoneczko sobie zasnęło na tej okropnie niewygodnej kanapie, więc postanowiłem wykorzystać sytuację i troszkę ogarnąć ten dom, a przynajmniej zrobić to na tyle, na ile pozwalała mi moja kondycja. 
- Nie zapominam, w przeciwieństwie do ciebie – przyznał, przyglądając mi się z niepokojem w oczach. – A przespałeś się choć trochę? – dopytał, poprawiając moje włosy, które wymagały zarówno podcięcia, jak i umycia. Nie tylko te włosy wymagały ogarnięcie, ale również te na moich policzkach. Zazwyczaj starałem się pilnować, by policzki były gładkie, bo wiedziałem, że te małe włoski troszkę drażnią mojego męża. W ostatnim czasie jednak nie za bardzo zwracałem uwagi na stan mojej brody, bardziej skupiając się by ogarnąć dom i dzieci. Swoją drogą, nadal powinienem mu kupić jakiś bukiet. Niby już nie jest na nie zły i nie muszę się o niego starać, ale zdecydowanie zasługuje na jakiś potężny bukiet. Jak kiedyś odprowadzę młodą do szkoły, to wrócę do domu z bukietem... może róż? Niby banalne, ale wiem, że je lubi, a z innymi wolę już nie ryzykować, wystarczająco sobie u niego nagrabiłem. – Sorey? 
- Jeszcze nie. Najpierw postanowiłem troszkę ogarnąć trochę dom – przyznałem o chwili wiedząc, że Mikleo i tak to odkryje i tak, więc po co go okłamywać. 
- Czy ty chcesz znowu wylądować w szpitalu? Mówiłem ci, że masz się nie przemęczać i dużo odpoczywać, ten demon strasznie cię osłabił... – zaczął, a ja nie zamierzałem mu przerywać i uświadamiać mu, że to bardziej moja wina, niż tego pasożyta, którego w sobie mam. W końcu podczas naszej kłótni mało jadłem, mało spałem, nawet mało piłem... no i teraz jestem i niedożywiony, i może lekko odwodniony, i jeszcze tak tyćkę zmęczony. Jak chodzi o to ostatnie, to wydaje mi się, że to przez spanie na szpitalnym łóżku. 
- Spokojnie, Mikleo, przecież nic mi nie jest – starałem się go uspokoić, uśmiechając się do niego delikatnie. 
- Oczywiście, wyglądasz jak okaz zdrowia. Uciekaj mi spać, już. I na górę – pospieszył mnie, schodząc z moich kolan. No i tyle by było z naszego miło spędzonego czasu... Z niechęcią podniosłem się na równe nogi i rozciągnąłem się czując, jak coś mi tam w plecach strzyknęło. 
- A może potrzebujesz jeszcze w czymś pomocy? Aż tak bardzo spać mi się nie chce – troszkę go okłamałem, ponieważ nie chciałem go zostawiać samego. Dzieci spały, zwierzaki chyba były na zewnątrz, więc co ma tak tu samemu siedzieć...

<Owieczko? c:>

środa, 28 grudnia 2022

Od Mikleo CD Soreya

Westchnąłem cicho, nie komentując jego zachowania, jeśli bardzo musi i nie jest w stanie przeżyć bez poczytania dzieciom książki, niech już to uczyni ja i tak wiem, że moje zdanie jakiekolwiek, by nie było, nie zostanie wysłuchane. Mój panie ześlij mi siłę a jemu rozum, bo ciężko to widzę, jeśli się nie zmieni, to w końcu sam sobie zrobi krzywdę.
- Oczywiście, bo po co mnie słuchać - Mruknąłem pod nosem, wracając do kuchni, gdzie zabrałem się za naczynia, które pozostały w zlewie co uczyniłem bez zastanowienia, mimo że w sumie nie miałem już ochoty na sprzątanie, najchętniej sam położyłbym się spać, mimo że wiem o tym, iż nie mogę. A jednak mimo tego wszystkiego odczuwałem zmęczenie, które dawało mi z kość, najwidoczniej to ostatnie czatowanie przy łóżku męża naprawdę mnie wykończyło, na nasze wszystkich szczęście Sorey już wrócił do domu i wszystko jest z nim dobrze, chociaż powinien więcej odpoczywać, ale na to akurat wpłynąć już nie mogłem.
Rozmyślając tak o tym i tamtym, wszystkim i niczym zakończyłem mycie naczyń, umyłem ręce po płynie, mogąc teraz... Sam nie wiem co zrobić, sprzątać? Szczerze mówiąc, nie mam na to już ochoty, może chwileczkę sobie odpocznę, pięć może dziesięć minutek i gdy tylko wstanę, na pewno zabiorę się do pracy, w końcu zawsze potrafię sobie coś do pracy skończyć.
Postanawiając więc zrobić sobie kilka minut przerwy, kładąc się na kanapie, zamykając oczy na przysłowiowe pięć minut, a przynajmniej taki miałem zamiar.
Pięć minutek przerodziło się chyba w dwie godziny, co dostrzegłem od razu po otworzeniu swoich oczu, rozciągając się leniwie, rozglądając się po salonie, dostrzegając męża siedzącego w fotelu.
- Sorey? Dlaczego ty nie śpisz? - Zapytałem, przecierając dłonią zaspaną twarz.
- Chciałem troszeczkę ci się poprzyglądać, jesteś tak słodziutki, gdy śpisz - Odparł, uśmiechając się do mnie zadziornie, mimo że widać było po nim zmęczenie.
- Nie jestem słodki - Mruknąłem, pusząc delikatnie swoje policzki.
- Oczywiście mój mały słodki aniele - Odezwał się zadziornie, podchodząc do mnie, całując moje usta.
- Ty już nigdy nie zmądrzejesz - Zaśmiałem się, wtulając w jego ciało, mrucząc cicho pod nosem, okazując tym samy swoje zadowolenie.
- Takiego mnie sobie wybrałeś, nie możesz teraz narzekać, dobrze wiesz, zwrotów nie ma, już się ode mnie nie uwolnisz - Gdy to mówił, zaśmiałem się cicho, kręcąc swoją głową, mój kochany głuptasek.
- Nawet gdybym mógł, nie uczyniłbym tego - Zapewniłem go, nie odsuwając się od jego ciała, trwając tak jeszcze kilka chwil, nim w końcu odsunąłem się od jego ciała, patrząc w jego oczy.
- Idź odpocznij, miałeś przecież dużo leżeć, pamiętasz? - Przypomniałem mu, patrząc w jego oczy, głaszcząc po policzku, który wypadałoby ogolić, trochę drapie, a to nie do końca mi się podobało, jednak jestem w stanie mu to wybaczyć a wszystko to powodu jego niedawnej przygody z demonem.
 - Nie musisz się tak o mnie martwić, jestem dorosłym mężczyzną, który wie, kiedy ma odpocząć - Wyznał, oczywiście nie mogąc przyznać, że jest zmęczony, kim by w końcu był, gdyby musiał to przyznać.
- Możesz być dorosłym mężczyzną, mogącym radzić sobie bez mojej pomocy jesteś jednakże moim mężem i właśnie z tego powodu będę się o ciebie martwił, ile tylko trzeba, a trzeba bo ty o siebie nie martwisz się wcale - Wyjaśniłem, mówiąc mu tylko to, co myślałem i czułem, martwiąc się o ukochanego męża, którego ostatnimi czasy bardzo mi brakowało. Bo, mimo że byłem na niego zły to i też brakowało mi go bardzo dla tego teraz tak bardzo nie tylko martwię się o niego, ale i pragnę jego uwagi nadrabiając chwile długiego milczenia z naszej strony.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Jak zwykle Miki musiał przesadzać uważając, że nie powinienem się przemęczać. W końcu na pewno wypocząłem przez ten czas, co byłem w śpiączce, bo jak sama nazwa wskazuje, spałem. Logiczne, prawda? Poza tym, miałbym tak zostawić męża z tym wszystkim na głowie? Sam doskonale wiedziałem, jak ciężkie jest ogarnięcie domu, dzieci i zwierzaków na raz, dlatego też tym bardziej powinienem zebrać się w sobie i mu pomagać. A ja wypocznę sobie po śmierci. 
- Właściwie, troszkę zmęczony jestem i może bym się na chwilkę położył – przyznałem, rozciągając obolałe mięśnie. To akurat nie było przez to, że dzieci nie dały mi ani chwili wytchnienia, tylko przez to, że spędziłem kilka dni na bardzo niewygodnym łóżku i teraz odczuwam tego konsekwencje. Innego wytłumaczenia nie widziałem. 
- A może najpierw zjedz? Coś w żołądku musisz mieć, a wiem, że niewiele tego śniadania w szpitalu zjadłeś – odezwał się ze zmartwieniem. Szkoda jego nerwów na tak beznadziejną osobę jak ja, najlepiej będzie, jak zajmie się tylko sobą. I dziećmi, dzieci potrzebują go bardziej niż mnie, w końcu zawsze to mama jest najważniejsza, a ojciec to takie trochę dopełnienie. 
- Może faktycznie powinienem, głodny też trochę jestem – przyznałem, cicho wzdychając. Więc co nieco zjem, pomogę mu w sprzątaniu po obiedzie i dopiero wtedy położę się spać. 
- Także zjesz i będziesz mógł się kłaść spać – odpowiedział Mikleo, uśmiechając się do mnie delikatnie 
- I jeszcze pomogę ci w sprzątaniu – poprawiłem go, podnosząc się z kanapy i idąc za nim do kuchni. 
- Oczywiście, bo ci na to pozwolę – mruknął, co mi się tak nie do końca podobało. Przecież już dobrze się czułem, a jak się dobrze czułem, to mogłem mu pomagać, proste. 
Chciałem jeszcze pomóc Mikleo w rozkładaniu talerzy, ale okazało się, że już wszystko jest gotowe, a mi nie pozostało nic, jak tylko usiąść przy stole i poczekać, aż nasze pociechy wrócą z czystymi rączkami. Mikleo nie nałożył mi jakoś bardzo dużo, za co byłem m wdzięczny podejrzewając, że za dużo teraz nie mogę jeść, nawet jeśli bardzo tego chciałem. Po zjedzeniu przepysznego posiłku chciałem oczywiście pomóc Mikleo w sprzątaniu kuchni, ale oczywiście nie pozwolił mi na to, bo przecież medyk kazał mi odpoczywać... to było irytujące, gdyby w końcu było coś nie tak, na pewno zostałbym w szpitalu, a teraz jestem tutaj. Co prawda, trochę o ten wypis walczyłem, bo bez tej walki bym go nie dostał... no ale gdybym był w bardzo złym stanie, to nawet pomimo mojej walki by mnie nie wypuścili. 
- Tato, a poczytasz mi coś? – zapytała Misaki, uśmiechając się do mnie uroczo. 
- Ja tez chce bajke – odezwał się Merlin, wyciągając rączki w moją stronę. 
- Dzieciaki, dajcie tacie spokój, musi się teraz położyć... Sorey, ani mi się waż – dodał Mikleo zauważywszy, że biorę na ręce najmłodsze dziecko. 
- To tylko czytanie, nie jest aż tak męczące – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego delikatnie. Skoro Mikleo nie pozwolił mi sobie pomóc w sprzątaniu, to chociaż zajmę trochę dzieci, by mu nie przeszkadzało. 
- Jest, kiedy powinieneś iść spać... – zaczął, ale Misaki zaraz mu przerwała. 
- Tata poczyta nam tylko troszeczkę i damy mu spokój, obiecuję – powiedziała córka, chwytając moją rękę, by pociągnąć mnie na górę. Nie oponowałem i pozwoliłem się jej prowadzić, bo w końcu kim jestem, aby mówić nie mojej księżniczce...?

<Aniele? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Szczerze mówiąc, nie pojmowałem podejścia mojego męża, który zachowywał się bardzo nieodpowiedzialnie, czego i tak nie rozumiał, a nawet nie słuchał, gdy coś do niego mówiłem. Czasem mam wrażenie, że gadam do ściany, a nie człowieka, albo i nie w końcu małżeństwo ze ścianą byłoby dużo prostsze pod względem upartości, której ściana nie ma a mój mąż już tak.
Nie kłócąc się z nim, bo to i tak sensu nie miało, pozwoliłem mu nacieszyć się dziećmi, samemu grzecznie siedząc na nie za wygodnym łóżku. Rozumiejąc, dlaczego mój mąż nie specjalnie chciał tu przebywać, z drugiej jednak strony wciąż tego nie popierając.
- Dobrze, że pana widzę, tu wypis, o który prosił mąż, jednak zanim go wypuszczę, chce z panem zamienić kilka zdań na osobności - Medyk który właśnie zjawił się w pokoju męża, zaprosił mnie na rozmowę, z jakiegoś powodu nie chcąc rozmawiać przy mężu.
Naturalnie kiwnąłem więc posłusznie głową, wychodząc za medykiem z pomieszczenia, słuchając tego, co miał mi do przekazania.
- Proszę pilnować męża, to naprawdę uparty i nieodpowiedzialny osioł, niech dużo odpoczywa i jak najmniej się przemęcza, teraz naprawdę będzie mu to potrzebne - Wyjaśnił, z czym się zgadzałem, mój mąż to uparty osioł, z którym nie da się czasem dogadać, co jednak miałem zrobić? Taki już był, a ja takiego go właśnie kochałem. Upartego, ale zawsze tylko mojego.
- Zajmę się nim - Obiecałem, gdy medyk wypowiedział jeszcze kilka innych zasad, kto mój mąż będzie musiał przestrzegać po powrocie do domu, otrzymując dokumenty wypisujące męża ze szpitala.
 - Dostałem twój wypis i informacje odnośnie do twojego funkcjonowania poza szpitalem - Odezwałem się, wracając do pokoju, widząc gotowego do wyjścia męża i cieszące się z tego powodu dzieci.
- Funkcjonować? Będę funkcjonować tak jak zawsze - Stwierdził uparty, trzymając się swojego zdania. Oczywiście niech sobie wmawia, póki jeszcze nie wrócił do domu.
- Oczywiście, tylko ci się tak wydaje - Zgodziłem się z nim, naturalnie głosem pełnym sarkazmu nie zgadzając, się z nim nie chcą jednak teraz o tym dyskutować, na to przyjdzie pora, gdy znajdziemy się już w domu.
Nie poruszając, więcej tego tematu zabrałem męża i dzieci do domu gdzie myślałem przygotować jedzenie, aby coś Sorey i dzieci zjedli, przypilnować, aby mój mąż odpoczywał, a dzieci nie za bardzo go przemęczały, z powodu czego miałem sporo pracy, mimo że Sorey uparcie chciał zajmować się naszymi pociechami, nie słuchając mnie, mimo że słuchać powinien.
- Dość tej zabawy, proszę umyć rączki i przyjść do kuchni na obiad - Odezwałem się do dzieci, odciągając je od tatusia, który miał odpoczywać, a nie zajmować się dziećmi. 
- Dobrze mamo - Zawołali, jednocześnie chcąc już pobiec do łazienki, pozostawiając bałagan na stoliku, który już chciał sprzątać mój mąż.
- Chwileczkę - Zatrzymałem ich, patrząc wyczekującą - Nie zapomnieliście o czymś? - Zapytałem, unosząc jedną brew.
Nasze dzieci na szczęście bez słowa zrozumieli moje pytanie, sprzątając po sobie zabawki, które porozwalali, dopiero wtedy mogąc pójść do łazienki, myjąc swoje rączki.
- Zjesz z nami? Zrobiłem Polędwice z dorsza lekko wędzoną z ziemniakami i kapustą - Zapytałem, nie chcąc go zmuszać do jedzenia, jednocześnie mając nadzieje, że coś zje, chociaż troszeczkę, ale by było coś w żołądku.

<Pasterzyku? C:>

wtorek, 27 grudnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Szczerze , nie byłem zachwycony z powodu tego, że musiałem zostać w szpitalu, ale medycy nie chcieli mnie wypuścić. Znowu. I znowu mieli te same argumenty; że jestem za słaby, mój stan jeszcze się nie ustabilizował i że powinienem jeszcze tu zostać na obserwacji przez minimum kilka dni. Tak, oczywiście, na pewno zostanę w tym miejscu... nie ma mowy, i tak spędziłem tutaj zdecydowanie za długo i gdyby to ode mnie zależało, wypisałbym się już wczoraj wieczorem, no ale mąż rozkazał mi tutaj zostać, chociaż dlaczego, to nie wiem, przecież wszystko było już w porządku, poza tym, że cały czas mam w sobie demona, którego tak swoją drogą niezbyt wyczuwałem, ale to pewnie tylko dlatego, że bariera jest jeszcze silna. Cóż, na ten moment to nie jest problem, więc po prostu nie będę się tym przyjmował. 
- Zdecydowanie czułbym się lepiej, gdybym wrócił wczoraj do domu – przyznałem, biorąc do drugiej, wolnej ręki synka, który wyciągał swoje drobne rączki w moją stronę. Dobrze, że wcześniej udało mi się odłożyć szpitalne jedzenie na szafeczkę, bo w przeciwnym razie na pewno wszystko wylądowałoby na łóżku. Swoją drogą, to jedzenie nie było jakieś najlepsze, ale coś tam zjadłem, ponieważ naprawdę byłem głodny. I też jedzenie w końcu normalnie przechodziło przez moje gardło, w przeciwieństwie do poprzedniego tygodnia. 
- Tak, bo na pewno dałbyś radę wczoraj dotrzeć do domu. Lepiej słuchaj się medyków, oni znają się lepiej od ciebie – odparł Mikleo, siadając obok mnie na łóżku. Nie byłem do końca pewien, czy faktycznie tak bardzo się znają, skoro nie potrafili określić, co się ze mną działo... nawet nie jestem do końca pewien, po co mnie tutaj przenieśli... równie dobrze mogłem zostać w domu, gdzie miałbym nawet lepszą opiekę niż tutaj, nawet jeżeli mój mąż zamiast mną zajmowałby się dziećmi. 
- Kiedy wracasz do domu? – spytała mnie Misaki, przyglądając się mi z uwagą. Swoją drogą, nie powinna w tym momencie być w szkole...? Chociaż, już widzę, jak moja księżniczka idzie do szkoły, podczas kiedy ja leżę w szpitalu. Ledwo przekonywałem ją do tego, by chodziła po naszym powrocie z wyprawy i coś czułem, że nawet jak teraz wrócę, to i tak przez dłuższy czas nie będzie chciała z powrotem do niej chodzić, bo przecież będzie musiała mieć pewność, że wszystko ze mną w porządku. I co ja z tym dzieckiem mam...
- Dzisiaj, tylko musi jeszcze przyjść medyk, sprawdzić jak się czuje, a po tym zostaje mi tylko się przebrać i mogę wracać – wyjaśniłem jej, po czym pocałowałem ją w czubek nosa. 
- Och, czyżby? – spytał Mikleo, unosząc w powątpieniu jedną brew.
- Już się wypisałem – dodałem szybko, uśmiechając się niewinnie do męża. Już wczoraj mu mówiłem, że nie zamierzam tutaj spędzić jakoś bardzo dużo czasu. 
- A to jest bezpieczne? Nie powinieneś tutaj dłużej leżeć? – zapytała niepotrzebnie zmartwiona Misaki. Jak na swój wiek za bardzo przejmuje się problemami dorosłych, nie powinna w ogóle o nich myśleć, a skupić się na sobie i szkole. 
- Szybciej dojdę do siebie w domu, niż tutaj, a już na pewno będę bardziej najedzony – wyjaśniłem jej, troszkę poprawiając się na łóżku, gdyż było mi nieco niewygodnie. Z jednej strony Misaki, z drugiej Merlin, i oboje byli nawet troszkę ciężcy, więc już powoli zaczynało mi być niewygodnie, ale nie mówiłem o tym głośno, bo nie chciałem, by Mikleo mi je zabierał. Stęskniłem się za nimi strasznie i chciałbym jeszcze trochę się do nich poprzytulać, nawet jeżeli miałbym przypłacić to późniejszym bólem pleców. I tak mnie już teraz wszystko bolało, więc tak w sumie to jakaś niewielka różnica...

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Zmęczony i odrobinkę obolały z powodu złej pozycji do spania podniosłem głowę znad szpitalnego łóżka, kładąc dłoń na czole, ciężko wzdychając, dopiero po chwili zerkając na mojego ukochanego męża, który już nie spał, przyglądając mi się z uwagą.
- Sorey - Wyszeptałem cicho jego imię, bez ostrzeżenia mocno się do niego przytulając. Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę - Wyznałem, nie mogąc powstrzymać łez, łez szczęścia, które w tej chwili napływały mi do oczu.
- Nie płacz Miki, szkoda twoich łez - Szepnął, całując mnie w głowę, niepewnie również mnie przytulając. - Przepraszam cię, za wszystko, co powiedziałem, nie miałem tego na myśli, to zazdrość przejęła nade mną władzę, powiedziałem coś, czego bardzo żałuję i nie wiem, co zrobić, abyś mi wybaczył - Odezwał się zachrypianym głosem.
- Sorey ja już ci wybaczyłem, nie przejmuj się tym, było minęło najważniejsze, że żyjesz - Wyznałem, patrząc w jego oczy, uśmiechając się ciepło, naprawdę w tej chwili wszystko mu wybaczając.
- Jesteś dla mnie zbyt łaskawy - Odezwał się, głaszcząc mnie po policzku. Nie odpowiedziałem, mu na to wypowiedziane zdanie łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, teraz już nic nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia, on żyje i za to jestem wdzięczny memu Bogu.
- Kocham cię - Wyszeptałem, gdy nasze usta oderwały się, a my znów spojrzeliśmy w swoje oczy.
- I ja ciebie kocham mój aniele - Wyznał, całując wierzch mojej dłoni. - Co ja bym bez ciebie zrobił - Dodał, uśmiechając się łagodnie.
- Miałbyś klopry - Moje słowa rozbawiły naszą dwójkę, wygląda na to, że wszytko wraca do normy, a właśnie tego oboje najbardziej potrzebowaliśmy.
- Wybudził się Pan, to jakiś cód - Wchodzący do pokoju medyk nie ukrywał zaskoczenia, nazywając tę sytuację cudem. Gdyby tylko wiedział, co tak naprawdę dolegało mojemu mężowi.
Nie mogąc zostać tam już dłużej z powodu końca godzin odwiedzających, pożegnałem się z mężem, opuszczając szpital, ciesząc się z jego wybudzenia, musząc pójść jak najszybciej do moich kochanych dzieci, aby wszystko im opowiedzieć, a przynajmniej jednemu z nich podejrzewając, że nasz mały synek już zapewne spał, a nawet jeśli nie, to nie jestem pewien czy będzie zainteresowany czymś poza zabawkami..
Po powrocie do zamku opowiedziałem wszystko naszym dzieciom i Alishy ciesząc się wraz z nimi powrotem Soreya, Misaki skakała z radości, chcąc zobaczyć tatusia, już zaraz natychmiast, na co nie byłem w stanie się zgodzić, nikt przecież jej do szpitala nie wpuści, dla tego musiałem ją przekonać, do jutrzejszych odwiedzi, na co się zgodziła mimo wcześniejszej niechęci. Dzięki temu mogłem spokojnie położyć dzieci spać, porozmawiać z Alishą samemu kładąc się do łóżka, gdzie nareszcie po całym dniu mogłem odpocząć.

Dnia następnego jak obiecałem, musiałem zabrać dzieci do szpitala, Misaki już od rana nie dawała mi spokoju, dla tego musiałem wcześnie wstać, przygotować dzieci do wyjścia, nakarmić je i wyruszyć do szpitala gdzie leżał mój biedny mąż jedzący akurat śniadanie.
- Tata - Zawołała radośnie Misaki, podbiegając do szpitalnego łóżka, na które się wspięła, rzucając w ramiona taty.
- Dzień dobry księżniczko - Sorey mocno przytulił do siebie naszą córkę, ciesząc się z jej przyjścia.
- Cześć Kochanie jak się czujesz? Już lepiej? - Zapytałem, podchodząc do męża, łącząc nasze usta w szybkim pocałunku, podając mu Merlina, który również chciał przytulić się do tatusia.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Kiedy Mikleo zniknął, w domu zapanowała cisza. Gdyby ta istota nadal tutaj była, czułbym się z tym bardzo niekomfortowo, byłoby to dla mnie zbyt podejrzane i zastanawiałbym się, co takiego dla mnie szykuje. Teraz była to cisza bardzo przyjemna, która wręcz zachęcała do wypoczynku. I dom też wydawał się jakby tak bardziej przyjazny niż przedtem, a już na pewno sprawiało wrażenie bardziej bezpiecznego. Zerknąłem w stronę drzwi do piwnicy, które zostały zamknięte za pomocą magii. Gdybym nie wiedział, że jest w niej zamknięty ten demon, jak to go określił Mikleo, nie powiedziałbym, że ktoś w niej się znajduje. Albo że w ogóle on tu jeszcze gdzieś jest. Pewnie dlatego, że zaklęcie jest świeże i silne, później może być gorzej, ale na razie będę miał z ni pokój. 
Powoli wstałem z podłogi i skierowałem się w stronę najbliższego łóżka, czyli w moim przypadku była to kanapa. W końcu czułem, że mogę iść spać i kto wie, może kiedy następnym otworzę oczy, obudzę się w tym prawdziwym świecie...? Oby Mikiemu nic się przeze mnie nie stało. Może jednak lepiej było, gdybym skończył ze sobą, tak jak sugerował mi demon? Wtedy miałem pewność, że mój mąż będzie bezpieczny, a teraz już sam nie jestem pewien. Chyba niepotrzebnie odmówiłem mu za pierwszym razem, a teraz już na to za późno. Jeżeli nie znajdziemy żadnego pomysłu, dzięki któremu moglibyśmy się pozbyć demona ze mnie, w końcu będę musiał mu ulec. Jak nie serce, to demon, ciekawe, co pierwsze mnie zabije...
Kiedy następnym razem otworzyłem oczy, zdecydowanie nie byłem w domu, czy w tym wyimaginowanym, czy też tym prawdziwym. Byłem w szpitalu, i czułem się okropnie. Byłem, o dziwo, jeszcze zmęczony, głodny i spragniony, i jak zmęczenie odczuwałem wcześniej, tak głodu i pragnienia nie czułem ani trochę. Słońce za oknem chyliło się już ku zachodowi, więc była dosyć późna pora... tak właściwie, nie miałem pojęcia, jak długo byłem w tej dziwnej śpiączce. Czas w miejscu, w którym byłem uwięziony, mógł płynąć nieco inaczej niż tutaj. Dla mnie to mogła być chwila, tutaj już mogły minąć godziny. Albo dni. 
Oczywiście mój mąż znajdował się w pokoiku wraz ze mną. Spał w pozycji bardzo niewygodnej, gdyż siedział na krześle, a górną połowę swojego ciała położył na łóżku, na którym leżałem. I przez cały ten czas ściskał delikatnie moją dłoń. Albo go to połączenie i późniejsza walka go tak zmęczyły, albo trochę przeżył to moje nagłe zapadnięcie w śpiączkę... albo raczej nie, był na mnie mocno zły, przez tydzień się od mnie nie odzywał. Chyba jeszcze nigdy tak długo się do mnie nie odzywał. Chyba najgorszy tydzień w moim życiu, kolejnego takiego nie przeżyję... 
Nie chcąc wybudzać Mikiego ze snu, zacząłem kciukiem gładzić jego dłoń, cierpliwie czekając, aż się obudzi. Zdecydowanie nie powinien zasypiać w takiej pozycji, bo później będzie cały obolały, ja już coś o tym wiem. Powinien wrócić do domu i położyć si w wygodnym łóżku, a nie tylko tu siedzieć ze mną i niszczyć sobie zdrowie. Dzieci na pewno za nim tęsknią, i zwierzaki, nie możemy zapominać o zwierzakach, zwłaszcza o Cosmo, który próbował mnie ostrzec przed tym całym demonem, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Pies skądś musiał go wyczuć... to dopiero niesamowite. Wyjdę z tego szpitala i dam mu coś dobrego do jedzenia za to. I będę starał się wydostać stąd jeszcze tego samego dnia, bo  po co mam tu siedzieć. Najchętniej już teraz podjąłbym ku temu jakieś kroki, ale nie chcę wybudzić Mikleo, bo przecież będzie na mnie jeszcze o to zły, nadal nie wiedziałem, czy mi wybaczył moje zachowanie, czy jeszcze nie, więc wolałem nie ryzykować z nim kolejnej kłótni, na którą nie miałem siły. 

<Owieczko? c:>

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Nie mogąc tak pozostawić męża bez pomocy, musiałem połączyć się z nim jeszcze raz, póki miałem jeszcze siłę pojawiając się w tym nieszczęsnym domu mającym na celu emitować nasz dom rodzinny trochę zbyt jasny, cichy i idealny, ale gdyby nie te szczegóły chyba byłbym w stanie uwierzyć, że jestem w domu.
- Sorey jesteś tu? - Kolejny raz próbowałem go odnaleźć w niby to tak znajomym, a jednocześnie tak obcym domu.
- Tu jestem - Usłyszałem czyjejś głos, głos nienależący do mojego męża tylko do... Demona, demona który pojawił się przede mną, przypominając.. Mnie, tylko dlaczego właśnie mnie?
- Nie jesteś moim mężem - Mruknąłem, uważnie mu się przyglądając, robiąc kilka kroków w tył, nie chcąc, aby to coś znajdowało się zbyt blisko mnie, nie wiadomo, w końcu czego mogę się po nim spodziewać. - Czego ode mnie chcesz? - Dopytałem, marszcząc brwi.
- Chce, abyś się stąd wyniósł, przeszkadzasz mi - Mruknął, uśmiechając się do mnie w sposób naprawdę nieprzyjemny, ja to się tak nie uśmiecham.
- W? - Wzrokiem poszukiwałem męża, wciąż uważając na istotę stojącą przede mną.
- W męczeniu twojego głupiego męża, na który zasłużył sobie na to, co go spotkało, skrzywdził cię i oboje to wiemy - Demon starał się mnie przekonać do odpuszczenia walki o męża. On naprawdę myśli, że mu się to uda, najwidoczniej jest głupszy, niż mi się wydawało.
- Sorey - Dostrzegając mojego męża, zignorowałem demona, którego przypadkiem chyba wkurzyłem.
- Miki uważaj! - Krzyknął, wskazując mi demona, który chwycił mnie, przyciskając do ściany, mocno ściskając moją szyję. - Zostaw go - Usłyszałem, starając się uwolnić z uścisku demona.
- Znasz zasady, oddasz mi swoją duszę a wtedy go puszcze - Gdy usłyszałem słowa demona, poczułem niepokój wymieszany ze złością, nikt nie odbierze mi męża, nikt a nikt.
- Dobrze - Sorey poddał się, czym zadowolił demona uwalniającego mnie z uścisku.
Nie mogąc na to pozwolić, sam musiałem wsiąść sprawy w swoje ręce, za pomocą swoich mocy uderzając demona, którego jeszcze bardziej rozdrażniłem, walcząc w obronie osoby, którą kocham, uważając na jego podstępy, używając swojej tajemnej mocy demona, zamykając go w piwnicy, z której wyciągnąłem mojego męża, zamykając drzwi na przysłowiowy klucz.
- Musimy pozbyć się tego demona z ciebie na dobre - Odezwałem się zmęczony, patrząc na twarz męża, który bez słowa przytulił się do mnie co i ja odwzajemniłem, tak bardzo ciesząc się z możliwości zobaczenia go i dotknięcia.
- Przepraszam, przepraszam za wszystko, on ma racje, zasłużyłem sobie na to - Wyszeptał, nie odsuwając się od mojego ciała, mocno wciąż mnie ściskając.
- Nie mów tak, nie zasłużyłeś sobie na to, co on chciał zrobić - Wyszeptałem, powoli zaczynając wyślizgiwać się, z jego ramion nie mogąc już stać o własnych siłach.
- Miki? Co się dzieje? - Przestraszony podtrzymał mnie, sadzając na ziemi.
- Nic, łączność tracę, nie mogę być tu cały czas, muszę wracać - Przyznałem, uśmiechając się do niego łagodnie.
- Wracaj, nie chce, aby coś ci się przez mnie stało - Przyznał, kładąc dłonie na moich policzkach, zbliżając się do mojej twarzy, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, którego tak bardzo pragnąłem i za którym tak bardzo tęskniłem, pogłębiając pocałunek, który przerwałem. Czując, że muszę już wracać.
- Obiecaj mi, że wrócisz do mnie - Poprosiłem, nie będąc w stanie usłyszeć odpowiedzi, wracając do szpitala, gdzie znów wszystko było jak dawniej.
- Sorey, wracaj do mnie - Odezwałem się, zmęczony patrząc na twarz nieprzytomnego męża.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem pewien, czy powinienem ufać swoim oczom, bo w tym miejscu nic nie wydawało się prawdziwe. Normalnie zignorowałbym pojawienie się kolejnego Mikleo, który pewnie zacząłby mnie oczerniać, mówić jak bardzo mnie nienawidzi, i jak to zniszczyłem mu życie samym swoi oddychaniem, ale ten był jakiś... inny. Po pierwsze, to wyglądał inaczej, nie tak pięknie i nieskazitelnie jak każdy, którego do tej pory widziałem, a bardziej jak ktoś zmęczony, podłamany. I zachowywał się też troszkę inaczej, trochę niepewnie i tak, jakby nie znał tego miejsca. Oraz, co najdziwniejsze, nie wiedział, że tu jestem. I tak nagle zniknął... czemu miałby znikać? A może to jakaś dziwna pułapka zastawiona przez to coś, co mnie nawiedza? Nie mam pojęcia co to jest, czego ode mnie chce i co on tutaj robi i dlatego powinienem zachować dystans do  wszystkiego co tutaj widzę. 
A co, jeżeli to nie jest pułapka? Co, jeżeli mój mąż znalazł sposób, aby się tu do mnie jakoś dostać? Podszedłem niepewnie do dziury, do której spadł chyba mój mąż, i jedyne, co w niej zauważyłem, to ciemność. Kompletne przeciwieństwo do tego, co można było dostrzec za oknami. Nieważne jednak, przez jakie drzwi przeszedłem, zawsze wracałem do domu, więc jeżeli przez to przejdę, też czysto teoretycznie wrócę do domu... w tym samym momencie dziura zaczęła się tak jakby sama naprawiać, więc szybko zdecydowałem się do niej wskoczyć. 
Tak jak myślałem, znalazłem się w salonie na dywanie. Podniosłem się obolały z ziemi mając wrażenie, że uderzyłem o tę ziemię bardzo mocno. Rozejrzałem się dookoła, ale tu się raczej nic nie zmieniło.. 
- Mikleo? – zapytałem cicho, idąc w głąb dom. 
- Stęskniłeś się? – usłyszałem za sobą cichy, pełen jadu głos i już wiedziałem, że to nie on. Odwróciłem się w stronę głosu uważnie przyglądając się temu Mikleo. Tak, tamten wyglądał zdecydowanie inaczej, tak bardziej prawdziwie, a on był zdecydowanie za idealny. 
Zignorowałem go i dalej zacząłem przeszukiwać dom. Fałszywy Mikleo chodził za mną przez cały ten czas, zaczepiając mnie i przeszkadzając, jakby chciał jak najbardziej uniemożliwić mi przeszukanie każdego zakamarku. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś na rzeczy jest, a ja znowu nie wiedziałem, co i dlatego też nie przestawałem tego robić. Zainteresowało mnie jedno pomieszczenie, a mianowicie piwnica, ponieważ drzwi do niej były zamknięte. Do tej pory zawsze każde pomieszczenie było otwarte, aż do teraz...
- Dobrze, wystarczy tego – usłyszałem za sobą wściekły głos i nim jakkolwiek zdążyłem zareagować, coś cisnęło mnie o ścianę z wielką siłą. – Jestem tu dla ciebie, mówię ci wszystko to, co zawsze chciałeś usłyszeć, poświęcam ci każdą moją wolną sekundę i co? Nadal za nim patrzysz? Zaczynam być zazdrosny, wiesz? – wysyczał fałszywy Mikleo, przyglądając mi się z pogardą. Teraz już miałem pewność, że mój prawdziwy mąż gdzieś tu jest. Jakim cudem się tu znalazł, nie mam pojęcia, ale natychmiast musi opuścić to miejsce. Nie jest tu bezpiecznie. 
- Wypuść go, a dam ci wszystko, czego chcesz – wymamrotałem z trudem czując, że mam coraz mniej powietrza. Istota również to zauważyła i już po chwili opadłem na podłogę, mogąc w końcu normlanie oddychać. 
- Kuszące, ale ja go tu nie trzymam. Sam się tutaj przypałętał, nie chciałem go tutaj. Może opuścić to miejsce kiedy tylko chce, w przeciwieństwie do ciebie. Ale mógłbyś trochę ten proces przyspieszyć – powiedział, klękając kilka centymetrów przede mną. 
- W jaki sposób? – zapytałem, oczywiście mu nie ufając. 
- Wystarczy, że ze sobą skończysz. Ty będziesz miał spokój, którego tak pragniesz, ja będę nasyty na następne kilka lat, a twój mąż się stąd wydostanie. Jak widzisz, wszyscy będą szczęśliwy – wyjaśnił, uśmiechając się do mnie uroczo. W tym momencie podobieństwo do mojego męża było porażające i gdybym nie wiedział, że to nie jest on, na pewno bym się nabrał. 
- Nie jestem głupi – odpowiedziałem, powoli podnosząc się do siadu. Miki nie przeżyłby mojej śmierci, o czym doskonale zdawałem sobie sprawę, więc nie mógłbym mu tego zrobić. Zresztą, jak sam przyznał, mój mąż może stąd wyjść w każdej chwili, więc wystarczy, że go znajdę i przekonam, by stąd odszedł. 
- Skoro moje słowa cię nie przekonują, to może krzyki twojego anioła będą bardziej przekonujące – odpowiedział bezuczuciowo i zniknął. Co on zamierza mu zrobić? Mimo, że nie byłem w najlepszej kondycji, podniosłem się na równe nogi i skierowałem się do piwnicy, która już była otwarta. Oby Mikleo nic się nie stało, bo nigdy sobie tego nie wybaczę... 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Bylem zagubiony niczego nie pojmując, co tu się dzieje? W co on się wpakował? Słysząc niewyraźnie ostatnie słowa męża, sprawdziłem znamię na jego ciele, odczuwając coraz to większy niepokój. To nie była śpiączka, nie taka zwyczajna, w którą można wpaść po wypadku, mój mąż był ofiarą, czegoś potężnego co za wszelką cenę chciało go zabić.
~ Demon - Usłyszałem w myślach głos Mormo, który nagle zainteresował się całą sprawą jak miło z jego strony, w końcu lepiej późno niż wcale. A coś tak czuję, że on w tej chwili naprawdę mi pomoże.
- Wiesz co to za demon? - Zapytałem, mając nadzieję, że chociaż trochę rozjaśni mi tę sytuację.
~ Nie wiem co to za demon, wiem tylko, że niewiele czas ci zostało, musisz go uwolnić od demona, nim ten go zabije - Odezwał się, nim całkowicie zamilkł, niby taki zły a czasem naprawdę jest w stanie mi pomóc.
~ Sorey słyszysz mnie jeszcze? - Próbowałem się z nim skontaktować, teraz gdy wiem, że żyje, zrobię wszystko, aby mu pomóc.
Nie uzyskując już odpowiedzi, wstałem z krzesła, podchodząc do drzwi, które szybko zamknąłem, nie chcąc, aby ktoś tu wchodził lub znów się odzywał, przeszkadzając mi w myśleniu.
Wróciłem do męża, od razu po zamknięciu drzwi skupiając się na śladzie pozostawionym przez istotę siedzącą w moim mężu. Ja demona mogłem w sobie mieć, znosząc jego chumorki, ale on, on nie, nie poradzi sobie z udźwignięciem tego ciężaru, jakim jest demon.
- Sorey nie martw się, wyciągnę cię nawet za cenę własnego życia - Obiecałem, całując go w dłoń, dotykając dłonią śladu pozostawionego na jego ciele, zamykając oczy, łącząc się z demonem siedzącym w jego ciele, starając się zamienić z nim kilka zdań, aby pojąć co, go sprowadziło do mojego męża.
~ Anioł we własnej osobie - Usłyszałem, w głowie lekko się napinając, to nie głos mojego demona, to coś innego coś brzmiącego zdecydowanie bardziej od potwór.
~ Kim jesteś i czego chcesz - Zapytałem, nie otwierając oczu, podświadomie bojąc się, co może się stać, gdy to uczynię.
~ Otwórz oczy, a sam się przekonasz - Zwrócił się do mnie głosem, który tak dobrze znałem, to mój głos, mój tylko bardziej jadowity i nie oschły.
Nie mogłem, nie chciałem. Czułem, że to, co zobaczę, nie będę w stanie zwalczyć, nie teraz.
Wycofałem się, musząc wziąć kilka głębokich wdechów, otwierając swoje oczy, jeszcze bardziej martwiąc się o swojego męża.
- W coś ty się wpakował? - Zapytałem, tak jakbym oczekiwał, odpowiedzi od męża niczego nie rozumiejąc, skąd to coś znalazło się w jego ciele? Niczego już nie pojmuje.
Biorąc kolejny głęboki wdech, położyłem dłonie na jego głowie, łącząc się z jego myślami.
- Sorey? - Zawołałem, gdy znalazłem się w jego podświadomości przypominającej nasz dom. Słysząc wokół hałasy, czując na sobie czyjeś spojrzenie, niczego niestety nie widząc. - Kto tu jest? - Odezwałem się, szukając wzrokiem czegoś lub kogoś znajdującego się w tym samym pomieszczeniu.
- Mikleo? - Słysząc głos Soreya, odwróciłem głowę w jego stronę, odczuwając ulgę, on żyje, mój biedny mąż.
- Sorey.. - Zacząłem, znów słysząc ten dziwny hałas, nim jednak zareagowałem, pod moimi nogami podłoga załamała się, a ja spadłem do dziury, otwierając oczy.
To coś nie chciało, abym go wyciągnął, utrudniając mi z nim komunikację.
- Wyciągnę cię stamtąd, obiecuję - Szepnąłem, w duchu odczuwając już ulgę z samej możliwości usłyszenia i przez chwilę nawet zobaczenia go..

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem pewien, jak długo trwał ten koszmar w którym przebywałem, ale gdybym nie wiedział, że to wszystko jest jedynie iluzją, pewnie postanowiłbym z tym wszystkim skończyć. Kimkolwiek, albo raczej czymkolwiek, bo to nie mogły być żadne osoby, były istoty, które mnie nawiedzały, nie dawały mi chwili wytchnienia i wytykały mi wszystkie przewinienia, jakich kiedykolwiek się dopuściłem i o jakie zawsze się obwiniałem. Przybierały różne postacie, najczęściej był to oczywiście Mikleo, który twierdził, że zniszczyłem mu życie, że jestem zarówno beznadziejnym ojcem, jak i beznadziejnym mężem, który nie potrafił wywiązać się ze swoich obowiązków, i że inni mężczyźni, jakich spotkał w swoim życiu, byli lepsi ode mnie. Czasem pojawiały się dzieci, Misaki i Yuki, wypominający mi wszystkie błędy rodzicielskie. Nawet raz pojawiła się pani Caitlyn dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem, czyli słaba, blada, wychudzona, ledwo trzymająca się na nogach. To spotkanie chyba przeżyłem najgorzej, dobrze, że do tej pory pojawiła się tylko raz. 
Nie potrafiłem opuścić tego miejsca. Przez jakiekolwiek drzwi czy okno bym nie przeszedł, zawsze kończyłem w moim własnym domu, znaczy, jego iluzji. Czas zdawał się nie mijać, zawsze było tu widno pomimo tego, że miałem wrażenie, iż mijają długie godziny. Nie odczuwałem głodu czy pragnienia, a jedynie zmęczenie, ale nie mogłem iść spać. Znaczy, próbowałem, ale te twory mi na to nie pozwalały. 
W pewnym momencie miałem serdecznie dosyć tego wszystkiego i zamknąłem się sypialni, drzwi blokując szafą. Potrzebowałem chwili ciszy, by pomyśleć i zastanowić się, co dalej. Zmęczony przesuwaniem szafy usiadłem na podłodze, podpierając plecami ścianę. Jeżeli coś się tutaj pojawi przysięga, że z czystym sumieniem wywalę to przez okno...
Nic się jednak nie pojawiło, dlatego mogłem chociaż na chwilkę się wyciszyć, pomyśleć i ustalić, co się stało. Ostatnie, co pamiętałem z tego realnego świata, to moment, w którym wróciłem z Misaki do domu. Byłem bardzo zmęczony, więc postanowiłem się położyć... ale przed tym Cosmo ewidentnie starał się mnie odwieźć od tego pomysłu. Jakby wiedział coś, czego nie wiedziałem ja... tak więc wychodzi na to, że jestem dosłownie w jednym wielkim koszmarze, z którego nie mogę się wybudzić. Dlaczego? Mikleo na pewno zauważył, że coś jest ze mną nie tak, nawet, jeżeli się do mnie nie odzywał... a może po prostu nie mógł mnie wybudzić? To niedobrze, bo jeżeli się stąd szybko nie wydostanę, to chyba oszaleję. Może będę mógł się z nim skontaktować dzięki naszemu paktowi? Nie wiem, czy jest to możliwe, podczas kiedy ja śnię, ale muszę spróbować. Mikleo jest moim jedynym ratunkiem tej chwili... Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem maksymalnie skupić się więzi z moim mężem. 
~ Mikleo...? – zapytałem i miałem wrażenie, że to do niego dotarło, bo gdzieś tam w środku wyczułem gwałtowne emocje, które z pewnością nie należały do mnie. A skoro nie do mnie, to musiały do mojego męża. Odpowiedzi jednak żadnej nie usłyszałem i nie byłem pewien, czy tak właśnie powinno być. ~ Mikleo, słyszysz mnie? 
~ Sorey? – jego głos był dla mnie ledwo słyszalny, ale był. Czyli może mnie usłyszeć... ~ Co się dzieje?
~ Nie wiem, jestem uwięziony w jakimś koszmarze i nie mogę z niego uciec. Nie możesz zrobić czegoś, by mnie obudzić? – zapytałem szybko czując, że to nie jest stabilne połączenie i w każdej chwili może zostać ono przerwane, nie mówiąc już o tym, że osłabia mnie to wszystko jeszcze bardziej. 
~ Nie mogę. Leżysz w szpitalu, lekarze stwierdzili u ciebie śpiączkę i nie wiedzą, skąd się ona wzięła. Ja też nie wiem. Gdybym wiedział, co ją spowodowało, może mógłbym ci pomóc. 
Jestem w śpiączce...? Ale jak? Dlaczego? Nie mam pojęcia, co mogło ją spowodować, nie czułem się ostatnimi czasy najlepiej, to prawda, ale wątpię, że zapadłem w śpiączkę tylko dlatego, że mało jadłem i spałem... Opuściłem wzrok na swoje dłonie i wtedy zainteresowało mnie zaczerwienie na nadgarstku. Odwinąłem nadgarstek i zauważyłem, że na przedramieniu miałem jasnoczerwony ślad w kształcie czyjejś dłoni. Jak szedłem spać, także się tam znajdował, tylko wtedy był on w kolorze jasnoróżowym i niezbyt przypominał tę dłoń. Czy to może być poszlaka dla mojego męża? Naturalne to nie jest, więc warto spróbować. 
~ Pod rękawem koszuli mam jakieś znamię w kształcie dłoni... Mikleo? Jesteś tam? – zapytałem , ale odpowiedzi już nie usłyszałem. Czy moja wiadomość zdążyła do niego dotrzeć? Oby, bo to jedyne, co dla niego miałem. 

<Owieczko? c:>

niedziela, 25 grudnia 2022

Od Mikleo CD Soreya

Siedziałem przy nim przez cały czas, starając się zrozumieć, co się mu stało, nie odstępując go na krok, ciągle wypytując medyków o to, co działo się z moim mężem, oni niestety nie byli w stanie mi nic powiedzieć, nie wiedząc, co mu dolega, czym jeszcze bardziej mnie załamywali, co ja mam teraz robić? Co mam powiedzieć dzieciom? Gdy sam nie wiem nic.
- Sorey co się z tobą dzieje? Jak mam ci pomóc? - Zapytałem, tak jakbym liczył na jego odpowiedź, chwytając jego dłoń.
- Musi pan już opuścić szpital, jest pora nocna - Jeden z medyków zjawił się w pokoju mojego męża, przypominając mi o godzinie wskazanej na zegarze.
- Proszę, chce tu jeszcze zostać - Poprosiłem, tak bardzo nie chcąc stąd iść, bojąc się o jego stan zdrowia, który był wielką zagadką tak dla mnie, jak i dla samych medyków.
- Nie może pan tu zostać, proszę zjawić się tu jutro, dziś czas się skończył - Nie mogąc już dłużej tu zostać, nachyliłem się nad mężem, całując jego czoło.
- Kocham cię i czekam na twój powrót - Wyszeptałem, opuszczając szpitalną salę, wychodząc ze szpitala, musząc iść do zamku, gdzie znajdowały się nasze dzieci. Merlin jak zwykle spał zmęczony zapewne zajęciami zorganizowanymi przez Alishe nie czekając na mój powrót, Misaki natomiast spać nie mogła, wyczekując mojego powrotu do zamku.
- I co z tatą? Obudził się? - Zapytała, zmartwiona, martwiąc się bardziej o swojego tatę, niż powinna.
- Nie, skarbie nie obudził się - Przyznałem, przytulając ją do siebie, nie chcąc aby płakała, moja mała gwiazda. - Nie płacz, tatuś wroci - Starałem się ją pocieszyć.
- Obiecujesz? - Zapytała, pociągając noskiem, moje biedne dziecko, serce mnie boli, gdy widzę, jak cierpi, nie mogąc nic z tym uczynić.
- Obiecuję, uczynię wszystko, aby tatuś do ciebie wrócił - Przysiągłem, całując ją w czoło, naprawdę będąc w stanie zrobić wszystko dla mojego dziecka. - A teraz chodź, położymy się już spać - Poprosiłem, kładąc się z nią do łóżka, przytulając do siebie, leżąc tak przy niej, aż nie zasnęła, samemu nie mogąc zasnąć, cały czas myśląc o tym, jak pomóc mojemu mężowi, wydostać się ze śpiączki, w którą wpadł z niewiadomych powodów..

Dnia następnego znów zjawiłem się w szpitalu z samego rana, trwając przy nim przez cały czas, próbując się czegoś dowiedzieć czy to od medyków, czy to na własną rękę sprawdzając jego stan zdrowia, zapomogą moich mocy czując, jak gdybym uciekało z niego życie, tylko dlaczego? Nic się z jego sercem nie działo, innych chorób również nie odczuwam co więc się z nim dzieje? Skąd ta śpiączka? Nic już nie rozumiem, przecież nie był w stanie umierającym, czy to moja wina.
Załamany i jednocześnie zagubiony trwałem przy nim, próbując dojść do tego, jak mam mu pomóc.
- Taki z niego anioł, a nawet komuś sobie blokiem nie może pomóc - Słyszałem co jakoś czas drwiny pacjentów, które nie bolały mnie tak bardzo, jak to, że mieli racje, jestem aniołem, a nawet mężowi pomóc nie mogę.
- Sorey co się dzieje? Nic nie rozumiem - Wyszeptałem, przez cały czas mocno ściskając jego dłoń, zastanawiając się, co przeoczyłem i jak mam wyciągnąć go z tej śpiączki...

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Kiedy następnym razem otworzyłem oczy, wcale nie czułem się lepiej. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że czułem się gorzej niż przed położeniem się, a przecież powinno być odwrotnie... powoli podniosłem się do siadu i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, ciężko oddychając. Gdybym mógł, to bym się w ogóle nie budził, ale coś mi nie pozwalało na to. Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się dookoła, czując, że coś jest nie tak... tylko co? To jest mój dom, tego mogłem być pewien, tylko coś za jasno było jak na tę porę roku i na to, że trochę się przespałem. Chyba, że nie spałem za długo, wtedy to się może obronić, ale poza tym coś tu jeszcze nie grało. I jeszcze ta cisza, która wręcz mnie dobijała. 
Właśnie, cisza. Przecież w domu jest Mikleo, dzieci, zwierzaki... Przecież zanim położyłem się, Cosmo szalał wokół mnie jakby nie chciał, aby zasypiał. Wstałem z łóżka i powoli zacząłem rozglądać się po całym domu. Zacząłem mieć dziwne wrażenie, że to wcale nie jest mój dom, tylko miejsce, które stara się je imitować. To mi się ani trochę nie podobało, co się dzieje? Gdzie są wszyscy?
- No proszę, proszę, królewicz w końcu wstał – nagle usłyszałem za sobą pełen cynizmu głos, który doskonale znałem. Odetchnąłem z ulgą i odwróciłem się w stronę mojego męża z uśmiechem na twarzy. Już się bałem, że... nie wiem, po prostu cieszyłem się, że go słyszę i widzę, nawet jeżeli miałby na miałby się na mnie złościć. Cieszyłem się, że w ogóle się do mnie odezwał. Tyle dni milczenia i wyrzutów sumienia, które powoli mnie zabijały, że teraz ten cynizm mi ani trochę nie przeszkadzał. Odezwał się do mnie, i tylko to się dla mnie liczyło. 
- Miki! Jak dobrze, że cię widzę, przepraszam, ja... – zacząłem, ale moja wypowiedź zaraz została przerwana. 
- Przepraszam. I co mi po twoim przepraszam? Jedyne, co potrafisz robić, to przepraszać, a i tak to potrafisz zepsuć. Im dłużej jestem z tobą w związku, tym większą ochotę mam cię zostawić. Arthur jest zdecydowanie lepszy od ciebie, i to pod każdym względem. Przystojniejszy, sprawniejszy, a jak całuje... szkoda, że wtedy nas nakryłeś. Nie chciałem, aby przestawał. Jak zwykle wszystko musisz rujnować – z każdy wypowiedzianym przez niego słowem czułem, jakby wbijał mi niewidzialne ostrze w serce. 
- Czemu mi to mówisz? – zapytałem cicho, patrząc na niego z bólem w oczach. 
- Ponieważ za długo to w sobie trzymałem i uznałem, że najwyższa pora, by o wszystkim ci powiedzieć. Chcę, abyś wiedział, że zniszczyłeś mi życie. Żałuję, że poświęciłem wtedy swoje życie za ciebie, to ty powinieneś wtedy zostać zabity. I dzieci, jak dobrze, że zdecydowanie więcej odziedziczyły po mnie niż po tobie, chociaż i tak żałuję, że mają tak żałosnego ojca, jak ty. Arthur w tej roli sprawdziłby się lepiej, niż ty. Albo Phil... – i znowu zaczął mówić wszystko to, czego najbardziej się bałem. Z jednej strony wierzyłem temu Mikleo, ale też odzywał się we mnie drugi głos, który też słyszałem wcześniej. Ten który mówił mi, że coś tu nie gra i że to nie jest mój dom. 
- Nie. Nie jesteś moim mężem. Mikleo nigdy nie wypowiadałby się w ten sposób – powiedziałem to głośno, próbując w to uwierzyć tak w stu procentach. 
- Tylko tak ci się wydaje, ponieważ zawsze siedziałem cicho. Ale skoro już umierasz, to lepiej, abyś wiedział, jak bardzo zniszczyłeś mi życie. 
Umieram? O czym on mówił? W ostatnim czasie nie czułem się najlepiej, ale żebym umierał...? Nie, nie, coś tu jest nie tak, musi być nie tak. Wyminąłem go i skierowałem się od drzwi czując, że koniecznie muszę opuścić to miejsce, ale kiedy tylko przeszedłem przez drzwi wyjściowe, trafiłem znowu do swojego domu. Co tu się dzieje...? Gdzie jest mój mąż i gdzie ja jestem? 

<Owieczko? :3>

Od Mikleo CD Soreya

 Zajmując się Merlinem, zwróciłem uwagę na moją małą córeczkę, która poprosiła mnie o odgrzanie jej obiadu, czego nie mogłem zignorować, od razu idąc do kuchni, gdzie zabrałem się do pracy, zwracając również uwagę na męża śpiącego na kanapie, do którego podszedłem od razu po odgrzaniu córce posiłku.
- Sorey? Idź położyć się do sypialni - Odezwałem się, delikatnie go szturchając, uciszając psa, który przez cały czas głodno szczekał trochę mnie tym już denerwujący.
- Sorey? - Powtórzyłem widząc, że nie reaguje, cicho wzdychając, najwidoczniej jest bardzo zmęczony, no nic dam mu spokój spróbuję za godzinę lub dwie niech odpocznie, ostatnio naprawdę dużo robił, gdy ja cóż ostatnio nie specjalnie się popisałem jak mąż i rodzic za bardzo się złoszcząc, a za mało myśląc o rodzinie.
- Mamo czy z tatą, aby na pewno wszystko w porządku? - Zapytała zmartwiona Misaki, stojąca w progu kuchni.
- Oczywiście skarbie, nic tacie nie jest, nie musisz się martwić, zajmę się tatusiem - Obiecałem, głaszcząc ją po głowie.
- I nie będziesz już na tatusia się gniewać? - Na te słowa lekko się zmartwiłem, nie chciałem, aby nasze dzieci były wciągane w nasze konflikty, to sprawa między mną a ich tatą nie powinny nigdy wiedzieć, że coś jest nie tak.
- Nie będę, obiecuję - Odpowiedziałem, od razu czując się źle z powodu mojej złość, bo może i była zasłużona, jednak nie powinna być zauważalna przez dzieci. - A teraz chodź. Zjedz, tatuś się postarał dla ciebie - Dodałem, uśmiechając się do dzieci, Misaki na szczęście nie zadawała więcej pytań, idąc do stołu, grzecznie zabierając się za jedzenie swojego obiadu.
Przez następne kilka godzin zajmowałem się dziećmi, od czasu do czasu starając się wybudzić męża ze snu, co wciąż mi nie wychodziło. I o ile na początku się tym nie przejmowałem, wiedząc jak bardzo jest zmęczony, z czasem zacząłem czuć niepokój, coś było nie tak, on nigdy nie spał tak długo i tak twardo, co się dzieje? Mój panie co się z nim dzieje? Zmartwiony nie mając już innego wyjścia, musiałem zabrać ze sobą dzieci, idąc po medyka do szpitala, którego poprosiłem o wizytę, bojąc się o męża i słusznie, bo gdy tylko się zjawili, zdecydowali się na zabranie męża do szpitala, informując mnie o śpiące, w którą wpadł Sorey. Tylko dlaczego? Co się stało? Tak nagle? Mój panie co się z nim dzieje.
Nie mogąc pozostawić go samego w szpitalu, zaprowadziłem nasze maluchy do Alishy która na moje szczęście zgodziła się zostać z naszymi dziećmi, za co byłem jej bardzo wdzięczny, tłumacząc Misaki, że musi być grzeczna, nie sprawiając cioci kłopotu, nim pożegnałem się z dziećmi, musząc iść do męża, który leżał w szpitalu, nie dając żadnych oznak życia, martwiąc nie tylko mnie, ale i medyków, którzy nie wiedzieli, jak mają mu w tym momencie pomóc, podając mu tylko specjalnie zioła, kontrolując stan jego zdrowia.
- Sorey co się z tobą dzieje? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Przecież bym ci pomógł, wiesz o tym doskonale, a mimo to nie chcesz mi nic mówić. To z powodu mojej złości? Gdybym tylko wiedział, że coś ci jest, od razu bym zareagował, przepraszam, nie chciałem, aby tak się to skończyło - Mówiłem do niego tak, jakby miał mnie usłyszeć, a może i słyszy, bo jeśli tak jest, to może przynajmniej wie, że jestem tu przy nim i martwię się o niego jak o nikogo innego...

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Cieszyłem się, że dzisiaj wziąłem ze sobą Cosmo, bo dzięki temu jako tako zwracałem uwagę na otoczenie. Tego dnia nie czułem się nieco gorzej niż zazwyczaj, mój organizm w końcu zdecydował, że jest zmęczony i jednak chce spać. Szkoda tylko, że nie chce tego robić w nocy, kiedy faktycznie powinienem spać... jeszcze tylko teraz wystarczy poczekać, aż będę na tyle głodny, że zacznę normalnie jeść, chociaż w sumie, byłem głodny niemalże cały czas, tylko to jedzenie nie chce mi przejść przez gardło. Jak długo będę żył  ten sposób, to nie mam pojęcia. 
Odebrałem córeczkę i podczas drogi powrotnej starałem się jej poświęcać jak najwięcej uwagi i z nią aktywnie rozmawiać, mimo tego, że aktualnie marzyłem tylko o tym, aby położyć się w łóżku... chociaż nie, nie mogłem położyć się w łóżku, została mi kanapa, która najlepsza do spania nie była, ale chyba lepsza ona niż podłoga. Wracając do mojej księżniczki, dzisiaj naprawdę miała pracowity i pełen osiągnięć dzień. Tutaj napisała niezapowiedzianą kartkówkę, która według jej przeczuć poszła jej bardzo dobrze, otrzymała bardzo dobrą ocenę z odpowiedzi z historii, praca domowa z języków też została oceniona na dobrą ocenę... mam naprawdę mądrą córeczkę, na pewno odziedziczyła to po mamusi, bo na pewno nie po mnie. 
Przyznam, odetchnąłem z ulgą, kiedy tylko wróciliśmy do domu. Miałe wrażenie, że ta droga powrotna ciągnęła się w nieskończoność. Dzisiaj zdecydowanie byłem nie do życia, miałem nadzieję, że Miki się na mnie nie obrazi, jeżeli na trochę się zdrzemnę i zostawię wszystko na jego głowie... chociaż, już teraz jest na mnie obrażony, więc chyba gorzej być nie może. 
- Poproś mamę, by odgrzała ci obiad, ja się na chwilkę położę – odezwałem się, odpinając smycz od obroży Cosmo, który był wyjątkowo zadowolony ze spaceru. Tylko on i córeczka zwracają na mnie uwagę w ostatnich dniach, za co byłem im niezmiernie wdzięczny. No i była jeszcze Coco, ale ona zdecydowanie wolała rozwalić się na wolnej połowie łóżka niż leżeć ze mną na niewygodnej kanapie. W tym wspiera mnie tylko Cosmo, który czysto teoretycznie miał spać na kanapie tylko jeden dzień, a spał ze na dzień w dzień. Znaczy, on spał, ja siedziałem i starałem się zasnąć.
 - Pewnie. Wszystko w porządku, tato? Nie wyglądasz najlepiej – odezwała się Misaki, patrząc na mnie ze zmartwieniem. Co to o mnie świadczy, że własne dziecko się o mnie martwi podczas, kiedy powinna się beztrosko bawić... 
- Jestem tylko zmęczony, księżniczko, to nic takiego – wyjaśniłem, uśmiechając się do niej delikatnie. 
- A pomożesz mi później w lekcjach? – dopytała, patrząc na mnie z nadzieją w tych cudnych, fioletowych oczkach. 
- Oczywiście, jak tylko się obudzę. A jak się nie obudzę za jakieś dwie godziny, to sama mnie obudź – poprosiłem, czochrając jej włoski. – A teraz już idź do mamy. 
Misaki zniknęła gdzieś w głębi domu, a ja od razu ruszyłem w kierunku kanapy. Kiedy tylko Cosmo to zauważył, zaczął biegać wokół mnie i szczekać, jakby próbował mnie odciągnąć od spania. Normalnie byłbym na niego bardzo o to zły, ale byłem aktualnie w takim stanie, że to mi niezbyt mi przeszkadzało. W pewnym momencie nawet złapał mnie zębami za rękaw koszuli zmuszając mnie do spojrzenia w dół. Co ten pies ode mnie chciał...? Skąd u mnie na nadgarstku takie różowe plamki...? Może mnie coś ugryzło, albo się oparzyłem...? No nic, to mnie przecież nie boli, więc pewnie samo za jakiś czas zniknie. 
- Puść – rozkazałem, a pies mimo wszystko posłuchał się mnie. – A teraz już spokój, chcę iść spać – poprosiłem, kładąc się na kanapie i niemalże natychmiast zasypiając. Ostatnie, co pamiętałem, to to, że Cosmo nadal szczekał. O co temu psu chodziło, to ja nie mam pojęcia, ale w sumie to już nie moje zmartwienie...

<Aniołku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Stojąc przez chwilę przy oknie, obserwowałem mojego męża wychodzącego z domu, chyba moje zachowanie źle na niego wpływa, nie powinienem go tak długo męczyć jednak to silniejsze ode mnie, to nie duma to ból i żal za wypowiedziane słowa. Jeszcze nigdy w życiu nie milczałem aż tak długo, gdy chodziło o niego, zawsze w końcu chowałem swoje urazy do kieszeni, wybaczając mu wszystko, jak tylko się dało, ileż jednak mogłem wybaczać? Ileż mogę jeszcze znieść? Czasem mam wrażenie, że Sorey niczego się nie uczy. Wiedząc, że i tak zawsze mu wszystko wybaczę, bo przecież jestem aniołem, a anioły wybaczają zawsze wszystko i może moje myślenie jest błędne, ale czasem tak czuję i chociaż powtarzam sobie w głowie, że tak nie jest za każdym razem i tak uderza we mnie ta sama myśl. To okropne wiem, jednak i ja czasem mogę myśleć, o czym nie do końca dobrym, wyobrażając sobie coś, czego nie ma i nigdy nie było lub miejsca nie miało. A mimo to wybaczam, wybaczam, bo go kocham i tym razem też wybaczę, bo kocham i tak naprawdę nic nie musi dla mnie robić, bo to i tak nie będzie miało znaczenia, jedyne czego chce to, aby zrozumiał, że to mnie bardzo skrzywdziło i zastanowił się, czy ufa mi na tyle, aby wciąż ze mną być bez osądzania mnie o zdrady, które nigdy nie miały miejsca.
Wzdychając ciężko, dopiero po kilku chwilach wróciłem do świata żywych, dostrzegając brak mojego męża za oknem, już poszedł, znikając mi z pola widzenia, zostawiając mnie z synkiem i łaszącą się do mnie kotką.
- Chodź Merlinie, pomożesz mamie zrobić pranie, chociaż do tego się w domu przydam - Zwróciłem się do dziecka, biorąc go ze sobą do łazienki. Ja prałem, a on bawił się na dywaniku, dotrzymując mi towarzystwa. - No i po problemie - Odezwałem się do dziecka, gdy rozwiesiłem pranie na sznurkach, nareszcie coś robiąc. Co prawda, ostatnio nie jestem za bardzo chętny do prac domowych, zostawiając to wszystko na barkach męża, myślę jednak sobie tak teraz, że to nie do końca dobrze, jestem zobowiązany do dbania o dom i dzieci nie mogę więc pozwolić, aby Sorey wszystko robił, bo już i tak czuję się tu niepotrzebny, gdyby nie to, że Merlin ciągle tak bardzo ładnie mojej uwagi w ogóle nie byłbym tu potrzebny, może właśnie dla tego ciągle chce coś ty robić, aby być potrzebnym i doceniany. Bo, mimo że mówię, jak bardzo jestem zmęczony, narzekając na nadmiar pracy. Wiem, że oni to doceniają, a gdy obi to doceniają. Wiem, że jeszcze jestem tu potrzeby.
- Mama chodź, pobaw się - Z moich myśli wyrwał mnie Merlin, który bardzo chciał się bawić, jak więc mógłbym mu odmówić? Nie właśnie nie mógłbym i tak niw mając nic innego dziś do zrobienia, opieka nad synem to moje jedyne ostatnio zadanie. I żeby nie było, lubię to zadanie, jednakże nie wiem sam czy to nie zbyt mało? Może faktycznie tak naprawdę nie jestem im potrzebny, sam już nie wiem..
- Oczywiście chodź - Nie mogąc mu odmówić, chwyciłem go za rączkę, prowadząc do jego pokoju, poświęcając mu uwagę, tak długo, jak tylko moje kochane maleństwo sobie tego życzyło...

<Pasterzyku? C:> 

sobota, 24 grudnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Nie za bardzo byłem przekonany, czy to w czymkolwiek mi pomoże. Co niby mógłbym dla niego zrobić? W końcu ma wszystko, czego tylko zapragnie, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ubranie, jedzenie, słodkości, a nawet i czas, ponieważ ostatnio to ja głównie zajmowałem się jedzeniem z bardzo prostego powodu; przez te wszystkie nasze ciche dni mój apetyt znacznie zmałał i doskonale wiedziałem, ile ugotować, by niczego nie zmarnować. Miki też nie jadł, więc tak naprawdę gotowałem na trzy porcje, z czego największą jadła Misaki. 
Podczas sprzątania kuchni zacząłem się zastanawiać, jakie mam opcje. Kolacja odpada, bo nie miałem co zrobić z dziećmi, a oddanie ich pod opiekę Alishy nie wchodziło w rachubę, bo przecież nie tak dawno temu już się nimi opiekowała. Małego tego, Misaki jeszcze sprawiła jej taki numer, że pewnie nieprędko królowa zgodzi się na przypilnowanie naszych pociech. Co jej wpadło do głowy, by próbować ucieczki...? Dobrze, że jej się nie udało, bo biedna Alisha nie powinna się stresować. Więc skoro nie kolacja, to może kwiaty...? W końcu, uwielbia kwiaty, ale gdzie ja o tej porze roku znajdę mu ładny bukiet kwiatów...? Znaczy, znajdę na pewno, ale będą one kosztować krocie. Dla niego mogę jednak zapłacić każdą kwotę, a i tak uważam, że to będzie za mało. Do kwiatów jeszcze powinienem coś dodać... Tylko co? Już od jakiegoś czasu myślałem, byśmy z całą rodziną udali się do malarza, który stworzyłby nasz taki portret, no ale nadal szukałem kogoś odpowiedniego. Nie mówiąc o tym, że potrzeba było bardzo dużo czasu, by taki obraz powstał, więc najlepiej byłoby go zacząć robić, jak młoda zacznie wakacje. Więc skoro nie obraz, to co takiego...? Biżuteria? A może jakieś akcesoria do domu? Albo po prostu naprawdę gigantyczny bukiet kwiatów? Ewentualnie najpierw kwiaty, a jeżeli to będzie za mało, to później będę się tym martwić. 
Dokończyłem zatem obiad dla mnie i Misaki, po czym zdjąłem garnki z ognia. Jak tylko wrócę z córką do domu, jedyne co trzeba będzie zrobić, to go odgrzać, dzięki czemu Miki nic nie będzie musiał robić, jak w sumie przez ostatnie kilka dni. Znaczy, to nie tak, że kompletnie nic nie robi, ale jego zakres obowiązków znacznie się zmniejszył. Nie do końca wiem, czy to dla niego dobrze, w końcu kiedy nic nie robił, bo na przykład leżał w łóżku ze skręconą kostką, narzekał, że nie miał nic do roboty, a jak ma za dużo do roboty także narzeka, że nie ma na nic czasu, dlatego teraz chyba nie miał źle. Musiał zajmować się Merlinem, który oczywiście mnie z reguły ignorował, oraz czasem zwierzakami. Nawet sprzątać nie musiał, bo i to robiłem za niego najczęściej późną nocą, kiedy nie mogłem spać, a nie mogłem spać bardzo często. Praktycznie codziennie sypiałem po jakieś dwie godziny w najlepszym przypadku. Nieobecność mojego męża chyba trochę mnie zabijała... 
– Cosmo, chodź, idziemy na spacer – odezwałem się do psa, chwytając za smycz i idąc w stronę drzwi. Zdecydowanie częściej zdarzało mi się mówić do psa niż do własnego męża, co chyba do końca zdrowe nie było. Podczas zakładania kurtki lekko zakręciło mi się w głowie i musiałem się oprzeć o ścianę, by przypadkiem nie zaliczyć bliskiego spotkania z ziemią. Cosmo chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo zapiszczał cicho. – Już idziemy, spokojnie – powiedziałem nie chcąc, by Mikleo się mną niepotrzebnie zainteresował, w końcu nic się takiego nie stało, po prostu muszę się położyć, jak już wrócę z Misaki...

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

Przebudziłem się bardzo wcześnie rano, odwracając na drugi bok, dopiero po chwili dostrzegając brak córki i męża w łóżku. Odrobinę tym zdziwiony spojrzałem na wielki zegar, nie rozumiejąc, dlaczego już wstali, było za wcześnie na szkołę, a więc gdzie są? Mimo wszystko zmartwiony wstałem z łóżka, idąc do pokoju córki, Misaki spala jak zabita, a więc na pewno nie była jeszcze wybudzona ze snu, a więc gdzie jest Sorey? Zaciekawiony jego nieobecnością zszedłem powoli na dół, cicho wzdychając, no tak Sorey śpi na kanapie, nie chcąc spać ze mną a wszystko to z powodu naszej kłótni, która się między nami wywiązała. Ja rozumiem, że jest mu głupio i słusznie jednak żeby spać na kanapie? Jak sobie tam chce.
Nie mówiąc ani słowa wróciłem do sypialni, wciąż nie mając ochotę na rozmowę, co jak co ale zasługuje sobie na moje milczenie.

Kolejne następne dni mijały nam w milczeniu, ja nie mówiłem nic do niego, a on nic do mnie zajmując się dziećmi, które potrzebowały naszej obecności, nie mówiąc już o Misaki która ciągle pragnęła obecności swojego tatusia, nie specjalnie nawet chcąc iść do szkoły, mimo że wiedziała o konsekwencjach, niechodzenia do szkoły dla tego mimo niechęci chodziła, nie mając wyjścia. Sorey jej nie odpiścił, zaprowadzając dziennie do szkoły.
- Chcesz może jakiś słodki napój? - Sorey chcący najwidoczniej zamienić ze mną jakieś słowo mając chyba dość milczenia z mojej strony.
Nim w ogóle coś powiedziałem, musiałem się zastanawiać czy w ogóle chce z nim rozmawiać, z jednej strony wciąż mając żal o słowa, które wypowiedział w dzień naszej kłótni, a z drugiej nie chcąc, aby wciąż spał na kanapie widząc, jak strasznie się męczy, z powodu mojego ciągłego milczenia.
- Nie chce - Odpowiedziałem krótko, karmiąc naszego syna, nie chcąc, aby wszystko wokół było brudne, mając już dość ciągle sprzątania po jego posiłkach.
- Miki przepraszam, ja.. Nie to miałem na myśli - Odparł, nie wiem, co chcąc wskórać tymi słowami, jeśli już bardzo chce mnie przepraszać, niech się bardziej postara, same słowa niewiele mi da, już mnie przepraszał, ale to nie wystarczy nie tym razem.
- Sorey, przepraszam, nic tu nie da, to co powiedziałeś, bardzo mnie zabolało i jeśli chcesz, abym ci wybaczył, musisz się postarać - Powiedziałem spokojnie, nawet na niego nie patrząc.
- Oczywiście, zrobię co tylko zechcesz, tylko powiedz mi co - Na jego słowa pokręciłem głową, nie mając zamiaru mu tak życia ułatwiać, jeśli chce się postarać, niech się postara, ale bez mojej pomocy, niech mnie zaskoczy, a kto wie, może wtedy mu wybaczę.
- Musisz sam na to wpaść, tym razem ci nie pomogę - Przyznałem, zabierając pustą miskę po jedzeniu synka, kończąc rozmowę i tak już się do niego odezwałem, ułatwiając mu życie, bardziej robić tego nie będę nie tym razem.
Sorey kiwnął głową, zabierając ode mnie talerz, po jedzeniu syna zaczynając go myć, nic więcej nie mówiąc, najwidoczniej rozumiejąc mój brak chęci do rozmowy, która była zadłużona niech i tak się cieszy z krótkiej rozmowy, na którą nie chciałem sobie przedtem pozwolić, mimo wszytko nie potrafiąc być na niego tak wściekłym, aby nie odezwać się, gdy zadaje mi pytanie.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Poczekałem chwilę, dopóki nasza córka nie zaśnie głębszym snem, i dopiero wtedy wstałem ostrożnie z łóżka, biorąc jednocześnie dziewczynkę na ręce. Nie byłem do końca za tym, by Misaki spała dzisiaj z nami, bo nawet nie planowałem spać w sypialni, ale nie chciałem tłumaczyć dziecku, dlaczego jej tatuś nie śpi z mamusią. Poza tym, była już duża, nie powinna z nami spać. Zaniosłem ją więc do jej pokoju, gdzie ostrożnie położyłem ją na jej łóżku, a następnie dokładnie ją opatuliłem i zapaliłem świeczkę w jej pokoju wiedząc, że nie lubi bez niej spać. Musiała być naprawdę zmęczona, ponieważ nic jej nie ruszało, ale to lepiej dla mnie. Po tym wróciłem na chwilę do sypialni, by tam zgasić świeczkę, której Miki nie potrzebuje. Swoją drogą on także spał, a ja nie wiedziałem, czy wziąć to za dobry znak. Najchętniej bym z nim porozmawiał, przytulił się do niego, ale on ewidentnie nie miał na to ochoty, a ja nie zamierzałem mu się naprzykrzać, już wystarczająco dużo powiedziałem i strasznie tego żałuję. 
Zszedłem na dół, gdzie najpierw zrobiłem sobie coś do picia czując, że muszę coś wypić mimo, że gardło miałem ściśnięte i trochę wątpiłem, czy uda mi się coś przełknąć. Większe prawdopodobieństwo, że przełknę napój niż jakieś jedzenie, a zjeść też powinienem, bo z rano będzie kolejny dzień z rzędu, w którym nic nie jem, a to nie jest zdrowe, o czym doskonale wiedziałem. Mój organizm też o tym wiedział, ale miał to w głębokim poważaniu. 
Z herbatą w ręce ruszyłem do salonu, gdzie po chwili zapaliłem sobie świeczkę, wziąłem jakąś książkę do rąk i wygodnie rozłożyłem się na kanapie mając nadzieję, że w końcu się znudzę i jakoś sam zasnę. Dziwnie było mi spać bez Mikiego obok, ale nie mogłem przecież wrócić na górę i położyć się z nim, kiedy tego nie chce, a ja nie chciałbym naruszać jego przestrzeni osobistej. Zresztą, nie zasłużyłem na to, by z nim spać przez najbliższy miesiąc, jak nie dłużej. 
Cosmo zauważywszy, że siedzę w salonie, postanowił dotrzymać mi towarzystwa, wskakując na kanapę. I tyle by było z grzecznego psa... Cóż, jestem za bardzo zmęczony, by być na niego złym. 
– Wiesz, że nie możesz tu wskakiwać – odezwałem się do niego cicho, drapiąc go za uchem, podczas kiedy pies położył mi łeb kolanach. – To jest pierwszy i ostatni raz, więc się nie przyzwyczajaj – dodałem, opierając książkę o jego pysk. Tak się ułożył, że nie dał mi innego wyboru, ale nic mi nie powiedział. Co więcej, zaczął spokojnie i dosyć leniwie merdać ogonkiem. Nigdy nie zrozumiem tego psa i nawet nie wiem, czy chcę zrozumieć. 
Mimo mojej nadziei na szybkie zaśnięcie tak się nie stało. Cosmo zasnął prędzej ode mnie, i nawet zaczął cicho chrapać z brzuchem do góry. Czytałem książki do jakiejś czwartej i dopiero o tej godzinie usłyszałem, jak ktoś schodził po schodach. Pewnie Misaki się przebudziła i zobaczyła, że nie śpi z nami i poszła zobaczyć, gdzie ja jestem. Innego wytłumaczenia nie widzę, bo przecież na pewno nie mógłby to być Miki, który wciąż jest na mnie zły i nie ma żadnego powodu, by się o mnie martwić. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Powoli otworzyłem oczy, gdy tylko do moich uszy dobiegł dźwięk pukania do drzwi, zaspany podniosłem się do siadu, patrząc na otwierające się przez męża drzwi, za którymi srała pani jeziora.
- Dzień dobry - Przywitała się, z czym nie do końca chciałem się zgodzić, dla kogo dobry dla tego dobry, dzięki pasterzowi dla mnie to nie będzie dobry dzień i z tego, co widzę dla mojego męża też nie. I chociaż chciałbym mu wybaczyć jego słowa, na razie nie umiem, to co powiedział, bardzo mnie zabolało, jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat i mimo niejednej sytuacji, która w nas uderzyła, zawsze byłem przy nim, a on potrafi powiedzieć mi coś takiego? Może faktycznie to we mnie jest problem i ta jego złość jest słuszna, może powinienem mu odpuścić tę złość tylko, że nie umiem, nie teraz, nie w tej chwili. - Będziemy wyruszać za kilka minut, przygotujcie się proszę, czekamy na was przed gospodą - Dodała, widząc nasze skwaszone miny mówiące więcej niż tysiące słów.
Nie mówiąc nic, kiwnąłem głową, wstając z łóżka, Sorey zamienił natomiast kilka słów z panią jeziora, a ja zamknąłem się w łazience, doprowadzając do siebie przed podróżą...
Powrót do domu był bardzo ciężki, napięcie między moim mężem a pasterzem było bardzo wyczuwalne, do tego brak rozmowy z mężem wcale w niczym nie pomagał, chciałbym z nim porozmawiać, przytulić się, ale gdy tylko o tym myślę, widzę przeszkód oczami naszą kłótnię i słyszę, wypowiedziane przez niego słowa od razu tracę na to ochotę.. Mój panie to naprawdę ciężki dzień.

Do zamku wróciliśmy wieczorem, przez całą drogę nikt się nie odzywał, a do powrotu milcząc, każdy odczytał napięcie, które bał się przerwać, żegnać się dopiero przed zamkiem tym samym dopiero się odzywając przynajmniej ci, którzy mieli na to ochotę, a nie każdy miał i nikt tego nie ukrywał.
- Tata, mama - Zawołały dzieci, podbiegając do nas, mocno się przytulając. Jak dobrze być już w domu.
- Musimy porozmawiać - Odezwała się Alisha od razu po przywitaniu się z nami. W pierwszym momencie bałem się, że dzieci coś zrobiły jednak gdy usłyszeliśmy słowa królowej, z mojej piersi wydostało się ciężkie westchnięcie. Że akurat musiała ten nieszczęsny dar odziedziczyć po mnie.
- Przepraszam cię Alisha za jej zachowanie, porozmawiam z nią, obiecuję i bardzo dziękuję za opiekę nad naszymi dziećmi - Odezwał się pierwszy Sorey, przepraszając za zachowanie naszego dziecka, musząc Alishy wszystko wytłumaczyć, nim ta puściła nas z dziećmi do domu. Ten dzień nie mógł zakończyć się jeszcze gorzej.
Powrót do domu był zbawieniem, od razu jakoś tak mi się nastrój poprawił, jednak w domu to w domu.
Misaki od powrotu do domu i rozmowy z tatą nie odstępowała go na krok, już nawet Merlin spał w swoim pokoju a ona wciąż chodziła za tatusiem.
- Mogę spać z wami? - Zapytała, gdy mieliśmy kłaść się do łóżka, a nasza gwiazda wciąż wychodziła z pokoju, nie mogąc zasnąć.
- Jeśli to cię uszczęśliwi - Zgodziłem się widząc, że bez tego nie zaśnie, najwidoczniej za bardzo przejęła się tym, co jej się przyśniło, moje biedactwo oby tylko na tym śnie się skończyło.
Misaki zadowolona wskoczyła do łóżka, między nas przytulając się do taty, którego nie chciała spuszczać z oka, nie komentując tego, położyłem się po prostu do łóżka na swojej połowie, która była nie za dużą z powodu obecności większego dziecka wtulając twarz w poduszkę, co prawda chętniej wtuliłbym się w męża, co było niemożliwe, wciąż się na niego złościłem, chociaż już znacznie mniej, a mimo to nie zamieniłem z nim od rana żadnego słowa, wciąż trawiąc to, jak to ślinię się do innych facetów...

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Byłem wściekły na siebie samego. Cholera, co mnie podkusiło, żeby to powiedzieć? Wiedziałem, że wcale tak nie było, ale nadal byłem nabuzowany po bójce, a na każde wspomnienie o pasterzu widziałem przed oczami scenę, jaką ujrzałem po wyjściu z gospody, a to wkurzało mnie jeszcze bardziej, zwłaszcza, że nie zauważyłem wtedy, by się jakkolwiek wzbraniał przed jego dotykiem... później mi oczywiście powiedział, że go zaskoczył i nie zdążył zareagować, bo ja przyszedłem, ale wtedy wyglądało to bardzo jednoznacznie. Gdyby ktoś nie znał kontekstu tego całego zdarzenia pewnie pomyślałby, że to para spędzająca romantyczny czas... i to też mnie zdenerwowało. Wyglądali, jakby do siebie pasowali. Arthur jest niewiele młodszy, a wygląda na jeszcze młodszego, a dodatkowo był bez żadnych zobowiązań; może iść gdzie chce i kiedy chce, a Miki przeze mnie jest przywiązany do jednego miejsca. 
Podszedłem do łóżka ostrożnie, by nie obudzić Mikleo, i opatuliłem mu kołdrą, oczywiście nie wybudzając go ze snu. Samemu jeszcze nie kładłem się spać, nie czując większego zmęczenia, a poza tym, nawet jak już będę zmęczony, to chyba nie położę się obok niego. Skoro nie chciał ze mną rozmawiać, to pewnie też nie chciałby, abym spał z nim w jednym łóżku, a ja oczywiście uszanuję jego życzenie. 
Zająłem się zatem pakowaniem naszych rzeczy, byśmy rano nie musieli pakować się w pospiechu. A poza tym, musiałem czymś zająć ręce, uspokoić się oraz sprawić, by wyrzuty sumienia dobiły mnie jeszcze bardziej. Jestem cholernym idiotą, nigdy sobie tego nie wybaczę... I nie wiem, co miałbym zrobić, by mi wybaczył. O ile w ogóle zasługuję na wybaczenie, ponieważ ja w swoich oczach na to nie zasługiwałem, podobnie jak na setki innych rzeczy. Pewnego dnia w końcu przegnę na tyle, że Miki już mi tego nie wybaczy, sam się o to proszę takim zachowaniem... 
Po tym, jak nas spakowałem, zdecydowałem przekimać się na krześle. Nie była to najwygodniejsza opcja, owszem, ale jedyna dostępna, bo w balii spać nie zamierzam. Jak łatwo można było przewidzieć, nie wyspałem się za bardzo. Co chwila się budziłem, albo poprawiałem na niewygodnym, drewniany siedzeniu, wskutek czego w najlepszym wypadku miałem na koncie jakieś dwie godziny snu. Cóż, zasługiwałem sobie na to. Właściwie, to zasługiwałem na coś znacznie gorszego, ale na to na pewno przyjdzie czas. W końcu dzień dopiero się zaczął.
O szóstej stwierdziłem, że mam dosyć tego siedzenia, i postanowiłem wstać, by upewnić się, czy na pewno wszystko wczoraj spakowałem. Normalnie może jeszcze obudziłbym Mikleo, ale to nie były normalne okoliczności. Niech śpi, ile chce, w końcu na wieczór, kiedy już wrócimy do zamku, będzie musiał mieć dużo energii, bo jak dzieciaki do niego przylgną, tak szybko się ich nie pozbędzie. Jestem pewien, że dzieciaki strasznie się za nim stęskniły, i to znacznie bardziej niż za mną, w końcu dzieci zawsze znacznie bardziej tęsknią za mamą, niż za tatą... ale może nawet i lepiej, może to właśnie dzieci sprawią, że jego humor się poprawi. 
Kiedy okazało się, że wszystko było spakowane, ogarnąłem się jeszcze w łazience nie chcąc, by później Miki musiał na mnie czekać. Reszta mnie nie interesuje, i mniej będę musiał oglądać twarz tamtego idioty, tym lepiej dla wszystkich. A po tym pozostało mi tylko czekać na przebudzenie się mojego męża... może powinienem mu przynieść śniadanie...? Albo lepiej nie, bo nie wiem, czy będzie miał na to ochotę, a i ja sam nie byłem specjalnie głodny pomimo tego, że od wczorajszego śniadania nic nie jadłem. Byłem w tak parszywym humorze, że nawet nie miałem ochoty na kawę mimo, że musiałem ją wypić każdego dnia, by być w stanie funkcjonować... 

<Owieczko? c:>