Mogłem się domyślić, że mój mąż mi się odwdzięczy mi się pięknym za nadobne. Ja nie obudziłem go wczoraj w południe, on nie obudził mnie dzisiaj... tyle dobrego, że sam obudziłem się wystarczająco wcześnie, dzięki czemu mogłem się wykąpać i ogolić policzki. Tak, wiem, idziemy walczyć ze złem, więc takie przygotowania są całkowicie zbędne, no ale chciałem wyglądać w miarę jak najbardziej młodo, by nie wyglądać jak najstarszy z grupy. Pewnie i tak będę, no ale nie będę wyglądać aż tak źle i jak już będę umierał, to przynajmniej umrę wyglądając w miarę młodo.
Kiedy już zjedliśmy, Mikleo zabrał się za sprzątanie po śniadaniu, a mnie zostało jedynie ogarnięcie dzieci oraz zwierzaków, które także na czas naszej nieobecności przenoszą się do zamku. Alisha naprawdę będzie miała masę problemów... oby to tylko nie wpłynęło źle na jej ciążę. Kiedy już urodzi, na pewno jej się odwdzięczmy, przyjmując pod opiekę jej potomka i by ona mogła spędzić czas trochę ze swoim mężem. To pewnie niewiele, ale zawsze coś.
- Wszystko gotowe? Spakowałeś wszystko dla Coco? A wy, dzieciaki, macie wszystko? – zapytał Mikleo, chyba lekko zdenerwowany.
- Oczywiście, czekamy tylko na ciebie – powiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie.
- A ja też już jestem gotowy. Wystarczy, że buty założę.
- I płaszcz. Nie możesz zapominać o płaszczu – przypomniałem mu, pomagając ubierać się Merlinowi.
- Wiesz, że to mi nic nie daje? – zapytał, ale pomimo tego sięgnął po płaszcz, który kiedyś mu kupiłem.
- Tobie nic nie daje, ale mnie daje dużo. Poza tym, wyglądasz w nim przeuroczo – odparłem sprawdzając, czy Misaki poprawnie się ubrała. – Coco, idziemy. Mam tylko nadzieję, że nie skończy jak Lucjusz – westchnąłem cicho, biorąc grubiutką kotkę na ręce i wychodząc z domu.
- Kto to jest Lucjusz? – zapytała Misaki, trzymając smycz z Cosmo.
- Pierwszy kot taty. Jak byliśmy młodsi, więcej podróżowaliśmy, więc Lucjusza zostawiliśmy w zamku, i jakoś tak zadomowił się w zamku. Na pewno widzieliście takiego burego kota z poszarpanym uchem – odpowiedział Mikleo, za co byłem mu wdzięczny. Zdecydowanie wolałem, aby to on odpowiadał na pytania związane z przeszłością, ponieważ on opowiadał to w tak pozytywny sposób... ja już byłem gotów powiedzieć, że go strasznie zaniedbałem, więc wolał zostać z kimś, kto o niego dba. To nie brzmiało dobrze, a mój mąż tak ładnie to ujął w słowa.
- Tak, ale zawsze uciekał, jak do niego podchodziłam... – i aż do zamku Misaki wraz z Mikim rozmawiali o właśnie takich głupotkach, a ja im w tym nie przeszkadzałem.
Po niecałych dwudziestu minutach byliśmy na miejscu i, jak się okazało, wszyscy, którymi byłem zainteresowany, także byli na nogach. Arthura rozmawiającego z Lailah widziałem na placu, więc inne serafiny także musiały być gdzieś w pobliżu, a Alisha powitała nas w sali wejściowej. Swoją drogą, jak na to, że była w zaawansowanej ciąży, wyglądała naprawdę wspaniale. Chociaż, Alisha od zawsze wyglądała dobrze, a była przecież w moim wieku... to trochę depresyjne, że tylko ja taki stary jestem.
- Dobrze, dzieciaki, od tej chwili i aż do naszego powrotu macie się słuchać cioci. Widzicie, że ciocia nosi w sobie dziecko, dlatego czasem może się gorzej czuć i proszę jej wtedy nie męczyć. Kiedy wrócimy, ciocia mnie o wszystkim poinformuje, dlatego lepiej dla was, abyście się grzecznie jej słuchali – poinstruowałem nasze pociechy, nim pobiegły do ukochanej cioci.
- Dobrze, tato – odpowiedziały mi równocześnie.
- Wrócimy za kilka dni – dodałem, całując zarówno córeczkę, jak i synka w czółko. Przyznam, odrobinkę się stresowałem zostawieniem ich na tak długo samych z ciężarną kobietą, ale nie mogłem zostawić Mikleo w tak trudnej walce... Obym tylko mu bardziej pomagał niż szkodził, bo nadal nie za bardzo wierzyłem w swoje umiejętności.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz