poniedziałek, 5 grudnia 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Przyznam, trochę nie poznawałem dzisiaj Mikleo. Zazwyczaj był taki kochany i cierpliwy, znosząc każdy humorek Merlina, podczas kiedy ja najchętniej wpakowałbym to dziecko do budy i zostawił na dworze. Dzisiaj ewidentnie role się odwróciły, ku mojemu zdziwieniu. Przecież mój mąż był w znacznie lepszym stanie niż ja, albo przynajmniej powinien być, w końcu z tego co widziałem, to spał, a ja całą noc spędziłem przy Misaki kontrolując jej temperaturę, przynosząc wodę do picia i czytając cicho książki, coby moja księżniczka szybciej zasnęła. Po takiej nocy nie czułem się aż tak źle, tylko trochę bolała mnie głowa i najchętniej zmrużyłbym oczy na te kilka minut, no ale to nie jest możliwe.
– O nas się nie martw, zaraz jej coś przygotuję. I sobie też – odpowiedziałem, biorąc naszego płaczka na ręce. Nie miałem siły na niego krzyczeć, niech ma szczęście, że jest zmęczony, bo w przeciwnym wypadku na pewno już zacząłbym mu grozić. – Zajmę się dziećmi, a ty możesz pójść do medyka po jakieś zioła, które zmniejszą gorączkę, i maści, dzięki którym re plamki nie będą ich tak swędzieć, może nam to trochę ułatwi pracę. I jeszcze coś na wściekliznę – poprosiłem, uśmiechając się delikatnie. Myślałem, że to ja będę szedł po takie rzeczy, ale chyba lepiej, bym został z dziećmi, bo Miki ewidentnie ma ich dosyć. 
– Czemu wysyłasz mnie? I po co nam coś na wściekliznę? – spytał, chyba nie do końca mnie rozumiejąc. A myślałem, że to ja z nas dwóch bardziej przymulam... 
– Ponieważ tobie ewidentnie przyda się wyjście na dwór, a coś na wściekliznę może uspokoić tego małego wyjca – powiedziawszy to poprawiłem trzymanego na rękach synka, który aktualnie tylko pociągał noskiem, przytulony do mojej szyi. Nie wiem, co mu się stało, że na moich rękach jest taki spokojny, ale nie zamierzam na to narzekać tylko korzystać, póki mogę. 
– Obawiam się, że on to przypadek stracony – burknął, na co cicho się zaśmiałem. Ktoś tu ewidentnie wstał lewą nogą i nie jestem to ja, naprawdę dziwnie się czułem, widząc moją ukochaną Owieczkę w takim stanie. 
– Postaram się mu zbić gorączkę, może to przez nią jest taki nieznośny. I ogarnę zaraz kuchnię, a ty weź trochę pieniędzy ze skrzyni. A jak wrócisz, to połóż się na chwilkę, by odpocząć – poprosiłem go, całując go w czubek głowy. 
– Odpocząć to ty powinieneś, wyglądasz okropnie – odpowiedział, wyrzucając szkło do kosza. 
– Mam już tak od urodzenia, na to nic nie poradzę – zażartowałem sobie, przygotowując okłady, z czego jeden był dla Misaki, a drugi dla Merlina. Najpierw zbiję im gorączkę, a później zabiorę się za śniadanie, bo jak na razie ze wszystkim się nie wyrobię. 
Mikleo wyszedł z domu, a ja zająłem się dziećmi. Okazało się, że zbicie gorączki Merlinowi było strzałem w dziesiątkę, bo po tym znacznie się uspokoił i nawet udało mi się nakarmić oboje dzieci, troszkę zapominając w tym wszystkim o sobie, no ale ja taki ważny nie jestem, więc sobą mogę zająć się później. Położyłem Merlina w pokoju Misaki wraz z nią na łóżku, ponieważ nie miałem innego wyjścia, nie mogłem się w końcu rozdwoić, a skoro ich dwójka i tak była chora i tak, to raczej nie robiło im to większej różnicy, albo przynajmniej na to nie narzekali. Kiedy zjedli, poczytałem im trochę, by szybciej zasnęli, a po tym zabrałem miski z owsiankami i zszedłem na dół. Obiecałem w końcu Mikleo, że posprzątam kuchnię i przygotuję sobie coś na śniadanie, a tym cosiem miała być kawa. No co innego może być lepszego na śniadanie, niż właśnie ten napój bogów...? A mi się trochę energii jeszcze przyda, bo trochę do roboty jeszcze mam, nie mogę przecież Mikleo zostawić samego z dwójką chorych dzieci na głowie, to byłoby bardzo niesprawiedliwe z mojej strony.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz