Nie rozumiałem, skąd u mojego męża takie oburzenie, przecież tylko sobie żartowałem. Znaczy, no tak nie do końca, bo gdyby to tylko było możliwe, to dla mnie mógłby w tej budzie mieszkać, źle by w końcu nie miał, w końcu nie dość, że porządnie ją zrobiłem, to jeszcze jest ocieplana. No i też posiada w pakiecie psa, który także jest ciepły i kochany, więc Merlin na pewno by nie zmarzł. Wtedy dopiero mielibyśmy ciszę i spokój... no ale później bym po niego wrócił, a nie zostawił go tam na zawsze, to jest mimo wszystko mój syn, nawet jeśli on mnie nie lubi, a ja jego. A jak troszkę bym go w tej budzie przetrzymał, to troszkę miałby spokój.
- A kto cię tam wie, ciągle wspominasz o swoich licznych kochankach, nic dziwnego, jakbyś tak z jednym z nich wpadł – bąknąłem, rozmasowując obolałe miejsce. Teraz to był żart w stu procentach i chociaż tak trochę czułem, że stąpam po cienkim lodzie, postanowiłem zaryzykować, zwłaszcza, ze sam często o tym żartował. Więc skoro on sam z tego żartował, to ja też mogę, prawda? Tak to przynajmniej powinno działać.
- Jeszcze jeden taki głupi żart, a będziesz spał na kanapie – syknął i wściekły jak osa wrócił do domu, zostawiając mnie na zewnątrz z psem i dzieckiem, które nadal z budy wyjść nie chciało. Tak w sumie, to oboje siedzieli w tej budzie i byli całkiem z tego zadowoleni.
Przyznam, zachowanie mojego męża mocno mnie zaskoczyło, jedynie sobie głupio żartowałem, jak to mam w zwyczaju, a ten mnie bije, a później się jeszcze obraża. Naprawdę on myślał, że ja tak na serio? Przecież powinien się już przyzwyczaić do moich głupawych żartów, z których przecież nie raz się też śmiał. Może użyłem zbyt poważnego tonu, zarówno teraz, jak i wcześniej. Cudnie, teraz jeszcze będę musiał go przeprosić, oby tylko nie był jakoś bardzo na mnie obrażony, bo nie mam siły na kolejną kłótnię.
Zanim wróciłem do domu za mężem podszedłem do budy, w której dalej znajdował się Merlin. Wypada z nim wrócić do domu, bo jak bym go tutaj zostawił chociażby na kilka sekund Mikleo nigdy by mi tego nie wybaczył, ale czy chce mi się szarpać z tym mały demonem...? Ano nie, kto by w sumie chciał klęczeć w śniegu i go wyciągać.
-No i co, teraz psem jesteś? – zapytałem, chowając zmarznięte dłonie do kieszeni. Mój syn w odpowiedzi zaszczekał po czym zaśmiał się głupkowato. No i na jakiej postawie ja mam twierdzić, że to jest mój syn? Po kim niby on to miał? Ja nie wchodziłem do budy i psa nie udawałem. Albo przynajmniej nie pamiętam czegoś takiego. – No to jak jesteś psem, to śpisz dzisiaj na dworze. A ja będę spał z mamusią.
- Nie! – usłyszałem i szybciej nim się zorientowałem, Merlin znalazł się przy mnie. – Mama!
- Tak, idziemy do mamy, chodź – powiedziałem, biorąc go na ręce i zabierając go do domu, a pies oczywiście poszedł za nami.
W domu oczywiście rozebrałem tego małego urwisa i pozwoliłem mu pobiec za Cosmo do salonu, a sam udałem się na poszukiwanie mojego męża, którego znalazłem w sypialni, który układał rzeczy w szafie. Po co, nie mam pojęcia, bo porządek w szafie panował. Co prawda, nie był on jakiś idealny, ale odnaleźć się potrafiłem. Podszedłem cichutko do niego i przytuliłem się do niego, kładąc podbródek na jego ramieniu.
- Hej, słońce. Przepraszam, za moje wcześniejsze słowa. Wiesz przecież, że nie zostawiłbym Merlina w budzie. I że to moje dziecko – powiedziałem cicho, gładząc jego brzuch. – Wybaczysz głupiemu mężowi? – dopytałem, delikatnie całując go w kark.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz