To było naprawdę bardzo kuszące, w końcu nie ma lepszego śniadania niż poranny seks, zwłaszcza, że już troszkę czasu minęło od naszego ostatniego razu. Nie mieliśmy w końcu kiedy, a to dzieci były w domu, a to były chore, a to ja nie miałem ochoty... faktycznie, im starszy byłem, tym mniejsze były moje potrzeby, ale nie oznaczało to, że ich nie ma. Po prostu nie potrzebowałem tego aż tak, co chyba nie do końca podobało się Mikleo, ale oczywiście mi o tym nie powie. On się nie starzeje, a przynajmniej nie tak szybko ja, a co za tym idzie, jego libido pewnie też tak szybko nie spadnie.
- To bardzo dobry pomysł, obawiam się, że możemy mieć jeden problem – odparłem, nie przestając drażnić jego nagiej skóry, korzystając z tej chwili prywatności, która na moje oko długo nie potrwa.
- Jaki? – zapytał Mikleo, delikatnie przekrzywiając swoją głowę. I jak na zawołanie usłyszeliśmy głośne „mama” dochodzące z pokoju Merlina. – Jak do niego zaglądałem, to jeszcze sobie spał... – westchnął ciężko Miki, ale nie wstał z moich kolan, najwidoczniej nie mając na to ochoty. Nie dziwiłem się mu, też by mi się do takiego diablika nie chciało wstawać, no ale to nie mnie woła. I całe szczęście.
- Merlin ma szósty zmysł. Wyczuwa, kiedy miło się bawimy i postanawia nam w tym przeszkodzić – wyjaśniłem, cicho wzdychając. Robi to praktycznie za każdym razem, kiedy jakoś za dnia chcieliśmy się troszkę nacieszyć niby to prywatnością... – Wieczorem to sobie odbijemy, jak dzieci pójdą spać – dodałem, widząc jego niezadowoloną minę.
- Obiecujesz? – dopytał, przyglądając mi się ze smutkiem.
- Obiecuję, Owieczko – powiedziałem i pocałowałem go w czubek nosa.
W troszkę lepszym nastroju mój mąż wstał z krzesła i poszedł na górę, po naszego małego wyjca. Ja z kolei nie chcąc siedzieć bezczynnie, także wstałem z krzesła i zacząłem przygotowywać młodemu coś do jedzenia, delektując się spokojem i faktem, że jestem wyspany. Znaczy, może nie byłem wyspany tak w pełni, ale na pewno czułem się lepiej, niż wczoraj. Jeszcze tylko takie dwa, trzy dni i powinienem wrócić do pełni sił. Najwyższa pora, zarówno Miki, jak i dzieci nie potrzebują... no i jak ja niby miałem do pracy wrócić? Miki bez mojej pomocy nie za bardzo potrafi sobie radzić z naszym małym diabłem.
- Wiesz może, czy Misaki pójdzie na ten weekend do Nori’ego? – usłyszałem, kiedy kończyłem przygotowywać kaszkę mannę dla naszego diablika.
- Wydaje mi się, że nie... nie widziałem ani jego, ani jego rodziców, więc pewnie teraz on jest chory – odpowiedziałem, kładąc miseczkę z jedzeniem przed krzesełkiem Merlina.
- A już liczyłem na wolny weekend – westchnął cicho Mikleo, sadzając synka na jego krzesełku.
- I tak nie byłby wolny, uważasz, że Merlin pozwoliłby nam miło spędzić razem czas? Chyba w naszych snach – odparłem, siadając przy stole, by w końcu dokończyć moją wspaniałą kawę.
- Daj spokój, nie jest aż taki zły. Sam mówiłeś, że miał gorszy czas – odpowiedział, starając się mi troszkę polepszyć humor.
- A teraz ma dobry i wcale mu się nie poprawiło... zapraszałeś kogoś? – zapytałem, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. To nie mógł być nikt obcy, bo inaczej Cosmo już dawno by się odezwał. Albo to była królowa, albo Serafiny, bo raczej więcej znajomych to my nie mamy...
- Nie, kiedy niby miałbym na to czas? Przypilnuj Merlina, a ja sprawdzę, kto to – Mikleo wydawał się tak samo zaskoczony, jak ja. Ledwo nie wydobrzałem po chorobie dzieci, a tu już kolejne wizyty, najwidoczniej odpocznę sobie to ja dopiero po śmierci...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz