Nie byłem do końca pewien, co się stało, bo w chwili uderzenia o ziemię musiałem stracić przytomność. A kiedy otworzyłem oczy – a przynajmniej tak mi się wydawało, że je otworzyłem – kompletnie nic nie widziałem. Dodatkowo bolała mnie głowa, co raczej było oczywiste, bo jednak dosyć mocno nią uderzyłem o skałę, oraz lewa noga. Nie jakoś bardzo mocno, dlatego próbowałem nią poruszyć, i to był wielki błąd, bo przeszedł ją taki ból, że myślałem, że umrę. Mimowolnie z moich ust wydobył się okrzyk bólu, chociaż wcale tego nie planowałem. Wydawanie jakichkolwiek dźwięków w nieznanym miejscu nie jest zbytnio mądre, w końcu nie wiadomo, co takiego kryje się w ciemności, a ja w tym momencie byłem całkowicie bezbronny.
- Sorey? – usłyszałem gdzieś niedaleko glos mojego męża.
- Tutaj – wymamrotałem, ciężko oddychając. Albo jakoś dziwnie tę nogę skręciłem czy tam zwichnąłem, albo ją złamałem, i miałem nadzieję, że to było tylko zwichnięcie, bo inaczej będę miał duży problem.
Następnie słyszałem jakieś szmery i głosy, które chyba należały do Serafinów, a po kilku sekundach zza zakrętu – o którego istnieniu dowiedziałem się dopiero teraz – wyszła Lailah z niewielkim światłem w dłoniach, a za nią szła Edna, Zaveid i oraz mój kochany mąż, który kiedy tylko mnie zobaczył, od razu do mnie podbiegł. Czy mi się wydaje, czy miał rozcięcie na czole...? Tak, to zdecydowanie było rozcięcie, czemu jeszcze tego nie wyleczył? Kiedy przy mnie klęknął, od razu wyciągnąłem rękę w stronę jego twarzy i otarłem krew z jego czoła. I tak drobny gest sprawił, że poczułem zmęczenie, muszę przyznać, raczej nie byłem w najlepszej kondycji...
- Wszystko w porządku? – zapytał Mikleo, obserwując mnie ze zmartwieniem.
- Chyba coś jest z moją nogą – wyjaśniłem, próbując się poprawić, ale nawet to sprawiło, że czułem ból.
- No muszę ci powiedzieć, że dobrze to nie wygląda – odezwał się Zaveid, kiedy podszedł do nas wraz z resztą Serafinów. Faktycznie, moja noga wyglądała... cóż, nieciekawie. I już jej sam widok sprawił, że zaczęła mnie ona boleć jeszcze bardziej.
- Ból też niczego sobie – powiedziałem, po czym zagryzłem wargę, by nie pokazać, jak bardzo boli mnie takie zwyczajne, podstawowe badanie, które właśnie robił mi Mikleo, by stwierdzić, co takiego się stało. – Gdzie jest Arthur?
- Chyba zdołał jakoś umknąć, a przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie, raczej go tu nie ma, bo już by się już odezwał, a martwy też nie jest, bo my także byśmy byli martwi – wyjaśniła Edna, wzruszając ramionami, jakby była całą sytuacją kompletnie nieprzejęta. – Skończyłeś już? Musimy zacząć szukać wyjścia, chcę skopać demonowi tyłek, zanim nam ucieknie.
- Wygląda na złamaną. Powinienem dać sobie z tym radę, ale najpierw trzeba będzie nastawić kość – wyjaśnił Mikleo, a ja jęknąłem w duszy. No tak, biednemu zawsze wiatr w oczy...
- Cudownie – mruknąłem, niespecjalnie pocieszony tym wszystkim.
- Mogę w tym pomóc. I trzymaj, to się może przydać, byś sobie przypadkiem języka nie ogryzł – powiedziawszy to, podał mi jeden ze swoich sztyletów, którego rękojeść od razu włożyłem do buzi, zaciskając na niej zęby. Żebym tylko zębów sobie na tym nie połamał... – Zrobimy to na trzy. Raz, dwa...
Nie padło słowo „trzy”, a Zaveid jednym ruchem nastawił mi kość. Ból, jaki poczułem, był tak duży, że chyba na moment straciłem przytomność, a kiedy znowu otworzyłem oczy, było już po wszystkim. Przynajmniej tak mi powiedział Mikleo, chociaż noga nadal paliła mnie bólem. Kość mogła być zrośnięta, ale nerwy jeszcze to pamiętały...
- Już? Musimy ruszać – pospieszała mnie Edna, czym lekko zdenerwowała mojego męża.
- Nie denerwuj się, Miki, Edna ma rację – wymamrotałem, zaciskając mocno zęby, i podnosząc się z podłogi. Niezbyt mi to wyszło, bo by nie upaść musiałem oprzeć się o ścianę... pewnie muszę po prostu rozchodzić ból, bo przecież już mi nic nie było, a im szybciej się wydostaniemy stąd, tym lepiej. Jeżeli ten demon dostanie się do miasta... nawet nie chcę myśleć, jakie zniszczenie może on wywołać.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz