Zauważyłem, że coraz częściej demonowi udaje się wydostać spod kontroli Mikleo, i to mi się nie podobało. Rytuał, który kiedyś wykonaliśmy, przestaje działać...? Nie pamiętam, czy ten rytuał miał działać już na zawsze, czy też może na jakiś czas, ale zaczynam coraz to bardziej martwić się o moją Owieczkę. Ewidentnie dzieje się coś, o czym mi nie mówi i nie powie, dopóki nie stanie się nieszczęście, a wtedy już może być za późno.
Ignorując zszokowane i niepewne spojrzenie Arthura, który nie miał kompletnie pojęcia o tym, że w ciele mojego męża zagnieździł się pasożyt, powoli prowadziłem męża w stronę gospody. Był strasznie osłabiony, ale to chyba było naturalne, w końcu z nas wszystkich oberwał najwięcej i stoczył najcięższą walkę... znaczy, nie on, tylko demon, ale to teraz Miki cierpi za jego błędy.
Powoli doprowadziłem go do pokoju, a następnie pomogłem mu położyć się na łóżku. Gdybym tylko mógł zabrać od niego ten ból, zrobiłbym to, ale jedyne, co mogłem zrobić, to opatulić go kocem i głaskać go po włosach, podczas kiedy leżał z głową na moich kolanach. Mówiłem mu, by się poszedł spać, ale ten uparcie twierdził, że aż tak zmęczony nie jest i wystarczy, że chwilę poleży i już możemy ruszać do domu... za wiele od siebie wymaga, widzę, że potrzebuje więcej czasu na odpoczynek, i teraz już nas nic nie pospiesza. Demon pokonany, a do dzieci dzisiaj i tak byśmy nie zdążyli wrócić przed zmrokiem, a ja jednak wolałbym nie nocować na zewnątrz, kiedy mam takie wygodne łóżko tutaj. Albo jechać po ciemku, jeszcze biedny koń złamałby sobie nogę, a to nie jest nic przyjemnego, coś o tym wiem.
- Czujesz się lepiej? – zapytałem po kilkunastu minutach bawienia się jego włosami.
- Mhm... już wstaję i możemy wracać, dzieci na pewno już wystarczająco dały w kość Alishy – odpowiedział, jakoś niespecjalnie kwapiąc się do wstania. Lepiej dla mnie, troszkę też byłem poobijany, może nie tak bardzo jak Miki, no ale trochę mi się oberwało. Właśnie, może jest coś, co mógłbym dla niego zrobić, uleczyć jakieś rany... że też jeszcze się tym nie zainteresowałem, jestem beznadziejnym mężem.
- Nawet jakbyśmy wyruszyli teraz , to byśmy nie zdążyli wrócić teraz. A nie chciałbym spędzać nocy pod gołym niebem o tej porze roku – odpowiedziałem, całując go w czoło. – A skoro zostajemy, możesz się przespać.
- Spałem przez ostatnie trzy dni, wystarczy mi snu – bąknął, chcąc pokazać, że wcale nie potrzebuje snu, ale doskonale widziałem, że oczka mu się kleiły.
- Więc możesz przespać jeszcze jeden, bo jak do dzieci wrócimy, tak kolorowo nie będzie. A teraz powiedz mi, masz jakieś rany? Uleczyć cię? A może przynieść ci coś słodkiego? – zapytałem, chcąc wiedzieć, czego mu w tym momencie brakuje.
- Nie mam żadnych siniaków. I nic nie chcę – przyznał, cicho wzdychając.
- A może pójdziemy nad wodę? – zaproponowałem, a jego oczy od razu zabłyszczały. Nie było dzisiaj najcieplej, ale mogę z nim pójść nad tamtą rzekę i z nim posiedzę, by przypadkiem Arthur mu się za bardzo nie nagabywał. Już wystarczająco mnie zdenerwował te dwa dni temu, jak kazał przynieść Mikemu słodycze. Skąd on w ogóle wiedział, że mój mąż lubi słodkości? To nie jest wiedza powszechnie wiadoma, a przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu ja nie mam pojęcia, co takiego lubi jeść na przykład Zaveid. Albo Lailah. Chyba, że Miki sam mu powiedział... ale kiedy miałby to zrobić? I dlaczego...?
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz