Kiedy następnym razem otworzyłem oczy, wcale nie czułem się lepiej. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że czułem się gorzej niż przed położeniem się, a przecież powinno być odwrotnie... powoli podniosłem się do siadu i przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, ciężko oddychając. Gdybym mógł, to bym się w ogóle nie budził, ale coś mi nie pozwalało na to. Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się dookoła, czując, że coś jest nie tak... tylko co? To jest mój dom, tego mogłem być pewien, tylko coś za jasno było jak na tę porę roku i na to, że trochę się przespałem. Chyba, że nie spałem za długo, wtedy to się może obronić, ale poza tym coś tu jeszcze nie grało. I jeszcze ta cisza, która wręcz mnie dobijała.
Właśnie, cisza. Przecież w domu jest Mikleo, dzieci, zwierzaki... Przecież zanim położyłem się, Cosmo szalał wokół mnie jakby nie chciał, aby zasypiał. Wstałem z łóżka i powoli zacząłem rozglądać się po całym domu. Zacząłem mieć dziwne wrażenie, że to wcale nie jest mój dom, tylko miejsce, które stara się je imitować. To mi się ani trochę nie podobało, co się dzieje? Gdzie są wszyscy?
- No proszę, proszę, królewicz w końcu wstał – nagle usłyszałem za sobą pełen cynizmu głos, który doskonale znałem. Odetchnąłem z ulgą i odwróciłem się w stronę mojego męża z uśmiechem na twarzy. Już się bałem, że... nie wiem, po prostu cieszyłem się, że go słyszę i widzę, nawet jeżeli miałby na miałby się na mnie złościć. Cieszyłem się, że w ogóle się do mnie odezwał. Tyle dni milczenia i wyrzutów sumienia, które powoli mnie zabijały, że teraz ten cynizm mi ani trochę nie przeszkadzał. Odezwał się do mnie, i tylko to się dla mnie liczyło.
- Miki! Jak dobrze, że cię widzę, przepraszam, ja... – zacząłem, ale moja wypowiedź zaraz została przerwana.
- Przepraszam. I co mi po twoim przepraszam? Jedyne, co potrafisz robić, to przepraszać, a i tak to potrafisz zepsuć. Im dłużej jestem z tobą w związku, tym większą ochotę mam cię zostawić. Arthur jest zdecydowanie lepszy od ciebie, i to pod każdym względem. Przystojniejszy, sprawniejszy, a jak całuje... szkoda, że wtedy nas nakryłeś. Nie chciałem, aby przestawał. Jak zwykle wszystko musisz rujnować – z każdy wypowiedzianym przez niego słowem czułem, jakby wbijał mi niewidzialne ostrze w serce.
- Czemu mi to mówisz? – zapytałem cicho, patrząc na niego z bólem w oczach.
- Ponieważ za długo to w sobie trzymałem i uznałem, że najwyższa pora, by o wszystkim ci powiedzieć. Chcę, abyś wiedział, że zniszczyłeś mi życie. Żałuję, że poświęciłem wtedy swoje życie za ciebie, to ty powinieneś wtedy zostać zabity. I dzieci, jak dobrze, że zdecydowanie więcej odziedziczyły po mnie niż po tobie, chociaż i tak żałuję, że mają tak żałosnego ojca, jak ty. Arthur w tej roli sprawdziłby się lepiej, niż ty. Albo Phil... – i znowu zaczął mówić wszystko to, czego najbardziej się bałem. Z jednej strony wierzyłem temu Mikleo, ale też odzywał się we mnie drugi głos, który też słyszałem wcześniej. Ten który mówił mi, że coś tu nie gra i że to nie jest mój dom.
- Nie. Nie jesteś moim mężem. Mikleo nigdy nie wypowiadałby się w ten sposób – powiedziałem to głośno, próbując w to uwierzyć tak w stu procentach.
- Tylko tak ci się wydaje, ponieważ zawsze siedziałem cicho. Ale skoro już umierasz, to lepiej, abyś wiedział, jak bardzo zniszczyłeś mi życie.
Umieram? O czym on mówił? W ostatnim czasie nie czułem się najlepiej, ale żebym umierał...? Nie, nie, coś tu jest nie tak, musi być nie tak. Wyminąłem go i skierowałem się od drzwi czując, że koniecznie muszę opuścić to miejsce, ale kiedy tylko przeszedłem przez drzwi wyjściowe, trafiłem znowu do swojego domu. Co tu się dzieje...? Gdzie jest mój mąż i gdzie ja jestem?
<Owieczko? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz