wtorek, 20 grudnia 2022

Od Mikleo CD Soreya

Zmartwiony stanem męża pomogłem mu ruszyć w drogę, podpierając go tak długo, jak długo tylko tego potrzebował, rozglądając się uważnie do koła gotów do walki w ciągłym spięciu, w tej chwili musieliśmy być ostrożni, nie wiedząc, co czeka nas za rogiem.
- Dam rade pójść dalej sam - Odezwał się do mnie, stając o własnych siłach, oby tylko wszystko było z nim dobrze, nie chciałbym, aby coś mu się stało z powodu pośpiechu, który wywarła na nas Edna. Niech ją, to przez nią tu jesteśmy, a ona ma jeszcze czelność nas pośpieszać.
- Jesteś pewien? Dasz sobie radę? - Zapytałem, przyglądając się uważnie mężowi.
- Tak, nie martw się o mnie, dam sobie radę - Zapewnił mnie, całując w czoło, idąc powoli za serafinami, które tak jak i ja nie miały zielonego pojęcia, gdzie są i jak wydostać się z pułapki.
- Czy stąd jest w ogóle jakieś wyjście? - Zapytał mój mąż po dłuższej ciszy, rozglądając się uważnie tak jak i my starając się stawić na nogę, która chyba wciąż go bolała, mój biedaczek, gdyby nie ten głupi plan Edny nic by mu się nie stało a niech ją..
- Na pewno jest, trzeba tylko lepiej go poszukać, dla tego rusz się, bo nas spowalniasz - Burknęła Edna czym bardzo, ale to bardzo mnie rozdrażniła.
- Gdyby nie ty i te twoje głupie pomysły nie spowalniałby nas, to przez ciebie to wszystko dla tego może się lepiej nie odzywaj - Warknąłem w jej stronę, co zapoczątkowało kłótnie trochę i może nie potrzebną, jednakże gdyby nie zaczynała do niczego, by nie doszło, sama jest sobie za to winna.
- Uspokójcie się, bardzo was proszę - Sorey odezwał się, podnosząc odrobinkę swój głos, od razu nas uspokajając. - Nikt niczemu nie jest winien, skupmy się na wydostaniu stąd, a nie wspólnym obarczanie wina - Dodał, biorąc głęboki wdech.
Oboje z Edną spojrzeliśmy na siebie, jak na wrogów odwracając od siebie wzrok w gęściej niezadowolenia, gdy tylko stąd wyjdziemy, nie będę musiał na nią patrzeć ani z nią rozmawiać po tym, co zrobiła, naprawdę potrzebuje czasu, aby sprawić jej zachowanie.
W milczeniu szliśmy dalej, nie mogąc odnaleźć wyjścia, zastanawiając się, czy takowe w ogóle istnieje.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, patrząc ze zmartwieniem na męża, dostrzegając jak jego ciało, zaczyna się trząść, najprawdopodobniej z zimna, które panowało wokół, a przynajmniej tak mi się wydawało, widząc tylko zimne skały dokoła nas.
- Tak, nic mi nie jest - Zapewnił, a ja mimo wszystko z jakiegoś powodu mu nie wierzyłem.
Doskonale wiedziałem, jaki jest mój mąż i nawet gdyby coś mu dolegało, nie powiedziałby mi o tym, bo i po co? Przecież nic się nie dzieje, to wcale nie tak, że jesteśmy gdzieś głęboko pod ziemią z dala od jakiekolwiek promienia słonecznego, dostępu do jedzenia czy nawet picia nie mówiąc już o dostępnie do ciepła, którego tu nie będziemy w stanie zaznać.
- Jesteś pewien? Bo ja nie do końca - Starałem się dalej ciągnąć temat, uważnie mu przyglądając.
- Jestem, naprawdę się mną nie przejmuj - Kolejny raz starał się mnie zapewnić, że wszystko jest w porządku, no i ja miałem w to uwierzyć? Nie do końca miałem na to ochotę, szczerze mówiąc. Nie chcąc jednak narzekać, chwyciłem dłoń męża, powoli idąc z mężem za resztą serafinów, poszukując wyjścia, którego nie było i wciąż nie było. Czy stąd można w ogóle uciec? Oby tak, bo jeśli nie znajdziemy go, wszyscy możemy tu utknąć na zawsze, a tego żadne z nas nie chciałoby przeżyć.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz