Trzy minuty. Byłem nieuważny jedynie przez trzy minuty, bo rozmawiałem z Lailah na temat dzieci, a Miki przez ten czas zdążył urwać się ze spotkania, o niczym mnie nie informując, zostawiając mnie samiutkiego. Co więcej Arthur zauważył prędzej ode mnie, że go nie ma, i za nim wyszedł, co mogło oznaczać tylko to, że miał na niego oko przez cały ten czas... I jak ja miałem być spokojny, kiedy ten człowiek znajduje się w pobliżu? Nie mogłem, bo kombinował, jak to tylko zbliżyć się do mojego męża, kiedy odwracam od niego wzrok na kilka minut. Jak na tej imprezie zauważyłem, że nie ma zarówno jego, jak i mojego męża, od razu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.
I oczywiście miałem rację, ponieważ zastałem ich obu na zewnątrz, jak się całowali. Przyznam, coś we mnie pękło i niewiele myśląc podszedłem do nich, by odsunąć pasterza od mojego męża. Po tym wywiązała się pomiędzy nami krótka walka, która zakończyła kilkoma siniakami, rozbitymi nosami i rozwalonymi wargami. Obrażenia pewnie byłyby nieco gorsze, gdyby walka trwała dłużej, i najpewniej tak by właśnie było, gdyby nie to, że rozdzieliły nas Serafiny. Cholera jasna, czy on jest jakiś upośledzony? Mikleo na pewno mówił mu nie, poza tym obrączka na jego palcu mówiła sama za siebie. Chyba, że Miki dał mu wyraźne pozwolenie na ten pocałunek... nie, na pewno tak nie było, Miki się w ten sposób nie zachowywał...
- Nie powinieneś tak rzucać się na niego z pięściami – odezwał się Mikleo, kiedy zaprowadził mnie do naszego pokoju. Pasterzem oczywiście zajęły się jego Serafiny, ale już i tak wiedziałem, że na następny dzień to ja będę czuł się i wyglądał lepiej od niego, ponieważ to mój Miki jest lepszy w uzdrawianiu niż cała trójka tamtych. I dobrze, mam nadzieję, że jeszcze długo będzie go boleć, może zapamięta, że ma się do niego nie zbliżać.
- Więc miałem pozwolić, by dalej cię całował? A może ci się to podobało, że nagle taki oburzony jesteś? – odpowiedziałem pytaniem, mocno zdenerwowany jego wypowiedzią, jak i nadal będąc nabuzowany po wcześniejszej bójce.
- Nic mi się nie podobało, ale uważam, że przemoc rodzi przemoc – wyjaśnił mi spokojnie, nastawiając mój nos. Rany, ile razy ja już go łamałem... niby powinienem się do tego troszkę przyzwyczaić, ale nadal jego nastawianie było okropnie bolesne, chociaż nie było aż tak bardzo bolesne jak nastawianie nogi.
- Oczywiście, bo dyplomacja do niego przemówi – bąknąłem, dając mu wyleczyć resztę moich małych zadrapań. – Musi być bardzo tępy, skoro nadal próbuje się do ciebie zbliżyć – dodałem, przez cały ten czas czując wściekłość.
- Kiedyś zrozumie – byłem trochę zdziwiony, jak wielki spokój potrafi zachować Mikleo. A może tylko udaje ten spokój, by i mi się on udzielił? Ja tak robię, więc wcale bym się nie zdziwił, jakby na mnie tę sztuczkę też zastosował.
- A co, jeżeli nie? Już nigdy więcej nie puszczę cię z nim na misję, nawet, jeżeli mógłbym pojechać tam z tobą – powiedziałem, zaciskając mocno palce na swoich nogach, by przypadkiem nie syknąć z bólu, kiedy leczył moją rozciętą wargę.
- Jeżeli miałbym pomóc mu uratować niewinnych ludzi...
- To niech sobie znajdzie własnego Serafina wody. Mało to ich uwolniliśmy? Jestem pewien, że nie jeden z nich chciałby przysłużyć się dobru świata i służyć pasterzowi – wyjaśniłem, już czując się nieco lepiej, aczkolwiek nadal jak tylko sobie pomyślę o tym idiocie, to się we mnie aż gotowało.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz