Zmartwiony stanem mojej księżniczki przytuliłem ją delikatnie do siebie, jedną z dłoni kładąc na jej czole. Przeczucie Mikiego nie myliło, czoło Misaki było ciepłe, ewidentnie nasze słońce miało stan podgorączkowy. Jak odbierałem ją ze szkoły słyszałem, że wielu osób dzisiaj nie było, bo szaleje różyczka, więc może to było to...? Wcale bym się nie zdziwił, w końcu to było bardzo zaraźliwe, a Misaki nigdy tego nie przechodziła. A skoro Misaki to złapała, to prawdopodobnie Merlin także będzie to miał...
– Zrobić ci coś ciepłego do picia, księżniczko? – zapytałem, zmartwiony gładząc ją po włoskach.
Dziewczynka wymamrotałem ciche "mhm", dlatego wziąłem ją na ręce – z pewnym trudem – i zaniosłem ją do kuchni. Coś czuję, że przez tydzień nie wyjdzie z łóżka, a i co za tym idzie, weekend u jej przyjaciela zostaje odwołany. I szczerze, nie wiem, czy się cieszę z tego powodu, czy też martwię z powodu jej choroby. W końcu albo będzie przechodzić ją łagodnie, albo wręcz przeciwnie. A co, jeżeli pojawią się jakieś powikłania...? Przecież ma takie delikatne ciało, zupełnie jak mama. Będę musiał jutro iść do medyka, może będzie mógł przepisać jej coś, dzięki czemu nie będzie tak cierpieć. I będę musiał przypilnować, by moja księżniczka miała wszystko, czego tylko będzie potrzebować, nie mógłbym jej w końcu zostawić samej w takiej strasznej chorobie.
– Może chcesz coś do jedzenie? – dopytałem, stawiając przed nią kubek z gorącą czekoladą.
– Nie jestem głodna – odpowiedziała, biorąc do rąk naczynie.
– Dobrze, skarbie. Wypij więc i zabiorę cię na górę. Lepiej będzie, jak dzisiaj położysz się wcześniej – powiedziałem, siadając przy niej i patrząc na nią ze zmartwieniem.
Na jej policzkach zauważyłem czerwone wypieki, które oznaczały, że gorączka się zwiększała. Może więc powinienem jej zrobić te zioła na gorączkę... Albo lepiej nie, to nie była zwykła grypa, co, jeżeli przypadkiem jej zaszkodzę? Doplinuję, by gorączka się jej nie podnosiła poprzez przygotowanie jej chłodnych okładów, nawet jeżeli miałoby to znaczyć, że mam spędzić przy jej łóżku całą noc.
– A poczytasz mi bajkę? Ja nie mam siły czytać – poprosiła, patrząc na mnie smutno.
– Pewnie, księżniczko. Zrobię wszystko, co tylko chcesz – powiedziałem, uśmiechając się do niej delikatnie.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Po tym, jak młoda wypiła czekoladę, odstawiłem kubek do zlewu postanawiając, że wrócę go umyć później, a następnie wziąłem moją córeczkę na ręce, coby się biedactwo moje nie męczyło. Kiedy zaniosłem ją do pokoju opatuliłem ją dokładnie kocem, spełniłem jej prośbę czytając jej do snu. Biedactwo było tak zmęczone, że wystarczyło raptem dziesięć minut czytania, a już zasnęła. Naprawdę była padnięta... A następne dni będą tylko gorsze. Zapowiada się zatem naprawdę przyjemny tydzień z dwójką chorych dzieci.
– I jak? – usłyszałem głos Mikleo, kiedy tylko zszedłem na dół.
– Znowu zasnęła, i ma gorączkę. Zaraz przyniosę jej chłodny okład, by trochę ją zbić. W szkole mówią coś o epidemii różyczki, myślę, że mogło i ją złapać – odpowiedziałem, cicho wzdychając.
– Czekaj, różyczka? To znaczy, że Merlin też będzie ją przechodził? – zapytał, a ja usłyszałem w jego głosie zaniepokojenie.
– Znając nasze szczęście, pewnie będzie. I będziemy mieć na głowie dwójkę chorych dzieci – westchnąłem cicho, przygotowując okład dla młodej. Coś czułem, że najbliższe noce spędzę opiekując się młodą, a Miki zajęty będzie Merlinem... chociaż nie dzisiaj, dzisiaj będzie mógł odpocząć, w przeciwieństwie do mnie, ale to lepiej dla niego, chociaż jemu uda się trochę nabrać sił przed ciężkimi dla nas wszystkich dniami.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz