Jeśli miałem być szczery tak przed samym sobą to byłem wściekły, okropnie wręcz wściekły na syna, który zachowywał się naprawdę okropnie, bicie i gryzienie jeszcze przeżyje, ale co, by się stało, gdybym nie uniknął glinianego dzbanka, dostając nim w głowę, czy to dziecko naprawdę musi być aż takie wredne? Czasem naprawdę zastanawiam się, czy to na pewno nasze dziecko, a nie jakieś cudze podmienione.
Ciężko wzdychając, potrzebowałem chwili, aby się uspokoić, sprzątając rozbite wszędzie szkło, przypadkowo się nim raniąc w dłoń, musząc szybko owinąć to ręcznikiem, w duchu musząc policzyć do dziesięciu, aby się nie zezłościć jeszcze bardziej, wyrzucając potłuczone kawałki dzbanka do śmietnika, przygotowując zioła dla synka, które faktycznie mogły trochę się schłodzić, nim Sorey wrócił z tym małym diabłem.
- Misaki potrzebujesz może czegoś? - Zapytałem córki, podchodząc do kanapy, kładąc dłonie na jej policzkach, które wciąż były ciepłe.
- Przytulisz mnie? - Zapytała, na co nie mogłem się niw zgodzić, to moje dziecko, jeśli czegoś potrzebuje, od tego jestem, aby jej to dać.
- Oczywiście skarbie - Zgodziłem się, kładąc obok, przytulając ją delikatnie.
- Mamo, ale jesteś przyjemnie zimna - Wyznała, wtulając się mocniej w moje ciało, no tak moje ciało jest zimne, a ona jest gorącą, naturalne więc jest to, że jestem w stanie ją schłodzić, całkowicie o tym zapomniałem.
- Tak, jestem zimny, spróbuj zasnąć, a ja będę przy tobie - Wyszeptałem, głaszcząc ją po włosach, leżąc spokojnie przy niej. Czekając, aż jej oddech stał się spokojny. I niby mógłbym wstać od razu po tym, jednak mocno przytulając się do mnie córeczka, nie miała chyba zamiaru mnie wypuszczać z uścisku, no nic dla mnie samego to żaden problem ja przy niej mogłem leżeć przynajmniej póki nie było tego małego potworka przy mnie.
- Małemu trochę spadła gorą... Miki śpisz? - Sorey schodzących na dół zatrzymał się na schodach, co doskonale słyszałem, nie mieści nawet otwierać oczu.
- Nie, chłodzę Misaki, która chciała, abym się przy niej położył - Przyznałem, otwierając oczy, zerkając na męża, - Zioła są na blacie, w kuchni postaraj się, aby następnego przedmiotu nie strzaskał - Poprosiłem, mając już dość sprzątania po tym dziecku, do tego wciąż bolała mnie dłoń od rozcięcia, którego nawet z nerwów nie byłem w stanie wyleczyć, no nic, zrobię to, gdy tylko trochę się uspokoję, a moje moce znów do mnie wrócą.
Sorey nic nie mówiąc, kiwnął głową, zabierając Merlina do kuchni gdzie stały dla niego przygotowane zioła. I co? I wypił bez najmniejszego jęknięcia, wychodzi na to, że tylko ja tutaj nie mam żadnego autorytetu u dzieci, cóż jak się je tak rozpieszczał, to teraz się ma za swoje.
Cicho wzdychając z tego powodu, wstałem powoli z kanapy, nie budząc małej, nakrywając ją porządnie kocem, idąc do kuchni, gdzie Sorey mył już kubek po wypitych ziołach, przynajmniej przy nim jest grzeczny, bo się go nawet trochę boi a mnie? Mnie nie ma się co bać i mam za swoje.
- Mikl co ci się stało w dłoń? - Na to pytanie zerknąłem na dłoń, tak jakbym w ogóle zapomniał o tym, że ją rozciąłem szkłem.
- Rozciąłem sobie ją, sprzątając resztki po dzbanku - Przyznałem, nie mając powodu do kłamstwa.
-Więc dlaczego jej nie uleczyłeś? - Dopytał, chwytając moją dłoń, aby jej się uważnie przyjrzeć.
- Pamiętasz, nie panuje nad mocami, gdy nie panuje na emocjami - Przypominałem mu o tym, jeśli nie pamiętał, dodatkowo nie specjalnie przejmując się raną, która i tak nie była w stanie jakoś specjalnie mi zaszkodzić.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz