To wszystko strasznie się dłużyło, a ciemność nie pomieszała, byłem zmęczony tak jak i reszta serafinów nie wspominając już o moim mężu, który zasnął jako pierwszy, odrobinkę przymuszając nas do dłuższej przerwy, z powodu której i my na chwilę zapadliśmy w sen, zbierając siły na dalszą podróż.
Gdy tylko ponownie otworzyłem oczy, było tak samo ciemno, jak i przedtem, niepocieszony podniosłem się do siadu, mrużąc oczy, które troszeczkę przyzwyczaiły się do mroku.
- Miki nie śpisz już? - Słysząc głos męża, spojrzałem na niego, tak jakby miał zamiar w tym mroku uważnie mu się przyjrzeć.
- Nie, już nie śpię. Jak się czujesz? - Spytałem, po omacku poszukując jego twarzy, którą dotknąłem, starając się być silnym, chociaż w duchu strasznie się bałem, chcąc znaleźć się już w domu przy naszych dzieciach.
- Bywało gorzej - Odpowiedział, starając się chyba obrócić to wszytko w żart, no bardzo zabawne powiedziałbym boki zrywać, gdyby mnie to w ogóle bawiło.
- Najlepiej też nie jest, musimy się jakoś stąd wydostać, nie możesz tu zostać, twoje ciało nie wytrzyma tego zimna, nie wspominając już o głodzie i pragnieniu - Mówiłem zmartwiony, po prostu bojąc się o osobę, którą kochałem nad życie.
- Mną się nie przejmuj, nawet jeśli ja nie dam rady, ty stąd wyjdziesz, wierzę w to - Po jego słowach skrzywiłem się lekko, nie mając zamiaru nawet brać pod uwagę tego planu, wyjdziemy stąd razem i tego mogłem być pewien.
Nim jednak zdążyłem coś powiedzieć, resztą serafinów wybudził się, wyruszając w dalszą podróż.
Szliśmy więc dalej nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak daleko i czy jesteśmy blisko wyjścia, to wszystko nie miało już sensu. Mój biedny Sorey ledwo szedł, a reszta serafinów wyglądała na padnięte, każdemu znad doskwierała panująca ciemność i cisza, którą czasem przerwał Zaveid, chcąc podnieść nas na duchu. To całkiem miłe z jego strony dzięki temu przynajmniej mamy troszeczkę radości w tej ogromnej sytuacji.
- Zaveid cicho - Zwróciłem się do mężczyzny, chcąc go uciszać.
- Oj no wiesz, chce tylko jakoś nas podnieść na duchu - Mruknął niepocieszony.
Nie miałem nic przeciwko temu, niech to robi, ale nie teraz.
- Co się dzieje Miki? - Usłyszałem zmęczony głos męża stojącego obok mnie.
- Woda... - Szepnąłem cicho, skupiając wszystkie swoje zmysły. - Słyszę wodę, chodźmy! - Zawołałem, prowadząc ich za dźwiękami, które tylko ja mogłem właśnie usłyszeć, zatrzymując się przed małym oczkiem z wodą, z której Sorey mógł się napić, przynajmniej to mógł zaspokoić w tej chwili.
- I co nam to dało? - Zapytała, skwaszona Edna. Jak zawsze mając z czymś problem, jak ja jej czasem nie rozumiem.
- Woda musi mieć gdzieś swoje ujście, prawda? A ja mogę ją zrozumieć i odnaleźć drogę - Odezwałem się, wkładając dłoń nie kryształowej wody.
- Dasz radę? To może cię osłabić - Tym razem odezwała się Laulah, mając racje, mogło, ale nie musiało, a nawet jeśli to i tak nie mamy za wielkiego wyboru, albo połączę się z wodą w celu odnalezienia wyjścia, albo pozostaniemy tu już na zawsze.
- Dam radę - Zapewniłem, skupiając się na dźwiękach wody, szukając za jej pomocą wyjścia, które po długiej i męczącej dla mnie chwili znalazłem wyjście, zrywając połączenie. - Znalazłem wyjście, jesteśmy już nie daleko - Odparłem pocieszony tym faktem, jeszcze tylko trochę, damy radę.
Pocieszony tym, wstałem z ziemi, opierając się o męża, tracąc na chwilę równowagę.
- Wszystko dobrze? - Usłyszałem zmartwiony głos męża.
- Tak, nic mi nie jest - Zapewniłem, biorąc dwa głębokie wdechy. - Chodźmy, już nie daleko - Poprosiłem, chcąc już jak najszybciej stąd wyjść, nie wiem, ile już tu siedzimy, ale jak dla mnie było to zdecydowanie zbyt długo dla serafina, dla mnie i tym bardziej dla mojego biednego męża.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz