niedziela, 31 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

Wyjście na wieczorny spacer nie było taką złą opcją. Dobrze byłoby rozruszać kości po takim obfitym posiłku i całym leżeniu w łóżku, chociaż muszę przyznać, ten dzień był całkiem przyjemny. Taki spokojny i leniwy, bez żadnych obowiązków, zobowiązań czy jakichkolwiek niespodzianek, zarówno tych przyjemnych jak i nieprzyjemnych. Miałem nadzieję, że nasze dzieci również bawią się tam dobrze. 
- Skoro moja Owieczka ma takie życzenie, to z chęcią je spełnię – odpowiedziałem, chwytając jego dłoń i całując jej wierzch, jednocześnie się przed nim kłaniając. 
Mikleo parsknął cicho śmiechem, chyba odrobinkę rozbawiony moim gestem, chociaż nie rozumiałem, dlaczego. Mikleo nie dość, że był aniołem, to jeszcze moim aniołem, więc zasługiwał na jak najwyższą formę szacunku. Gdyby to ode mnie zależało, cały czas nosiłbym go na rękach, ale przez dawną ranę na prawym ramieniu nie byłbym w stanie za długo go tak nosić. Więc skoro tego nie mogę robić, to inaczej pokażę mu, jak bardzo go kocham, jak chociażby czułymi słówkami, które chyba mu nie przeszkadzają, oraz subtelnymi czynnościami, jak właśnie to, co teraz zrobiłem. Chciałbym uczynić dla niego więcej, i starałem się dla niego na każdym kroku, ale nadal miałem wrażenie, że to za mało i Mikleo zasługuje na więcej. To najlepsza istota na świecie, więc to jasne, że zasługuje na wszystko, co najlepsze, a tymczasem ma mnie. 
Jako, że zareagował tak pozytywnie, splotłem nasze palce i oboje wyszliśmy z pokoju, kierując się w stronę jeziora. Oby teraz nikt się tam nie kręcił, ostatnie, co teraz chciałem, to aby ktoś się na nas gapił. Tyle dobrego, że przynajmniej do Mikleo nie podchodzą, bo chyba trochę ich przestraszył wtedy w katedrze. Nie tylko ich, ja także byłem przerażony. Myślałem, że go znowu straciłem, czego bym nie przeżył. Raz musiałem sobie bez niego poradzić i to były najgorsze lata mojego życia. Drugi raz nie dałbym sobie radę, nawet jeżeli miałbym pod opieką dzieci. Już w tym momencie wiedziałem, że nie dałbym rady bez niego psychicznie. 
Na nasze szczęście, nikt nas nie zatrzymywał. Kiedy szliśmy ulicą ludzie szeptali pomiędzy sobą, kilku wskazywało na nas palcami, ale finalnie nikt do nas nie podchodził, ani też nikt nie śledził. Trochę minie, zanim przyzwyczaję się do tego, że ludzie potrafią go zobaczyć, i chyba nie tylko ja. Dla Mikleo również to jest nowość. I też trzeba będzie poinformować o tym Yuki’ego, który chyba będzie zadowolony z takiego obrotu sytuacji. 
- Mogłem pomyśleć wcześniej i wziąć jakiś koc – odezwałem się, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. Zawsze to milej siedzieć na kocu niż na twardej, zimnej ziemi. 
- A ja myślę, że nie będziemy go potrzebować – odparł niedbale Miki, po czym puścił moją dłoń i wskoczył do wody. A więc po to chciał tutaj przyjść... i dobrze, zasługuje na relaks, a przy dzieciach raczej o niego trudno. 
Może nie poszedłem całkowicie w ślady Mikleo, ale podążyłem za nim na pomost, gdzie usiadłem na jego końcu, wcześniej zdejmując buty, by zamoczyć w jeziorze chociażby stopy. Nie miałem zbyt wielkiej ochoty na takie rzeczy, ale Mikleo mógł robić co tylko chciał. Ja tu jestem, aby pilnować, aby nikt nie naruszał jego spokoju. Po kilku minutach mój mąż wynurzył się z wody i podpłynął do mnie, by zaraz położyć swoje ręce na moich nogach, przez co przemoczył mi materiał spodni. 
- Czujesz się lepiej? – spytałem, całując go w czoło. 
- Mhm – wymruczał, uśmiechając się pod nosem. – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy dzieci – dodał, opierając policzek o moje udo. 
- Jeszcze tylko kilka dni – odparłem, głaszcząc go po głowie. 
- Gdybyśmy wykorzystali tę samą metodę, co ostatnio... – zaczął, chyba próbując mnie przekonać do latania. Ja jednak już dawno zdecydowałem się to pozostawić aniołom i już do końca swojego życia trzymać się ziemi. Zdecydowanie nie zostałem stworzony do latania. 
- Pomyśl o powrocie. Gdybyśmy do nich lecieli, później musielibyśmy wracać pieszo. Wygodniej dla nas i dla nich będzie podróż konna. Spokojnie, to tylko kilka dni, wytrzymamy – starałem się go uspokoić, nie przestając gładzić jego mokrych włosów.
- No wiem, wiem – westchnął cicho, ale chyba niespecjalnie był pocieszony moimi słowami. – Myślisz, że będą na nas bardzo złe?
- Myślę, że najpierw się ucieszą z naszego powrotu, a później się troszkę pofoszą. Szybko im przejdzie, nie masz się o co martwić – tłumaczyłem mu, a na samo wyobrażenie, jak zareagują nasze dzieci, sam się lekko uśmiechałem. Rany, jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że będę miał rodzinę w pełnym znaczeniu tego słowa. I że będę miał dzieci, przecież jak byłem młodszy to nawet za nimi nie przepadałem, a teraz były dla mnie całym moim światem i bez nich ciężko mi funkcjonować. 

<Aniele? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Zakładając ubranie na moje nagie ciało, dostrzegłem pożerający wzrok męża, lekko tym rozbawiony przestałem zapinać guziki koszuli, która jeszcze odkrywała moją klatę, stając na palcach, łącząc tym samym nasze usta w pocałunku.
- Za mało cię wczoraj nakarmiłem? - Wymruczałem, patrząc w jego oczy rozczulonym wzrokiem.
- Cóż nie narzekałbym, gdybym mógł dostać więcej - Wyznał, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Nie wiem, czy wtedy byś się za szybko nie znudził - Ciągnąłem dalej tę gierkę i tak w końcu do niczego nie dojdzie przez służbę mającą zjawić się tu lada moment.
- Nigdy się tobą nie znudzę moja mała słodka owieczko - I znów mnie rozczulił, zawsze wiedział co i jak powiedzieć by uśmiech zjawił się na moich ustach, właśnie dla tego to on jest moim małym promykiem, prowadzącym mnie przez życie przy nim mimo burz czuje się bezpiecznie.
Nie mając szans nic odpowiedzieć z powodu pukania do drzwi, zająłem się szybko zapinaniem guzików, nim Sorey pozwolił wejść służące z pysznie pachnącym śniadaniem, sam chyba się skuszę i kto wie, troszeczkę mu podbiorę, z tego, co widzę i tak wszystkiego sam nie zje.
Tak jak mogłem się spodziewać, mój mąż nie był w stanie zjeść całego śniadania, które było naprawdę spore. Alisha zadbała, aby Sorey nadrobił spalone kalorie, przynajmniej ten jeden raz nie powie, że to ja za bardzo się o niego troszczę, dając mu więcej, niż był w stanie zjeść.
- Najedzony? - Na to pytanie westchnął ciężko, kładąc się na łóżku, no tak przejadł się, kto by się tego spodziewał, Alisha naprawdę przesadziła, nawet jedząc we dwoje, nie byliśmy w stanie zjeść tego wszystkiego.
- Nie będę w stanie zjeść nic do samego wieczora - Stwierdził, z czym nie chciałem dyskutować, jeśli czuje, że się najadł i nie jest w stanie nic zjeść przez najbliżej kilka godzin, ja negował tego, zamiaru nie mam, jeśli zgłodnieje, sam coś zje, a na razie o dobry czas na odpoczynek od jutra znów wyruszajmy w podróż, która zajmie nam trochę czasu..
Uśmiechając się pod nosem, nie mówiąc w sumie nic, położyłem się obok męża, wtulając w jego ciało, tak jak i on, tak i ja byłem zmęczony jedzeniem, najprostszym więc rozwiązaniem było po prostu odpocząć, w duchu już ciesząc się na powrót do Azylu, jeszcze tylko kilka dni i znów zobaczymy nasze piekę pociechy, aż same usta uśmiechały się, gdy myślałem o dzieciach, które na pewno za nami bardzo tęsknią, biedne maleństwa musimy im to po wszystkim wynagrodzić.
- Co cię tak bawi? - Sorey dostrzegając mój uśmiech, który najwidoczniej bardzo go zainteresował, wpatrując się w niego jak w obrazek.
- Nic - Wyznałem, w końcu nic mnie nie bawiło, uśmiechałem się na myśl o dzieciach, ale nie z rozbawiania a szczęście.
- Uśmiechasz się, więc coś cię bawi - Zauważył, opuszkiem palca jadąc wzdłuż moich ust.
- Nic mnie nie bawi, myślę o powrocie do dzieci.
- Już niedługo je zobaczymy - Wyszeptał mi do ucha, całując w czoło, oj tak już niedługo zobaczymy nasze dzieci, całe, zdrowe i może trochę na nas obrażone jednak to ostatnie nie będzie dla nas problemem najważniejsze, że je zobaczymy, resztę jesteśmy w stanie oboje znieść.
Do samego wieczora leżeliśmy w łóżku, dzisiejszego dnia nie mając na nic ochoty, jedocześnie zbierając siły na jutrzejszą wyprawę.
- Więc cały dzień zmarnowaliśmy na leżeniu w łóżku - Odezwałem się, nareszcie z niego wstając, podchodzą tym samym do okna, na dworze mimo wieczoru wciąż było ciepło to i akurat dobrze pozwoli nam to na wieczorny spacer, na który nagle nabrałem ochoty.
- Bez dzieci mogliśmy sobie na to pozwolić - Nie mogłem się nie zgodzić, przy dzieciach wiele rzeczy nie było już takich samych, nic jednak poradzić na to nie mogliśmy, chcieliśmy to mamy rola rodziców zawsze na pierwszym miejscu.
- Masz racje, jednakże dziś jeszcze z nimi nie jesteśmy, może wyjdziemy na spacer nad jezioro? Jest wieczór i nikt nie powinien nas zaczepić, jeśli oczywiście masz na to ochotę - Zaproponowałem jezioro, ponieważ bardzo je lubiłem, mieliśmy tam dużo spokoju i ciszy, a bez dzieci ten ostatni dzień nie licząc podróży, mogliśmy spędzić czas jak za dawnych lat tylko on i ja niczego więcej do szczęścia nam nie potrzeba.

<Pasterzyku? C:>

czwartek, 28 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

To, że mój mąż był miało swoje dobre i złe strony. Dobrą na pewno było to, że już nikt nie będzie mógł mówić na mnie, że jestem wariatem, bo gadam sam do siebie, albo przytulam powietrze... i to tyle, jeżeli chodzi o pozytywy całej tej sytuacji. Nie lubiłem tych wszystkich uśmieszków i łapczywych spojrzeń, po których wiedziałem już, jakie myśli pojawiają im się w głowie. Faktycznie, może jestem odrobinkę zazdrosny, ale tak tylko odrobinkę, a Miki nie musi o tym wiedzieć. No i też był jeszcze jeden typ ludzi, ci, którzy patrzą na nas, jakbyśmy zabili im świnkę morską. Tym osobom przeszkadza to, że dwóch mężczyzn jest razem. Ja z takimi spojrzeniami musiałem żyć większość swojego życia, dlatego mi to nie będzie jakoś specjalnie przeszkadzać, ale Miki... mam nadzieję, że nie weźmie sobie tego za bardzo do serca. Nie chciałbym, aby było mu smutno przez jakichś głupich ludzi. 
Mocniej wpiłem się w usta Mikleo, wsuwając dłonie pod jego koszulkę i wbijając palce w jego ciało. Przyznam, troszkę stęskniłem się za jego bliskością i naszymi intymnymi chwilami. Minęło trochę czasu, odkąd mieliśmy chwilę dla siebie. Najpierw była podróż do miasta, później Miki był osłabiony przez stracenie kilku litrów krwi, następnie był ten atak, on leżał nieprzytomny, ja wariowałem... no a jeszcze wcześniej, przed całą tą wyprawą, musieliśmy zająć się naszymi pociechami. 
Chyba nie muszę mówić, do czego doprowadził nas ten niewinny pocałunek ze strony męża. Pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia i zająłem się ciałem męża, by i jemu było dobrze, w końcu dla mnie najważniejsze było to, aby Mikleo był zadowolony. 
Następnego dnia obudziłem się pierwszy, w znacznie lepszym humorze i stanie, co wczoraj. I przy Mikim, który jeszcze spał, wtulony w moje ciało. Przez kilka minut tak po prostu wpatrywałem się w jego spokojną, przepiękną twarz, ostrożnie głaszcząc jego mięciutkie włosy. Dopiero wtedy powolutku i ostrożnie wstałem z łóżka, by się ogarnąć przed pójściem do pary królewskiej, a dokładniej do Alishy. Chciałem już powoli załatwiać wszystko, co nam potrzeba do podróży do dzieci, by już jutro wyruszyć do dzieci. Im szybciej tym lepiej dla nas i dla naszych dzieci. Swoją drogą ciekawe, co tam u nich słychać. Mam nadzieję, że nie dały za bardzo w kość Aurorze i się jej słuchają. 
Po godzinie wróciłem do pokoju. Alisha zgodziła się nam dać dwa konie i zapewniła nas, że prowiant nam także załatwi. Przed powrotem do męża udało mi się dostać od niej ochrzan za to, że nie chcę jeść, ponieważ na jej pytanie na temat tego, co bym chciał zjeść na śniadanie odpowiedziałem, że nie jestem głodny. To była prawda, nie czułem się głodny, ale wszyscy wokół mnie wiedzieli lepiej... To było momentami trochę męczące, ale jak mąż mnie prosi, żebym zjadł, no to co mam zrobić? No muszę jeść, nawet jak nie do końca mam na to ochotę. 
- Gdzie byłeś? – spytał Mikleo, podnosząc się do pozycji siedzącej. 
- U Alishy. Jutro rano będziemy mogli wyruszyć do dzieci – wyjaśniłem mu, podchodząc do niego i całując go w czoło. – Wiesz, że uwielbiam cię nagiego, ale jak już teraz wszyscy cię mogą dostrzec, radzę ci się ubrać. Niedługo powinni przyjść służący z moim śniadaniem – dodałem, kiedy zauważyłem, że dopiero co wstał i nie miał nic na sobie, nawet mojej koszuli. Nawet mu się nie dziwiłem, wcześniej bardzo musieliśmy się pilnować, by ubrać się przed snem, bo dzieci, ale dzisiaj mógł sobie pozwolić na chwilę zapomnienia. 
- Nie zjadłeś z Alishą? – spytał zaskoczony, zaczynając się zbierać i ubierać. Jak dla mnie trochę za szybko, ponieważ służba dopiero co została poinformowana o tym, ze zjem śniadanie, no ale niechaj mu będzie. Już wolę, aby był ubrany za wcześnie, niż żeby ktoś poza mną widział go nagiego. 
- Alisha była już śniadaniu. Mówiłem jej nawet, że nie jestem głodny, ale nie chciała mnie słuchać – odpowiedziałem, chłonąc wzrokiem każdy centymetr jego ciała, którego jeszcze nie zdążył zakryć. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Nie mogłem się nie zgodzić, samemu najchętniej wychodząc z zamku, miałem już dość siedzenia w czterech ścianach jednocześnie zastanawiając się nad samopoczuciem męża, czy on aby na pewno czuje się dobrze? Czy nie powinien jeszcze odpocząć, niby to mówi, że czuje się dobrze, że wszystko z nim w porządku więc powinienem mu wierzyć, w końcu by mnie nie okłamał, prawda?
- W prządł, jeśli czujesz się dobrze i masz siłę, możemy iść - Odpowiedziałem, głaszcząc jego policzek, rozumiejąc, że chciałby spędzić trochę czasu ze mną tak jak i ja maże o czasie spokojnie spędzonym z moim ukochanym mężem. Ostatnio nie mamy dla siebie za bardzo czasu, ciągle mając jakieś zajęcia, to znaczy ja miałem, ratując ludzi, a on pilnując mnie, był nie przesadził, później ta utrata świadomości na dwa dni dobrze, że już jestem. Czuje, że tylko dzięki mojej obecności jego psychika wróci do zdrowia, co działa zawsze w obie strony, w wielu sytuacjach, gdybym nie miał go przy sobie, już dawno bym zwariował, aż boje się pomyśleć co stałoby się z dziećmi, gdybym stracił męża i sam zwariował, nie byłbym chyba już wtedy dobrym rodzicem.
- Czuje się dobrze i mam siłę, chce tylko iść do ogrodu z moim mężem - Wyznał, chwytając moją dłoń, którą następnie ucałował.
Nie negując jego słów, kiwnąłem głową, wychodząc z nim do pięknych królewskich ogrodów, w których zawsze było tak pięknie i przytulnie. Alisha, a raczej jej ogrodnicy bardzo dobrze dbają o ogród, który jak mówiła kiedyś dziewczyną, jest pamiątką po zmarłej mamie i tacie, piękna pamiątka żywa i wdzięczna od razu widać, że jej rodzice kiedyś byli szczęśliwi, tworząc to piękne miejsce.
- Piękne miejsce, chciałbym by kiedyś nasz ogród był równie piękny - Wyznałem, gdy usiedliśmy na ławce pod pnącym się na metalowym łuku.
- Cóż wydaje mi się, że to zajęłoby nam bardzo dużo czasu, poza tym nie wiemy, jak teraz wygląda nasz ogródek, gdy nikt o niego nie dba - Przypominał mi o moim warzywniku gdzie razem z Yukim zajmowaliśmy się warzywami, które miały wydać plony, trochę szkoda dużo pracy poszło na marne jednak to nie koniec świata, gdy wrócimy do domu, znów wrócę do pielęgnacji warzywnika i zrobię wszystko, aby był piękny, zdrowy i obfity w plony.
- Czasem wystarczy troszeczkę miłości, dobroci i cierpliwości, aby z niczego wyszło coś - Gdy to mówiłem, wstałem z ławki, podchodząc do róży, która tak pięknie i wdzięcznie pięła się na łuku.
Sorey w milczeniu podszedł do mnie, opierając swój podbródek na moim ramieniu.
- Tak cierpliwy, dobry i kochający może być tylko anioł - Wyszeptał, całując mój policzek.
- Nie koniecznie, jesteśmy stworzeni na wzór pana tak jak i wy z tą różnicą, że my możemy oprzeć się złu, co nie wykreśla was z bycia dobrymi, miłosiernymi i cierpliwymi, musicie się jeszcze sporo nauczyć, by stało się to możliwe w waszych głowach, bo w sercach jest od zawsze - Jak zawsze starałem się mówić mądrze, odwracając twarz w stronę męża, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - Kocham cię, a ty kocham mnie to już dar, przed którym też trzeba się otworzyć..
- Zawsze wiesz co powiedzieć - Rozbawiony patrzył w moje oczy, które błyszczały szczerą radością jak niewiele ludziom potrzeb a trochę miłości i już zmieniają się w lepszych siebie.
- Taki mój dar - Zażartowałem, przytulając się do ciała męża, dostrzegając ogrodnik, który w milczeniu chyba cały czas się nam przyglądał, no tak jestem widoczny, a mój mąż jest mężczyzna. A my grzeszmy, mimo że Bóg nigdy nie zakazywał miłości, dopóki jest szczera i prawdziwa pan ją pobłogosławi..
Resztę dnia spędziliśmy w ogrodzie na rozmowach i drobnych pieszczotach, samo tulenie było już cudowną pieszczotą, której brakowało mi z rąk męża.
Po powrocie do zamku zamieniłem kilka zdań ze służbą, która chciała się o coś zapytać, przynosząc nam posiłek, no tak mój mąż od śniadania nic nie jadł, a więc to czas by nadrobił te niezjedzone posiłki.
- Bycie widzialnym jest męczące, zdecydowanie wolałem, gdy nikt mnie nie widział - Wyznałem, kiedy to odniosłem tace po zjedzonym posiłku, przy którym towarzyszyłem mężowi, dzielni spożywając go z nim.
- Ja również - Przyznał, biorąc mnie na kolana, gdy tylko do niego podszedłem.
- A to niby dlaczego? Jesteś zazdrosny?
- Nie, nie lubię, gdy ktoś zjada cię wzrokiem, a teraz każdy może cię zobaczyć - Wyznał, co przyznam, trochę mnie rozbawiło, poprawiając się więc na jego kolanach, odwróciłem się przodem do niego, siadając okrakiem na jego nogach.
- Mogą patrzeć, ale tylko ty możesz mnie dotykać - Gdy to mówiłem, prowadziłem jego dłoń po moim ciele. - I tylko ty zawsze będzie mógł - Dodałem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, chcąc zapewnić go, że tylko on może mnie dotykać, robiąc najróżniejsze rzeczy podczas chwil intymnych, na które nie pozwolę nikomu innemu. Kocham tylko jego i tylko z nim chce spędzić resztę mojego a w naszym przypadku jego życia.

<Pasterzyku najdroższy? C:>

środa, 27 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Można by pomyśleć, że po tak długim poście z mojej strony będę bardzo łasy na jedzenie, ale jakoś tak nie byłem za bardzo głodny. Zjadłem, bo nie chciałem Mikleo robić przykrości. Widziałem, że się o mnie martwił, chociaż jak dla mnie, zupełnie niepotrzebnie. Może byłem trochę wycieńczony, ale tak troszeczkę. Poza tym, ja byłem przytomny – i to nawet bardzo – przez te dwa dni, w przeciwieństwie do niego. Więc, jak widać, to Miki powinien przejmować się bardziej sobą niż mną, ale oczywiście go do tego nie przekonam. 
- Już jest kilka osób, które się odmieniły bez twojej pomocy – odpowiedziałem, przytulając go mocniej do siebie. Podczas, kiedy Mikleo leżał tutaj nieprzytomny, docierały do mnie informacje o kolejnych cudach, co wszystkich cieszyło. Wszystkich poza mną. Za każdym razem, kiedy trzeba kogoś ratować, czy to mnie, czy po prostu ludzi, Mikleo musi znaleźć się o krok od śmierci. Dlaczego zawsze tak musi być? Czemu to on musi cierpieć? Chciałbym pomóc Mikleo, zabrać część jego trosk i zmartwień, a miałem wrażenie, że zamiast mu pomagać, tylko mu szkodzę. 
- Więc możemy wracać? – spytał, podekscytowany na samą tę myśl. 
- Możemy. Jeżeli mnie teraz puścisz, mogę już iść do Alishy i poprosić ją o dwa wierzchowce... – zacząłem, chcąc już się podnosić i zrealizować swoją obietnicę, ale mój mąż skutecznie mnie przed tym powstrzymał. 
- Najpierw musisz dojść do siebie. To jest dosyć długa podróż, która może być dla ciebie jeszcze za ciężka. Wolę już poczekać na ciebie dzień lub dwa, niż żeby coś ci się stało podczas podróży – na jego słowa westchnąłem cicho. Teraz to zdecydowanie przesadza, byłem troszkę osłabiony, ale nie byłem jakoś bardzo słaby. 
- Nie będę przecież robił nic poza siedzeniem w siodle – bąknąłem, nie do końca zadowolony z tego faktu. Nie byłem małym dzieckiem, a mężczyzną, który jest głową rodziny, czyli muszę być silny i kilkudniowa podróż nie powinna zrobić na mnie większego wrażenia, a musimy przecież wrócić do dzieci. On chce je zobaczyć, ja chcę je zobaczyć, więc co jest złego w tym, że chcę już wyruszać w podróż? Im szybciej, tym lepiej, i oboje o tym wiemy. 
- Jeszcze musisz się w tym siodle utrzymać, a do tego mimo wszystko potrzeba siły. Nie wybaczyłbym sobie oraz dzieci też by mi nie wybaczyły, gdyby coś ci się stało – a on jak zwykle przy swoim. 
- Mogę chociaż wstać na moment? Przespałem cały dzień, mam dosyć leżenia – poprosiłem, czując się źle z tym, że tyle czasu spędziłem w łóżku. Już od dobrych pięciu minut powinienem załatwiać rzeczy, dzięki którym moglibyśmy jutro wyruszać, a było sporo do zrobienia. Musiałem w końcu poprosić o konie, prowiant, spakować nas... wbrew pozorom to było bardzo dużo do roboty. 
- No dobrze – odpowiedział, w końcu mnie puszczając. Mimo tego czułem na sobie jego wzrok, chyba nadal się bał, że jestem za słaby na chociażby chodzenie po pokoju. 
Najpierw zdecydowałem się na kąpiel i szybkie ogarnięcie się. Podczas, kiedy Mikleo leżał nieprzytomny, trochę się zaniedbałem i musiałem teraz trochę wyrównać swój zarost. Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, trochę się przeraziłem. Chyba rozumiem, dlaczego mój mąż się o mnie martwił, wyglądałem jakby mnie coś zjadło i wypluło, i tak jeszcze przynajmniej ze dwa razy. Jak już się umyłem i ogarnąłem twarz  wyglądałem nieco lepiej, ale tylko tak troszkę. Nadal miałem lekko przekrwione oczy i sińce pod oczami, ale z tym już nic zrobić z tym nie mogłem. Może jutro będzie to wyglądało nieco lepiej. 
Wyszedłem z łazienki i zauważyłem, że Mikleo musiał zdążyć wrócić z kuchni, ponieważ tacki z pustymi naczyniami już nie było. Nie dość, że leżę całymi dniami, to mój mąż przynosi i odnosi mi jedzenie, podczas kiedy to on powinien odpoczywać. 
- Dobrze się czujesz? – spytałem, siadając obok niego na łóżku. Czy ja mu już zadawałem to pytanie...? Szczerze, to nie pamiętam, ale nawet jeśli pytałem, to do chwili obecnej mogło się to zmienić. 
- Tak, nie musisz się o mnie martwić – powiedział to takim tonem, jakby już mi o tym mówił. Czyli chyba się go jednak pytałem. 
- Skoro nie chcesz, abym poszedł do Alishy, może przejdziemy się do ogrodów? – zaproponowałem, chcąc coś zrobić i jednocześnie spędzić czas z mężem, który chyba tego potrzebował, a już na pewno ja tego potrzebowałem. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Widząc męża siedzącego bez ruchu na łóżku, zrozumiałem dość szybko, co jest grane, Alisha mówiła mi, że nic nie jad przez dwa dni mówiła również, że z jego piciem bywało różnie, co dawało mi jasno do zrozumienia, że mój mąż nie dbał o siebie, gdy byłem nieprzytomny. Jaka nowość, zawsze tak robi i zawsze mnie tym martwi.
- Ze mną wszystko dobrze, z tobą jak widać nie - Odpowiedziałem, stawiają tace na stoliku nocny. - Jedz musisz nabrać siły - Poleciłem.
- Nic mi nie jest, nie musisz się mną przejmować, to ciebie zaatakowano nie mnie - Bronił się nie dopuszczając do siebie myśli, wiążąc się z tym, że i on z wcieczenia mógł umrzeć. A wtedy to ja musiałbym tłumaczyć się przed dziećmi. Tamtego dnia, mnie nic by się nie stało Bóg nade mną czuwał nie dałby mi umrzeć. 
- Ale to ty przez dwa dni nic nie jadłeś, nie piłeś i nie spałeś - Skarciłem go jak małe dziecko którym czasem jest, z powodu dziecinnego zachowania.
- Skąd wiesz? - Nie dało się ukryć jego zaskoczenia, on naprawdę myślał, że się nie dowiem? Co za wiara głupca..
- Alisha mi powiedziała - Wyznałem, ciesząc się, że chociaż ona była w stanie powiedzieć mi całą prawdę bo on raczej tego nie zrobi.
- Mogłem się tego spodziewać - Mruknął, biorąc do rąk kubek z gorącą kawą, którą tak uwielbiał pić, gdy tylko miał okazję.
- Nie narzekaj, jedz. Proszę - Odezwałem się, siadając obok niego na łóżku, tylko czekając aż zje posiłek, który mu przyniosłem.
Mój mąż niczego już nie komentując, zabrał się za jedzenie, powoli spożywając kawałek po kawałku, wyglądając tak, jakby nie do końca był głodny.
- Nie smakuje ci? - Zapytałem, zaczynając się odrobinkę martwić czy aby na pewno zrobiłem mężowi odpowiednie śniadanie, bo może kto wie, mógł chcieć coś innego, a ja nie przygotowałem niczego wystarczająco dobrego dla męża niejedzącego od dwóch dni.
- Nie, to znaczy tak smakuje, mi po prostu nie jestem głośny - Gdy to powiedział, położyłem mu dłoń na czoło, sprawdzając, czy aby na pewno mój mąż nie miał gorączki.
- Sorey, nie jadłeś dwa dni, proszę zjedz, nie chce abyś zachorował, lub umarł z głodu - Ucałowałem go w czoło, gdy on przytulił się do mnie mocno.
- Nie rób mi tego więcej, nie przeżyłbym bez ciebie - Wyznał, głosem łamiącym się, najwidoczniej te dwa dni dały mu w kość, a stan jego psychiki pogorszył się jeszcze bardziej. Dobry boże daj mu siłę i pewność, że nigdy go nie opuszczę.
- Nie opuszczę, będę przy tobie do twojego ostatniego oddechu i nie pozwolę, aby ktoś lub coś nas rozdzieliło. Obiecuję na dobre i na złe w zdrowiu i chorobie pamiętasz? - Głaszcząc go po głowie, ucałowałem ją, jeszcze mocniej przytulając do siebie.
- Obiecujesz? - Zadał to pytanie tak, jak kiedyś zadała to pytanie tak, jak Misaki, bojąc się, że opuścimy ją już na zawsze.
- Obiecuję kochanie, obiecuję - Łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, pozwoliłem mu na dotknięcie mnie i upewnieniu się, że jestem tu cały, zdrowy i prawdziwy.
Trwało to kulka minut nim mój mąż doszedł do siebie, pozwalając mi odsunąć się.
- Zjesz? - Dopytałem, podając mu posiłek bliżej, zachęcając do spożywania posiłku.
- Tak, zjem - Kiwnął głową, powoli wracając do jedzenia, prosząc mnie przednio, bym usiadł obok niego. Zrobiłem to grzecznie, pilnując, aby posiłek, który zaczął, grzecznie zjadł.
Nie zajęło mu to wiele czasu, nim spokojnie zjadł posiłek, wypił kawę, kładąc się znów do łóżka na moją prośbę, ciągnąc mnie za sobą. Najwidoczniej nie chcąc lub nie mogąc spać beze mnie.
- Kocham cię - Usłyszałem słowa, po których uśmiech sam pojawił się na moich ustach.
- Ja ciebie też i to bardzo - Zapewniłem, całując delikatnie jego usta. - Myślisz, że ludzie nawrócą się? Chciałbym już wracać do dzieci - Zmieniłem temat, kładąc głowę na klatce piersiowej męża, palcami kreśląc ślaczki na jego brzuchu.

<Pasterzyku? C:> 

wtorek, 26 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

Byłem przerażony tym, co stało się z Mikleo. Najpierw ten atak, później ta nagła utrata przytomności... myślałem, że to przez ranę, ale kiedy odsłoniłem jego brzuch nie było po niej ani śladu. Gdyby nie krew, która zdążyła wsiąknąć w jego ubrania i dziura w materiale po ostrzu pomyślałbym, że w ogóle nie został zaatakowany. A jednak nie chciał się budzić i nie reagował na nic. Przez dwa dni leżał w łóżku jakby bez życia i gdyby nie to, że oddychał, naprawdę pomyślałbym, że już po nim. 
- Nie masz za co przepraszać, Owieczko. To moja wina. Gdybym był przy tobie, to nie pozwoliłbym... – zacząłem cicho łamiącym się głosem, czując się okropnie. Miałem go chronić, a te dwa dni temu zawiodłem go chyba na każdej możliwej płaszczyźnie. Gdyby go zabrakło... mój Boże, jak ja po czymś takim spojrzałbym dzieciom w oczy. 
- Nie obwiniaj się. Gdybyś próbował mnie obronić, ludzie bez wahania zaatakowaliby ciebie. A mi się nic nie stało – Mikleo próbował mnie pocieszyć, co przecież było głupie. To on został zaatakowany i leżał w łóżku przez dwa dni, więc to on potrzebuje pocieszenia. 
- Gdyby to nie było nic, nie leżałbyś jak bez życia dwa dni – wyjaśniłem mu, odsuwając się od niego, by otrzeć łzy, które zbierały mi się w kącikach oczu. 
Te dwa dni były dla mnie bardzo stresujące, nie wiedziałem, co się stało z mężem i nie miałem pewności, czy wszystko w porządku. Dopiero teraz, kiedy usłyszałem ten cichy głos Mikleo i zobaczyłem, że jest przytomny, mogłem odetchnąć z ulgą. Lepiej jednak, aby Miki nie zauważył moich łez. Byłem mężczyzną, więc nie wypadało mi okazywać takich emocji. 
- A ty pewnie nie zmrużyłeś oka – stwierdził, patrząc na mnie ze zmartwieniem. Miał rację, no ale jak ja mogłem spać, kiedy nie wiedziałem, co się dzieje z moim mężem? Musiałem być cały czas na nogach, by w razie jego pobudki albo nagłego pogorszenia stanu zdrowia jakoś zareagować. Dodatkowo, gardło miałem tak ściśnięte, że nie potrafiłem niczego przełknąć, dlatego też niczego przez ten czas niczego nie jadłem. – Połóż się ze mną, musisz odpocząć. 
- Nie, nie powinienem, mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Muszę poinformować Alishę, że już się obudziłeś. Nie brakuje ci niczego? Może chcesz coś do jedzenia, albo picia? A może...
- Chcę, abyś położył się obok mnie. Teraz – dodał, chwytając mój nadgarstek i delikatnie ciągnąc mnie do siebie. 
Nie miałem za większego wyboru, jak tylko spełnić jego prośbę, chociaż nie do końca chciałem. Znaczy, owszem, czułem się zmęczony, zamknąłbym na moment oczy, ale czułem, że nie zasługiwałem na to. Zawiodłem Mikleo, więc teraz powinienem zrobić wszystko, by mu to wynagrodzić, a raczej położenie się obok niego w żadnym stopniu mu nie pomoże. Ale skoro tak nalegał... zresztą, nie do końca miałem siły na jakieś dłuższe wzbranianie się. Mimo wszystko brak snu oraz jedzenia przez ten czas, podczas którego Mikleo był nieprzytomny, nie wpłynął pozytywnie na moje zdrowie i samopoczucie. Też możliwe, że byłem troszkę odwodniony, bo za dużo też nie piłem... dobrze, że Miki myśli, że jedynie nie spałem. Inaczej od razu zacząłby się o mnie zamartwiać, a w tym momencie on był w zdecydowanie gorszym stanie i o siebie powinien się martwić. Wtuliłem się w ciało mojego męża, przymykając oczy. Ostatnie, czego byłem świadom, zanim zasnąłem, to dłoń Mikleo gładzącą moje włosy. 
Obudziłem się dopiero następnego dnia późnym popołudniem i, ku mojemu przerażeniu, bez Mikleo obok mnie. Gdzie on był? Stało się coś? Przestraszony brakiem jego obecności podniosłem się szybko z łóżka, co było moim błędem. Gwałtowny ruch i odrobinkę wycieńczone ciało sprawiło, że zakręciło mi się w głowie i na powrót musiałem usiąść na materacu. W tym samym momencie wszedł do pokoju mój mąż, z tacą pełną jedzenia. Na jego widok odetchnąłem z ulgą. Jak na moje nadal powinien leżeć, ale wyglądał już znacznie lepiej niż wczoraj. 
- Tutaj jesteś. Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – spytałem, od razu musząc wiedzieć, jak się czuje, w tej chwili nic innego nie miało dla mnie znaczenia. 

<Owieczko? c:> 

poniedziałek, 25 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Ze snu wybudziły mnie ciche szmery, tak jakby wokół mnie coś się działo. I tak właściwie się działo, mój mąż właśnie wychodził cicho z naszego tymczasowego pokoju, pozostawiając mnie samego, na pewno poszedł spożyć śniadanie i jemu należy się zjeść normalne śniadanie i wyspać co chyba tej nocy nawet mu wyszło, nim sam zasnąłem przy książce, nie mając nigdzie siły wyjść, dostrzegłem jak powoli zasypia. Oby tej nocy wypoczął po tym, co stanie się dziś ze mną, znów może wpaść w paranoi, nie mogąc spać, oby do tego nie doszło, ponieważ doskonale wiem, jak się to źle dla jego zdrowia skończy.
Rozmyślając nad dzisiejszymi wydarzeniami, cicho westchnąłem, wstając z fotela, musząc rozprostować wszystkie swoje kości, spanie na fotelu nie było za dobrym pomysłem, jak się okazuje i choć mogłem to przewidzieć i tak zasnąłem na fotelu i teraz mam za swoje.
Nie zniechęcony bólem kości wyszedłem z pokoju, idąc w stronę jadalni, gdzie powinien znajdować się mój mąż, po drodze napotykając Arthura.
- Nie za dobrze coś wyglądasz - Stwierdził, dostrzegając moją osobę.
- I ciebie też miło widzieć. Gdzie Lailah, Edna i Zaveid? - Zmieniłem temat, ciekaw gdzie może znajdować się ta trójka.
- Wyruszyli na misje, niedługo pewnie wrócą.. - Odparł, opierając się o ścianę. - Nieźle akcja ludzie wręcz za tobą szaleją - Zmienił nagle temat, patrząc na moją twarz.
- Nie oni pierwsi nie oni ostatni - Na te słowa Arthur wybuch śmiechem, ciekawe czemu co go tak bawiło? Bo chyba nie ja. Nie zdążył mi jednak wytłumaczyć swego rozbawiania, gdyż z jadalni wyszedł mój mąż, rzucając pasterzowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Co tu robisz? Dlaczego nie odpoczywasz?
- Nie jestem już zmęczony, poza tym to już czas by iść do Katery - Wyznałem, chcąc być tak przed ludźmi, mając tym samym szanse porozmawiać z kapłanem, w tej sytuacji tylko on może mi pomóc.
- Rozumiem, w takim razie chodźmy - Ucałował moje usta, przy pasterzu chwytając moją dłoń, doskonale wiedziałem, po co to, jednak nic nie mówiłem. Sorey to straszny zazdrośnik a teraz gdy ludzie będą w stanie mnie ujrzeć, będzie jeszcze bardziej zazdrosny, całemu światu musząc pokazać, że jestem tylko i wyłącznie jego, a on nie ma zamiaru się mną dzielić.
Całą drogę do katedry milczałem, w głowie powtarzając sobie słowa, które musiałem przekazać ludziom, strasznie się przy tym stresując, mój mąż najwidoczniej wyczuwając to, położył dłonie na moich policzkach, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Nie stresuj się owieczko, wszystko będzie dobrze - Wyszeptał, szczerze się do mnie uśmiechając. - Jestem tu i nie zostawić cię obiecuję - Dodał, po chwili lekko pchnąć mnie w stronę kapłana, z którym miałem rozmawiać. Dobrze, że przy mnie jest, gdybym był tu sam, na pewno bym się stresował, a tak wiem, że na nim zawsze mogę polegać.
Rozmowa z kapłanem była niczym w porównaniu z rozmową z ludźmi, a już myślałem, że tylko ten kapłan nie wie, czy na pewno chce być wysłannikiem Boga, co się dzieje z tymi ludźmi?
- Mamy dość mówienia nam, że Bóg pomoże, gdzie był, gdy go potrzebowaliśmy? Nie powinien nigdy pozwolić nam zmienić się w kamień, do tego wszystkiego wysyła nam na pomoc anioła, który nie chce nam pomagać. Jeśli nie chcesz dać nam swojej krwi, sami sobie ją weźmiemy - Jeden z mężczyzn siedzących blisko podszedł do mnie, wbijając mi w brzuch ostrze. Cierpiący, zacisnąłem wargę z całej siły odrzucając mężczyznę, wyciągając ostrze z brzucha, unosząc głowę ku górze.
- Nie mam sobie rady - Zwróciłem się do Boga, nie mając już siły pomagać ludzkości.
To właśnie w tej chwili moja rana zagoiła się, a ciało zalśniło czystym światłem, oczy stały się białe, a głos wydostający się z moich ust był głosem Boga.
- Grzeszycie, nie należy sam się szansa, podnosząc rękę na mojego anioła, podnosicie rękę na mnie, nie macie prawa atakować żadnego z moich dzieci, przysyłam wam anioła, by pomógł wam się nawrócić, a wy próbujcie go zabić, odwróciliście się ode mnie ostatni raz - Głos wybrzmiewający z moich ust był zły, bardzo zły pan miał już dość ludzkiej pychy i braku wiary, błagają go o pomoc, gdy czegoś chcą, w innym wypadku zapominają, a tego Bóg nie może puścić im płazem.
- Panie daj im szanse, nie wiedzą, że błądzą - Poprosiłem, nie chcąc, aby cała praca poszła na marne, ludzie się nawrócą tylko jeszcze nie teraz.
- W porządku, dostajecie ostatnią szansę, nawróćcie się, zacznijcie modlić i wierzyć, zło znów powraca macie niewiele czasu - Po tych słowach pan opuścił moje ciało, a ja zmęczony atakiem i kontrolą nad moim ciałem upadłem na ziemię, odpływając w inną krainę.
Ponownie oczy otworzyłem, gdy na dworze było już ciemno, nie wiem, czy to ten sam dzień, czy już następny, nie wiem, ile spałem i co się działo wokół, byłem zmęczony i cały obolały wzrokiem szukając męża.
- Sorey - Wyszeptałem, widząc męża stojącego przy oknie..
- Mikleo, ty żyjesz - Wręcz podbiegł do mnie, mocno do siebie przytulając. - Jak się czujesz? Tak strasznie się o ciebie bałem - Dodał, a jego głos trochę się łamał, a może tylko mi się tak wydawało.
- Już dobrze, przepraszam, że z mojego powodu znów musisz się zamartwiać - Wyszeptałem, przytulając się do niego tak mocno, jak tylko mocno potrafiłem z powodu mojego osłabienia.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Martwiłem się o męża i o to, co się dzieje z ludźmi. Owszem, nie wszyscy ludzie byli zachłanni, niektórzy z nich byli bardzo wdzięczni mojemu mężowi; jak szedłem na kolacje, kilka osób zapytało, czy u mojego męża wszystko w porządku z czystej sympatii i wdzięczności. Nawet król, ale tutaj już nie byłem pewien, czy to była sympatia, czy może strach. Szkoda, że nie wszyscy ludzie są tacy wdzięczni Mikleo, który poświęca dla nich nie tylko swoją krew, ale i nerwy oraz czas, który moglibyśmy oboje spędzić z dziećmi. Mam nadzieję, że nasze pociechy się tam trzymają, bo wszystko wskazywało na to, że zostajemy tutaj nieco dłużej. 
Pozwoliłem Mikleo, aby w spokoju się umył. Normalnie bym go wziął nad nasze jezioro, ale teraz, skoro wszyscy go widzą, nie mielibyśmy tej prywatności i na pewno bylibyśmy ciągle nękani. Zostały jeszcze ogrody królewskie, co mogłem mu w sumie zaproponować. Skoro nie będzie mógł spać, to ja mu tego towarzystwa dotrzymam. Ja oczywiście z chęcią bym się położył, bo trochę dzisiaj mimo wszystko podziałałem, ale wolałem posiedzieć z mężem. Nie wiem, co ma się stać jutro, ale chyba trochę go to stresuje, dlatego muszę go powspierać. 
Po kilkunastu minutach Mikleo wyszedł z łazienki, odświeżony i ze zwilżonymi oraz rozpuszczonymi włosami. Zaproponowałem Mikleo, że mogę mu znowu w jakiś sposób zapleść włosy, w końcu nie miałem z tym żadnego problemu. Uwielbiałem się bawić jego włosami, które były do tego idealne, takie długie, mięciutkie i całkowicie mi się poddające. Czasem miałem ochotę troszkę z nimi poszaleć, ale wiedziałem, że Mikleo mogłoby się to nie spodobać, no bo przecież nie jest dziewczyną... oby Misaki szybko urosły włoski, wtedy będę mógł z nimi robić, co tylko chcę. Mój mąż pokiwał głową, po czym wysuszył szybko włosy i usiadł na ziemi. Ponieważ, że był właśnie wieczór, zdecydowałem się zrobić mu zwyczajną fryzurę, czyli dobieranego warkocza. 
- Chcesz iść później do ogrodów? – zacząłem rozmowę, niespiesznie splatając jego kosmyki. 
- Pewnie później pójdę. Jeszcze nie wiem, nie zaplanowałem sobie nocy – odpowiedział, chyba nie do końca rozumiejąc moją sugestię. 
- Mogę pójść z tobą – zaproponowałem, nie chcąc go teraz zostawiać z tym samego. Poza tym, dzięki temu mógłbym z nim spędzić trochę czasu. Dzisiaj Miki praktycznie cały dzień przespał, i nie miałem do tego za wiele okazji, a w nocy mógłbym to nadrobić. 
- W nocy to ty powinieneś spać, a nie mi towarzyszyć. Spokojnie, czuję się już dobrze, nie musisz się o mnie obawiać – dodał, chyba nie będąc za bardzo za tym pomysłem. 
- Wiem, że sobie dasz radę, po prostu chciałbym spędzić z tobą dzisiaj jeszcze trochę czasu – wyjaśniłem, kończąc pleść jego warkocza. 
- Jutro będziemy mieć więcej czasu, a dzisiaj idź spać. Jutro będę cię potrzebował – na jego słowa westchnąłem cicho. Nie za bardzo chciałem się z nim zgodzić, ale chyba nie miałem za większego wyboru. 
- Ale obudzisz mnie, gdyby było coś nie tak? – dopytałem, mimo wszystko się o niego martwiąc. Był moim mężem, więc zawsze będę się o niego martwić, zwłaszcza, że w mieście jest kilkadziesiąt osób, które pragną jego krwi. Miałem wrażenie, że co bardziej zdesperowane osoby byłyby w stanie go zaatakować. 
- Oczywiście – zapewnił mnie, składając na moich ustach delikatny pocałunek. 
Nie mając innego wyjścia, wziąłem szybką kąpiel i położyłem się do łóżka. Jak zasypiałem, Mikleo siedział w fotelu, czytając książkę. 
Następnego dnia obudziłem się bez męża obok mnie, ale nadal był w pokoju, na fotelu i z książką w rękach. Zasnął. Ciekawe, czy gdzieś w nocy wychodził, czy cały czas spędził tutaj, ale najważniejsze było, że nic mu nie jest. Wstałem z łóżka i podszedłem do niego, by zabrać książkę z jego rąk. Było jeszcze wcześnie, dlatego go nie wybudzałem. Niech jeszcze sobie odpocznie, a ja się ogarnę i może pójdę na jakieś szybkie śniadanie. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

Mimo że bardzo nie chciałem, to musiałem przyznać racje mężowi, przez dwa dni naprawdę dużo krwi wykorzystałem, aby uratować ludzi, przekazując im wieści od Boga. Nie doceniają tego, chcąc abym ratował jeszcze więcej im bliskich, nie chcąc się nawrócić, a to ich największy błąd. Jeśli się nie nawrócą i wciąż będą żyli w niewierze, mgła wróci a oni niedostana już drugiej szansy, gdyż jak pan powiedział, każdemu należy się szans, którą ludzie dostali od niego przez moje ręce, nie doceniając tylko dlatego, że najwidoczniej za łatwo przyszło a ja, mimo że zdaje sobie z tego sprawę, jak ślepy głupiec chce im pomagać, bo taka już moja natura w tym wszystkim zapominając o słowach pana. Muszę się uspokoić, muszę zebrać myśli, by nie popełnić błędu, to nie ja mam uratować ludzkość, to oni sami mając się nawrócić, by uratować swoich bliskich, moim zadaniem jest pomoc, reszta pozostaje w ich rękach.
- Masz racje, pan chce, aby to ludzkość nawróciła się poprzez modlitwę, a nie poprzez moją krew. Mam pomóc, a nie robić wszystkiego za nich, to jednak jest silniejsze ode mnie i nie potrafię tego kontrolować - Wyznałem, opierając swoją głowę na jego klatce.
- Tak wiem owieczko, jesteś aniołem i dla tego jesteś istotą dobrą, nieskalaną grzechem chcesz pomagać, bo taka już rola aniołów na szczęście masz mnie, a ja nie dam nikomu cię skrzywdzić. Obiecuje, że będę o ciebie dbał i dopilnuje, byś nie przesadzał. Jestem tu przy tobie po to, by cię wspierać i dbać o ciebie - Wyznał, głaszcząc mnie po rozpuszczonych włosach, które mimowolnie szurały po ziemi, chyba będę musiał poprosić męża, aby coś z nimi zrobił.
- Kocham cię - Wyznałem, ciesząc się, że jest przy mnie, gdyby nie on na pewno już bym się wykończył a ludzie i tak nie okazaliby mi za to wdzięczności.
- Ja ciebie też a teraz połóż się, na pewno wciąż jesteś jeszcze zmęczony - Polecił, idąc ze mną w stronę łóżka, z którego dopiero co wstałem, a mimo to posłusznie za nim szedłem, nie mając siły się kłócić ani z nim walczyć, byłem zmęczony i tego nawet ni dawało się ukryć.
- A może zrobiłbyś mi włosy, nim się położę? Na dworze jest trochę ciepło.. - Nie musiałem mówić nic więcej, Sorey ucieszył się z moich słów, całując mnie w czoło, wyciągając z plecaka grzebień.
- Dla ciebie wszystko, a nawet i więcej - Odpowiedział, po chwili zabierając się za czesanie i układanie moich włosów, z korzyścią dla dwóch stron, ja mimo wcześniejszej niechęci bardzo to polubiłem, a on ja zawsze relaksował się, przy tym robiąc to, co lubi aż dziwne, że nie zajmuje się włosami innych ludzi w ramach pracy, to na pewno przynosiłoby mu radość. - Gotowe - Sorey przerwał moje przemyślenia, patrząc na mnie z widoczny zadowoleniem. Mój mąż jak zawsze wykonał kawał dobrej roboty, z której nawet ja byłem bardzo zadowolony..
- Bardzo dziękuję - Ucałowałem jego usta, nim grzecznie położyłem się na łóżku, byłem wciąż osłabiony, ale już niesenny mimo to nie miałem na nic ochoty, kładąc głowę na klatce piersiowej męża, wpatrywałem się w okno, słuchając tekstu czytanego przez Soreya. Tak jak poprosiłem, tak też uczynił, czytając na głos tekst znajdujący się w książce, za co byłem mu wdzięczny, wciąż byłem zmęczony i nie miałem ochoty czytać, natomiast słuchać mogłem cały czas, nim znów zmógł mnie sen, niedający szans dalej walczyć z rzeczywistością.
Oczy otworzyłem wieczorem, nareszcie odczuwając pełne naładowanie sił, byłem wypoczęty, a moje ciało nie drżało po wpływem mojego ruchu, gdy podniosłem się powoli do siadu, dostrzegając męża i Alishe zerkających na mnie. Coś się stało? Znów ludzie pragnęli, bym się z nimi spotkał? Znów coś mnie omija z powodu mego zmęczenia? Irytujące uczucie, którego anioł nie powinny odczuwać, a mimo wszystko odczuwają. Czy tego chcemy, czy nie jesteśmy bardziej ludzcy, niż nam się wydaje.
- Wyspany? - Jako pierwszy odezwał się mój mąż, podchodząc do mnie, całując moje usta.
- Tak, wyspany. Coś się stało? - Zmieniłem temat. Czując, że coś jest nie tak, nie wiedziałem tylko co, a to nie mogę ukrywać, ale mnie martwiło.
- Tak, zastanawiamy się tylko co teraz zrobić, nie możesz wychodzić z zamku, ludzie wciąż chcą byś do nich przyszedł, niektórzy chcą tylko twojej krwi, obawiam się, że nie zrozumieli twoich słów - Wyznała Alisha. I tego właśnie się najbardziej bałem, nie zrozumieją a zło znów wróci. Na szczęście pan to przewidział i dał mi znać co powinienem w takiej sytuacji zrobić.
- Zbierz wszystkich ludzi w katerze jutro koło dwunastej, niech kapłan odprawi msze - Poprosiłem, patrzeć ze spokojem na twarz Alishy.
- Masz jakiś plan? - Zdumiona spojrzała na mnie chcąc wiedzieć coś więcej.
- Nie ja, nasz pan - To wystarczyło, aby Alisha kiwnęła głową wychodząc z pomieszczenia.
- Co chodzi co po głowie? - Tym razem odezwał się mój mąż.
- Zobaczysz jutro, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. A teraz przepraszam pójdę się umyć zmarnowałem cały dzień na snie i teraz nie będę umiał spać całą noc - Odparłem, spokojnie kierując się w stronę łazienki, miałem znów mnóstwo energii z powodu czego wiedziałem jak ciężko będzie mi zasnąć, na szczęście mam książki, gdy mój mąż zaśnie ja będę czytał lub kto wie pójdę nad wodę w ogrodze królewskim i tam nocą jest bardzo przyjemnie, lub znów zasnę ze zmęczenia i ta opcja jest bardzo możliwa, gdy za bardzo będę się nudził jednocześnie stres, który zaczynam odczuwać może mi to uniemożliwić, może przynajmniej książki pozwolą mi nie myśleć o tym jak w bardzo złą stronę to wszystko idzie.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Chwała Bogu, że wyruszyłem tutaj z nim, a nie zostałem z dziećmi, jak raz mi proponował. Inaczej Mikleo na pewno by się zamęczył, co mogłoby zakończyć się nawet jego śmiercią, czego przecież chcieliśmy uniknąć. Miał się nie poświęcać, nie tego oczekiwał od niego Bóg, ale chyba trochę mu się o tym zapomniało. Później z nim o tym porozmawiam, ale nie teraz, teraz musi odpocząć, a ja go przypilnuję. 
Głaskałem Mikleo spokojnie po włosach obserwując, jak powoli zasypia. I jak on w takim stanie chciał iść dalej ratować ludzi? Nie mógł przecież nawet ustać na własnych nogach, więc jak on chciał tam dotrzeć, czołgając się? Zdecydowanie przecenił własne siły. Obawiałem się, że nawet ten jeden dzień odpoczynku mu nie wystarczy, ale nie chciałem mu jeszcze tego mówić, zobaczymy, jak jutro się będzie się czuł. 
Miałem ochotę wyjść na zewnątrz, porozmawiać z Alishą i innymi, ale musiałem pilnować Mikleo. Coś czułem, że gdyby tylko się obudził, a mnie by obok nie było, poszedłby do tych ludzi, a na to pozwolić nie mogłem. Siedziałem zatem w pokoju i aby zabić czas, zdecydowałem się trochę poczytać. Myślałem, że cały dzień będzie taki spokojny, Miki sobie spał i nikt, poza Lucjuszem, który zdecydował się pospać w nogach łóżka, nikt nas nie odwiedzał... dopiero po południu przyszła do mnie Alisha, prosząc o pomoc. Pod zamkiem zebrał się spory tłum chcąc, by mój Miki dalej uzdrawiał ludzi. Chyba już zapomnieli, co Miki mówił im, kiedy tylko ich uratował. 
Miałem pomóc Arthurowi w uspokajaniu tego tłumu, ale miałem wrażenie, że moja obecność tylko pogorszyła sprawę. Większość z tych ludzi mnie poznawało, w końcu cały czas byłem przy Mikim i jakimś cudem wiedzieli, że byłem z nim blisko. Zaczęli mnie prosić, bym po niego poszedł i przekonał go, by dalej czynił cuda, a to, że gorzej się czuje i że może umrzeć w ogóle do nich nie docierało. Byłem na nich zły. Dostali drugą szansę, wiedzą, jak naprawić swoje błędy i co zrobić, aby uratować swoich najbliższych, ale po co to robić, skoro można wykorzystać do tego ledwo żywego anioła? Wiem, że nie wszyscy ludzie są tacy leniwi, w zamku nie spotkałem nikogo, kto poprosiłby Mikleo o jeszcze jeden cud, a wiem, że mają jeszcze kogoś zamienionego w kamień. 
Tłum nie chciał odpuścić, więc musiała zainterweniować straż i dopiero wtedy zaczęli się rozchodzić. Wróciłem do pokoju mając nadzieję, że Mikleo jeszcze spał, ale oczywiście tak nie było. Mój mąż stał przy oknie i przyglądał się rozchodzącemu tłumowi. Oby tylko nie wziął tego za bardzo do siebie, bo zaraz zacznie się obwiniać. 
- Czego chcieli ci ludzie? – spytał, odwracając się w moją stronę. Przez sekundę miałem ochotę go okłamać, ale to było bez sensu. I tak się dowie i tak, a jeszcze dodatkowo byłby na mnie zły. 
- Ciebie i twojej krwi – wyjaśniłem, cicho wzdychając. – Chcieli, byś odczarował kogoś im bliskiego. 
- Powinienem więc iść... – zaczął, kierując się w stronę drzwi, ale chwyciłem go za nadgarstek, nie mogąc mu na to pozwolić. Może i stał o własnych nogach, ale nadal nie wyglądał najlepiej i powinien jeszcze odpoczywać. – Sorey, nie traktuj mnie jak pięciolatka. 
- Nie traktuję cię jak pięciolatka, ale jak mojego męża, który nie wie, kiedy przestać. Zapomniałeś chyba, że nie dasz rady ocalić sam całego miasta w tak krótkim czasie. Mieliśmy wrócić razem do dzieci, pamiętasz? – odpowiedziałem, gładząc jego policzek. 
- Gdybym był silniejszy, dałbym... – zaczął, ale zaraz mu przerwałem. 
- Nie dałbyś rady, siła nie ma tutaj nic do rzeczy. Straciłeś kilka litrów krwi w przeciągu dwóch dni, każdy po czymś takim byłby osłabiony i potrzebował dużo czasu, aby wrócić do zdrowia. Zrobiłeś już wystarczająco dużo dla tych ludzi, więc niech teraz oni zadbają o siebie – powiedziałem i pocałowałem go w czoło. 

<Owieczko? c:>

niedziela, 24 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

Byłem zmęczony jednak nie tak by już wracać, miałem jeszcze co robić i nie zakończę swoją misję. Niestety moje nieposłuszne ciało nie chciało się mnie słuchać, nie chcąc nawet stać o własnych siłach, mimo że ja tak bardzo tego chciałem.
- Nie, jeszcze nie. Muszę im pomóc - Wydukałem, nie do końca mając siły, by wyrwać się z objęć męża.
- Wystarczy, masz już dość - Nie dając mi możliwości stanąć na własnych nogach, szedł przed siebie, nie słuchając mnie. Jak tak można ją chyba lepiej wiem ile siły mam i jak długo jeszcze mogę pomagać tym ludziom.
- Sorey, puść mnie - Odezwałem się, nie ukrywając niezadowolenia. Chcąc, aby potraktował mnie poważnie, stawiając na ziemi.
- Mikleo, nie dyskutuj ze mną - Powiedział to tak poważnie i twardo, że aż naprawdę odechciało mi się z nim dyskusji, chyba misze odpuścić w innym wypadku tylko się nagadam, a i tak on nie będzie mnie słuchał.
Wzdychając ciężko, kiwnąłem grzecznie głową, nic już nie mówiąc, opierając ją delikatnie o jego klatkę, zamykając swoje oczy. Troszeczkę zmęczony byłem tak więc skoro i tak sam iść nie mogę, po prostu odpocznę, ale jutro, jutro z rana znów wezmę się do pracy, nie mając zamiaru odpoczywać dłużej, niż jest to konieczne...
Resztę dnia, a raczej późnego popołudnia i wieczora miałem leżeć w łóżku i odpoczywać. Mój mąż naprawdę czasem traktuje mnie jak dziecko, a nie mam pięć lat, nie trzeba mnie tak traktować, a tak mi się przynajmniej wydaje.
Mój dzień zakończył się na leżeniu w łóżku, oby jutro również w ten sam sposób nie dobiegł końcu.

Następnego dnia tak jak postanowiłem, tak też uczyniłem. Zbierając się w sobie, wstałem z łóżka, uważając, aby nie upaść, jak się okazuje, wciąż nie byłem w najlepszej kondycji, ale to nic, zaraz mi przejdzie, potrzebuje tylko trochę czasu, kąpiel na pewno mi pomoże. Po niej poczuje się lepiej, tego jestem pewien.
Kąpiel i relaks w wodzie nie wiele mi pomógł najwidoczniej wczoraj i przedwczoraj straciłem dużo krwi, a teraz czuję się tak, jak się czuję. Wzdychając ciężko, postanowiłem zebrać się w sobie, ukrywając zmęczenie, wyszedłem powoli z łazienki, dostrzegając męża stojącego przy drzwiach, czyżby słuchał, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku? Cóż wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było.
- Dzień dobry - Przywitałem się, rozczesując swoje mokre od wody włosy.
- Dzień dobry jak się czujesz? - Przyglądał mi się uważnie, stając się dostrzec czy aby przypadkiem go nie okłamuje.
- Dobrze, chociaż bywało lepiej. Mimo wszystko mam siłę, aby za chwilę wyjść do ludzi - Wiedząc, że samo dobrze nie da mu odpowiedzi, której oczekiwał. Najlepiej, gdybym powiedział, że czuję się źle i chcę zostać w pokoju cały dzień. A przecież oboje wiemy, że to nie byłoby w moim stylu.
- Jesteś pewien? Wyglądasz bardzo blado - Odparł, dotykając delikatnie mojego policzka.
- Zawsze jestem blady - Przyuważyłem, dotykając jego dłoni.
- Nie aż tak blado - Wyznał, najwidoczniej bardzo chcąc, abym został w pokoju, nie ma takiej opcji, musimy wracać do dzieci, nie ma czasu na przerwę.
- Nic mi nie będzie - Zapewniłem, energicznie odwracając się w stronę drzwi, chcąc ruszyć w ich stronę, czując jak opuszczają mnie siły, a ja odpływam na chwilę, tracąc kontrolę nad ciałem.
Kontakt z rzeczywistością wrócił po kilku minutach, pierwsze co dostrzegłem to twarz mojego męża patrzącego się na mnie z przerażaniem.
- Miki co się dzieje? - Zmartwiony położył mnie na łóżku, nie wiedząc chyba, co ma zrobić.
- Chyba jestem trochę zmęczony - Przyznałem, mimo że akurat tego przyznać nie chciałem.
- Odpocznij, jutro znów pójdziesz pomagać ludziom, twoje ciało samo mówi ci, byś odpuścił, jeszcze dzisiejszego dnia - Mówił spokojnie, całując delikatnie wierzch mojej dłoni.
- Nie mogę odpoczywać, muszę pomagać - Wyszeptałem, powoli odpływając, wychodzi na to, że ja i moje ciało po pierwsze się nie zgadzamy ze sobą, a po drugie jesteśmy jeszcze słabsi niż przypuszczałem. Wciąż nie wiem, dlaczego to mnie Bóg wysłał na tę misję. W końcu każdy byłby lepszy ode mnie..

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Nie byłem do końca przekonany, czy to, co Miki zrobił królowi, było dobre. Nie chodzi mi o przywrócenia go do życia, to było bardzo dobre, ale to drugie? Czy aby za trochę nie przesadził? Król był wręcz przerażony, chyba pierwszy raz widziałem, jak ktoś był tak przestraszony. Może trzeba było z nim trochę porozmawiać, ale później, jak już się uspokoi? Był w końcu w szoku, miał prawo podjąć jakieś impulsywne decyzje, mogło być w końcu znacznie gorzej. Mógłby na przykład kazać ściąć mnie i Mikleo na miejscu, wtedy faktycznie mogłoby być problematyczne. 
- Jak się czujesz? – spytałem Alishę, ponieważ wcześniej nie mieliśmy za bardzo czasu na taką spokojniejszą rozmowę. 
- Zmęczona, ale teraz już także pełna nadziei. I to dzięki wam – wyjaśniła, uśmiechając się do mnie szeroko. 
- Raczej dzięki Mikleo, ja nic nie zrobiłem – od razu sprostowałem nie czując, że zrobiłem cokolwiek, by pomóc tym ludziom. Ja tu po prostu jestem i pilnuję, by mojemu aniołkowi nie stała się krzywda, chociaż czasem miałem wrażenie, że to on pilnuje mnie. 
- Jesteś tutaj i to już wystarcza. Swoją drogą, gdzie są dzieci? – spytała, trochę zmieniając temat, i nawet trochę dobrze. Co daje moja obecność tutaj? Tym ludziom nic, ale Mikleo już wiele, i dla niego tutaj jestem. 
- W Azylu. Miki tutaj pomoże, miasto przestanie być przygnębiające i po nie wrócimy. Pewnie strasznie za nami tęsknią – na samo wspomnienie o naszych pociechach uśmiechnąłem się pod nosem. 
- W takim razie zapraszamy was wszystkich do siebie. Dawno nie widziałam naszej małej księżniczki. 
Jeszcze przez moment rozmawialiśmy o dzieciach, a kiedy Mikleo wrócił z łazienki pożegnaliśmy się i życzyliśmy sobie nawzajem dobrej nocy. Po wcześniejszej nieprzespanej nocy miałem wielką ochotę, aby położyć się na łóżku i zasnąć, ale nie mogłem tego zrobić ,albo przynajmniej nie jeszcze. Najpierw musiałem porozmawiać z Mikim, który zakładał właśnie moją koszulę jako piżamę. W końcu dzisiaj ożywił cały zamek, który jest w końcu ogromny, więc trochę tej krwi swojej stracił. Miałem nawet wrażenie, że był znacznie bledszy niż zazwyczaj. 
- A ty jak się czujesz? – spytałem, podchodząc do łóżka i siadając na skraju materaca. 
- Padam na twarz – przyznał, kładąc i rozciągając się na łóżku. – Odmienię jeszcze tylko kilku ludzi w mieście i to by było na tyle. 
- Dasz radę? Straciłeś dzisiaj trochę dużo krwi, nie chcę, byś przesadził – powiedziałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. Nie byłem do końca przekonany, czy w przeciągu jednej nocy ta krew mu się zregeneruje. Już i tak zrobił wystarczająco dużo, najwyższa pora odpocząć. 
- Znam swoje ograniczenia, Sorey, nie musisz się o mnie martwić. Położysz się obok mnie? – dopytał, patrząc na prosząco. 
- Momencik, tylko się odświeżę – odpowiedziałem, idąc do łazienki. Co prawda, rano się odświeżałem, ale od tego czasu sporo minęło. Poza tym, zawsze miło zażyć kąpieli w balii niż zimnym, wartkim strumieniu. 

Następnego dnia od samego rana nie mieliśmy chwili wytchnienia. Tylko zjedliśmy śniadanie i Miki już chciał zacząć działać, a ja oczywiście musiałem mu towarzyszyć. Znaczy, nie musiałem, nikt mi nie kazał, ale wolałem pilnować mojego aniołka. Miałem wrażenie, że jeszcze nie do końca wydobrzał, dlatego najlepiej by było, gdybym cały czas miał go na oku. Ja będę musiał być tym, który powie stop, bo on na pewno nie da mi znać. Chce jak najszybciej skończyć tutaj, by już wracać do dzieci, nie zważając przy tym na swoje zdrowie. 
Mikleo się nie szczędził. Z początku jeszcze liczyłem, ilu ludzi ocalił, ale później już straciłem już rachubę. Było późne popołudnie, a Miki nadal nie robił sobie przerwy. Kilka razy proponowałem mu, aby już kończył na dziś, ale nie, on czuje się dobrze i daje sobie świetnie radę. Cóż, jego ciało uważało coś innego. Późnym popołudniem, po uratowaniu kolejnej rodziny podczas tłumaczeniu im, co się stało, lekko się zachwiał. Gdyby nie ja i moja szybka reakcja, Mikleo by zaliczył bliskie spotkanie z ziemią. 
- Miki, wszystko w porządku? – spytałem, zaniepokojony jego stanem. 
- Tak, tylko trochę kręci mi się w głowie – przyznał, starając się stanąć o własnych siłach, ale nie do końca mu się to udało. 
- Właśnie widzę. Zrobiłeś już dzisiaj wystarczająco dużo – odpowiedziałem, bez problemu biorąc go na ręce. Nie mogłem w końcu pozwolić, by mi się tutaj wykończył, zrobił dzisiaj wystarczająco dużo, jak nie za dużo, teraz wszystko zależy od ludzi. 

<Owieczko? c:> 

sobota, 23 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Skupiłem wszystkie swoje zmysły, aby sprawdzić, czy ktoś tu jest, nim odpowiedziałem mężowi na jego pytanie. Na szczęście Alisha i grupka wciąż wierzących była tu nie poddała się, nie odeszła i bo było bardzo ważne dzięki tej grupce świat może znów by taki jak kiedyś.
- Są tu, nie odeszli - Wyznałem, nie szepcząc tak jak mój mąż, nie widząc w tym najmniejszego sensu.
- Skąd to wiesz? - Zdumiony zerknął na mnie, nie rozumiejąc skąd moja pewność, no cóż z wiekiem anioły uczą się nowych rzeczy, a ich moc staje się coraz silniejsza, gdyby Sorey troszeczkę poczytał więcej o istnieniu aniołów pewnie, by to wiedział, nie zmuszam go jednak do tego ani nie oczekuje, by to wiedział, od tego bowiem jestem, by przybliżyć mu wiedze na temat aniołów przynajmniej taką, którą sam już posiadam.
- Czuje ich obecność, z czasem tak jest. Moce aniołów stają się coraz to silniejsze, a my czujemy rzeczy, których wcześniej nie czuliśmy lub wiemy rzeczy, których wcześniej nie wiedzieliśmy - Objaśniłem, spokojnie idąc przy boku męża.
- Więc coś już zmieniło się w twojej mocy? - Zerknął na mnie z zaciekawieniem, jednocześnie może nawet ze zmartwieniem tak jakby miało to być czymś złym, a może tylko mi się wydaje.
- Cóż, potrafię z łatwością wyczuć ludzi znajdujących się bardzo daleko, wyczuwam ich emocje i potrafię odkryć, co złego w swoim życiu zrobili, a z mocy związanych z wodą i lodem, jeśli się wścieknę, potrafię sprowadzić burze, a jeśli odczuwam silny smutek, mogę sprowadzić deszcz - Objaśniłem, przynajmniej tyle nowych umiejętności dostrzegając w sobie. Niewiele, ale wystarczająco, abym znów musiał zacząć na nowo uczyć się mocy, nad którymi nie do końca jeszcze potrafię zapanować..
- I nic mi o tym nie powiedziałeś? - Mówił z pretensją w głosie, której nawet nie starał się ukrywać.
- Nie było okazji ani potrzeby to nic w twoim życiu, ani w moim nie zmienia - Zapewniłem, to w końcu tylko nauka nowych umiejętności każdy anioł kiedyś musi to przejść.
- Powinienem to wiedzieć, by w razie co wiedzieć co się z tobą dzieje - Wyjaśnił mi, dlaczego powinienem był mu mówić o tym, milknąc od razu po wejściu do miasta, dostrzegając to, czego dostrzec nie chciał. Wielu ludzi w mieście już od dawna byli skamienieli, oby udało mi się jak najwięcej ich powrócić do życia, nim sami wezmą znów życie w swoje ręce.
- Porozmawiamy o tym później, teraz chodźmy do Alishy teraz ona i jej miasto potrzebują pomocy - Urwałem temat moich mocy. Tym razem Sorey odpuścił, ale coś tak czuje, że jeszcze poruszy ten temat, gdy przyjdzie na to odpowiedni moment.
- Sorey? Mikleo? Co wy tu robicie? - Alisha widząc naszą dwójkę od razu do nasz podeszła a jej zmartwiona i zmęczona twarz, chociaż troszeczkę rozpromieniała.
- Przybyliśmy tu, aby uratować twoje królestwo i ludzi zamieszkujących to miasto - Odezwałem się do Alishy, przyglądając się ciałom strażników, biedni niewierzący ludzie.
- Da się ich uratować? - Na to pytanie już nie odpowiedziałem, pozostawiając to mężowi, niech on jej wszystko wyjaśni, ja w tym czasie mogłem skupić się na ożywianiu tych, którzy zostali przemienieni w głaz.
Cały proces niby nie był trudny, a jednak niemiłosiernie męczył, utrata krwi to jedno, tłumaczenie ludziom co się dzieje to drugie, a zmęczenie po podróży to trzecie oby tylko to wszystko było tego warte.
Jako ostatniego do życia sprowadziłem króla, doskonale wiedząc, że z nim ta łatwo nie będzie, ten człowiek był prawdziwie niewierzący i kto wie, co postanowi uczynić, gdy znów będzie żywy.
Tak jak się tylko mogłem spodziewać, gdy tylko wrócił do żywych, kazał straży złapać mnie i Soreya nie słuchając moich słów, nie słuchając również słów Alishy, nie zwracają uwagi nawet na to, że nikt ze straży nie mógł mnie dotknąć, wciąż nie do końca wierzyli, dla tego dotknąć nie mogli. I pewnie nadal by tak było, gdyby nie mój gniew. Pod którego wpływem zgasło światło, a ja zjawiający się za królem w mroku z czerwonymi oczami demona zacząłem po cichu mówić do niego, pokazując mu, co się wydarzy, jeśli znów nie uwierzy.
Ta chwila trwała dosłownie chwile Król jednak miał już dość błagając, bym przestał, spełniając jego oczekiwania. Odszedłem, wracając do swojej poprzedniej formy, gdy światła znów się zapaliły.
- Skąd to wiesz? - Spytał, uspokajając swój oddech.
- Wiem więcej, niż mógłbyś przypuszczać - Odezwałem się i to właśnie mu wystarczyło. Król kazał uwolnić mojego męża, przeprosił go za swoje zachowaniu i obiecał sporą rekompensatę zadość uczynienia za swój błąd. Dobrze, że go zrozumiał, teraz tylko musi prawdziwie uwierzyć, a kto wie, może grzechy będą wybaczone.
- Co mu powiedziałeś? Co zrobiłeś? - Alisha prowadząca nas do pokoju, w którym mieliśmy odpocząć, przez cały czas patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
- Nic no nie byłoby prawdą - Wyjaśniłem, naprawdę zmęczony. To zadanie będzie trudniejsze niż podejrzewałem, naprawdę chciałbym, aby już dobiegło końcu..

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Przytuliłem Mikleo trochę bardziej do siebie, mimowolnie uśmiechając się pod nosem. Mój mąż przeżywał to rozstanie znacznie lepiej, niż podejrzewałem, ale to dobrze dla mnie. Już teraz jestem wystarczająco zestresowany, nie potrzebuję dodatkowych powodów do zmartwień. 
- Oczywiście, że mam rację – powiedziałem cicho, całując jego czoło. 
Jako, że mój mąż nie odpowiedział, uznałem, że śpi. Chwilę po tym zauważyłem jedną, bardzo ważną rzecz, otóż nie roztoczył nad nami bariery ochronnej. Dobrze dla niego, bo rano będzie czuł się znacznie lepiej, ale gorzej dla nas, bo coś może nas zaatakować. Co prawda, niczego złego czyhającego na nasze życie nie wyczuwałem, ale mimo tego postanowiłem czuwać tej nocy. Dzisiaj się wyspałem, więc nie powinno być z tym żadnego problemu. 
Na szczęście noc była spokojna. Kiedy tylko słońce wstało, ostrożnie odsunąłem się od Mikleo, by przypadkiem go nie obudzić. Niech wypoczywa, moja owieczka zasługuje na sen, i to w jeszcze bardziej wygodnych warunkach, ale tego nie mogłem mu zapewnić. Niedługo dotrzemy do miasta, do zamku, gdzie będzie mógł odpocząć przed swoją misją. 
Przygotowałem sobie śniadanie i kawę najciszej, jak tylko mogłem. Udało mi się spokojnie zjeść i po sobie posprzątać. Spakowałbym także koc, ale Mikleo na nim spał, więc postanowiłem trochę poczekać. Niedaleko miejsca naszego postoju była rzeka, dlatego zdecydowałem się na szybko odświeżyć oraz umyć włosy. Wyglądało na to, że dzisiaj będzie ciepło, więc jak będę miał zwilżone włosy, nic się mi nie stanie, ewentualnie zawsze Miki może mi pomóc je szybko wysuszyć. 
Kiedy wróciłem, Mikleo właśnie się wybudzał. Perfekcyjnie, on sam się ogarnie i możemy wyruszać. Nie za bardzo miałem ochotę na lot, ale to tylko kilka godzin, więc jakoś to przetrwam. A jak będziemy wracać po dzieci, weźmiemy konie. Nie jest to tak szybki środek transportu jak lot, ale będziemy poruszać się znacznie szybciej niż gdybyśmy szli. Miałem nadzieję, że Alisha użyczy nam dwa rumaki. Albo chociaż jednego. 
- Dzień dobry – powiedziałem radośnie, podchodząc do niego i całując go w czoło. 
- Dzień dobry. Wszystko w porządku? – oczywiście, że zauważył, że nie spałem całą noc, nic się przed nim nie ukryje. 
- Tak, po prostu nas pilnowałem. Zbieraj się i możemy iść dalej. Czy tam lecieć – wyjaśniłem, siadając przy nim. 
- Właściwie, to już jestem gotowy – odparł, nagle zrywając się na równe nogi. Westchnąłem cicho, nie za bardzo z tego zadowolony. Miałem nadzieję, że jeszcze trochę odłożę to w czasie, ale najwidoczniej nie jest mi to dane. Jeszcze tylko kilka godzin... dam radę, przeżyję to, w końcu robię to dla Mikleo. 
Podróż nie była dla mnie przyjemna. Co prawda, było lepiej niż wczoraj, ale i tak wolałem czuć ziemię pod stopami. Nie wylądowaliśmy bezpośrednio w mieście, a kawałek przed nim. I to chyba nie był  najlepszy pomysł. Jak ostatnio opuszczałem miasto, było ciemno, więc niewiele widziałem, ale teraz musiałem patrzeć na te wszystkie posągi i zastygłe w przerażeniu twarze. Wiedziałem, że jak byłem w więzieniu, wiele ludzi zamieniało się w kamień, ale żeby aż tyle? Gdzieniegdzie widywałem nawet dzieci... dobrze, że zostawiliśmy nasze pociechy w Azylu. Czegoś takiego nigdy nie powinny widzieć. Zauważyłem także, że rzeczy ze straganów nie poznikały, poza jedzeniem. Tyle dobrego, w końcu książka czy ubranie się nie zepsują, ale jedzenie już tak. 
- Myślisz, że Alisha i reszta ocalałych nadal tutaj jest? Może wyruszyli do następnego miasta? – spytałem cicho, bojąc się odezwać nieco głośniej, by przypadkiem nie zakłócić panującej tutaj ciszy. Nie zdziwiłbym się, gdyby to było kolejne opuszczone miasto. Jak wiele jest takich opuszczonych miast? Czy to jest jedyne państwo, które dotknęło zło? Jeżeli tak, jest łatwym celem dla innych krajów... wcale bym się nie zdziwił, gdyby jakiś zachłanny król zdecydował się przejąć wręcz darmowe terytorium. Mam nadzieję, że to się nie wydarzy, ten kraj wycierpiał już wystarczająco dużo, kolejna wojna zniszczy go jeszcze bardziej. 

<Aniołku? c:> 

piątek, 22 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Widziałem, że mój mąż nie był do końca zadowolony lub może nie do końca odpowiadało mu latanie, wolał raczej iść pieszo, co naturalnie pojmowałem, chcąc jednak wrócić jak najszybciej do dzieci, musieliśmy jak najszybciej dotrzeć do miasta, a drogą pieszą niestety nie było to możliwe. Cieszę się więc, że się zgodził na lot, mimo że nie do końca najlepiej się po nim czół a wszystko to dlatego, że mam najwspanialszego męża i ojca swoich dzieci na świecie.
- Kocham cię - Powiedziałem nagle bez żadnego powodu, tak po prostu chcąc mu to powiedzieć, kochałem go na życie więc i czemu miałby o tym nie wiedzieć, a nawet jeśli by nie wiedział lub wręcz przeciwnie wiedział, lubiłem mu o tym przypominać.
- Ja ciebie też kocham - Odpowiedział, uśmiechając się do mnie ciepło, podchodząc do mnie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - Kocham najmocniej na świecie, nawet mocniej od ciebie - Dodał, głaszcząc mój policzek.
- Oczywiście, ja ciebie również kocham bardzo mocno - Prychnąłem rozbawiony jego słowami. Nie zgadzając się z nim, nie kocha mnie mocniej, oboje kochamy się tak samo mocno, ja kocham go, on kocha mnie. I tak wiem, że się ze mną droczy, by troszeczkę się uspokoić po naszej podróży, więc wejdę z nim w tę słowną grę, nie mając z tym najmniejszego problemu.
- Może i kochasz mocno jednak nie tak mocno jak ja - Dodał, czochrając moje włosy ręką. Teraz to dopiero robiąc mi na złość, co za drań.
- A skąd ty możesz to wiedzieć? - Zadałem to pytanie, nie ukrywając zaciekawienia z powodu jego słów.
- Po prostu to wiem. Nikt nie kocha cię tak mocno jak ja - Wyjaśnił, wywołując na moich ustać uśmiech.
- To prawda - Zgodziłem się z nim, jeszcze kilka chwil drażniąc się z nim, zanim podałem mu posiłek, skupiając się znów na gwiazdach, zaczynając myśleć o dzieciach, czy wszystko z nimi dobrze, czy są bezpieczni, najedzeni, czy aby na pewno niczego im nie brakuje. Jako rodzić nie mógłbym znieść tego, że któraś z tych rzeczy mogłaby doskwierać naszym dzieciom..
- Nad czym tak myślisz? - Sorey przyglądając mi się od dłuższego czasu, co widziałem kątem oka, najwidoczniej zaczynając się o mnie martwić, nie żeby to było potrzebne, radze sobie i nie jest aż tak źle.
- Myślę o dzieciach. Wiesz, czy wszystko z nimi w porządku - Przyznałem, jak zwykle martwiąc się o dzieci, może i nie potrzebnie może i potrzebnie któż to wie. Po prostu nie wiem, czy zostawienie dwójki dzieci z obcymi im ludźmi było dobrym pomysłem. Po tym, co się wydarzyło i tak żyły w niepewności, w końcu zostały zabrane z domu a teraz, teraz są same bez rodziców, oby tylko nie miały nam tego zbyt długo za złe, nie zrobiliśmy tego specjalnie to tylko i wyłącznie w trosce o nich tak przynajmniej sobie to wmawiam.
- Martwisz się? - Dopytał, kładąc się obok mnie, nie spuszczając mnie z oczu. Czułem na sobie jego wzrok i wiedziałem, że nie pozwoli się teraz oszukać lub bardziej zamydlić sobie oczu.
- Trochę tak a ty nie? - Odwróciłem głowę w jego stronę, wpatrując się w jego oczy, które od zawsze tak bardzo lubiłem, chcąc nawet, by oczy Misaki były zielone, niestety nie było mi to dane..
- Oczywiście, że się martwię, wiem jednak, że są w dobrych rękach, dlatego musimy przede wszystkim skupić się na misji. Dzieciom nic się nie stanie i oboje to wiemy, Aurora obiecała, że się nimi zajmie - Gdy to mówił, zaczął głaskać mnie po głowie, zadowolony z jego gestów przytuliłem się do niego, zamykając oczy.
- Masz racje - Wyszeptałem, leżąc tak bez ruchu. Musząc wypocząć przed jutrzejszym dniem, pół dnia zejdzie nam na dostaniu się do miasta, a gdy już do niego dotrzemy, musimy odwiedzić Alishe. Sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku, a później, jeśli tylko będę miał siłę, uleczę króla i straż, od tego zaczniemy, nim wybudzę pojedynczych ludzi ze snu, prosząc o modlitwę za tych wciąż kamiennych. Oby tylko nie skończyło się to dla nas źle. Myśląc o tym, powoli zacząłem zasypiać. W końcu nie wiele było mi trzeba, abym zasnął przy jego boku.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

To było  dziwne obudzić się samemu, bez pomocy naszej małej księżniczki i bez pierwszego upewniania się, co takiego brakuje naszym pociechom. Nie spodziewałem się, że może być bez nich aż tak spokojnie. Owszem, czasem nasze poranki były z początku spokojne, ale zawsze potem były dzieci. Pomimo tego względnego spokoju tęskniłem za dziećmi. Miałem nadzieję, że mała tam ma się trzyma, wczoraj zareagowała bardzo emocjonalnie, ale nie mogłem jej się dziwić. Roczne dziecko nie powinno być odseparowane ode rodziców, ale nie mieliśmy za bardzo wyjścia. Wrócimy po nich najszybciej, jak tylko będziemy mogli. 
- Zastanawiałeś się nad moją wczorajszą propozycją? – spytał Mikleo, kończąc sprzątać nasz mały, prowizoryczny obóz. 
- Odnośnie tej fuzji? No nie wiem... nie będziesz miał z tego powodu żadnych powodów? – odpowiedziałem, nie będąc tak do końca przekonany. 
- Czemu miałbym mieć problemy? – Mikleo zmarszczył brwi, odwracając się w moją stronę. 
- No właśnie nie wiem, ale pamiętam, że nie byłeś zadowolony, jak kiedyś zaproponowałem, że użyję fuzji, by zmusić cię do spania – przypomniałem mu, zabierając się za sprzątanie po śniadaniu. 
- Bo to był bardzo głupi pomysł. I nie miał sensu. A teraz użyjemy go w bardzo szczytnym celu, bo też do ratowania ludzi – wyjaśnił mi niewinnym tonem, uśmiechając się do mnie słodziutko. 
- Po kim ty tak zacząłeś cwaniaczyć, to ja nie mam pojęcia – westchnąłem cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. 
- Więc zgadzasz się? – dopytał, troszkę naciskając na ten pomysł. Wiem, że zależało mu na tym, aby jak najszybciej dotrzeć do miasta, pomóc ludziom i jak najszybciej wrócić po dzieci, ja też chciałem już zobaczyć moje dwie pociechy, ale czułem lekką niepewność z bardzo prostego powodu. 
- Nie wiem, czy będę potrafił. Nigdy nie korzystaliśmy z tej opcji. 
- Nie? No faktycznie – powiedział, po chwili zastanowienia. – Nie martw się, pomogę i pokieruję tobą, nic złego ci się nie stanie. 
- Po prostu miej na uwadze, że mogę przywalić w drzewo – bąknąłem, nadal nie będąc za bardzo przekonany co do tego pomysłu, ale skoro mój mąż tak bardzo tego chcę, to już spróbuję. Może przy okazji nas nie zabiję...
Kiedy już wszystko było spakowane, a ja ogarnięty, zdecydowaliśmy się wypróbować ten jego pomysł. Przyznam, trochę się stresowałem, w końcu jeżeli ja w coś przywalę, to Miki także to odczuje. Dodatkowo, Mikleo doskonale wyczuwał mój strach oraz niepewność, czego nawet trochę się wstydziłem. Byłem w końcu głową rodziny, mężem i ojcem, nie powinienem czuć strachu w tak trywialnej sprawie, no a jednak to uczucie mi towarzyszyło. 
Mój mąż był bardzo cierpliwy i wyrozumiały, tłumaczył mi wszystko powoli i wyrozumiale, jak małemu dziecku. Mieliśmy kilka prób, które z początku poszły mi oczywiście tragicznie. W żadne drzewo nie przywaliłem, ponieważ ćwiczyliśmy na tej polanie, na której się zatrzymaliśmy, ale kilka razy zdarzyło mi się nagle spanikować i stracić kontrolę nad tym, co robię, i wtedy spadałem z całkiem sporej wysokości na trawę. To, że się nie połamałem, było tylko i wyłącznie zasługą Mikleo, który nade mną czuwał i znacznie łagodził te upadki. 
W końcu jednak nadeszła pora, by wyruszyć w dalszą drogę. W powietrzu nie czułem się najpewniej, Miki musiał bardzo mnie pilnować, byśmy się utrzymali w tym powietrzu utrzymali aż do późnego wieczora. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na ziemi, odetchnąłem z ulgą. Zdecydowanie nie byłem fanem latania. 
- Wszystko w porządku? – odezwał się Miki, kiedy się rozdzieliliśmy. 
- Tak, w najlepszym – odpowiedziałem, nie chcąc go martwić. Jeszcze troszkę mi się nogi trzęsły, ale poza tym nie było jakoś specjalnie źle. – Kiedy dotrzemy do miasta?
- Jeżeli będziemy lecieć, to jutro po południu będziemy na miejscu – odparł, zaczynając rozkładać obóz. Czyli jeszcze tylko połowa jutrzejszego dnia... nie brzmi to najgorzej. Może wytrzymam i się jeszcze do tego przyzwyczaję, bo jak na razie jednak nie przepadam za lataniem. Zdecydowanie wolę chodzić o własnych nogach. 

<Aniele? c:> 

czwartek, 21 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

Słysząc pytanie męża, uśmiechnąłem się do niego ciepło, kiwając przy tym głową, najgorsze emocje już minęły i teraz musi być tylko lepiej.
- Tak, trochę mam ściśnięty żołądek, ale już jest dobrze, płakać nie będę - Odpowiedziałem, śmiejąc się przy tym, chcąc chyba poprawić nam obojgu nastrój, jednocześnie zapewniając samego siebie w tym, że wszystko jest w porządku.
- Dobrze, ale gdyby coś się działo, dasz mi znać? - Spytał, kładąc dłoń na moim policzku, patrząc mi głęboko w oczy.
- Oczywiście, że tak - Zapewniłem, chwytając jego dłoń znajdującą się na moim policzku. - A teraz już chodźmy przed nami daleka droga - Dodałem, ciągnąc go za sobą.
Teraz musieliśmy skupić się na podróży, to ona była najważniejsza, a całą resztą nie miała na tę chwilę znaczenia.
Do późnego wieczora wędrowaliśmy, pokonując drogę, zatrzymując się na otwartej przestrzeni wśród gąszczu drzew. Było ciepło i przyjemnie do tego nic nie zapowiadało deszczu, tak więc mogliśmy spokojnie rozłożyć koc na trawie, nie martwiąc się opadami, siedząc przy rozpalonym ognisku, przy którym przygotowałem mężowi posiłek, a raczej na ogniu go podgrzałem, kładąc się na kocu, wpatrując w niebo pełne gwiazd.
- Kiedy mniej więcej powinniśmy znaleźć się na miejscu? - Spytał, przerywając ciszę, która panowała z powodu spożywania jego posiłku.
- Za trzy może cztery dni - Wyznałem, kładąc się na kocu, by móc lepiej podziwiać gwiazdy.
- Długo - Dostrzegł, ciężko przy tym wzdychając, najwidoczniej myśląc o dzieciach i o tym, jak długo będą same, a przynajmniej tak mogłem przypuszczać.
- Jest szybszy sposób, abyśmy się tam dostali pytanie tylko, czy będziesz skłonny się na niego zgodzić. - Gdy to mówiłem, mój mąż odwrócił głowę w moją stronę, unosząc jedną brew ku górze.
- Jaki? Co chodzi ci po głowie? - Zapytał, najwidoczniej się nie domyślając, no nic ja na jego miejscu też chyba bym na to nie wpadł.
- Fuzja, dzięki niej jesteśmy w stanie latać, dotrzemy więc szybciej na miejsce - Wyznałem, zerkając na niego kątem oka, większość uwagi mimo wszystko poświęcając na obserwowaniu gwiazd.
- Fuzja chyba nie do tego powinna być używana - Mówił to tak, jakby nigdy zasad nie łamał to po pierwsze, a po drugie żadnemu z as nic się nie stanie z powodu fuzji, oboje na tym skorzystamy, nie zmęczymy się, a jedynie szybciej dotrzemy na miejsce. Same plusy żadnych minusów.
- Wiesz, nie jest nigdzie powiedziane, do czego tak naprawdę używa się fuzji. Nic się złego nie stanie, jeśli użyjemy fuzji do innego celu niż walka z Helionem - Wyjaśniłem, nie mając nic przeciwko użycia fuzji do szybszego pojawienia się w mieście pomocy ludziom i powrotu do domu.
Mój mąż zastanowił się chwilę, kiwając przy tym łagodnie głową.
- Zastanowię się nad tym i jutro z rana zadecydujemy co z tym zrobić, jesteś zmęczony i nie do końca chyba pewny tego, co mówisz - Gdy to mówił, prychnąłem cicho, ja byłem pewny tego, iż to wspaniały pomysł juto również będę tego samego dnia, nic się nie zmieni z tą różnicą, że jutro będzie jutro, a nie dziś. Wciąż będę chciał przyśpieszyć naszą podróż.
- Jeśli tak ci na tym zależy - Zgodziłem się, rozciągając swoje mięśnie, nakrywając się kocem. - Dobranoc - Dodałem, po chwili uruchamiając barierę, która miała na celu chronić nas całą noc.
- Dobranoc - Odpowiedział, przytulając się do moich pleców, nim zasnąłem, tracąc kontakt z rzeczywistością.

Nad ranem obudziły mnie pierwsze promienie słoneczne, rozciągnąłem się leniwie, zerkając na śpiącą twarz męża, nie mając serca jeszcze go wybudzać w czasie gdy on śpi, ja mogę przygotować mu śniadanie, myśląc nad trasą naszej podróży. Mam nadzieję, że zgodzi się na naszą Fuzję, obojgu nam to życie ułatwi i z tym kłócić się chyba ze mną nie będzie.
Zajęty przygotowywaniem posiłku nie zwróciłem nawet uwagi na przebudzenie mojego męża, który po cicho przytulił się do mnie, całując mnie w kark.
- Dzień dobry - Przywitał się zadowolony, najwidoczniej sen na twardej ziemi dobrze mu zrobił.
- Dzień dobry, wyspany? - Spytałem, odwracając głowę w jego stronę, podając mu miskę do ręki.
- Dziękuję i tak nawet się wyspałem - Wyznał, odsuwając się ode mnie, aby zjeść posiłek.
- Cieszę się, jedz spokojnie, ja posprzątam, a później wyruszamy im szybciej, tym lepiej - Mówiłem spokojnie, składając koc, pod którym spaliśmy, pakując do torby, im szybciej się spakujemy, tym lepiej, nie ma co marnować czasu tęsknie już za dziećmi i chce do nich wracać, najszybciej jak się tylko da..

<Pasterzyku? C:>

środa, 20 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

 Z dnia na dzień coraz bardziej martwiłem się o męża, a wiedziałem, że podczas podróży będzie tylko gorzej. Widziałem, jak bardzo boli go cała ta sytuacja, mimo że mówił, że wszystko jest w porządku. Martwiły mnie jego łzy i pomimo wsparcia, jakie staram się mu zapewnić mam wrażenie, że to nie wystarczało. Przez całą naszą podróż oraz misję Mikleo będę musiał się bardzo postarać, by żadne negatywne myśli nie zaprzątały jego głowy. Wiem, że to będzie trudne, ponieważ cały czas będzie myślał o dzieciach – i nie tylko on, bo ja też – ale się nie poddam. 
W odpowiedzi uśmiechnąłem się do niego delikatnie i chwyciłem jego dłoń, po czym uścisnąłem ją lekko. Zdecydowanie oboje nie chcieliśmy wyruszać bez dzieci, ale musieliśmy być silni, albo przynajmniej ja musiałem. Jeżeli ja będę silny, to i Mikiemu się to udzieli, a przynajmniej tak to zawsze u nas działało. Ja byłem szczęśliwy, Miki był szczęśliwy, ja byłem smutny, Miki także, ale nawet pomimo tego starał się mnie pocieszyć. Obym i w tej sytuacji go nie zawiódł. 
Nie mogliśmy jednak odstawiać tego pożegnania w nieskończoność i dzieciaki w końcu przyszły. Misaki była z początku bardzo radosna, ale kiedy zauważyła nasze miny domyśliła się chyba, o co chodzi i sama spoważniała. 
- Wyjeżdżacie dzisiaj? – Yuki odezwał się pierwszy, przyglądając się nam uważnie. 
- Tak, po śniadaniu – przyznałem, zabierając się za jedzenie. Nie za bardzo miałem na to ochotę, ale musiałem. Miałem przed sobą długą drogę i musiałem mieć na nią siłę. Zauważyłem, że Miki nie jadł, ale z czy to z powodu ściśniętego żołądka, czy po prostu nie miał ochoty, nie miałem pojęcia. I nie tylko on jeden nie jadł. 
- Skarbie, zjedz trochę – mój mąż usiadł bliżej córki, próbując ją nakłonić do zjedzenia. 
- Nie chcę – bąknęła z oczkami pełnymi łez. Spodziewałem się, że nie obejdzie się bez łez, ale nie spodziewałem się, że będzie to na samym początku. 
- Księżniczko, musisz jeść, aby mieć siłę, a musisz siłę, by wytrwać do naszego powrotu – powiedziałem łagodnie, uśmiechając się do malutkiej. 
- Nie chcę, żebyście wyjeżdżali – wymamrotała mała i sekundę później wybuchła płaczem. 
Uznałem, że to najwyższa pora, aby się zbierać. Znaczy nie że teraz w tym momencie, ale kiedy już uspokoimy Misaki najlepiej byłoby, żebyśmy wychodzili. Tak byłoby najlepiej i dla nas, i dla dzieci. Mikleo zaczął uspokajać Misaki, a ja zabrałem się za szybkie sprzątanie po śniadaniu. Nie zjadłem za wiele, no ale coś tam w żołądku jest, więc do wieczora bez jedzenia powinienem wytrzymać. 
Jako, że Miki skupił się na Misaki, ja postanowiłem zająć się Yukim. Nawet jeżeli tego nie okazywał, nasz syn także bardzo przeżywał. Miał przed sobą trudne zadania, bo musiał być podporą dla siostry, tak samo jak ja będę podporą dla Mikleo. Wczoraj wieczorem miałem z nim trochę długą rozmowę, więc wie, jak ważne jest, aby zająć się dobrze siostrą. Poczochrałem jego włosy, zwracając tym samym jego uwagę. Chłopiec odwrócił głowę w moją stronę i następnie bez słowa się do mnie przytulił. Odwzajemniłem ten gest, gładząc jego włosy w uspokajającym geście. Po raz pierwszy zostanie na tak długo sam, i bez rodziców i kogoś znajomego w okolicy. Raz został na dłuższy czas bez nas, ale wtedy był pod opieką Alishy, Lailah i tej nieznośnej dwójki. Tu zna jako tako Aurorę, ale poza nią nie ma już nikogo... chyba trochę zaczęła mi się udzielać paranoja Mikleo. 
- Opiekuj się siostrą – powtórzyłem, odrobinę zaczynając się martwić się zarówno o małą, jak i niego. 
- A ty opiekuj się mamą – na jego słowa parsknąłem śmiechem. Mój chłopak. 
- Straszne z nich płaczki, co? Nie to co my – powiedziałem żartobliwie, chcąc poprawić mu humor. –  Księżniczko, nie ma co płakać. Mam dla ciebie ważne zadanie – odezwałem się, zabierając dziewczynkę od Mikleo. – Musisz pomyśleć, jaki chcesz kolor w pokoju. 
- Mogę sobie wybrać, jaki chcę? – wychlipała, pociągając noskiem. 
- Oczywiście. Możesz też narysować swój wymarzony pokój, na pewno bardzo mi to pomoże – odpowiedziałem, uśmiechając się do niej łagodnie. – I jak nas nie będzie, masz się słuchać braciszka Teraz on tutaj dowodzi. 
Po chwili przyszła do domku Aurora, więc chciałem jej oddać Misaki, ale dziewczynka mocno uczepiła się mojej szyi i nie chciała mnie puścić. Dopiero po piętnastu minutach uspokajania i zapewnienia jej, że wrócimy najszybciej, jak tylko możemy, trochę się uspokoiła i pozwoliła się wziąć na ręce komuś innemu niż ja. 
- Już w porządku? – spytałem Mikleo, kiedy opuściliśmy azyl. Widziałem, że podczas pożegnania uronił kilka łez, dlatego troszkę się o niego martwiłem. Ostatnimi czasy całkiem dużo płakał i to na pewno nie ze szczęścia. Miałem wrażenie, że za bardzo się martwi o dzieci, ale czy faktycznie tak było? Może to właśnie ja za mało się przejmowałem, bo jestem złym rodzicem...? Teraz już sam nie jestem pewien. 

<Miki? c:>

wtorek, 19 lipca 2022

Od Mikleo CD Soreya

Byłem załamany i coraz to bardziej żałowałam naszej decyzji, nie chciałem zostawiać dzieci, chociaż wiedziałem, że tak trzeba dla ich dobra i spokoju, dla ich szczęścia i bezpieczeństwa. Dlaczego więc z moich oczu płyną łzy, gdy myślę o tym, że za dwa dni odejdziemy bez nich? Zabrałem całą rodzinie do Azylu, nigdy nie przypuszczając, że będę musiał dwoje swoich dzieci pozostawić w tym miejscu, by ratować ludzi, mam gdzieś tych ludzi sami sobie na to zasłużyli.
Mikleo uspokój się, nie wypowiadaj takich słów, nie myśl o takich rzeczach. Jesteś wysłannikiem Boga i musisz mu służyć, weź teraz dwa wdechy i ogarnij, dostałeś misję i nie możesz jej zawalić.
Uspokajając się po kilku chwilach, wytarłem łzy spływające po moich oczach, poświęcając całą swoją uwagę na przygotowywaniu posiłku dla dwojga dzieci, tak wiem, Yuki nie musi jeść, ale lubi czasem towarzyszyć siostrze podczas jedzenia będąc jej wzorem. Czuję, że bez nas on będzie musiał jeść z nią, by nie przestała, że smutku robić nawet tego. Wiem, może za bardzo się przejmuje, ale to ja kilka miesięcy trzymałem ją pod sercem, to ja wydałem ją na świat w męczarniach, przecierając kobiece kształty, z którymi męczyłem się kilka miesięcy, to dziecko jest częścią mnie tak jak I Yuki, choć nie był naszym biologicznym dzieckiem, tak właśnie był przez nas traktowany, bo obojga kochamy, tak samo mocno..
- Aurora niechętnie, ale się zgodziła chyba naprawdę przestała mnie lubić - Nim się zorientowałem, do domu wrócił mój mąż, kładąc swoje dłonie na mojej tali, całując mnie w policzek. - Wszystko w porządku? - Dopytał, przecierając ostatnią łzę, która została mimowolnie na mojej twarzy.
- Tak, już wszystko w porządku - Wyznałem, pakując przygotowane przez mnie jedzenie do pojemniczków.
- Już? - Odwrócił mnie w swoją stronę, patrząc w moje oczy.
- Musiałem sobie ułożyć parę spraw w głowie i ułożyłem, nie musisz się niczym już martwić - Zapewniłem, całując go w policzek, uśmiechając się przy tym ciepło. Naprawdę wszystko było ze mną już dobrze, czasem zwykłe łzy przychodzą znienacka jak deszcz, po każdym jednak deszczu nastaje słońce i pojawia się tęcza ja, chociaż zestresowany i zmartwiony wiem, że i mi w końcu ulży, bo robię to nie tylko dla dobra ludzkości, ale i dla szczęścia naszych dzieci, które kiedyś same wyruszą w swoją podróż, jednak nim to nastąpi ja i ich tata musimy naprawić to, co się popsuło.
- Wiesz, że w tym wszystkim sam nie jesteś? - Spytał, gładząc mnie delikatnie po policzku.
- Wiem, zastanawiałem się równie nad tym, czy aby nie mógłbyś zostać tu z dziećmi, a ja sam wyruszyłbym w podróż - Zacząłem, od razu dostrzegając minę mojego męża.
- Nie ma mowy, nasze dzieci tu są bezpieczne, ty tam nie będziesz, muszę być przy tobie, aby być pewnym, że nic ci się nie stanie - Wyjaśnił.
- Ale dzieci... - Chciałem coś powiedzieć, na co mi nie pozwoli, zamykając usta pocałunkiem.
- Dzieci są tu bezpieczne, nic im nie grozi a ty, jeśli pójdziesz sam i nie wrócisz, nie wybaczę sobie tego. I nie, razem te, ich nie osierocimy, wrócimy do domu razem, bo mamy wspólnie siłę, której nie mamy, gdy jesteśmy rozdzieleni - Wyznał, mocno przytulając mnie do siebie.
- Dobrze, pójdziemy razem - Zgodziłem się, na chwilę chowając twarz w jego ramionach, chowając się przed światem o całym tymi problemami, które nas dotykają.
Kolejne godziny bez dzieci spędziliśmy na spokojnych rozmowach dotyczących przede wszystkim ratowania ludzkości i podróży teraz to bardzo ważny temat, który musieliśmy przedyskutować, nim wytyczymy.
- Pójdę po małą - Sorey zmienił temat, uświadamiając sobie, że nadszedł czas odebrania naszego dziecka z zajęć. Yuki jeszcze ma dwie godziny, ale on już sam może wrócić, nie potrzebując do tego naszego towarzystwa.
- Idź, ja zrobię obiad - Zgodziłem się z nim, zabierając się za przygotowanie posiłku dla całej naszej rodziny..

Dwa dni minęły jak jeden dzień, a w czasie tym byliśmy cali dla naszych dzieci, nim zostanie się nam z nimi pożegnać.
Wstając o świcie, przygotowując posiłek na naszą podróż, myślałem o pożegnaniu, wciąż nie wiedząc jak to zrobić. Czy zwykłe do widzenia widzimy się niedługo, wystarczy? Co mam powiedzieć? Sam nie wiem, oby coś przyszło mi do głowy.
- Wcześnie wstałeś - Mój mąż pojawiający się w kuchni przytulił się do mnie, całując w policzek.
- Chce przygotować prowiant na naszą podróż i śniadanie dla ciebie, kubek zasypany ziarnkami kawy zalej tylko sobie gorącą wodą - Odpowiedziałem, wskazując na przedmiot stojący na blacie.
- Dobrze - Kiwnął posłusznie głową, odsuwając się ode mnie . - Kiedy wyruszamy? - Dopytał po chwili, gdy po kuchni rozszedł się piękny zapach zalanej wrzątkiem kawy.
- Jak najszybciej, dzieci obudzą się, zjemy wspólnie posiłek i pójdziemy, zróbmy to szybko, nie dam rady się z nimi długo żegnać - Wyznałem, już czując, jak pęka mi serce, na myśl o pożegnaniu się z moimi małymi pociechami.

<Pasterzyku? C:>

poniedziałek, 18 lipca 2022

Od Soreya CD Mikleo

Przyznam, sądziłem, że rozmowa z dziećmi będzie tak spokojna. Spodziewałem się krzyków, niezgody, jakiegoś buntu, a tu proszę bardzo. Nasze dzieci są bardziej dojrzałe niż podejrzewałem... nie byłem pewien, czy to tak dobrze. W końcu to jeszcze dzieci, które zasługują na szczęśliwe, niewinne dzieciństwo, którego na ten moment nie możemy im już zapewnić. Oboje widzieli mnie w mojej najgorszej odsłonie, Yuki od najmłodszych lat musiał stawiać czoła helionom. Misaki nie miała jeszcze tak źle, ale Yuki przeżył już wystarczająco wiele... dobrze, że możemy im oszczędzić widok martwego miasta, pełnym kamiennych posągów. Taki widok na pewno na długo zapadłby im w pamięci, a to nie byłoby najszczęśliwsze wspomnienie. 
- Przyjdziesz po mnie? – spytała niepewnie Misaki, kiedy dotarliśmy na miejsce. 
- Oczywiście, księżniczko. Dlaczego uważasz, że bym po ciebie nie przyszedł? – odpowiedziałem pytaniem, patrząc na małą z niezrozumieniem. Chyba dziewczynka nie do końca zrozumiała poprzedniej rozmowy, ale po to tutaj jestem, aby jej wszystko wytłumaczyć. 
- Bo ty i mama chcecie nas tutaj zostawić i odejść bez nas – bąknęła, patrząc na mnie ze smutkiem. 
- Ale nie zostawiamy was w tym momencie, tylko za dwa dni. I nie opuszczamy was na zawsze, wrócimy po was tak szybko, jak tylko to możliwe. I wtedy zabierzemy was do domu – powtórzyłem, całując ją w policzek. 
- I nie odejdziecie bez pożegnania? – dopytała, chyba nadal trochę przestraszona tą myślą. 
- Oczywiście, że nie, skarbie. A teraz zmykaj, bo pewnie wszyscy na ciebie czekają – odpowiedziałem, całując ją w czoło i stawiając na ziemi. Po raz pierwszy Misaki nie chciała iść na zajęcia, chyba trochę obawiając się, że nagle znikniemy. Czyli jednak mogą być małe problemy... 
Mała w końcu poszła na zajęcia, a ja wróciłem do domu. Postanowiłem nie mówić Mikleo o małym napadzie paniki u Misaki, bo jeszcze będzie się niepotrzebnie martwił. Czułem, jak w nocy nie mógł spać, kręcąc się z boku na bok. Coś mi się wydawało, że nie tylko nasza córeczka będzie strasznie przeżywać tę rozłąkę, Miki także będzie jednym wielkim kłębkiem nerwów. Mi też będzie brakować dzieci, ale będę spokojnym wiedząc, że są w Azylu, bezpieczne i szczęśliwe. 
- Mała odprowadzona, teraz możemy porozmawiać z Aurorą o opiece nad dzieciakami – odezwałem się, siadając przy stole i przyglądając się, co takiego robi Miki. Czemu on robił posiłki na zapas? Znaczy, tak mi się wydawało, ale pewien nie byłem. 
- Czekaj, to jeszcze z nią nie rozmawiałeś? – Mikleo odwrócił się zaskoczony w moją stronę. 
- Nauczyłem się, by niektórych stawiać tutaj stawiać przed faktem dokonanym. Spokojnie, zgodzi się, mała ją lubi, a tobie jest winna mała przysługę – odpowiedziałem, uśmiechając się łagodnie. – Właściwie, to po co robisz tyle jedzenia? Już teraz robisz prowiant na podróż? 
- Nie, dla dzieci. Nie chcę Aurorze przysparzać dodatkowych kłopotów. Właśnie, porozmawiasz z nią? – odparł, powracając do robienia jedzenia. Jak dla mnie to była lekka przesada, Aurora będzie musiała przygotowywać jedzenie dla jednego, malutkiego dziecka i dwóch zwierzaków, bo przecież Yuki jeść nie musi, no ale już nic nie mówiłem. Jeżeli to go uspokaja, to niech już to sobie robi. 
- Nie wydaje mi się, aby to był taki dobry pomysł. Po moim wproszeniu się na rozmowę ze starszyzną chyba mnie trochę znielubiła – wyjaśniłem, nie będąc przekonany, czy to taki dobry pomysł. 
- Ja teraz nie mogę tego zrobić, a musimy to załatwić jak najszybciej, więc proszę zrób to, dobrze? – niby używał łagodnego tonu, ale wyczuwałem, że był to bardziej rozkaz niż prośba. 
Westchnąłem ciężko wiedząc, że nie miałem wyjścia. Nie byłem przekonany, czy mi się ufa, odkąd zlekceważyłem polecenie starszyzny zauważyłem, że już nie patrzy na mnie z taką serdecznością jak dawniej. Cóż, będę bardzo dla niej miły i przy dobrych wiatrach może zgodzi się bez problemu... dodatkowo, nie przepadałem za wychodzeniem na dwór bez Mikleo, albo chociażby dzieci. Byłem tutaj jedynym człowiekiem, więc niemalże wszyscy zwracali na mnie uwagę. Kiedy byłem z kimś, lubiłem myśleć, że to na tamtą osobę się patrzą, a nie na mnie. No ale czego się nie robi dla ukochanej osoby... 

<Aniele? c:>