Byłem zmęczony jednak nie tak by już wracać, miałem jeszcze co robić i nie zakończę swoją misję. Niestety moje nieposłuszne ciało nie chciało się mnie słuchać, nie chcąc nawet stać o własnych siłach, mimo że ja tak bardzo tego chciałem.
- Nie, jeszcze nie. Muszę im pomóc - Wydukałem, nie do końca mając siły, by wyrwać się z objęć męża.
- Wystarczy, masz już dość - Nie dając mi możliwości stanąć na własnych nogach, szedł przed siebie, nie słuchając mnie. Jak tak można ją chyba lepiej wiem ile siły mam i jak długo jeszcze mogę pomagać tym ludziom.
- Sorey, puść mnie - Odezwałem się, nie ukrywając niezadowolenia. Chcąc, aby potraktował mnie poważnie, stawiając na ziemi.
- Mikleo, nie dyskutuj ze mną - Powiedział to tak poważnie i twardo, że aż naprawdę odechciało mi się z nim dyskusji, chyba misze odpuścić w innym wypadku tylko się nagadam, a i tak on nie będzie mnie słuchał.
Wzdychając ciężko, kiwnąłem grzecznie głową, nic już nie mówiąc, opierając ją delikatnie o jego klatkę, zamykając swoje oczy. Troszeczkę zmęczony byłem tak więc skoro i tak sam iść nie mogę, po prostu odpocznę, ale jutro, jutro z rana znów wezmę się do pracy, nie mając zamiaru odpoczywać dłużej, niż jest to konieczne...
Resztę dnia, a raczej późnego popołudnia i wieczora miałem leżeć w łóżku i odpoczywać. Mój mąż naprawdę czasem traktuje mnie jak dziecko, a nie mam pięć lat, nie trzeba mnie tak traktować, a tak mi się przynajmniej wydaje.
Mój dzień zakończył się na leżeniu w łóżku, oby jutro również w ten sam sposób nie dobiegł końcu.
Następnego dnia tak jak postanowiłem, tak też uczyniłem. Zbierając się w sobie, wstałem z łóżka, uważając, aby nie upaść, jak się okazuje, wciąż nie byłem w najlepszej kondycji, ale to nic, zaraz mi przejdzie, potrzebuje tylko trochę czasu, kąpiel na pewno mi pomoże. Po niej poczuje się lepiej, tego jestem pewien.
Kąpiel i relaks w wodzie nie wiele mi pomógł najwidoczniej wczoraj i przedwczoraj straciłem dużo krwi, a teraz czuję się tak, jak się czuję. Wzdychając ciężko, postanowiłem zebrać się w sobie, ukrywając zmęczenie, wyszedłem powoli z łazienki, dostrzegając męża stojącego przy drzwiach, czyżby słuchał, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku? Cóż wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było.
- Dzień dobry - Przywitałem się, rozczesując swoje mokre od wody włosy.
- Dzień dobry jak się czujesz? - Przyglądał mi się uważnie, stając się dostrzec czy aby przypadkiem go nie okłamuje.
- Dobrze, chociaż bywało lepiej. Mimo wszystko mam siłę, aby za chwilę wyjść do ludzi - Wiedząc, że samo dobrze nie da mu odpowiedzi, której oczekiwał. Najlepiej, gdybym powiedział, że czuję się źle i chcę zostać w pokoju cały dzień. A przecież oboje wiemy, że to nie byłoby w moim stylu.
- Jesteś pewien? Wyglądasz bardzo blado - Odparł, dotykając delikatnie mojego policzka.
- Zawsze jestem blady - Przyuważyłem, dotykając jego dłoni.
- Nie aż tak blado - Wyznał, najwidoczniej bardzo chcąc, abym został w pokoju, nie ma takiej opcji, musimy wracać do dzieci, nie ma czasu na przerwę.
- Nic mi nie będzie - Zapewniłem, energicznie odwracając się w stronę drzwi, chcąc ruszyć w ich stronę, czując jak opuszczają mnie siły, a ja odpływam na chwilę, tracąc kontrolę nad ciałem.
Kontakt z rzeczywistością wrócił po kilku minutach, pierwsze co dostrzegłem to twarz mojego męża patrzącego się na mnie z przerażaniem.
- Miki co się dzieje? - Zmartwiony położył mnie na łóżku, nie wiedząc chyba, co ma zrobić.
- Chyba jestem trochę zmęczony - Przyznałem, mimo że akurat tego przyznać nie chciałem.
- Odpocznij, jutro znów pójdziesz pomagać ludziom, twoje ciało samo mówi ci, byś odpuścił, jeszcze dzisiejszego dnia - Mówił spokojnie, całując delikatnie wierzch mojej dłoni.
- Nie mogę odpoczywać, muszę pomagać - Wyszeptałem, powoli odpływając, wychodzi na to, że ja i moje ciało po pierwsze się nie zgadzamy ze sobą, a po drugie jesteśmy jeszcze słabsi niż przypuszczałem. Wciąż nie wiem, dlaczego to mnie Bóg wysłał na tę misję. W końcu każdy byłby lepszy ode mnie..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz