Ze snu wybudziły mnie ciche szmery, tak jakby wokół mnie coś się działo. I tak właściwie się działo, mój mąż właśnie wychodził cicho z naszego tymczasowego pokoju, pozostawiając mnie samego, na pewno poszedł spożyć śniadanie i jemu należy się zjeść normalne śniadanie i wyspać co chyba tej nocy nawet mu wyszło, nim sam zasnąłem przy książce, nie mając nigdzie siły wyjść, dostrzegłem jak powoli zasypia. Oby tej nocy wypoczął po tym, co stanie się dziś ze mną, znów może wpaść w paranoi, nie mogąc spać, oby do tego nie doszło, ponieważ doskonale wiem, jak się to źle dla jego zdrowia skończy.
Rozmyślając nad dzisiejszymi wydarzeniami, cicho westchnąłem, wstając z fotela, musząc rozprostować wszystkie swoje kości, spanie na fotelu nie było za dobrym pomysłem, jak się okazuje i choć mogłem to przewidzieć i tak zasnąłem na fotelu i teraz mam za swoje.
Nie zniechęcony bólem kości wyszedłem z pokoju, idąc w stronę jadalni, gdzie powinien znajdować się mój mąż, po drodze napotykając Arthura.
- Nie za dobrze coś wyglądasz - Stwierdził, dostrzegając moją osobę.
- I ciebie też miło widzieć. Gdzie Lailah, Edna i Zaveid? - Zmieniłem temat, ciekaw gdzie może znajdować się ta trójka.
- Wyruszyli na misje, niedługo pewnie wrócą.. - Odparł, opierając się o ścianę. - Nieźle akcja ludzie wręcz za tobą szaleją - Zmienił nagle temat, patrząc na moją twarz.
- Nie oni pierwsi nie oni ostatni - Na te słowa Arthur wybuch śmiechem, ciekawe czemu co go tak bawiło? Bo chyba nie ja. Nie zdążył mi jednak wytłumaczyć swego rozbawiania, gdyż z jadalni wyszedł mój mąż, rzucając pasterzowi ostrzegawcze spojrzenie.
- Co tu robisz? Dlaczego nie odpoczywasz?
- Nie jestem już zmęczony, poza tym to już czas by iść do Katery - Wyznałem, chcąc być tak przed ludźmi, mając tym samym szanse porozmawiać z kapłanem, w tej sytuacji tylko on może mi pomóc.
- Rozumiem, w takim razie chodźmy - Ucałował moje usta, przy pasterzu chwytając moją dłoń, doskonale wiedziałem, po co to, jednak nic nie mówiłem. Sorey to straszny zazdrośnik a teraz gdy ludzie będą w stanie mnie ujrzeć, będzie jeszcze bardziej zazdrosny, całemu światu musząc pokazać, że jestem tylko i wyłącznie jego, a on nie ma zamiaru się mną dzielić.
Całą drogę do katedry milczałem, w głowie powtarzając sobie słowa, które musiałem przekazać ludziom, strasznie się przy tym stresując, mój mąż najwidoczniej wyczuwając to, położył dłonie na moich policzkach, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Nie stresuj się owieczko, wszystko będzie dobrze - Wyszeptał, szczerze się do mnie uśmiechając. - Jestem tu i nie zostawić cię obiecuję - Dodał, po chwili lekko pchnąć mnie w stronę kapłana, z którym miałem rozmawiać. Dobrze, że przy mnie jest, gdybym był tu sam, na pewno bym się stresował, a tak wiem, że na nim zawsze mogę polegać.
Rozmowa z kapłanem była niczym w porównaniu z rozmową z ludźmi, a już myślałem, że tylko ten kapłan nie wie, czy na pewno chce być wysłannikiem Boga, co się dzieje z tymi ludźmi?
- Mamy dość mówienia nam, że Bóg pomoże, gdzie był, gdy go potrzebowaliśmy? Nie powinien nigdy pozwolić nam zmienić się w kamień, do tego wszystkiego wysyła nam na pomoc anioła, który nie chce nam pomagać. Jeśli nie chcesz dać nam swojej krwi, sami sobie ją weźmiemy - Jeden z mężczyzn siedzących blisko podszedł do mnie, wbijając mi w brzuch ostrze. Cierpiący, zacisnąłem wargę z całej siły odrzucając mężczyznę, wyciągając ostrze z brzucha, unosząc głowę ku górze.
- Nie mam sobie rady - Zwróciłem się do Boga, nie mając już siły pomagać ludzkości.
To właśnie w tej chwili moja rana zagoiła się, a ciało zalśniło czystym światłem, oczy stały się białe, a głos wydostający się z moich ust był głosem Boga.
- Grzeszycie, nie należy sam się szansa, podnosząc rękę na mojego anioła, podnosicie rękę na mnie, nie macie prawa atakować żadnego z moich dzieci, przysyłam wam anioła, by pomógł wam się nawrócić, a wy próbujcie go zabić, odwróciliście się ode mnie ostatni raz - Głos wybrzmiewający z moich ust był zły, bardzo zły pan miał już dość ludzkiej pychy i braku wiary, błagają go o pomoc, gdy czegoś chcą, w innym wypadku zapominają, a tego Bóg nie może puścić im płazem.
- Panie daj im szanse, nie wiedzą, że błądzą - Poprosiłem, nie chcąc, aby cała praca poszła na marne, ludzie się nawrócą tylko jeszcze nie teraz.
- W porządku, dostajecie ostatnią szansę, nawróćcie się, zacznijcie modlić i wierzyć, zło znów powraca macie niewiele czasu - Po tych słowach pan opuścił moje ciało, a ja zmęczony atakiem i kontrolą nad moim ciałem upadłem na ziemię, odpływając w inną krainę.
Ponownie oczy otworzyłem, gdy na dworze było już ciemno, nie wiem, czy to ten sam dzień, czy już następny, nie wiem, ile spałem i co się działo wokół, byłem zmęczony i cały obolały wzrokiem szukając męża.
- Sorey - Wyszeptałem, widząc męża stojącego przy oknie..
- Mikleo, ty żyjesz - Wręcz podbiegł do mnie, mocno do siebie przytulając. - Jak się czujesz? Tak strasznie się o ciebie bałem - Dodał, a jego głos trochę się łamał, a może tylko mi się tak wydawało.
- Już dobrze, przepraszam, że z mojego powodu znów musisz się zamartwiać - Wyszeptałem, przytulając się do niego tak mocno, jak tylko mocno potrafiłem z powodu mojego osłabienia.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz