Dzień upłynął mi i dzieciom bardzo spokojnie, na dworze padał deszcz, więc Yuki wraz z Emmą bawili się na dworze. Dziewczyna, by nie przemoknąć, trzymała w rączce parasol, a chłopiec jak przystało na serafina, biegał po deszczu, pokazując swojej małej przyjaciółce sztuczki z nim związane. Misaki natomiast bawiła się ze mną w kuchni, pomagając dzielnie gotować mi obiad do chwili, w której mój mąż nie wrócił z pracy, wyganiając dzieciaki do domu, najwyższa pora sam już chciałem po nich iść bowiem co za dużo to nie zdrowo.
- Tata wrócił - Zawołała Misaki witająca się z tatą przy drzwiach.
- Dzień dobry kruszynko - Odezwał się, pojawiając się z małą na rękach u mnie w kuchni.
- Dzień dobry, przygotowaliśmy z Misaki obiad - Pochwaliłem naszą małą córeczkę, całując usta męża.
- Dzień dobry owieczko - Przywitał się, uśmiechając delikatnie, czyżby coś się stało? Coś powinienem wiedzieć? Zwolnili go z pracy? Nie to raczej niemożliwe później zapytam, gdy zostaniemy sami. - Naprawdę pomagałaś mamie przy obiedzie? - Zmienił temat, tym razem zwracając się do naszej małej córeczki, która tuliła się do taty ciesząc jego powrotem do domu.
- Tak - Odpowiedziała, pełna radości ciesząc się tak drobnymi rzeczami, jak pomoc w kuchni lub tulenie do ukochanego tatusia, to dziecko bardzo przypominało mi tą radością młodego Soreya, cieszył się wszystkim, co miał, niczym nigdy się nie przejmując najważniejsze byśmy zawsze byli razem wtedy jeszcze jako przyjaciele. Czasem żałuje, że już taki nie jest, mimo to wiem, że ludzie, dostając i nic nie mogę na to poradzić, zostało mi tylko się z tym pogodzić i żyć dalej tak jak dotychczas z mężem, którego kocham bez względu na to, jak wygląda z biegiem lat lub jak się zachowuje, dla mnie to zawsze będzie ten sam ukochany mąż.
- Jak w pracy? - Spytałem z ciekawości, gdy Sorey skończył rozmawiać z naszą małą kruszynką zainteresowaną już czymś zupełnie innym, najpewniej zaraz znów zacznie męczyć Coco, biedny ten kot przy niej.
- W pracy dobrze - Wyznał, siadając przy stole, odwracając głowę w stronę okna. - Słyszałeś o tym, co się dziś wydarzyło? - Zmienił temat, zwracają trochę bardziej moją uwagę, co się wydarzyło? Ciekawe co ma na myśli, nie słyszałem o niczym konkretnym, będąc w domu i ta mało co słyszę prócz krzyków i śmiechów dzieci.
- Nie, a co się wydarzyło? - Dopytałem z ciekawości, stawiając przed nim talerz z obiadem, dzieci już zjadły dużo wcześniej, dlatego mogliśmy spokojnie porozmawiać o tym, co martwiło mojego męża.
- Niedaleko naszego domu ten mrok, o którym mówiłeś, zmienił czworo ludzi w kamień, naprawę nie możemy nic z tym zrobić - Gdy to mówił, westchnąłem cicho, zdając sobie sprawę, że nadszedł już czas na pewne wyjaśnienia i pokazanie mężowi coś ważnego.
- Zjedz, gdy przyjdzie mama Emmy, wyjdziemy na chwile z domu coś ci pokaże - Nie tłumacząc niczego, mówiłem pół szyfrem, doskonale wiedząc, że po tym, co mu pokaże, zmieni się wiele w jego głowie.
Sorey skinął głową, spokojnie spożywając swój posiłek nim mama Emmy przybyła po swoją córkę, kobieta poproszona o chwilowe pozostanie z dziećmi, zgodziła się, dając nam możliwość wyjścia z domu.
Moim celem było odnaleźć skamieniałe ciała ludzi oraz pokazanie coś mojemu mężowi.
- A więc tak skończy pół miasta? - Widząc ciała ludzi, zbliżył się do nich, odczuwając smutek. Wiem, że tego nie rozumie i nie akceptuje, jednak niezbadane są wyroki boskie .
- Jeśli się nie nawrócą - Przyznałem, podchodząc do męża, wyciągając nóż, który zdarzało mu się nosić, przykładając go do swojej ręki, rozcinając ją bez większego tłumaczenia. - Mają jednak szanse nawrócić się, Bóg jest miłosierny i pozwoli im uzyskać drugą szansę - Wyjaśniłem, krwią robiąc znak pokoju, na skamielinach czekając chwile, nim z kamienia znów staną się żywymi ludźmi.
- Co się stało? - Jeden z mężczyzn, położył dłoń na swojej głowie, nic nie rozumiejąc.
- Staliście się skamieniali - Odezwał się Sorey, czym zwrócił ich uwagę.
- Dostaliście drugą szansę, idzie i wierzcie - Odezwałem się a oni mogli mnie dostrzec, padając na kolanach. - Nie przede mną padajcie, idźcie do katedry, pomódlcie się i nawróćcie nie tylko siebie, ale i bliskich - Poleciłem, na co przerażeni ludzie podnieśli się z ziemi, pędząc do katery, to ich ostatnia szansa niech dobrze ją wykorzystają.
- Jak ty to zrobiłeś? - Tym razem Sorey zwrócił się do mnie, niczego nie rozumiejąc.
- Moja krew nie tylko leczy - Moja odpowiedz, była tajemnicza, ale wystarczająca mój mąż może teraz zrozumie, dlaczego nie chce wciągać w to Misaki, krew anioła wody jest w stanie dać szanse na drugie życie, dla tego tak wiele istot jej pragnie, niestety nie jestem w stanie uratować nią całego świat, pan pozwolił mi tylko tchnąć iskrę wiary w ludzi, z resztą muszą poradzić sobie sami..
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz