Martwiłem się o mojego męża, który ewidentnie strasznie się tym zadręczał. Zacząłem się zastanawiać, czy chce pomóc tym ludziom z mojego powodu, czy też sam siebie chce im pomóc. Jeżeli to ja mam na niego taki wpływ i przeze mnie się tak skatował... jeszcze raz podwinąłem jego koszulkę i zacząłem powoli leczyć jego siniaki. Miałem wrażenie, że to nie był trening, a po prostu katowanie się. Tyle dobrego, że nie chce zgrywać bohatera i ratować tych wszystkich ludzi za wszelką cenę. Nie pozwoliłbym mu na to, oczywiście, ale Miki jest bardzo uparty i gdyby bardzo chciał, na pewno znalazłby sposób, by zrobić swoje.
- Wiesz, że nie jesteś w tym sam i masz mnie, prawda? – spytałem cicho, przyglądając mu się uważnie.
- Wiem. Po prostu musiałem jakoś odreagować – odparł, uśmiechając się lekko, by mnie uspokoić.
- Nie masz obowiązku ratować tych ludzi. Byli ostrzegani, dostali drugą szansę, a to, że tego nie wykorzystali, jest tylko ich sprawą – pogłaskałem go delikatnie po policzku chcąc, by przestał się już tym wszystkim zadręczać.
Nie powinienem nigdy poruszać tego tematu i mówić Mikiemu, że chce ich ratować. Co nam z tego wyszło? Ja niemalże skończyłem na szubienicy, a mój mąż nabawił się nerwicy. Nadal ta malutka cząstka mnie chciała pomóc tym wszystkim ludziom, ale jeżeli mam przez to tracić Mikleo i dzieci, to już nie byłem taki chętny do pomocy. Na starość chyba robię się coraz to bardziej samolubny.
- Starszyzna uważa inaczej – odpowiedział, na co od razu zmarszczyłem brwi.
- A skąd ty wiesz, co uważa starszyzna? Miki? – dopytałem, kiedy ten nagle odwrócił wzrok. Przypominał w tym momencie małe dziecko, które zostało przyłapane na kłamstwie.
- Wczoraj Aurora zaprowadziła mnie do starszyzny i musiałem jeszcze raz opowiedzieć, co się dzieje na świecie. Dlatego tak długo mnie nie było – powiedział w końcu, patrząc gdzieś w bok.
Więc to dlatego Aurora nie chciała, abym uczestniczył w tej rozmowie. Jakby tylko ktoś z tej całej starszyzny zasugerował, że Miki ma się poświęcić, od razu bym się odpalił i nie dał im dojść do słowa. Miki wbrew pozorom miał uległą osobowość i łatwo było zdominować, wystarczyło tylko go odpowiednio podejść, albo mieć autorytet. Szczerze, to chyba wolałbym, aby Aurora próbowała go poderwać, zamiast niszczyć powoli niszczyć jego już i tak kruchą psychikę.
- Jeżeli Aurora znowu przyjdzie porozmawiać z tobą „na osobności”, idę z tobą – powiedziałem stanowczo, będąc niezadowolony z faktu, że zostałem oszukany. Nie przez mojego męża oczywiście, a przez Aurorę. Mogła być wobec nas szczera i powiedzieć nam prawdę, albo przynajmniej Mikleo, w końcu uwolnił ją i inne Serafiny jej żywiołu, jest mu w końcu coś winna.
- Już im powiedziałem nie, więc nie powinni chcieć jeszcze raz ze mną rozmawiać – na jego słowa uniosłem brew z niedowierzaniem.
- Chyba sam w to nie wierzysz, to po pierwsze. A po drugie, jak ja im powiem nie, to zrobię to bardzo dosadnie i już dadzą nam spokój – wyjaśniłem, odgarniając włosy z twarzy. Zdecydowanie wymagały one przycięcia, ale na to jeszcze przyjdzie czas.
- Jednak z jednym mają rację. Nie możemy tak zostawić tych wszystkich ludzi – odpowiedział cichutko, opierając głowę o moje ramię.
- Mogę mieć pewien pomysł, ale z góry już zaznaczę, że do najlepszych on nie należy – zacząłem niepewnie, gładząc jego włosy. – Mógłbyś używać swojej krwi tak na raty. Odmienić kilku ludzi, poczekać, aż krew ci się zregeneruje, znowu odmienić kilku ludzi i tak w kółko.
- W takim tempie odmienienie tych wszystkich ludzi zajęłoby mi wieczność – zauważył ponuro.
- Wybacz, jestem za głupi i w tym momencie na nic innego nie wpadnę. I później pewnie też – przeprosiłem za swoją głupotę i ucałowałem go w czoło. Trochę słabo z mojej strony, że najpierw obiecuję mu, że może mieć we mnie wsparcie, a teraz go właśnie nie wspieram... muszę najpierw zacząć myśleć, zanim coś powiem, bo później przez własną głupotę i lekkomyślność zawodzę najbliższych.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz