To brzmiał jak całkiem prosty plan, który nie miał powodów się nie udać. Szkoda tylko, że Bóg tak późno nam, albo raczej Mikleo, go ujawnił, ale lepiej późno, niż wcale. Może to sprawi, że starszyzna przestanie oczekiwać od Mikleo, by się poświęcił... poświęcenie mojego męża nie miało przecież sensu, ludzi było za dużo, a krwi za mało, ale oni chyba nie potrafili tego zrozumieć. Dobrze, że w końcu to wszystko się skończy i wrócimy do domu, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- Więc wracamy? – spytałem, uśmiechając się do niego delikatnie.
To miejsce nie było takie złe, było zdecydowanie lepiej niż kiedy dziadek sprawował nad wszystkim władzę, ale jednak tęskniłem za swoim przyjemnym domem, prywatnością, jaką zapewniało nam mieszkanie na obrzeżach... nawet trochę stęskniłem się za pracą w kuźni, ale wątpię, że ją znowu dostanę. Nawet jeżeli właściciel nie został przemieniony, to na pewno widział, jak strażnicy prowadzą mnie zakutego do zamku. Cóż, znajdę jakąś inną robotę, nie takie rzeczy się robiło.
- Tak mi się wydaje – odpowiedział, podchodząc i przytulając się do mnie. Wydawał się być bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy i wcale mu się nie dziwiłem. Kiedy podczas rozmowy ze starszyzną słyszałem te ich wszystkie dziwne i niebezpieczne pomysły, ledwo powstrzymywałem się od zachowania ciszy. Robiłem to tylko dla Mikleo, który poprosił mnie w myślach, bym siedział cicho. – Dzieci będą przeszczęśliwe.
- Właśnie, dzieci... wydaje mi się, że lepiej dla nich byłoby, gdyby zostały tu jeszcze trochę – zacząłem troszkę niepewnie, zaczynając gładzić jego włosy.
- Czekaj, co? Dlaczego? – spytał, marszcząc brwi.
- Miasto jest niemalże martwe, pełne smutku i przygnębienia, które na pewno odczują. Tutaj mają cały czas co robić, uczą się nowych rzeczy, zawarły kilka znajomości... Aurora może zajmować się małą, widziałem, że ją polubiła, a jest ci w końcu winna przysługę – tłumaczyłem, uśmiechając się do niego delikatnie. – Pomożemy kilku ludziom, miasto odzyska nadzieję, atmosfera się zmieni i po nich wrócimy, nie będzie to trwało długo.
- Nie wiem, czy Misaki da sobie radę, nawet jeszcze roczku nie skończyła – widziałem, że Mikleo nie był przekonany, co rozumiałem, ja też nie chciałem zostawiać dzieci, ale w tym momencie wydawało mi się to najlepszym pomysłem.
- Owszem, a wygląda jak czterolatka i zachowuje się jeszcze dojrzalej. Powiemy jej, że wrócimy niedługo, nie będzie zadowolona, ale na pewno zrozumie. Do tego czasu poświęcimy jej tyle uwagi, ile tylko możemy, zrobimy jej małe przyjęcie urodzinowe... mała tu ma tyle atrakcji, że nie odczuje za bardzo naszej nieobecności – mimo wszystko próbowałem go przekonać do tego pomysłu, chociaż oczywiście to ma być nasza wspólna decyzja.
- Nie jestem pewien...
- Czego? Zostawienia tutaj dzieci czy przyjęcia urodzinowego dla małej? Bo wydaje mi się, że to przyjęcie jest całkiem dobrym pomysłem. Zacząłem już nawet drobne przygotowania, zamierzam jej upiec czekoladowy tort, mam nadzieję, że mi się uda, nie chciałbym jej zawieść – zacząłem troszkę żartobliwie, uśmiechając się do niego głupkowato.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi – wyjaśnił, poprawiając swoje cudowne włosy, które opadały mu na twarz.
- Wiem, wiem. Przemyśl mój pomysł na spokojnie, a teraz chodźmy spać, jutro jeszcze musimy porozmawiać ze starszyzną o tym, co dzisiaj powiedział ci Bóg – odpowiedziałem, całując go w policzek.
Mikleo pokiwał głową na moje słowa, uśmiechając się delikatnie. Zgasiliśmy zatem światło i położyliśmy się na łóżku. Mikleo wtulił się w moje ciało, a ja okryłem nasze ciała cienkim kocem. Miło było słyszeć dobre informacje po tak długim czasie...
Jak zwykle rano ogarnąłem się, obudziłem dzieci, przygotowałem im śniadanie, pomogłem się małej ubrać... standardowa, niczym nie różniąca się rutyna, która po pewnym czasie może być nużąca. Dobrze, że już za dwa dni choć trochę się to zmieni i będziemy świętować urodziny naszej malutkiej księżniczki. To już prawie rok i już jest taka duża... rany, jak ten czas szybko leci.
- Wiesz, że nie musisz iść ze mną do starszyzny, poradzę sobie sam – odpowiedział Mikleo, kiedy piłem kawę.
- Ale i tak pójdę z tobą, tak dla pewności. Jakby coś kombinowali, od razu sprowadzę ich do pionu – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego ciepło. Nie ufałem im i najprawdopodobniej nigdy nie zaufam, dlatego, muszę tam z nim pójść. – Daj mi jeszcze kilka minut, zaprowadzę tylko Misaki na miejsce – dodałem, czochrając włosy dziewczynki. Malutka wydawała się mieć bardzo dobry humor, podobnie jak i Yuki, chyba im się tutaj spodobało. To nawet lepiej, łatwiej im będzie zostać, o ile na to się zdecydujemy.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz