Widziałem, że mój mąż nie był do końca zadowolony lub może nie do końca odpowiadało mu latanie, wolał raczej iść pieszo, co naturalnie pojmowałem, chcąc jednak wrócić jak najszybciej do dzieci, musieliśmy jak najszybciej dotrzeć do miasta, a drogą pieszą niestety nie było to możliwe. Cieszę się więc, że się zgodził na lot, mimo że nie do końca najlepiej się po nim czół a wszystko to dlatego, że mam najwspanialszego męża i ojca swoich dzieci na świecie.
- Kocham cię - Powiedziałem nagle bez żadnego powodu, tak po prostu chcąc mu to powiedzieć, kochałem go na życie więc i czemu miałby o tym nie wiedzieć, a nawet jeśli by nie wiedział lub wręcz przeciwnie wiedział, lubiłem mu o tym przypominać.
- Ja ciebie też kocham - Odpowiedział, uśmiechając się do mnie ciepło, podchodząc do mnie, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. - Kocham najmocniej na świecie, nawet mocniej od ciebie - Dodał, głaszcząc mój policzek.
- Oczywiście, ja ciebie również kocham bardzo mocno - Prychnąłem rozbawiony jego słowami. Nie zgadzając się z nim, nie kocha mnie mocniej, oboje kochamy się tak samo mocno, ja kocham go, on kocha mnie. I tak wiem, że się ze mną droczy, by troszeczkę się uspokoić po naszej podróży, więc wejdę z nim w tę słowną grę, nie mając z tym najmniejszego problemu.
- Może i kochasz mocno jednak nie tak mocno jak ja - Dodał, czochrając moje włosy ręką. Teraz to dopiero robiąc mi na złość, co za drań.
- A skąd ty możesz to wiedzieć? - Zadałem to pytanie, nie ukrywając zaciekawienia z powodu jego słów.
- Po prostu to wiem. Nikt nie kocha cię tak mocno jak ja - Wyjaśnił, wywołując na moich ustać uśmiech.
- To prawda - Zgodziłem się z nim, jeszcze kilka chwil drażniąc się z nim, zanim podałem mu posiłek, skupiając się znów na gwiazdach, zaczynając myśleć o dzieciach, czy wszystko z nimi dobrze, czy są bezpieczni, najedzeni, czy aby na pewno niczego im nie brakuje. Jako rodzić nie mógłbym znieść tego, że któraś z tych rzeczy mogłaby doskwierać naszym dzieciom..
- Nad czym tak myślisz? - Sorey przyglądając mi się od dłuższego czasu, co widziałem kątem oka, najwidoczniej zaczynając się o mnie martwić, nie żeby to było potrzebne, radze sobie i nie jest aż tak źle.
- Myślę o dzieciach. Wiesz, czy wszystko z nimi w porządku - Przyznałem, jak zwykle martwiąc się o dzieci, może i nie potrzebnie może i potrzebnie któż to wie. Po prostu nie wiem, czy zostawienie dwójki dzieci z obcymi im ludźmi było dobrym pomysłem. Po tym, co się wydarzyło i tak żyły w niepewności, w końcu zostały zabrane z domu a teraz, teraz są same bez rodziców, oby tylko nie miały nam tego zbyt długo za złe, nie zrobiliśmy tego specjalnie to tylko i wyłącznie w trosce o nich tak przynajmniej sobie to wmawiam.
- Martwisz się? - Dopytał, kładąc się obok mnie, nie spuszczając mnie z oczu. Czułem na sobie jego wzrok i wiedziałem, że nie pozwoli się teraz oszukać lub bardziej zamydlić sobie oczu.
- Trochę tak a ty nie? - Odwróciłem głowę w jego stronę, wpatrując się w jego oczy, które od zawsze tak bardzo lubiłem, chcąc nawet, by oczy Misaki były zielone, niestety nie było mi to dane..
- Oczywiście, że się martwię, wiem jednak, że są w dobrych rękach, dlatego musimy przede wszystkim skupić się na misji. Dzieciom nic się nie stanie i oboje to wiemy, Aurora obiecała, że się nimi zajmie - Gdy to mówił, zaczął głaskać mnie po głowie, zadowolony z jego gestów przytuliłem się do niego, zamykając oczy.
- Masz racje - Wyszeptałem, leżąc tak bez ruchu. Musząc wypocząć przed jutrzejszym dniem, pół dnia zejdzie nam na dostaniu się do miasta, a gdy już do niego dotrzemy, musimy odwiedzić Alishe. Sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku, a później, jeśli tylko będę miał siłę, uleczę króla i straż, od tego zaczniemy, nim wybudzę pojedynczych ludzi ze snu, prosząc o modlitwę za tych wciąż kamiennych. Oby tylko nie skończyło się to dla nas źle. Myśląc o tym, powoli zacząłem zasypiać. W końcu nie wiele było mi trzeba, abym zasnął przy jego boku.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz