wtorek, 31 marca 2020

Od Josha CD Lithium

Mężczyzna miał już brać w dłoń naczynie z parującym napojem, na chwilę spuszczając wzrok z dziewczyny, kiedy parę słów sprawiło, że znieruchomiał. Ponownie skierował swoje oczy w jej twarz, mrugając zdziwiony. - Jak to, nie mogłaś przestać myśleć “o mnie”? - W końcu się odezwał. W jakim znaczeniu mówiła te słowa? Obawiała się że tak naprawdę jest złą osobą, że coś zrobi? Martwiła się o niego w sensie, jako jego medyka, uczennicy czy…? Przekrzywił lekko głowę próbując w myślach sam znaleźć na to odpowiedź, jednocześnie obdarzając swoim intensywnym spojrzeniem blondynkę. Widział, jak odkłada filiżankę i podnosi ręce do klatki piersiowej, jakby miała się chwycić za serce. - To dziwne uczucie. Mimowolnie w głowie widziałam sceny, gdzie coś złego się z tobą dzieje i to... Bardzo mnie zasmucało, nie mogłam się skupić. Nie rozumiem tego… Josh widział malujące się na jej twarzy zakłopotanie, co idealnie odwzorowało jej słowa. Niestety, nie mógł jej też za bardzo pomóc. Nie siedział w jej sercu. Dlatego tylko uśmiechnął się lekko i poczochrał ją po włosach, śmiejąc się delikatnie na jej zdziwioną reakcję na jego ruch. - Nie martw się aż tak. Mi nic złego się nie stanie, nie przejmuj się mną aż tak, dobrze? - Mówiąc to, jego dłoń mimowolnie powędrowała na jej policzek i odgarnęła kosmyk włosów z twarzy. - Jestem przekonana, że nawet jeśli rozkazałbyś mi to jako nauczyciel, to uczucie nie zniknie - odparła, wlepiając swoje lśniące, błękitne oczka w jego. Jego kącik ust się podniósł jeszcze wyżej, a na policzki wkradł drobny rumieniec. - Pożyjemy zobaczymy. - Wziął rękę po krótkiej chwili, żeby móc wziąć w dłonie kawę, której się napił. I od razu poparzył. Przeklął siarczyście pod nosem, odstawiając naczynie z wcale nie takim cichym stuknięciem. - Josh, wszystko w porządku? Spojrzał na Lith, która patrzyła na niego z przestraszonym wzrokiem i która aktualnie chwyciła w swoje dłonie jego twarz, jednocześnie sprawdzając stan jego… ust. Zaśmiał się nerwowo i chwycił jej ręce za nadgarstki, jedną delikatnie odsuwając od siebie, a drugiej nie ruszając. Nieświadomie pochylił się w jej stronę, co było jego nawykiem z dzieciństwa. Cała jego rodzina często to robiła. Zesztywniał na to wspomnienie, odczuwając ból w klatce piersiowej. Ignorując to jednak, spojrzał jej w oczy, próbując ją samym wzrokiem przekonać że nic mu nie jest i że ma usiąść. - Lith. Nic mi nie jest. Naprawdę.

377

Od Tetsu CD Kise

To dziwne uczucie, kiedy zupełnie obca ci istota, którego wygnaniec powinienem wydać, stał się dla mnie większą ostoją i oparciem niż mój własny ojciec czy też matka. Los naprawdę napisał nam dziwny scenariusz, bardzo chciał, abyśmy się poznali pewnie, gdybym tamtego dnia nie pomógł mu, wciąż moje życie wyglądałoby jak piekło, nic tylko zajmować się dzieckiem, sprzątać, prać, gotować i do tego się uczyć tak właśnie wyglądałoby moje życie, gdyby nie Kise, nawet nie wie, jak bardzo mu wdzięczny jestem, za to, co dla mnie zrobił, z tego powodu jest mi głupio, gdy po raz kolejny sprawiam mu dużo problemów, jestem chodzącą kulką nieszczęścia, uradziłem się aby-aby siać zamęt wokół siebie. A przecież tyle lat zagryzałem zęby, robiąc wszystko tak, aby nie denerwować rodziców, chroniąc za wszelką cenę siostrę. A tak właściwie nawet nie wiem co u niej, od jakiegoś czasu straciłem całkowity kontakt nie dlatego, że nie chciałem go mieć, ja po prostu miałem dużo nauki i pracy, odkąd jestem wolny, jestem szczęśliwy, jeszcze nie do końca rozumiem jak mam teraz żyć jednak wole już zdecydowanie to życie od poprzedniego. Tu nikt nie krzyczy, nie bije, nie wyzywa mam przy nim spokój i cisze a tego zawsze pragnąłem najbardziej.
~ Nawet nie wiesz, ile radości wniosłeś w moje życie - Pomyślałem, chowając się w jego ramionach to jedyna osoba, na której teraz bezwarunkowo mogę liczyć ze wzajemnością, może nie jestem tak silny i potężny jak on, ale potrafię znacznie więcej.
- Cieszę się, że cię mam przy sobie - Wyszeptałem, chcąc, aby to usłyszał, mógłbym to ukrywać i nic nie powiedzieć jednak to nic złego powiedzieć ważnej dla siebie osobie co się czuje, nie wyznaje mu przecież miłości, mówię tylko, jak ważny dla mnie jest.
Kise przytulił mnie mocniej, o ile to możliwe a ja czułem się jak dziecko w ramionach swojego wybawcy, mówi się, że dzieci biorą przykład od swoich rodziców, ja nie miałem, nigdy tego przykładu dlatego nie jest mi łatwo w życiu, jednak wciąż się uczę, chcąc stać się wreszcie normalnym nastolatkiem, którym nigdy nie byłem, zawsze myśląc tylko o bezpieczeństwie siostry teraz i tu, mogę wreszcie pomyśleć, tylko o sobie o tym, czego pragnę, każdą zachciankę mogę spełnić, jeśli naprawdę tego chce, nie bojąc się upaść. Wiedząc, że zawsze przy moim boku będzie on.
Zmęczony myślałem o tym, jakie szczęście mnie spotkało po latach nieszczęścia, powoli odpływając w krainę morfeusza, muszą odespać to wydarzenie z wampirem.

***

Od tamtego wydarzenia minęło zaledwie dwa dni, a ja już byłem zmęczony ciągłym leżeniem, naprawdę nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu, to było dla mnie jak kara śmierci tylko bez śmierci. Niby nikt mnie nie zabijał, ale ja umierałem z nudów.
- Kise - Jęknąłem gdy drzwi mojego pokoju się otwarły, tak jak się spodziewałem, mój przyjaciel przyszedł do mnie z jedzeniem, chce mnie utuczyć czy coś ja cały czas tylko leżę, nie mam ochoty na jedzenie, czuje się już dobrze, naprawdę nic mi nie było, może wciąż trochę bolało mnie ciało po tym wydarzeniu, jednakże nie chciałem leżeć, trochę ruchu by mi się przydało.
- Słucham - Mężczyzna, stawiając jedzenie, czyli jego typowe kanapki z szynką usiadł na brzegu łóżka, uśmiechają się do mnie radośnie, jak to miał w zwyczaju czasem zastanawiam się, czy on naprawdę jest normalny? Zbyt wiele w nim radości chciałbym dostać jej chociaż troszeczkę.
Westchnąłem cicho, zauważając wchodzącego do pokoju psa, Nigou machając radośnie ogonem, wskoczył na moje łóżko, patrząc przez chwilę niezadowolony na mężczyznę, kładąc się przy mnie. Nie bardzo rozumiem, ale powiedzmy, że odpuszczę sobie to, muszę tera walczyć o swoją wolność, przede wszystkim to się teraz liczy.
- Nie chce już leżeć, jestem zdrowy i czuję się dobrze, mogę już wstać? Proszę, nie wytrzymam tu ani chwil dłużej - Przyznałem, patrząc na niego błagalnie, naprawdę mogę się oszczędzać i uważać, ale żeby mnie od razu w taki sposób karać? Jestem jak dziecko, nie usiedzę na tyłku, muszę coś robić, aby niezwariowań.

<Kise? C:>

Od Sorena Cd. Vivian

Soren westchnął cierpiętniczo ocierając okrwawioną klingę swojej saksy w lniany materiał koszuli. Oczywiście nie swojej. Trup leżący przed nim twarzą do dołu, za życia był zamieszany w jakieś szemrane interesy. Coś co podobno miało związek z Wygnańcami i król kazał go sprzątnąć. To właśnie ów denat miał na sobie śnieżnobiałą koszulę nocną wykonaną z gęsto tkanego lnu. Facet naprawdę był przy forsie, a zielonooki nie omieszkał z tego nie skorzystać. W końcu kiedy znów trafi mu się taka perełka?
Mruknął niezadowolony, widząc, że plama krwi coraz bardziej rozlewa się po podłodze i niemal dosięgła jego stóp. Co jak co, ale nie chciał brudzić swoich ubrań bardziej niż to konieczne. Zostało jeszcze odcięcie palca. Chociaż, czemu nie miałby sobie nieco pogawędzić? Ostatnio coraz bardziej doskwierała mu samotność i towarzystwo Cienistego nie było wystarczające. Może ten nieboszczyk dostarczy mu jakiejś rozrywki?
Zaraz jednak zganił się w myślach. Nie ma czasu na zabawę. Król przekazał mu listownie, że musi czym prędzej wracać na dwór po kolejne zlecenie. Przeklęty, nadęty starzec, a zarazem jego chlebodawca był coraz to bardziej wymagający. Trzeba przyznać, że Soren naprawdę nie miał nic przeciwko swojej pracy. Przeciwnie nawet ją lubił. Tylko czasem zmarli mogli by być bardziej rozmowni. Zazwyczaj jedyne co robią to drą się na niego i wymyślają od morderców, a żadne tłumaczenie, że jest skrytobójcą nie mordercą nie dają żadnych rezultatów. To doprawdy irytujące. Uciszały się dopiero kiedy groził, że odeśle je z powrotem na dół. Wtedy jakoś dziwnie markotniały, a niektóre bladły jeszcze bardziej o ile to w ogóle możliwe.
Zielonooki nadal mamrocząc z niezadowolenia, dokładnie wyczyścił swoją saksę, pozbawił nieboszczyka małego palca u lewej ręki, by następnie podkradając jeszcze sakiewkę ze złotem, schować się w cieniu. W najciemniejszym kącie pomieszczenia, zamknął oczy i po wyszeptaniu zaklęcie w tym dziwnym szeleszczącym języku, przenieść się na królewski dziedziniec. Stamtąd prędko dotarł do bocznych drzwi dla służby i niezauważony przez nikogo wszedł do kuchni. Podkradł jedno jabłko i zasalutował kiwającej nań chochlą Krugel. Nadworna kucharka była jedyną osobą, która na swój własny, dziwny sposób troszczyła się o nekromantę. Oczywiście nie znała jego prawdziwego zawodu jednak niejednokrotnie łajała go za nanoszenie krwi do jej kuchni. A Soren zwyczajnie nie mógł się oprzeć. Uwielbiał droczyć się z tą kobietą, choć już niejednokrotnie skończył ze sporych rozmiarów guzem rosnącym na jego potylicy. Doprawdy. Krugel potrafiła być okrutna.
czarnowłosy zaśmiał się pod nosem i wręcz tanecznym krokiem ruszył w kierunku prywatnych królewskich komnat. Skończył swój owoc, a obierek jak zwykle przerzucił do świata zmarłych, który na co dzień robił za jego prywatny, przenośny śmietnik. Jak zwykle omijając strażników bez większego problemu, wparował do komnat, gdzie król akurat podpisywał jakieś dokumenty.
- Witam Waszą Wysokość!
- Oh! To ty Soren! Jak zwykle niezauważenie wślizgujesz się do moich komnat - król podskoczył na krześle i z nerwowym śmiechem, prędko uprzątnął papiery zalegające na jego biurku
- Przecież mnie wezwałeś. Nie piłeś swojej dzisiejszej herbaty na poprawę pamięci?
Król jedynie spiorunował przybyłego wzrokiem. Obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę, że lepiej nie wprowadzać niepotrzebnego najęcia, jednak Soren nie mógł się oprzeć. Tak bardzo mu się nudziło. Ostatnio nawet Cienisty zaczął go unikać, prawdopodobnie unikając ciągłej paplaniny nekromanty.
- Zachowuj się! Zawdzięczasz mi życie. Już z samego tego powodu należy mi się twój szacunek, nie wspominając już o tym, że jestem władcą całego tego państwa.
- Nigdy nie prosiłem cię o ratunek - głos ciemnowłosego nagle stał się zimny jak lód. Doskonale pamiętał tamtą noc. Tamtej nocy chciał zginąć i często zastanawiał się czy tak właściwie nie byłoby lepiej. Chociaż po tym jak miał krew tylu ludzi na rękach nie koniecznie spieszyło mu się do piekła
- Ty nigdy o nic nie prosisz - również i głos jego rozmówcy stał się niezwykle oziębły, a czaiła się w nim pewna groźna nuta - W każdy razie. Mam zlecenie.
- Oho! Jaka to kolejna wygnańcza duszyczka podpadła pod królewski nos? Ostatnie zadania były naprawdę nudne. Można by pomyśleć, że Waszmość się starzeje - Zielonooki zarechotał ale zamilkł przełykając ślinę, widząc mrożące spojrzenie władcy
- Nie zapominaj, że tak kucharka, którą tak lubisz, pracuje w mojej kuchni.
Czarnowłosy zachował kapiącą maskę, ale w środku warknął z irytacją. Skąd ten śmieć wiedział o Krugel?
- Pokojówki bywają niezwykle rozgadane
No tak. A jakże by inaczej. Wszystko co złe prawie zawsze pochodzi od pokojówek. Plotkary, trucicielki, złodziejki. Chyba paru pannom przydałyby się odwiedziny dawno zmarłych krewnych.
- Tym razem to nie będzie wygnaniec. Masz zabić człowieka. Za dużo wie.
- Nie taka była umowa - Soren zaprotestował. Owszem. Lubił zabijać, ale sam kiedyś był człowiekiem i tak jak jego nowy cel, przez przypadek dowiedział się zbyt wiele. Widząc jednak uważne spojrzenie króla zamilkł
- Pamiętaj. Kuchareczka pozostaje w tym zamku, tak długo jak będziesz posłuszny. Nawet jeżeli ją stąd zabierzesz, nie możesz ukrywać jej wiecznie. Zresztą. Jestem pewien, że nie będzie zachwycona, gdy dowie się kto jest odpowiedzialny za śmierć jej syna. W końcu skąd to biedactwo mogło wiedzieć, że facet z którym się przespała był wilkołakiem, co?

***

Mężczyzna zaklął siarczyście, wlewając sobie do gardła kolejną szklankę wątpliwej jakości alkoholu. Spędził w karczmie już trzy godziny i zbliżała się godzina 2 w nocy, a on nadal bił się z myślami. Musiał wykonywać rozkazy władcy. Uwielbiał również zabijać. Może też duch człowieka będzie bardziej chętny do rozmów niż te wszystkie wilkołaki i wampiry.
Soren ponownie sarknął wypominając sobie własną hipokryzję. Wygnaniec zabija wygnańców. Co prawda znajdował się na łasce bądź nie łasce króla, a raczej Krugel się znajdowała, ale to w końcu głupie sentymenty nekromanty wpędziły kobietę w kłopoty. Ta na szczęście czy też nie, nie zdawała sobie z tego sprawy. Mimo, że nie była to jego jakaś nie wiadomo jaka przyjaciółka, szanował Krugel. Soren nie miał problemu by zadawać komuś śmierć, o ile robił to własnymi rękoma. Nienawidził jak ktoś przejmował inicjatywę.
Kolejne burknięcie i kolejna flaszka zniknęła w jego ustach. Cholerny Król. Cholerne zlecenie, Cholerne nekromanctwo i cholerny cel który się w to wpakował. Następną ofiarą miał być zaledwie 18 letni chłopak. Co on zobaczył? Usłyszał? To musiało być coś naprawdę pechowego. Ech… Toż to jeszcze dzieciak. Jego kość źle będzie się wpasowywać w jego kolekcję.
Uniósł głowę gdy do pomieszczenia wtargnął kolejny podmuch chłodnego nocnego powietrza, świadczący jednoznacznie, że do karczmy wszedł nowy gość. I rzeczywiście. W progu stała jakaś niska postać w dość wyciągniętej bluzie. Jednak Soren był już tak wstawiony, że nie mógł dostrzec żadnych konkretnych szczegółów. Jednak drobna budowa przybysza zrobiła swoje. Zielonooki miał koszmarną słabość do delikatnych chłopców. Zawsze był raczej typem dominanta.
Wstał z taboretu podpierając się na blacie, a świat zawirował w jego głowie. Chwiejnym, acz niesamowicie jak na swój stan pewnym krokiem podszedł do nieznajomego. I w momencie kiedy był już naprawdę blisko, potknął się o własne nogi opierając prawie cały swój ciężar na drobnym chłopaku. Z tej perspektywy mógł się bliżej przypatrzeć tajemniczemu przybyszowi. Młodzieniec był naprawdę uroczy. Nie był w zasadzie pewien czy jest już pełnoletni. Czarne, roztrzepane włosy, opadały delikatnie na jego oczy, których prawa tęczówka mieniła się zielenią, natomiast druga, głębokim odcieniem błękitu. Pod linią ust miał mały uroczy pieprzyk.
- Oh! Szczęście mi dziś sprzyja! Widzisz. Szedłem sobie właśnie zabić takiego jednego i wpadam na takiego słodziaka!
Po tym zaśmiał się z niesamowitym rozbawieniem i odciążając nieco nadal przygniecionego chłopaka, zanurzył swój nos w jego puszystych włosach. Jak one ślicznie pachną.
- Zabić? - drżący głos należący do nieznajomego nieco wyrwał go z otumanienia
- No tak. Ten stary buc dał mi kolejne zlecenie! Wyobrażasz to sobie perełko?! Ehhh… Głupi, głupi Vivian! On jest człowiekiem wiesz? - w tym momencie przerwał swoją wypowiedź, gdyż nagły napad czkawki przeszkodził mu w dalszej konwersacji. Zaraz wziął jednak głębszy oddech i ponownie przylgnął do opartego plecami o ścianę chłopaka. - Nie chcę tego robić. On jest człowiekiem. Wiesz? Ludzie podobną są całkiem rozmowni. Ale wszyscy uciekają jak tylko ich zabiję. To takie niesprawiedliwe! Prawda? A mnie się nudzi. Głupi Król.
To powiedziawszy, ponownie czknął donośnie. Znów zarechotał. Następnie zacisnął w żelaznym uścisku nadgarstek ciemnowłosego i zaciągnął go do jednego z pokojów w karczmie. Tam zwalił się na łóżko i pociągnął za sobą chłopaka. Przytulił go jak małe dzieci robią to z przytulankami. Będąc jeszcze na skraju snu czuł, że chłopak się szarpie. Soren przyciągnął go jedynie bliżej, aby następnie wyszeptać wprost do jego ucha.
- Zostań. Ten jeden raz niech ktoś zostanie przy mnie. Nie chcę znów być sam.

< Trochę się rozpisałam xd >

1363 słów

niedziela, 29 marca 2020

Od Keyi CD Kadohi'ego

Wydałam z siebie pomruk zastanowienia. Nie dziwiło mnie, że umie przewidywać ludzkie zachowania, przecież, jako nauczyciel powinien umieć wyczytać ze swoich uczniów jak z kartki. Może nie tak dosłownie, ale tak właśnie teraz myślałam. Przypominałam sobie Lorena, który mimo oschłości, jaką mi okazywał, zadziwiająco dobrze odczytywał mój nastrój. Możliwe też, że to ja tak łatwo zdradzałam własne pragnienia i emocje poprzez mowę ciała.
- Muszę zapytać o włosy. – zaśmiałam się. – To twój naturalny kolor?
Kadohi pokiwał przytakująco głową.
- Jak najbardziej naturalny.
- To niesamowite! – oparłam brodę o kolana, myśląc nad kolejnym pytaniem. – W ilu językach mówisz?
- Dokładnie trzydzieści dwa.
Nie powstrzymywałam się od zachwytu. Umiejąc jedynie jeden język poczułam się biedna umysłowo.
- Jak jest w Górach? – rozmarzyłam się, wyobrażając sobie piękny krajobraz. – Ludzie są tam mili?
- Majestatycznie, ale zarazem niebezpiecznie. Mieszka tam kilka groźnych drapieżników i panuje mróz. Pogoda jest niezwykle nieprzewidywalna. Wcale nie tak łatwo tam przetrwać, choć jest to możliwe. – rozpoczął z delikatnym uśmiechem na ustach, który wydawał się mocno nostalgiczny. – Ludzie jak to ludzie, są bardzo różni. Jedni bardziej życzliwi, inni strachliwi.
- Strachliwi? – zapytałam zaciekawiona.
- Przed obcymi. – schował wzrok na kocie, który leżał na jego kolanach. – Nie łatwo zyskać ich zaufanie.
- Wcale się im nie dziwię.  – spojrzałam za okno. Burza znikła, pozostawiając po sobie białą poświatę.
W mojej głowie wciąż siedziało kilka pytań, których na pewno nie odważyłabym się zadać. Ciekawiło mnie skąd przepaska i po co był w tamtych rejonach. Nie znałam do tej pory nikogo, kto mieszkałby tam z własnej woli lub dlatego, że uwielbia góry. Zastanawiało mnie też czy nie spotkał wygnańców. Z pewnością wiele z nich się tam schowało. Nawet zabójcy nie dostawali zleceń w tamte rejony.
- Na szczęście spotkałem w większości dobrych i bardzo miłych ludzi. – Głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Z twoimi umiejętnościami raczej ci źli nie mieliby szans. A i tak za wiele nie widziałam. – Wzruszyłam ramionami, na co odpowiedział mi śmiech.
- Zło jest niestety wszędzie i w różnej postaci.
Przytaknęłam jego słowom. Sama jestem jego ucieleśnieniem i nawet zmiana życia tego nie zmieni. Moje ręce pokrywa niewinna krew. A nawet pomimo tego nie czułam wielkich wyrzutów sumienia. Towarzyszyło mi tylko uczucie niepokoju, nawet nie wiedząc, przed czym.
- To był ciężki dzień, więc na tym skończę mój wywiad. – wstałam, podchodząc następnie do szafy obok i wyciągając świeżą pościel, następnie kładąc ją na krawędzi sofy. – Kanapa się rozkłada i wbrew pozorom jest dość wygodna. Tam jest kuchnia, a tu łazienka, a zaraz obok moja sypialnia. Reszta pokoi to przechowywalnia na rzeczy niepotrzebne.
Wskazałam odpowiednia miejsca i ruszyłam do sobie, życząc mu dobrej nocy. Kot oczywiście jawnie mnie zdradził i nie zamierzał nawet na mnie popatrzeć.
Po szybkim prysznicu i pozostawieniu czystych ręczników dla gościa, wygodnie ułożona do snu, zamknęłam ociężałe od zmęczenia powieki.

Obudziłam się o brzasku, nie mogąc już dłużej spać. Wstałam, upewniłam się, że białowłosy jeszcze śpi i umyłam włosy. Po zimnym prysznicu byłam gotowa to normalnego funkcjonowania. Czarnuszek nadal nie ruszał się od boku Kadohi’ego.
Pojawiając się w kuchni, rozmyślałam nad dzisiejszym śniadaniem. Nagle obok moich nóg pojawił się głodny i głośno miauczący kot.
- Dzień dobry. – zaspany męski głos dobiegł mnie od tyłu.
- Dzień dobry. – uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że to nie ja cię obudziłam?
Kucnęłam, poprawiając koszulę i składając pocałunek na czole sierściucha.
- To był on. – ziewnął, patrząc na zwierzę. – Chyba strasznie go rozpieszczasz.
Westchnęłam, nie mogąc się nie zgodzić.
- Wynagrodzę ci pobudkę śniadaniem. Lubisz jajecznicę? – zapytałam, wstając i przygotowując patelnię. – I powiedz mi jak się czujesz, jak rana?
Spojrzałam na niego, obserwując umięśnione ciało.

<Kadohi? :> Nie przejmuj się, cierpliwa jestem>

Liczba słów: 578

Od Victor'a CD Yuri'ego

Mój dobry nastrój się nie kończył sen, który przyśnił mi się dzisiejszej nocy, wywołał w moim sercu wielkie poruszenie, strasznie się cieszyłem, że chociaż raz jeden jedyny mogłem zobaczyć swoją mamę. To była naprawdę piękna kobieta i taka ciepła nie dziwię się, że mój tato się w niej zakochał, zdecydowanie z tego, co miałem szanse zauważyć, była inna nawet od cioci czy to na pewno był Bóg? Czy może jednak anioł nie zdziwiłbym się, gdyby tak druga opcja była bardziej prawdopodobna?
Rozmyślając sobie tak o mamie, poszedłem na trening, miałem uczyć się kontroli nad swoimi mocami, cóż lód nie jest taki łatwy do opanowania, moja matka była tego świadoma, gdy zemną rozmawiała, jednak jej wiara w moje umiejętności i możliwości były ta wielkie, że chyba sam zacząłem wierzyć w to, że dam sobie ze wszystkim radę, w razie czego mam Yuri'ego on zawsze mi pomoże, przecież zawsze przymnie był, gdy go potrzebowałem, tak naprawdę tylko jemu mogę ufać. Chyba ktoś u góry wszystko zaplanował tak, abym miał kogoś, kto będzie przy mnie, gdy świat się odwróci.
Stając na placu treningowym, uśmiechnąłem się delikatnie, zamykając swoje oczy, uważnie słuchałem, co mówiła moja ciocia, jednocześnie starając się skumulować całą swoją siłę, aby wreszcie wydobyć ją z siebie, co w pierwszej chwili znów wydawało mi się być niemożliwe, staram się, jak tylko mogę, ale nie wszystko idzie, tak jakbym tego chciał. Pragnę się poddać, ale wiem, że nie mogę, straciłem mamę, gdy byłem jeszcze dzieckiem, nie pamiętałem jej, nic o niej nie wiedziałem, z winy dziadka teraz straciłem nawet ojca, zetknięcie z rzeczywistością naprawdę blokuje moje serce, nawet jeśli jestem teraz bardzo szczęśliwy czy chce wracać do zamku? Przecież mogę tu zostać, nikt nie będzie mnie winił, za to, kim jestem, tu przecież nie ma ludzi a w moim królestwie starcie z dziadkiem, który nie ma już przeszkód, by się mnie pozbyć, nie będzie takie proste, a co jeśli oskarży mnie o zdradę? Uciekłem, bez jego wiedzy to ojciec mnie tu wysłał, czyżby kolejny członek mojej rodziny umarł po części z mojej winy? Gdybym się nie narodził, nic by się nie stało, z drugiej strony to nie ja ich zmusiłem do wspólnej miłości, to uczucie przychodzi samo i jest nieśmiertelne, ciekawe jak wiele jest w tym prawdy, chciałbym kiedyś odczuć prawdziwą miłość.
- Victor skup się, nie uciekaj w przestworza - Skarciła mnie ciotka, stając przede mną.
No tak zupełnie zapomniałem, muszę się skupić, muszę osiągnąć wszystko, w jak najszybszym czasie wiem co dzieje się wokół mnie i chociaż nie okazuje tego, rozumiem więcej, niż mogą sobie wyobrazić, nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam.
Kiwnąłem głową, skupiając się już w zupełności na swoich mocach, przez ten czas zdążyłem już zauważyć, że ma na nie wpływ moje zachowanie i emocje, które odczuwam, teraz gdy jestem szczęśliwy, czuje większy przepływ mocy to dziwne uczucie, kiedy to nigdy w życiu się tego nie czuło, moje dłonie poczuły napływającą energie, z której zaczął wydostawać się lód, moje dłonie marzły, stając się zimne, jak sople lodu a mimo to nie odczuwałem z tego powodu nieprzyjemności. Poruszyłem dłonią, a lód jak włócznia przebiła drzewo, zamrażając je doszczętnie.
Lekko tym zaskoczony spojrzałem na swoją dłoń z niedowierzaniem, oczywiście wiem, że kryje się w moim ciele duża moc, o której wspominała ciocia mimo wszystko to zaskakujące, gdy nagle po tylu latach nieświadomości możesz jej użyć, nawet jeśli są to tylko szczepki marnych początków.
- Zaczynasz się uczyć - Po tych słowach zapragnąłem uczyć się jeszcze więcej, aby już nikt nigdy nie był w stanie mnie skrzywdzić.

***

Minęło kilka dni, a ja nie bacząc na nic, ciężko trenowałem, pragnąc za wszelką cenę coś osiągnąć, byłem w tym już coraz lepszy, szybko się uczyłem od dnia, w którym spotkałem matkę w snach, chcąc udowodnić każdemu nawet sobie, że jestem silny i godny swojego życia. Nikt już nie stanie mi na drodze nie pozwolę na to nigdy.
Trochę zmęczony opadłem na kolana, ciężko oddychając, mimo wszystko moje ludzkie ciało ma swoje granice, które staram się nieustannie naruszać, chociaż wiem, że nie powinienem tego robić, mogę być silny, ale z czasem nie wszystko na raz, chociaż już tak bardzo tego pragnę, chce po prostu pokazać wszystkim, na co mnie stać.
- Panie mój chyba na ten moment ci wystarczy - Yuri który podszedł do mnie, pomógł mi wstać, uśmiechając się do mnie, jedyna osoba, która zawsze przy mnie była odkąd pamiętam i oby był zawsze, tak jak mi przysięgał.
- Nic mi nie będzie, nie jestem dzieckiem - Broniłem się, choć doskonale znałem już swoje możliwości, do tego byłem dzieckiem czy tego chciałem, czy nie, dzieckiem, które musi stawić czoła samemu sobie i światu, aby naprawić błędy mojej rodziny. - Muszę trenować, bez treningu nigdy nie stanę się silniejszy - Dodałem, zmęczony jednak wciąż waleczny, gotowy do walki na każdy możliwy sposób nawet teraz, zaraz.

<Yuri? C:>

Od Add CD Ookurikara

Add oparła swoją głowę o podciągnięte pod brodę kolana. Nie rozumiała co wcześniej w nią wstąpiło, że rzucała takimi głupimi tekstami. Stawiała oczywiście na przebudzenie jej gorszej osobowości, która potrafiła przejmować nad nią kontrolę bez jakiegokolwiek uprzedzenia. W tym momencie polecenia, czy prośby mężczyzny nie docierały do niej. Siedziała cicho, patrząc po prostu na podłogę, która była jedynym w zasięgu jej wzroku.
- Milczenie nic ci nie da, a wręcz pogorszy twoją sytuację. Zdajesz sobie z tego sprawę? - Niespełna minutę później ten skierował w jej stronę kolejne pytanie. Tym razem jednak w pełni dotarło ono do dziewczyny, a ta uniosła swój wzrok.
- A co mi da mówienie? - Spojrzała na niego z widoczną pogardą. - Myślisz, że wygnaniec u progu śmierci będzie myślał właśnie o tym? - Kontynuowała zadawanie pytań czysto retorycznych, które miały mu uzmysłowić w jak dużym jest błędzie.
- Mówienie może być dla ciebie przepustką do mniejszego wyroku. - Czuła wciąż jego uważny wzrok na sobie. Westchnęła cicho, podnosząc przy tym założone jej na nadgarstki kajdanki do góry.
- Nawet jeśli moje życie zostanie oszczędzone, już nigdy nie będę wolna. Życie w klatce z kajdanami na rękach, czy obrożą na szyi nie ma większego sensu. - Szarpnęła ponownie kajdanami, ignorując całkowicie fakt pojawienia się przez to głębszych ran na jej skórze.
- Przestań, nie zdejmę ci tych kajdan tak czy siak - powiedział, dobrze zgadując jaki był jej cel. Zaśmiała się cicho, jednak wkrótce chichot zamienił się jedynie w ciche westchnięcie.
- Zadawaj pytania, może ci odpowiem - mruknęła pod nosem, spoglądając przy tym na swoje kajdanki. Z sekundy na sekundę było na nich coraz więcej krwi.
- Imię i nazwisko? - Już po chwili zgodnie z jej poleceniem zaczął zadawać pytania.
- Mówią mi Grenore, nie zdradzę ci nic więcej. - Szarpnęła mocniej swoimi kajdanami, najwidoczniej tylko na nich skupiając się w tym momencie.
- Wiek? - zadał kolejne pytanie.  Nie posiadał przy sobie żadnego notatnika, więc zapewne notował sobie to wszystko w głowie.
- Co to ma do rzeczy? Wystarczy ci informacja, że jestem pełnoletnia… - mruknęła pod nosem, na chwilę opuszczając ręce. Utworzona przez nią rana zaczęła coraz bardziej szczypać.
- Pochodzenie? - “A co on, tworzy moją autobiografię? Ta informacja praktycznie nie ma żadnych wartości” - skomentowała w myślach, opierając jednocześnie swoją głowę o kolana.
- Daleko stąd, bardzo daleko - odparła ze spokojem w głosie, przymykając jednocześnie oczy. Z chęcią by zasnęła, jednak nie wchodziło to w grę. Wolała dbać o własne życie, nawet jeśli miałoby się ono zbliżać ku końcowi. Podobnie nie chciała zostać zgwałcona, czy cokolwiek innego przez mężczyznę. Kompletnie mu nie ufała.
- Moce lub prosto mówiąc zdolności magiczne? - Z pytania na pytanie Grenore sprawiała wrażenie coraz bardziej znudzonej. Nienawidziła opowiadać o sobie, szczególnie obcym. Nie należała do osób, które mogłyby poradzić się nieznajomych “bo tak lepiej”.
- Mogę ci powiedzieć tyle, że posiadam trzy lub nawet cztery. - Położyła się powoli na ziemi, oczy wciąż mając zamknięte. Swoje skute ręce umieściła przed sobą, przy tym przysuwając je jak najbliżej siebie. Nogi pozostawiła z lekka podkulone. - Koniec wywiadu. -
Chociaż jej mina była pełna spokoju, wewnętrznie bardzo irytował ją brak możliwości wyswobodzenia swoich rąk podczas snu. Już teraz wiedziała, że przez to nie będzie w stanie zasnąć. Dlatego więc po zaledwie kilku sekundach rozchyliła swoje powieki i wbiła wzrok w kajdany. Odór krwi był jej dobrze znany, ale nigdy wcześniej nie był aż tak irytujący.

<Ookurikara?>

sobota, 28 marca 2020

Od Josha CD Reverie

Medycy pracowali w szpitalach.
Josh to wiedział.
Jednakże, on już miał doświadczenie i pracował według własnych upodobań, o określonych przez siebie porach. Toteż nie był zbytnio zadowolony gdy razu pewnego dowiedział się że musi kogoś zastąpić.
Głównymi powodami było to, że ostatnio miewał gorszy nastrój, zwłaszcza gdy był zbyt długo oddalony od swoich zwierzęcych przyjaciół - towarzyszy. Westchnął głośno i ze sztucznym uśmiechem, w udawany miły sposób, odgonił od siebie pacjenta, który aż za bardzo jęczał, jak go to wszystko nie boli. Irytowało go to z lekka. Facet miał źle przespaną noc co było widać, a zachowywał się tak jakby spadł z drzewa, w międzyczasie uderzając o każdą możliwą gałąź. Przetarł twarz dłońmi. Dzisiaj zdecydowanie miał gorszy dzień. Wstał i wyszedł z pomieszczenia, mając w celu wyjście na zewnątrz i przewietrzenie się, czy zajrzenie nawet do stajni do Arno. Niestety, nie było mu to dane. Został zatrzymany przez czarnowłosą dziewczynę o pięknych, zielonych oczach. Kolor ten nie był jego ulubionym, ale musiał przyznać, że ten odcień był naprawdę śliczny.
- Jest pan lekarzem? - jej poważny ton głosu sprawił, że przypomniał sobie, po co zapewne tu przyszła.
- Tak, co się stało?
- Wracamy z misji zwiadowczej, mój dowódca leży w tej sali, ma odgryzioną jedną dłoń i rozszarpane jedno ramię. Potrzebuje natychmiastowej pomocy inaczej zginie - mówiąc to, odwróciła się w stronę sali w której prawdopodobnie facet leżał.
Zdusił w sobie chęć przeklnięcia pod nosem i szybko ruszył do sali. Z krótkiego opisu który usłyszał, zdążył się dowiedzieć wystarczająco. Odgryziona dłoń oznaczała amputację, utratę sporej ilości krwi, a rozszarpane ramię? To akurat musiał zobaczyć.
Gdy w końcu znalazł się obok rannego mężczyzny, stanął przez chwilę, analizując jego stan tylko wzrokiem. Jednocześnie czuł na sobie spojrzenie dziewczyny, na którą zerknął jedynie kątem oka - nie miał w tej chwili najprzyjemniejszego wyrazu twarzy. Jedyne co chciał to odpoczynek, a teraz szybkie zajęcie się człowiekiem, które może wydusić z niego resztę energii i chęci - podobnie może stać się też z nim, ale w innym kontekście. Może wyzionąć ducha.
- Jak masz na imię? - powiedział głośno, zabierając się w końcu do pracy. Najpierw mocno zawiązał materiał wokół ręki, która pozbawiona była dłoni i spojrzał na dziewczynę.
- Imię? - Powtórzył pytanie, jednocześnie pokazując że chodzi mu o nią.
- Reverie - odpowiedziała. Reverie było za długie. Rev.
- Rev, nożyczki lub nóż poproszę. - Był skupiony teraz na drugiej ręce, ale zauważył że ranny był także w plecy. Już wystarczająco krwi stracił - pozostawienie ran z tyłu i od razu zajęcie się poszarpanym ramieniem było trochę głupie.
Wziął mokre, czyste szmaty i szybko obmył jego rękę, przyciskając je delikatnie - nie chciał naruszyć uszkodzonych tkanek jeszcze bardziej. Gdy już prawie skończył, widział jak czarnowłosa stała z ostrym nożem w dłoni. Ruchem głowy wskazał na pewien płyn, mając nadzieję że zrozumie, co ma na myśli - zwłaszcza że w ustach miał brudny materiał. Okropieństwo. Jednakże, liczył się czas.
Podniósł mężczyznę, który był teraz w pozycji siedzącej i wziął narzędzie gdy tylko było w zasięgu jego dłoni. Z niebywałą szybkością i sprawnością, rozciął jego ubrania i zdjął je w taki sposób, żeby nie ruszać kończyn. Wypluł szmatę w bok i wziął inną, która była czysta i spojrzał przenikliwym spojrzeniem na dziewczynę.
- Obmyj jego plecy. Rany może nie są najgorsze, ale może wdać się zakażenie - mruknął, biorąc ze stolika które stało przy łóżku zestaw do zszywania. Położył ramię w wygodnej dla niego pozycji.
Teraz czas na wykazanie swoich umiejętności i dobrego wzroku.
Odpowiednie zszywanie skóry wymagało wręcz sokolego wzroku i dobrych, sprawnych dłoni - dwóch najważniejszych cech, które u Josha były wręcz mistrzowsko rozwinięte. Jeżeli chciał, aby ręka zwiadowcy była potem w jak najlepszym stanie, musiał teraz mocno wytężyć swoje zmysły. Gdy skończył, czuł na sobie jej wzrok - rzucił jej lekko zirytowane spojrzenie, po chwili jednak gryząc się w policzek. Uspokój się albo z tego humorku odlecisz - warknął na siebie w myślach.
- Weź tamten słoik, wacik i tam gdzie ma szwy go posmaruj. Delikatnie wklepuj - Powiedział, sprawdzając czy cała ręka jest zszyta… I była. I to dosłownie.
Cóż, długo będzie się leczyła, ale przynajmniej ręka sprawna.
Wstał i skierował się teraz w stronę jego pleców, gdzie także miał do zszycia parę ran - zapewne po pazurach. Nie były one jednak tak bardzo wymagające, toteż zrobił to szybko i z łatwością.
- Rev, teraz plecy. - On sam natomiast wziął bandaże i zaczął mocno i starannie obwijać jego rękę, a parę chwil potem, jego plecy. Przy tym pomagała mu dziewczyna.
Po wszystkim, spojrzał na miejsce, gdzie brakowało dłoni i westchnął.
- Teraz prosiłbym, żebyś wyszła - odparł zmęczonym głosem, tylko na moment patrząc jej w oczy. Potrzebował teraz spokoju, podczas którego zająłby się jego ubytkiem - żeby to jakoś wyglądało.

Po tym razem dłuższym okresie czasu, skończył i wyszedł, zmęczonym wzrokiem witając dziewczynę. Był już wieczór, toteż jedynie pragnął wrócić do domu. Jednakże dał radę uśmiechnąć się do niej.
- Przepraszam za wcześniejsze moje niegrzeczne zachowanie - lekko skinął głową w geście przeprosin.

<Rev?>

czwartek, 26 marca 2020

Od Lithium cd. Joshua

Lithium mimo swojej ułomności emocjonalnej należała do osób potrafiących postawić na swoim. Tak również było w tym przypadku. Siedzenie w przypadku podobnych ran brzucha również nie było zalecane, a nawet jeśli - to nie mogło ono trwać zbyt długo. Spojrzenie pochodzące zza błękitnych tęczówek dziewczyny nie przestało go przeszywać. Można powiedzieć, że nie miał wyjścia.
- Ale ja mogę sam- - powiedział krótko, jednak ta nie miała zamiaru odpuścić. 
- Nalegam - wtrąciła zanim ten dokończył. - Jako twój doktor i uczennica, powinnam się tobą zajmować. - Przysunęła łyżeczkę nieco bliżej. Jakby co najmniej była mordercą, który przyciska do szyi swojej ofiary nóż.
Mężczyzna westchnął cicho i posłusznie rozchylił swoje usta. Ta od razu skierowała łyżeczkę w jego stronę. Po krótkiej chwili Josh mógł zasmakować zupki, która de facto była pierwszym tego typu daniem przygotowanym przez dziewczynę. Widząc delikatne skrzywienie na jego twarzy, zdała sobie sprawę, że jej nie wyszło. Kąciki jej ust z lekka się obniżyły.
- To nie tak, że jest niedobre, spokojnie Lith. - Podniósł delikatnie jedną ze swych dłoni i pogłaskał ją po głowie. - Jest po prostu trochę za gorące. - Zaśmiał się cicho, opuszczając przy tym swoją rękę.
-  Przepraszam, powinnam o to zadbać. -  Skierowała szybko swoje spojrzenie na miseczkę, z której rzeczywiście unosiło się sporo pary. 
- Nic się nie dzieje, poza tym mogę sa- - Urwał tym razem przez zachowanie dziewczyny. Ta nabrała kolejną porcję na łyżeczkę, po czym delikatnie uniosła ją w swoją stronę. Ostudziła zawartość małym podmuchem. - Naprawdę nie musiałaś! - odparł z lekką paniką w głosie.
- Zrobię wszystko, by zapewnić ci najlepszą opiekę - dodała krótko, podsuwając ponownie łyżeczkę w jego stronę.
Już bez większych sprzeciwów Josh pozwolił się nakarmić. Po kilku minutach miseczka została całkowicie opróżniona, do ostatniej, małej kropelki. W oczach Lithium widoczna była duma - w końcu jej “mały” pacjent był bardzo grzeczny.
- Bardzo dobrze… - Odłożyła powoli naczynie z powrotem na tackę. Przeniosła po tym wzrok z powrotem na mężczyznę. 
- Dziękuję za posiłek - powiedział po chwili, gdy ich spojrzenia znowu się skrzyżowały.
- Jak mówiłam, to… - nie dane było jej dokończyć.
- “To drobiazg, bo zrobię wszystko, by zapewnić swojemu pacjentowi najlepszą opiekę” - dopowiedział za nią Josh, przy tym cicho się śmiejąc. - To bardzo miłe z twojej strony, ale powinnaś również czasem spojrzeć na siebie. - Na jego słowa wzrok dziewczyny powędrował w dół. W dosłownym znaczeniu spojrzała na siebie, co spotkało się z cichym śmiechem mężczyzny. 
- Nic nie widzę… Coś jest ze mną nie tak? - Przechyliła pytająco głowę, spoglądając przy tym ponownie w jego stronę.
- Chodziło mi o zadbanie o siebie, Lith. - Na jego twarzy wciąż widoczny był uśmiech. 
- Rozumiem, tylko… - ponownie coś ją zatrzymało od dokończenia.
Vane podniosła się szybko, słysząc dosyć donośne pukanie do drzwi. Tego dnia nie posiadała żadnych, umówionych wizyt, więc nawet nie schodziła do gabinetu. Najprawdopodobniej było to coś pilnego, zapewne nagły wypadek. Na drzwiach pomieszczenia służącego jako jej miejsce pracy, zawsze była zawieszona informacja gdzie można ją znaleźć, jeśli wydarzy się coś pilnego. Było to trochę ryzykowne i niebezpieczne, z czego nie do końca zdawała sobie sprawę. Lithium jako medyk po prostu chciała nieść pomoc ludziom, nie zważając na konsekwencje, a na pewno nie te, które dotyczyły bezpośrednio jej osoby. 
- To pewnie coś pilnego. - Zbliżyła się do swojej szafy i wyciągnęła z niej czyste rękawiczki. Posiadała ich bardzo dużo, jak przystało na lekarza. Z resztą, po prostu lubiła je nosić. - Proszę spróbować zasnąć w czasie, gdy mnie nie będzie. -
- Mogę iść z Tobą, czuję się dobrze - powiedział w trakcie gdy ta już była przy drzwiach pokoju.
- Jesteś bardzo uparty… - Spojrzała na niego, jednocześnie delikatnie mrużąc oczy. - Jeśli teraz odpoczniesz, później czekać cię będzie drobna nagroda. - Nie czekając na odpowiedź, wyszła na zewnątrz. Pospieszyło ją natarczywe pukanie, które z czasem zmieniło się w walenie w drzwi. Już po kilku sekundach Lithium stanęła przy drzwiach ze swoją walizką i szybkim ruchem je otworzyła. 
W momencie jej wzrok został zwrócony ku mężczyźnie w średnim wieku. Jego twarz była czerwona, w tym przypadku z powodu widocznego ze zmęczenia, jak i złości. Zamachnął się ręką, kierując ją po chwili w stronę szyi dziewczyny. Zapewne chciał pod wpływem gniewu uchwycić ją za fraki i nakrzyczeć za długie czekanie. Ta jednak w ułamku sekundy uchwyciła go za nadgarstek i zacisnęła na nim swoje palce. Chociaż musiała użyć sporej ilości siły, udało jej się przeciwstawić jego natarciu.
- Ty mała… - syknął pod nosem, wyszarpując przy tym swoją rękę. Odsunął się o krok od dziewczyny.
- Przepraszam za zwłokę, czy może pan powiedzieć co się stało? -

***

Cała akcja zajęła Lithium niecałe dwie godziny. Jak się później okazało w jednej z okolicznych posiadłości doszło do większego pożaru, w którym prawie cała rodzina odniosła jakieś obrażenia. Mężczyzna, który przybiegł po nią był mężem i ojcem, którego w tym czasie nie było w domu. Na szczęście mimo powagi sytuacji nie doszło do żadnych, zagrażających życiu oparzeń żadnego z poszkodowanych.
Pani medyk wróciła do swojego domu z delikatnym zmęczeniem wymalowanym na twarzy. Zajmowanie się kilkoma osobami na raz było dosyć trudnym zadaniem. “Już po wszystkim…” - powiedziała do siebie w myślach, wchodząc do swojego mieszkania. Odłożyła walizkę oraz ściągnęła buty, po czym od razu udała się do łazienki, by doprowadzić siebie do porządku. Całość nie zajęła jej dłużej niż piętnaście minut, po których skierowała się do sypialni. Wychyliła się zza progu, by spojrzeć jak się ma jej pacjent. Jak się okazało, nie spał, tylko bawił się ze swoim wilkiem. 
- Chciałbyś może napić się kawy lub herbaty? - zapytała, zanim ten jakkolwiek zareagował na jej powrót. 
- Poprosiłbym kawę - odparł jakby bez zastanowienia, przenosząc przy tym na nią wzrok. Lithium skinęła delikatnie głową i ruszyła do kuchni. Nalała wody do czajnika, by następnie postawić go na gazie. W trakcie jej gotowania przygotowała dwie filiżanki. Odczekała kilka minut do momentu, aż usłyszała dosyć głośny pisk. Świadczył on rzecz jasna o gotowości wody do zalania. Ujęła w dłoni czajnik, by wkrótce rozlać wodę do obu naczyń. W jednym z nich była “zamówiona” przez Josha kawa, natomiast w drugim herbata, którą przygotowała dla siebie. Przełożyła obie filiżanki wraz z podstawkami na tackę. 
Wróciła do sypialni, po czym zbliżyła się do łóżka. Przysunęła sobie do niego krzesełko, na którym powoli usiadła. Odłożyła utrzymywany w dłoniach przedmiot na szafkę nocną.
- Jak tam? - zapytał krótko, oczywiście mając na myśli akcję w której uczestniczyła dziewczyna.
- Nie było źle… - odparła w równie streszczonej formie, biorąc przy tym swoją herbatę wraz z talerzykiem. Mężczyzna wpatrywał się uważnie w dziewczynę, jakby wyczuwając głębszy sens jej odpowiedzi. Nie ujął nawet swojej kawy.
- Czy coś się stało, Lith? - zadał kolejne pytanie. Tym razem to on przeszywał ją wzrokiem. 
Vane uniosła delikatnie swoją filiżankę, po czym wzięła drobny łyk rozgrzewającego napoju. Jednocześnie odwróciła gdzieś na bok swój wzrok.
- Popełniłam kilka błędów - powiedziała w pełni opanowanym tonem. Mimo to nie potrafiła z pewnych przyczyn spojrzeć mu przy tym w oczy. - Nie mogłam przestać o tobie myśleć -

<Joshua? :3>

1114

Soren - Zabójca

Autor zdjęcia: Nieznany
“Siedząc w ciemności można tylko czekać, aż oczy się przyzwyczają”
Ranga: Omega
Level: 1 (363/1000)
Stanowisko: Zabójca. On się do niczego innego nie nadaje. Totalna fajtłapa.
Login: Tsukyomiko (HW)
Imię: Soren
Nazwisko: Quene
Pseudonim: Podczas misji używa Nox. Właściwie prawie cały czas używa przezwiska Nox. Większą część życia spędza w ciemnych niezbyt przyjemnych zaułkach, gdzie reputacja to podstawa. Jedynie gdy przychodzi mu załatwić sprawy urzędowe, lub zwyczajnie ukrywa się, używa innych pseudonimów. Nigdy jednak nie podaje prawdziwego miana. Posiada wiele imion. Xelor Jafer, Thorak Freghe, Klaer Denfe i jeszcze całe mnóstwo innych których nie będziemy tu wymieniać.
Pochodzenie: Wychował się razem ze starszym bratem oraz ojcem w Miasteczku. Dla zabawy biegał po Opuszczonej Twierdzy i w ten sposób poznał jej każdy centymetr. Łącznie z Komnatą Nekromanty
Rasa: Nekromanta. Choć początkowo był człowiekiem zrobił wszystko by móc wezwać zmarłych
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Soren jest homoseksualistą, gejem czy jak kto woli pedałem i żadna cycata panienka tego nie zmieni. Mimo wszystko chłopak nie omieszka używać zainteresowania innych ludzi do wyciągania koniecznych informacji.
Wiek: W tym roku ukończył 20 rok życia
Cechy zewnętrzne: Chłopak ma około 170 cm wzrostu, więc nie jest jakoś niesamowicie wysoki, ani specjalnie niski. Ot gdzieś pośrodku średniego wzrostu. Daje mu to jednak swego rodzaju anonimowość. Nie przyciąga tak wzroku.
Włosy również ma całkiem przeciętne, wiecznie w nieładzie, nieco przydługie ciemnobrązowe kłaki, które rządzą się własnymi prawami. Grzywka opada na oczy, jednocześnie nie przeszkadzając właścicielowi w najmniejszym stopniu. Wręcz przeciwnie, kosmyki przesłaniają chyba jego najbardziej wyróżniającą się cechę którą z pewnością zapamiętały by ofiary Sorena, jednak tak się składa, że wszystkie nie żyją. Peszek. Mężczyzna jest posiadaczem niesamowitych zielonych oczu, które choć już w dzieciństwie posiadające niezwykłą barwę, od czasu uprawiania nekromancji zaczęły wręcz świecić. Szczególnie zauważalne jest to nocą, kiedy jego tęczówki jarzą się chłodnym, zielonym blaskiem.
Zazwyczaj nosi jednolity ciemnozielony strój oraz wysokie, ciężkie buty z grubej polerowanej skóry. Na misje zdejmuje je i owija stopy czarnymi pasami materiału, by zachować większą ciszę oraz nie pozostawiać żadnych charakterystycznych odcisków. Na dłonie zazwyczaj ma naciągnięte rękawiczki z obciętymi palcami, oraz bransoletkę której nigdy nie zdejmuje. Wełniane nici przeplatają się ze sobą tworząc wzór w pięciu kolorach. Białym oznaczającym nadzieję, czarnym śmierć, niebieskim smutek, czerwonym miłość, żółtym zemstę.
Na jego ramieniu oraz przedramieniu przytroczone są kawałki skóry, tak aby jego kania czarna mogła swobodnie siadać. Nosi ze sobą również torbę w której skryte są jego przyrządy do nekromancji raz inne sprzęty potrzebne w pracy zabójcy.
Umiejętności i moce: Soren jest mistrzem jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju broń. ma prawdziwy talent do posługiwania się nawet nowo poznanymi “narzędziami” Jednak jego ulubieńcami pozostaje saksa oraz garota, które są znakiem rozpoznawczym Noxa.
Potrafi również całkiem nieźle skradać się, a sztukę wyciągania odpowiednich informacji ma w małym paluszku. Doprawdy mało osób potrafi nie ulec jego retorycznej mówię oraz niebrzydkim rysom twarzy, której już niejednokrotnie ratował mu skórę.
Natomiast umiejętności jakie posiadł stając się nekromantą to podróż cieniami, rozmowa ze zmarłymi, wzywanie zmarłych. Posiada jeszcze jedną moc, która budzi chyba największe przerażenie. Potrafi kontrolować krew przepływającą w żyłach osoby której dotyka. A tym samym jest w stanie kierować jej ciałem, sprawiać ból, bądź zabić.
Charakter: Patrząc na Sorena ma się dziwne uczucie niepokoju. Jest jedną z tych osób których sama obecność przyprawia o gęsią skórkę. Jego sposób bycia jedynie to potwierdza. Nie wielu może wytrzymać z im minutę rozmowy, nie mówiąc o wspólnej podróży czy innych tego typu sytuacjach. Jedno jego spojrzenie, przepełnione pogardą, oraz słowa, w których nawet mistrz nie byłby w stanie wsadzić więcej sarkazmu całkowicie zniechęcają potencjalnych towarzyszy oraz towarzyszki. Mężczyzna lubuje się w dogryzaniu innym, a ironiczne postrzeganie świata jest właściwie jedynym jakie potrafi. Niesamowicie drażnią go osoby zbyt głupie bądź bojaźliwe na jak to mówi “cywilizowaną” rozmowę, która właściwie polega jedynie na wymianie uszczypliwych komentarzy. Jednocześnie potrafi z niesamowitą szybkością tworzyć nawiązania, które potrafią być zabawne. Nienawidzi nudy, a ostatnimi czasy ma coraz to mniej zajęć.
Sytuacja staje się całkowicie odwrotna, gdy Soren flirtuje. Jego rysy twarzy łagodnieją, a głos staje się melodyjny i wręcz miękki do wcześniejszego warczenia. Z niesamowitą łatwością potrafi omotać sobie wokół małego palca praktycznie każdego. Jest kochankiem prawie że idealnym. Nie wiedzieć czemu jednak wszystkim przeszkadza jego zamiłowanie do nekromancji. Każdy ma przecież jakieś hobby!
Ma niesamowite zamiłowanie do poezji. zazwyczaj przy sobie ma jakiś tomik, który studiuje niesamowicie dokładnie podczas przerw między kolejnymi zleceniami. Sam również próbował coś tworzyć, jednak niestety bądź stety nie jest to jego mocną stroną.
Najbardziej nieznośny jest gdy budzi się go ze snu, oraz gdy doskwiera mu nuda. Potrafi wejść drugiemu człowiekowi na głowę. Praktycznie ciągle musi coś robić, a gdy brakuje mu zajęć wzywa do siebie kolejne duchy by przeprowadzać z nimi kolejne nieco niepokojące konwersacje. Robi to tak często, że czasem zapomina, że jest pośrodku miasta i mówi do powietrza. Jako nekromanta widzi duchy, więc po każdym wykonaniu zlecenia, gawędzi sobie miło z martwą duszą dopóki nie wywiedzie się wszystkiego co było możliwe. W tedy znudzony puszcza ducha i rusza dalej w poszukiwaniu sposobów na nudę.
Historia: Soren urodził się i wychował na obrzeżach Miasteczka. Miał niesamowicie szczęśliwe dzieciństwo i choć jego rodzina nie był bogata, rodzice zawsze pilnowali aby w domu było co jeść, a bracia nie latali cali brudni. Kiedyś Soren bawiąc się w kamiennych murach Opuszczonej Twierdzy, wpadł do studni, gdzie znalazł drzwi do Komnaty Nekromanty. Jego brat w tym czasie przerażony biegał po ruinach nawołując chłopca. W końcu pobiegł do domu i przyprowadził na to miejsce ojca. Z jego pomocą raz dwa udało się odnaleźć Sorena, jednak gdy dorośli zeszli w dół szybu studni i nie znaleźli komnaty, o której tak namiętnie opowiadał chłopiec, zaczęto się od niego odsuwać. Jedynymi osobami, które traktowały go tak samo byli jego rodzice oraz brat, który zaraz po jego odnalezieniu przyrzekł “Już nigdy cię nie zostawię, pisklaku!”. Jednak pół roku później do wsi przyszła zaraza. Zbierając swoje krwawe rziwo nie omieszkała ominąć domu państwa Quene. Ludzie powiadali, że to duchy Opuszczonej Twierdzy mszczą się na tych co zakłócają ich spokój. Dlatego też wygnali jedenastoletniego Sorena ze wsi, nie pozwalając nawet pogrzebać rodziców. Dlatego wraz z bratem, podłożyli ogień pod rodzinny dom i patrzyli jak płonie, by następnie powędrować do Stolicy. Jednak zła passa nie odpuszczała i już wkrótce stracili cały majątek zabrany z Miasteczka. Rzezimieszkowie, którzy regularnie ich okradali byli niesamowicie okrutni, przede wszystkim bezwzględni. Pewnego razu gdy zielonooki wrócił do domu, zobaczył jedynie ogromny bajzel w całym domu, raz wielkie plamy krwi. Miał zaledwie piętnaście lat. Wiedział, że jego brat musiał zginąć. Szczególnie, że kolorowa bransoletka,której Kludd nigdy nie zdejmował, leżała w jednej z szkarłatnych kałuży.
Porzucił stolice, wracając pod fałszywym nazwiskiem do Miasteczka. Długo jednak tam nie zagrzał miejsca, gdyż ludzie prędko rozpoznali w nim syna Quenów i pogonili, posługując się widłami oraz pochodniami, wyzywając od “przeklętych”. Soren skrył się w szybie starej studni stojącej w ruinach Opuszczonej Twierdzy. Tej samej, do której przed laty nieumyślnie wpadł. I tym razem jego oczom ponownie ukazało się wejście, a za nim komnata pełna dziwnych sprzętów oraz starych ksiąg. Zamknął za sobą drzwi, pogrążając się w mroku oraz pragnieniu zemsty. Następne lata, mężczyzna spędził na nauce ze starych zwojów, aż w końcu gdy każde zdanie z ksiąg zostało zapisane w jego pamięci, wyruszył z powrotem do Stolicy. Znalazł morderców brata i własnoręcznie pozbawił ich życia, a następnie spróbował przywołać do siebie Kludda. Jednak nikt nie stawił się na wezwanie. Zrozpaczony, pozbawiony chęci do życia, niemal zamarzł w jakiejś ciemnej uliczce. Wtedy znalazł go werbownik, który zabrał go do króla. Ten dał mu jedzenie oraz ubrania, a następnie zawarł umowę. Soren stał się królewskim zabójcą.
Rodzina:
Ojciec - Kabe, zmarł podczas epidemii czerwieńca. Idealny ojciec jakiego niejednokrotnie możemy odnaleźć w przeróżnych legendach. Surowy, acz sprawiedliwy z niesamowitą słabością do kochającej żony
Matka - Mallor, zmarła podczas epidemii czerwieńca. Bardzo kochała swoich synów i czasem może trochę zbyt ich rozpieszczała.
Starszy brat - Kludd (czyt. Klad) ukochany braciszek, który zawsze dbał, aby pisklak, jak pieszczotliwie określał brata, zawsze był bezpieczny. Został zamordowany w Stolicy.
Relacje: Wystrzega się wszelkich relacji dlatego jest niesamowicie samotny, a jego jedynymi towarzyszami jest Cienisty oraz zmarli, którzy odwiedzają go zarówno w nocy jak i za dnia. Czasem zaczyna mu się mieszać kto jest martwy, a kto jeszcze nie przekroczył bram śmierci. To przeraża większość ludzi.
Zauroczenie: Jeżeli miłość do kani czarnej (ptak z gatunku jastrzębiowatych) o imieniu Cienisty, można nazwać zauroczeniem
Partner: Nigdy nie miał, nie ma i wątpi aby posiadał. Obawia się głębszych relacji, a zresztą w jego zawodzie są praktycznie niemożliwe.
Aktualny pobyt: Kto go tam wie. Przemieszcza się od miasta z zawrotną prędkością i właściwie nikt nie jest w stanie go wytropić, a co dopiero złapać
Ekwipunek: Brak
Fundusze: 40 K
Inne: Towarzyszy mu ptak. Dokładniej kania czarna o imieniu Cienisty.
Każdej ofierze odcina mały palec u lewej ręki, a następnie pozbywając się tkanki przy pomocy mrówek, bierze największą kostkę. Przewierca w niej dziurkę i zawiesza na łańcuszku, który nosi przy biodrze. Kości często ocierają się, wytwarzając niepokojący klekoczący odgłos.
Jego ukochana saksa ma na imię Vitya, a garota Hore
Ma uczulenie na orzechy

Od Kadohiego Cd. Keya

- Czuję się dobrze. Dziękuję, że pytasz, ale taka temperatura praktycznie w ogóle mi nie przeszkadza
- Huh! Jak to możliwe? Na zewnątrz jest koszmarnie zimno.
Wstręt zawarty w głosie dziewczyny, gdy wypowiadała słowo oznaczające chłód, nieco mnie zasmucił. Ona też nie lubiła śniegu ani zimy. Wolała prażące słońce, oraz duchotę wynikłą z parującej wody. W lasach deszczowych czuła się jak ryba w wodzie.
Potrząsnąłem głową odganiając raniące wspomnienia. Byłem teraz tu. Nie Tam. A przede mną siedziała Keya. Nie mogłem dopuścić by ktoś dowiedział się o tamtych wydarzeniach. Nie teraz kiedy udało mi się z tym względnie pogodzić, oraz otrząsnąć z żałoby.
- Oh. Przyzwyczaiłem się. Ostatnich parę lat spędziłem w Górach Wysokich. To futro, które właśnie odwiesiłaś na poręcz jest wykonane przez Tunmarskie kobiety.
Nie obawiałem się, że dziewczyna nie zrozumie o co mi chodzi, gdyż legendy o ludziach z Gór Wysokich, były często wspominane w tutejszym folklorze. Zawierały jednak dość mało konkretów. Jedynie wzmianki, że istnieją, korzystają z magii (co nieco mijało się z prawdą, ponieważ jedynie lamazy miały pierwiastek magiczny), są niesamowicie wytrzymali i oczywiście mieszkają gdzieś tam przy, niewidocznych zazwyczaj szczytach. Tak wysokie góry zazwyczaj spowija gęsta mgła. A pod największą zaporą chmurą zawsze znajdowały się wulkany, będące domami tych ludzi. Dotarcie więc do którejkolwiek z wiosek, graniczył z cudem i było śmiertelnie niebezpieczne. Mgła była w niektórych miejscach tak gęsta, że po wyciągnięciu dłoni przed siebie, widziało się jedynie niewyraźny kontur, kończący się w okolicach przedramienia. Dalej już była jedynie biała jak mleko ściana z ciężkiej nieco duszącej mgły. Dźwięki również wygłuszane przez parującą wodę sprawiały wrażenie niesamowicie odległych. Nie możliwym było dostrzec wszystkie przepaście i osuwiska. Sam niejednokrotnie uratowałem się jedynie dzięki wampirzym zmysłom oraz szybkości.
W tym też momencie, czarny kot krzątając się po domu, oparł przednie łapki o moją nogę i wyciągnął się a następnie miauknął ujmująco. Z pomiędzy moich ust niekontrolowanie uciekł cichy śmiech. Zwierzęta zawsze do mnie lgnęły. To był dla mnie dziwny fenomen. W końcu byłem wampirem. Powinny mnie unikać jak ognia, a tym czasem ciężko było mi się od nich opędzić. Po chwili zastanowienia wziąłem futrzaka na ręce. Miał niesamowicie miękkie futerko. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że bardziej niż futro lamaz.
Spojrzałem ponownie na Keye, która siedział wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. No tak. Czas chyba wyjaśnić parę spraw. Poszedłem, nadal drapiąc kota pod brodą i usiadłem w fotelu naprzeciwko.
- Widzę, że masz sporo pytań. Pytaj o co chcesz. Postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości..

<Przepraszam, że tak krótko ale starłam się jak najszybciej odpisać >

404

Od Keyi CD. Enzo

Odkąd Loren przeprowadził się w głąb miasta i powrócił do dawania lekcji, stał się innym człowiekiem. Staruszek powinien dawno odpoczywać, a empatia, która teraz się w nim obudziła była dla mnie czymś nowym. Ten sam mężczyzna zabijał i uczył innych jak mają to robić. Z drugiej strony rozumiałam go bardzo dobrze, bo sama odeszłam od zabójstw.
Rozmowa, która wywiązała się między tą dwójką była dla mnie co najmniej dziwna. Nie miałam bladego pojęcia o co chodzi z tym chłopakiem, oprócz tego, że prawdopodobnie ma rozdwojenie jaźni. No i nie spodziewałam się, że stary Loren ma takich znajomych.
- Odkąd tutaj mieszkasz, zadajesz się z dziwnymi ludźmi. – zażartowałam w stronę przyjaciela, kierując następne słowa do nowo poznanego chłopaka. – Oczywiście bez urazy.
Natychmiast podniosłam ręce w obronnym geście, uśmiechając się niepewnie.
Enzo nie sprawiał jednak wrażenia urażonego, a rozbawionego.
- Sama prawda, nie będę tego ukrywać. – wzruszył ramionami, nadal namiętnie głaszcząc kota.
W tym momencie całkowicie straciłam zdolność postrzegania zasad i etyki, nie wiedząc jak właściwie się zachować i co mówić.
- Każdy jest poniekąd dziwny. – odpowiedziałam po chwili, obserwując zachowanie chłopaka.  – Mam zostać, czy wyjść i wrócić kiedy indziej?
Enzo zmierzył mnie kolorowymi oczami i delikatnie zachichotał. Zdecydowanie nie przypominał żadnego z nauczycieli. Bardziej małego chłopca, któremu na wszystko się pozwala. Kogoś rozpieszczonego lub tak mocno skrzywdzonego, że schował się za żaluzją sztucznej radości.
Jednak w tym człowieku na razie nie dostrzegałam kłamstwa. Być może ta osobowość taka właśnie była.
- Usiądź, a ja zrobię ci herbatę. – Loren zabrał głos, po czym zniknął za ścianą.
Niepewnie opadłam na rogu kanapy, odkładając torbę pod nogi. Między naszą dwójką zapadła cisza, która tym razem była mocno niezręczna. Choć wydawało mi się, że tylko ja się tak poczułam, gdyż towarzysz wydawał radosne pomruki w stronę zwierzęcia. Nieźle się we dwoje dogadywali.
- Lubisz koty? – zapytał nagle, obserwując swoimi ślepiami.
- Bardzo. – uniosłam kąciki ust. – Mieszkam z jednym. Cudowna istotka.


Enzo?

Liczba słów: 309

Od Josha CD Lithium

Uczulony…?
Josh momentalnie parsknął śmiechem, szybko jednak zakrywając usta. Widział w niej, że się martwi co go rozczulało pod pewnym względem i cieszyło, ale takiej diagnozy się nie spodziewał.
Teraz na jej twarzy widoczne było zmieszanie i całkowite niezrozumienie.
- Ach, nie zrozum mnie źle Lith - spojrzał na nią, zabierając rękę i uśmiechając się szeroko.
- Po prostu nie spodziewałem się takiej… Diagnozy - spuścił wzrok w dół.
- To w takim razie, dlaczego…?
Zaśmiał się i nerwowo potarł kark dłonią. Nie wiedział jak jej to wytłumaczyć - po prostu, działo się to. Wiele różnych czynników robiło swoje w sposobie w jaki reagował. Nie wstydził się przebywać w samych spodniach, czy złapać dziewczynę. Ale w tej sytuacji, jakoś tak zaczął czuć się niepewnie co do tej świeżej relacji. Nie lubił tego. Jedna jego część kazała mu twardo powiedzieć na czym stoją, a druga - chciała więcej. Przeklął tą drugą część, jak i swój wiek i płeć i zachcianki. Ach, pieprzyć.
- Lith. Rumieniec towarzyszy… poczuciu wstydu, onieśmielenia. Tak. I, ludzie są różni, różnie mogą reagować, mogą być różne powody… - Zaczął mówić stanowczo, ale z czasem, ton jego głosu obniżał się. Czuł na sobie jej intensywne spojrzenie. Zagryzł usta. Nie był dobry w te klocki.
Nastała cisza.
- Zawstydzam cię? - Blondynka podeszła bliżej niego i lekko się pochyliła. Mężczyzna zareagował odruchu, odsunął się lekko i puścił buraka, krzycząc wewnętrznie na małe doświadczenie. Dobra, może i miał doświadczenie w pewnym polu, ale to było trochę dalej. Zazwyczaj żeby uspokoić swoje pragnienia po prostu szedł po to. We wszelkich kontaktach, w których był teraz dość często - nie miał ich wcześniej za wielu. Nie czuł takiej potrzeby. Jednakże, podróż i wiek robią swoje.
Usłyszał cichy śmiech.
Jego oczy momentalnie się rozszerzyły i spojrzał na dziewczynę.
- Czyli można powiedzieć, że masz uczulenie. Tylko to jest to całe zawstydzenie - odparła, prostując się i poprawiając niesforny kosmyk włosów. Lekko się uśmiechała, co w pewien sposób sprawiało, że czuł się szczęśliwy. Prawy kącik ust powędrował do góry, kiedy przyglądał jej się. Jednakże, w końcu odchrząknął i wyprostował się.
- To mam cię poinstruować, siedząc? - Dziewczyna kiwnęła głową, a on ją pokręci, śmiejąc się delikatnie.
- Może być trochę trudne, ale no dobrze. To na początku…
***
Po ciekawym “wspólnym” gotowaniu, nadszedł czas na posiłek. Tylko że…
- Josh, idź do łóżka.
- Co?
Czarnowłosy spojrzał blondynkę, która wręcz nalegała aby ten w końcu poszedł się położyć do łóżka. Przewrócił na to oczami; w końcu, mógł stać, to mógł również siedzieć przy stole i tam jeść. Ale Lithium była jeszcze bardziej uparta od niego, zdecydowanie bardziej.
- Dobrze, już idę - westchnął i przekroczył próg sypialni, prawie potykając się o Egona, który spokojnie sobie leżał. Zwierzę fuknęło na niego.
- Kuleczko, dlaczego jesteś zły? - szepnął, chwytając się dramatycznie za serce. Po chwili jednak znalazł się na materacu, ale bez koca. Było mu idealnie tak jak teraz, bez koszulki. W końcu, wychował się w zimnym klimacie, który wyhartował go, zwłaszcza do granic możliwości jeżeli chodzi o zimną temperaturę. Przez to też polubił chłód, co czasami nie widać - zwłaszcza, kiedy ma na sobie płaszcz.
Usadowił się wygodnie i założył ręce za głowę i przymknął oczy, oddychając głęboko. Wtedy, usłyszał zbliżające się powolne kroki. Otworzył jedno oko, a potem i drugie, po chwili prostując się. Lithium szła z podstawką, na której była miska z zupą oraz łyżka. Przekrzywił lekko głowę.
- Lith, a ty nie będziesz jeść? - Spojrzał jej w oczy, oczekując odpowiedzi.
- Jestem przyzwyczajona do jedzenia rzadko - odpowiedziała cicho i krótko, stawiając rzeczy przy łóżku i usiadła przy nim. Po chwili, po krótkim mrugnięciu, przed sobą widział łyżkę.
- Ale ja mogę sam--
- Nalegam. Jako twój doktor i uczennica, powinnam się tobą zajmować.


<Lith?>

Liczba słów: 594

środa, 25 marca 2020

Od Reverie do Joshua

Drużyna zwiadowców zbliżała się pędem do bram stolicy. Ich ubrania były ubrudzone w błocie, a nawet w niektórych miejscach były nawet rozdarte. Na samym końcu jechał koń z jeźdźcem, który ledwo trzymał się w siodle. Na pierwszy rzut oka było widać, że był poważnie ranny, a z każdą minutą malała jego szansa na przeżycie. Jego wierzchowca prowadziła stosunkowo drobna dziewczyna o czarnych włosach i pięknych zielonych oczach. Jej skarokara klacz co jakiś czas zwalniała, aby Reverie mogła się upewnić, że jej towarzysz wciąż był w siodle. Ona sama była lekko ranna, jednak nie na tyle, aby zagrażało jej to życiu i zdrowiu. Parę chwil wcześniej ta grupka zwiadowców wpadła w zasadzkę wilkołaków, które niekoniecznie była w nich wycelowana. Znaleźli się wtedy w złym czasie i miejscu. Wracając z misji ich dowódca, Johan zaproponował powrót przez nieco niebezpieczne skróty, ale wtedy drużynę czas naglił i chcieli jak najszybciej wrócić do miasta. Gdy już mieli wjeżdżać do doliny, zza krzaków wyskoczyły rozwścieczone wilkołaki. Bez wahania rzuciły się na ludzi. Najbardziej właśnie ucierpiał Johan. Bestie chciałby pozbawić instynktownie dowódcę drużyny, co wprowadziłoby chaos i zamieszanie wśród reszty. Miał odgryzioną prawą dłoń i rozszarpaną lewą rękę. Poza tym na plecach miał głębokie ślady po pazurach, które zostawił jeden z napastników, gdy oni już planowali ucieczkę. Jeden z członków głośno przeklinał, nie ukrywał się z tym, że był niemile zaskoczony tą niespodzianką. Młoda Warrington przez całą drogę starała się siedzieć cicho, nie chciała już pogarszać sytuacji, która zapanowała. Wiedziała, że jej ostre słowa mogły jedynie rozwścieczyć jej kompana, który również ledwo uszedł z życiem. Gdy już prawie byli u bram miasta, smoczyca zauważyła, jak bardzo osłabiony Johan się zsuwał powoli z siodła. Kobieta jedynie usłyszała, jak słabym, niemal niesłyszalnym głosem zawołał jej imię. Czarnowłosa w ostatnim momencie zatrzymała wierzchowca i zawróciła, próbując chwycić spadającego mężczyznę. Reszta drużyny się również zatrzymała, jednak wszyscy posłali jej chłodny i pełen irytacji wzrok. Jeden z kompanów nawet powiedział, aby zostawiła umierającego rannego. Reverie jednak nie była na to gotowa. Zanim wyjeżdżali na misję widziała, jak się żegnał ze swoją żoną i dziećmi. Wiedziała, że jak teraz zostawi go na pastwę losu, to rozbije jego rodzinę. Jako osoba, która w bardzo młodym wieku straciła matkę, nie chciała by kogoś to również spotkało. Dorastanie bez jednego rodzica było trudne, nie tylko w kwestii rozwoju dziecka, ale też jak później inni postrzegali. Znów nic nie mówiła. Posadziła ponownie rannego lidera w siodle, próbując go jakoś ustabilizować. Rzuciła okiem na jego rany. Nie zostało mu wiele czasu. Pomimo szybkiej akcji tamowania krwi, za wiele to nie pomogło. Kostucha zbliżała się po jego duszę z każdą minutą. Przez ostatni odcinek dopilnowała, aby Hera, jej piękna klacz i wierzchowiec Johana najszybciej dobiegły do bram. Kobieta wręcz błagała strażników, aby ją od razu wpuścili, ponieważ sytuacja była krytyczna. Jeszcze trochę, a jej kompan mógł już nigdy więcej nie usłyszeć, jak jego dzieci nazywają go ojcem, ani już nigdy więcej nie ujrzy swojej rodziny. W końcu ją wpuścili do miasta.
- Jedźcie do króla i złóżcie raport! - krzyknęła do reszty drużyny. Zegar tykał i Reverie musiała przejechać przez zatłoczone ulice miasta. Nie czekała na odpowiedź reszty drużyny, od razu pojechała w stronę szpitala. Jej klacz, Hera była lekko spłoszona całą sytuacją, kiedy musiała galopować przez ulice miasta, a w każdej chwili zza rogu mógł wyskoczyć pies lub jakieś dziecko. Gdy tylko dojechali do szpitala, zeskoczyła z wierzchowca. Przed szpitalem pojawili się medycy. Przedstawiła na szybko sytuację i zaprowadziła konie do pobliskiej stajni, gdzie stajenni przejęli zwierzęta. Podała mu też parę Kahali w nagrodę za pomoc. Czarnowłosa pobiegła od razu do szpitala, szukając miejsca, gdzie w tamtym momencie leżał jej kompan. Znalazła go w sali, jednak nikt się jeszcze nim nie zajął. Weszła do pomieszczenia i podeszła do swojego kolegi. Był słaby, ale wciąż się jakoś trzymał. Kobieta jednak nie rozumiała, czemu nikt się nie zaopiekował umierającym. Wybiegła na korytarz, szukając jakiegoś lekarza. Zatrzymała jakąś kobietę w kitlu, jednak ona zignorowała młodą Warrington. Reverie zatrzymała kolejnego lekarza, wysoki i przystojny mężczyzna o ciemnych włosach.
- Jest pan lekarzem? - zapytała się poważnym głosem, wpatrując się prosto w oczy nieznajomego.
- Tak, co się stało? - spojrzał lekko zaskoczony na kobietę.
- Wracamy z misji zwiadowczej, mój dowódca leży w tej sali, ma odgryzioną jedną dłoń i rozszarpane jedno ramię. Potrzebuje natychmiastowej pomocy inaczej zginie - odpowiedziała zielonooka, odwracając się w stronę sali. Miała tylko nadzieję, że ten lekarz nie zostawi ją i jego kolegę na pastwę losu, a jednak im pomoże. Wiedziała również, że pewnie reszta jej drużyny będzie się jej pytała, po co mu pomagała. Na pewno jeden z nich uważał, że Johan był sam sobie winny, ponieważ wybrał taką, a nie inną drogę oraz ryzykował też nie tylko swoim życiem, ale też życiem innych. Kobieta nie rozumiała czemu jej towarzysze z drużyny nie przejmowali się stanem ich dowódcy, a jedynie zwracali uwagę na swoje problemy i osiągnięcia. Niestety, Reverie tym razem trafiła na niezbyt przyjemną drużynę, która najwyraźniej nigdy nie współpracowała.

Josh? Uratujesz biedaka?

Ilość słów: 818

Od Reverie do Ookurikary

Nienawidziłam zwiadowczych misji w towarzystwie rycerzy, po prostu nie znosiłam ich obecności. Fakt, zdarzali się tacy, co byli wspaniałymi wojownikami i trzymali się swoich kodeksów i przysiąg, Niestety, z czasem coraz więcej pojawiało się takich świeżo upieczonych, którzy chcieli zostać rycerzami głównie by dowieść swojemu męstwu i odwadze. Tym razem nasza drużyna składała się z pięciu zwiadowców i trzech rycerzy, czyli była to ponad przeciętnie duża drużyna. Zazwyczaj tego typu drużyny były bardzo rzadkie, ponieważ kosztowały wiele pieniędzy i ludzkich zasobów. Przez całe swoje życie byłam może tylko na dwóch takich misjach. Kończyły się wielkim sukcesem, jednak uznawałam takie misje za… Kontrowersyjne, szczególnie z punktu widzenia pięcioletniego zwiadowcy. Fakt, zwiadowcy mieli wsparcie i dodatkową ochronę w przypadku niespodziewanego ataku jakiś wygnańców. A dla rycerzy, zwiadowcy byli też dobrą ochroną. Poruszali się o wiele szybciej, więc często sprawdzali teren czy był bezpieczny, czy jednak podejrzewano obecność jakiś potworów. Jednak nie było tak kolorowo. Wierzchowce rycerzy były wolniejsze i mniej wytrzymałe na dłuższe dystansy. Jednym powodem jest fakt, że były z budowy masywniejsze i cięższe, więc naturalnie nie mogły być szybsze od lekkich koni zwiadowców. Często więc spowalniani misję oraz ucieczki. Z racji tego, że jest rycerze więcej ważyli w swoich zbrojach niż przeciętni zwiadowcy, to ich konie też się szybciej męczyły. Problemem również był sposób walki. Rycerze mają tendencję do walki do samego końca, a my zwiadowcy, no cóż, różnie bywa. Naszą misją nie jest zabijanie potworów, a ich tropienie, więc jak już znajdujemy nasz cel, to misja wykonana.
Tym razem w drużynie miałam do czynienia z dwoma nowymi rycerzami, którzy ciągle wychwalali się, jakie to oni historię nie przeżyli i czego to ich młode oczy nie widziały. Ich kolega z fachu kręcił głową za każdym razem, gdy tylko opowiadali jakieś historyjki z przekroju ratowania niewiast z paszczy smoka. Najstarszy z nich miał na oko trzydzieści lat i był wysokim, nawet dosyć przystojnym blondynem. Nazywał się Lancelot Blackwood. Nie znałam go za dobrze, ale od kolegi słyszałam, że jest wspaniałym rycerzem, który trzyma się kodeksu i jest odpowiedzialny. Jeśli chodziło o moją drużynę, to znałam tylko jednego zwiadowcę. Resztę kojarzyłam z widzenia, jednak nigdy nie miałam okazji z nimi pojechać na misję. Niestety o większości słyszałam niezbyt przyjemne plotki, na przykład potrafili zabić swojego kompana podczas misji, gdy zaczęli coś podejrzewać o jego pochodzeniu. Wiedziałam, że musiałam bardziej uważać tym razem. Szczególnie, że ta misja mogła trwać dłużej niż dwa dni i jedna noc. Podczas przekazywaniu nam informacji na temat zlecenia, powiedziano nam, że mamy się przygotować na długą wyprawę do opuszczonego zamku. Rzekomo jacyś pobliscy wieśniacy i jakieś patrole widziały w ich okolicach niebezpieczne stworzenia. Jednak nikt nie wiedział, czy to były potwory czy wygnańcy. Ludzie się martwili o swoje życie czy gospodarstwa. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała walczyć z jakimś dziwnym potworem, którego jeszcze nigdy wcześniej nie spotkałam. Gdy już wyjeżdżaliśmy z miasta pojawiły się pierwsze problemy. Jednego ze zwiadowców zaczął się już irytować dziecinne historię rycerzy i rzucał chamskimi docinkami. Lancelot musiał interweniować, aby nie doszło do jakiś bójek. Nie chcieliśmy już jakiś rannych na dzień dobry. W dodatku głupio było nagle zawracać do miasta, z powodu jakiejś bójki między kompanami drużyny. Mój kolega z fachu, Steve Oakhand też próbował coś zdziałać. Przez sporą część drogi w stronę opuszczonego zamku jechaliśmy stępem lub kłusem. Nie chcieliśmy męczyć koni, szczególnie, że mieliśmy wystarczająco dużo czasu na wykonanie misji. Podczas podróży jechałam obok bardziej doświadczonego rycerza. Przez większość drogi milczał, jednak po jakimś czasie zaczął się mnie o różne rzeczy wypytywać, ale też opowiadał o swoich doświadczeniach. Byłam w stanie uwierzyć w jego wypowiedzi, ponieważ nie były przyozdobione w bezbronną niewiastę, którą dzielny rycerz musiał ratować przed groźnym smokiem. Dodał również, że smoki stały się bardzo rzadkim gatunkiem i ludzie zamiast je zabijać dla trofeum, powinni je doceniać. Zaskoczyły mnie jego słowa. Zwykły śmiertelnik zazwyczaj widział we mnie pasożyta, niszczyciela, sojusznika śmierci. Aby dojechać do najbliższej wsi musieliśmy przejechać przez dosyć gęsty las. Często ludzie przemieszczali się tą drogą, więc rzadko kiedy pojawiały się jakieś trupojady czy inne nieprzyjemne stwory. Jechaliśmy spokojnym kłusem przez wydeptaną drogę. Nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki błagającą o pomoc.
- To pewnie krzykacz - rzucił obojętnie z zwiadowców, dalej jadąc przed siebie. Jednak coś mi się nie zgadzało. Krzykacze pojawiają się w gęstych lasach, a ten był zbyt rzadki, a co więcej, to brzmiała jak zwykła osoba. Zaprzeczyłam słowom mojego znajomego i zatrzymałam swoją skarokarą klacz, Herę. Lancelot i Steve zrobili podobnie. Z racji tego, że mieli największy szacunek wśród reszty drużyny, reszta nie odważyła się sprzeciwić. Zboczyliśmy z trasy, pojechaliśmy w stronę krzyku i wołania o pomoc. Napotkaliśmy tam przerażonego pana w średnim wieku, który próbował wydostać swojego konia i powóz z bagna. Jeszcze trochę, a koń by razem z powozem zostały wciągnięte do bagna. Podjechaliśmy do kupca i zaoferowaliśmy naszą pomoc. Widziałam tę ulgę w jego oczach i radość z naszej obecności. Dwóch zwiadowców patrolowało teren, gdy my próbowaliśmy ich wyciągnąć. W końcu na bagnistych terenach roiło się od trupojadów. Tym razem szczęście się do nas uśmiechnęło. Koń był cały, choć zmęczony podobnie jak cały dorobek mężczyzny, a jeszcze żaden potwór nie postanowił zaatakować. Pomogliśmy im też wrócić na ścieżkę. Okazało się, że coś spłoszyło konia, który zboczył przerażony z trasy. Podziękował i w zamian zaoferował nam ciepły posiłek w jego karczmie, który znajdował się w pobliskiej wiosce. Steve nie chciał się zgodzić, jednak jego młodsi koledzy wyprzedzili go. Miałam wrażenie, że coś mu się nie podobało w osobie kupca i karczmarza. Wpatrywał się na niego niechętnie. Ja zaś powoli wyczuwałam od nich zapachy wilkołaka i wampira. Nie wiedziałam jednak, który to który. Znów przez większośc drogi rozmawiałam z Lancelotem. Dowiedziałam się, że jego wierzchowiec należał kiedyś do hodowli mojego ojca, jednak gdy był jeszcze rocznym ogierem zakupił go jego starszy brat, który niestety zginął niedługo później. Nawet nie zdążył ujarzmić zwierzę, a już wąchał kwiatki od spodu. Jego drugi brat bliźniak przez chwilę na nim jeździł, jednak dosyć szybko zdecydował na zmianę kariery. Nagle mój wzrok przykuły jego uszy. Nie były spiczaste, jednak coś było z nimi nie tak. Nie pytałam się, szczególnie, że nie chciałam go narazić na niebezpieczeństwo ze strony zwiadowców. Gdy już dojechaliśmy do karczmy, to niemalże wszyscy poza naszą trójką zdecydowała się zostawił nierozsiodłane wierzchowce przywiązane do płotu. Karczmarz miał stodołę, gdzie trzymał swoje dwa konie, trzy krowy i jeszcze inne zwierzęta. Było trochę tam tłoczno, jednak mogliśmy ze spokojem zostawić tam naszych wiernych towarzyszy. Wzięliśmy ze sobą też konie naszych kompanów, których niezbyt obchodził ich los. Byli dla nich jak sprzęt, przedmiot, którego rolą było wożenie ich. Rozsiodłaliśmy rumaki, nalewając im trochę świeżej wody. Syn kupca przyniósł koniom trochę siana, aby mogły coś zjeść przed dalszą podróżą.
- Ten karczmarz jest wilkołakiem. Podejrzewam, że będzie chciał byśmy zostali na noc. Nie możemy się zgodzić, bo na pewno ktoś zginie - oznajmił Steve bardzo cichym głosem do mnie i Lancelota. Jako wampir mógł bez problemu wyczuć ode mnie magię i zapach libry, jednak czemu odważył się to powiedzieć przy blondynie? Znów przyjrzałam się jego uszom. Wyglądały tak, jakby miał podcięte… Kusiło mnie, aby zadać dosyć krępujące pytanie na temat jego aparycji, jednak ugryzłam się w język. Poszliśmy do karczmy, gdzie nasi kompanie już ochoczo jedli, choć powiedziałabym, że jedli jak świnie. Ich zachowanie przy stole było też naganne. Nie byli zbyt kulturalni, a etykieta nie obowiązywała przy stole. Dostali jednak od razu reprymendę od swoich dowódców. Przez ten czas w karczmie czułam napiętą atmosferę między wilkołakiem a wampirem. Nie byli jednak głupi, nie rzucali się na siebie. Wiedzieli, że wszelka walka między nimi mogłaby doprowadzić do katastrofy. Szczególnie, że zmiennokształtny zorientował się, że w tym gronie znajdowała się libra. Po skończonym posiłku, mężczyzna, którego uratowaliśmy wcześniej zaproponował nam alkohol. Na całe szczęście Steve zdążył zareagować przed kimkolwiek innym i odmówił. Oznajmił, że jesteśmy na misji i jest to wręcz niewskazane abyśmy spożywali taki trunek, który by potępił ich zmysły. Ten argument był dla karczmarza zrozumiały, więc przestał naciskać. Jednak członkowie drużyny byli niezbyt zadowoleni tym faktem. Po posiłku osiodłaliśmy nasze wierzchowce, ruszając w dalszą drogę. Nie było żadnych potworów ani innych problemów. Z racji tego, że zaczęło się ściemniać, postanowiliśmy zatrzymać się w następnej wiosce, gdzie była znana dosyć karczma. Często rycerze czy zwiadowcy w niej nocowali, więc właściciele rozpoznawali nas. Steve i Lancelot mieli wspaniałą reputację w tym ośrodku, więc dostaliśmy niemalże najlepsze pokoje. Spodziewałam się spokojnej nocy, jednak miałam gościa. Był nim sam rycerz Lancelot. Mężczyzna chciał ze mną na osobności porozmawiać.
- Widziałem, jak mi się przyglądałaś… Smoczyco - powiedział, delikatnie się do mnie uśmiechając. Byłam zaskoczona jego słowami, a szczególnie, że powiedział do mnie “smoczyco”. - Spokojnie, jestem elfem… - mówiąc te słowa, zauważyłam, jak delikatnie palcami dotknął swoich uszu.
- Chwila… Czy ty…? - nie byłam w stanie z siebie wydusić tego pytania. Zrobiło mi się żal mężczyzny, ponieważ zaczęłam podejrzewać, co się stało z jego uszami.
- Tak, odciąłem szpiczaste uszy. Zrobiłem to tylko po to, aby ludzie nie zaczęli mnie podejrzewać o bycie elfem. Wiem, że moja nieskazitelna i niemalże idealna twarz mówi co innego, jednak zazwyczaj udaje mi się ludzi oszukać, że jestem człowiekiem - wyjaśnił mężczyzna, delikatnie się do mnie uśmiechając. W jego głosie słyszałam ból, cierpienie… Musiał przestać być sobą, aby móc zrobić coś, czego pragnął z całego serca. Współczułam mu z całego serca. Dodał później, że był zaintrygowany moją osobą, ponieważ na pierwszy rzut oka myślał, że jestem librą, ale po dłuższej rozmowie i widok moich kolczyków, zaczął się zastanawiać, czy nie jestem smokiem. Wyjaśniłam mu swoją sytuację i historię. Mężczyzna, a dokładniej elf przysłuchiwał się bardzo uważnie. Powoli zbliżała się północ. Z przyzwyczajenia chciałam opuścić pokój, aby móc się przemienić i nocą patrolować okolice z lotu. Tym razem mogło to być trudniejsze, szczególnie, że rozmawiałam z Lancelotem. W pewnym momencie przy mojej skroni zaczęły się pojawiać szpiczaste rogi, a w pasie czułam, jak pojawiały się łuski. Użyłam mirażu, aby ukryć pierwsze sygnały przemiany w smoka. Przeprosiłam rozmówcę, tłumacząc się, że idę na zwidy i badanie terenu. Nocą różne ciekawe rzeczy można było zauważyć. Gdy tylko opuszczałam pokój miałam wrażenie, że coś mi nie pasowało. Zupełnie tak, jakby ktoś mnie śledził, albo mi się przyglądał. Rozejrzałam się. Nikogo nie widziałam, ani nie wyczułam, więc wciąż zaniepokojona opuściłam karczmę. Osiodłałam Herę i pojechałam w stronę gęstego lasu. Co chwilę się odwracałam, sprawdzając czy nikt mnie nie śledził czy nie śledził mnie. Póki co, nikogo nie widziałam. Przez całą drogę zastanawiałam się nad swoją egzystencją jako smok. Rozmowa z Lancelotem pobudziła mnie do refleksji. Rozumiałam go po części, ale czułam ogromną frustrację. Byłam tak wściekła, że chciałam własnoręcznie zmiany wprowadzić. Byłam świadoma ile wygnańców musiało cierpieć przez to, że musieli się ukrywać przed łowcami czy innych problemów. Bolało mnie to… Przykładem był właśnie elf. Mężczyzna chcąc zostać rycerzem, musiał poświęcić swoje prawdziwe ja, swoją prawdziwą naturę, aby móc spełniać marzenia w tym fachu. Te obcięte uszy… Ten ból w jego oczach… W tamtym momencie poczułam, jak zbierało mi się na płacz. A ja? Musiałam się ukrywać z moją prawdziwą twarzą i uważać, gdzie i kiedy się przemieniałam. Każdego dnia musiałam być ostrożna z kim rozmawiałam, o czym rozmawiałam… Musiałam się pilnować, aby za wiele nie powiedzieć na temat swojej rodziny. Czasami pragnęłam zostać librą, a nie smokiem. Nie musiałabym się pilnować czasu do mojej przemiany, nie musiałabym się ukrywać w momencie transformacji. A ludzie by zaczęli  mnie widzieć jako przyjaciela, a nie niszczyciela i pasożyta. Gdy dojechałam do małej polanki, zeskoczyłam z klaczy, przytulając się do niej. W tamtym momencie potrzebowałam czyjejś bliskości. Pocałowałam swojego ukochanego wierzchowca w chrapy i odeszłam parę metrów od niej. Zdjęłam miraż, zakrywający moje rogi i pojawiające się skrzydła. Przemiana była niezwykle bolesna. Była porównywalna do palenia żywcem. Czułam, jak moje mięśnie się rozrywały, a kości się łamały, a po chwili się znów łączyły. Temperatura ciała wzrosła o parę stopni, jeszcze trochę a miałam wrażenie, że mogłam zemdleć. Przemieniłam się w pierwszą fazę, czyli nie byłam jakaś wielka i przerażająca. Potrzebowałam następnych pięć minut, aby się pozbierać i móc polatać. Nagle Hera zaczęła głośno rżeć. Odwróciłam się powoli i ujrzałam nadjeżdżających mężczyzn… Byli to właśnie ci zwiadowcy. Najwyraźniej coś ich zaniepokoiło w mojej sobie i postanowili się sami ze mną rozprawić, przy okazji zgarniając nieco Kahali.
- Łapać ją! - krzyknął jeden z nich, rzucając w moją stronę włócznią, która wbiła się głęboko w mój bok. Moje zachowanie ich zaskoczyło, spodziewali się, że od razu ich zaatakuję lub ucieknę. Jednak, moje ciało było za słabe, abym mogła cokolwiek zrobić. Wydałam z siebie głośny ryk, który spłoszył ich wierzchowce. Przerażone konie stanęły dęba i próbowały uciekać, jednak ich jeźdźcy zmuszali je do zostania w miejscu. Kolejny rzucił we mnie włócznią, raniąc tym razem moje skrzydło. Byłam uziemiona w tamtym momencie. Inny zwiadowca zarzucił liną tak, że zacisnęła się na moim pysku. Próbowałam zdjąć pazurami linę, jednak nie mogłam się ruszać. Coś sparaliżowało moje ciało. Okazało się, że wśród zwiadowców był jeden czarodziej, który magią unieruchomił mnie i przybił mnie do ziemi niewidzialnymi łańcuchami. Ledwo udało mi się łeb odwrócić, gdy zobaczyłam, jak tamci rycerze zeskoczyli ze swoich wierzchowców. jeden z nich podszedł do mojego rumaka, chwytając go mocno za wodze.
- Ta szkapa wcale nie jest zła, nie jest tak dobrze zbudowana, ale bardzo ładna - skomentował, chcąc ją odwiązać. Nagle znieruchomiał, a z jego piersi wysunęła się końcówka ostrza. Młodzieniec upadł na ziemię martwy. Był to Lancelot. Był wściekły.
- Jak wy śmiecie?! Szczególnie wy zwiadowcy! Tak zdradzić swojego kompana?! - wrzasnął rozwścieczony, gotów do zaatakowania w każdej chwili. Obok niego pojawił się Steve, mierzący do jednego z zwiadowców, który stał nade moją głową z mieczem.
- Wy mieliście być następni, ale widzę, że ułatwiliście nam pracę - odparł jeden z nich. - Myśleliście, że co? Ten karczmarz to taki biedny mężczyzna, który wpadł w bagno? - zakpił, wyjmując miecz z pochwy. Powolnym krokiem podszedł do mojego bezwładnego smoczego ciała. Okropnie się czułam z tym faktem, że jako potężny smok, nie mogłam się obronić przed paroma zwiadowcami i rycerzem. Zostałam w tamtym momencie okropnie poniżona.
- Współpracowaliście z wilkołakiem? - zapytał się chłodnym głosem Steve.
- Ależ oczywiście, że pracowaliśmy z Bartem. Wszyscy na tym zyskujemy, wampirze. A ty elfie, następnym razem powinieneś się lepiej ukrywać - odpowiedział z wyższością zwiadowca, przykładając podając broń drugiemu młodemu rycerzowi. Wszystko działo się bardzo wolno. Odnosiłam wrażenie, że cała ta scena miała była podobno do jakiegoś rytuału. Brakowało mi w tym wszystkim jakiegoś szamana, chociaż tego czarodzieja mogłam zaliczyć do tej roli. Elf i wilkołak za wiele nie mogli zrobić. Wiedzieli, że w walce z użytkownikiem magii nie mieli szans. - Ciekawa jesteś. Ukrywałaś swoją prawdziwą tożsamość za silnym zapachem libry… Nawet Bart ci pogratulował - powiedział wpatrując się głęboko w oczy. Gdybym mogła, to bez wahania bym zjadła tego zuchwalca… Pomijając fakt, że ludzkie mięso mi nie smakowało, ale to już inna historia. Liczyłam teraz na to, że ktoś mnie uratuje… W przeciągu paru minut byłabym już w stanie walczyć przy użyciu umiejętności, jednak w ciągu tych paru minut mogłam zakończyć swój żywot… Wydałam z siebie cichy ryk, mając nadzieję, że jakiś inny smok, albo potężny wygnaniec by się zjawił z odsieczą. Miałam też nadzieję, że zarówno Lancelot, jak i Steve również przeżyją.

Ookikura? XD Przepraszam, że tyle czekałeś. Końcówkę trochę zepsułam.

Ilość słów: 2500

Od Lithium cd. Joshua

Lithium zastygła w miejscu z lekka oszołomiona. Przed momentem praktycznie życie przelatywało jej przed oczami, gdy miała odbyć randkę z podłogą. Upadek został jednak zamortyzowany przez Josha, z którego teraz nie może spuścić wzroku. Jej serce zaczęło przez moment o wiele szybciej bić z niezrozumiałego dla niej powodu. Strach, czy może to było coś innego…?
- Uważaj na siebie. Jak masz się mną zajmować, jeżeli sama zrobisz sobie krzywdę przypadkiem? Jaki byłby z ciebie wtedy za medyk? - Mężczyzna zaśmiał się delikatnie, po czym usiadł na krześle. Vane oparła się o blat, przy tym nadal nie spuszczając z niego wzroku.
- Racja… - Zamyśliła się jeszcze na moment. - Proszę mi wybaczyć, będę bardziej uważna. To byłby spory problem, gdyby teraz również mi coś się stało - mówiąc to opuściła wzrok w dół. Josh w tym czasie ponownie podniósł się i podszedł do niej. Bardzo delikatnie uchwycił jej podbródek, po czym skierował jej głowę ku górze.
- Mówiłem ci już, że nie musisz za każdym razem prosić o wybaczenie. Po prostu uważaj na siebie, dobrze? - powiedział spokojnie, opuszczając przy tym dłoń.
- Rozumiem, zrobię tak jak mówisz. - Dziewczyna uniosła swoją głowę jeszcze wyżej, by móc spojrzeć na niego. Ta różnica wzrostu przy bliższej konfrontacji stawała się… Jeszcze większa. Gdy ten spostrzegł jak wysoko musi podnosić swoją głowę, by móc w takich warunkach spojrzeć na niego, mimowolnie się zaśmiał i szybko odsunął wstecz. Automatycznie wzrok Lithium powędrował trochę niżej.
- Wysoki wzrost należy do charakterystycznych cech twojej rasy? - zapytała z nutką zaciekawienia w głosie. Mężczyzna spojrzał na nią jakby trochę zmieszany.
- Chimera? Nie, chyba nie… - Zastanowił się przez chwilę, spoglądając przy tym na bok. - A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. - Wrócił do niej wzrokiem.
- Chimera… - powtórzyła cicho ów nazwę, świdrując go przy tym wzrokiem. Z tego co kiedyś słyszała przedstawiciele tej rasy w swojej pierwotnej formie są zwierzętami. Niby nic takiego, jednak u niej wywoływało to spore zaciekawienie. - Jaka jest twoja prawdziwa forma? Czy możesz od tak ją zmieniać? - zapytała bez zastanowienia.
- W tym stanie lepiej nawet nie próbować - odparł spokojnie, przy tym ponownie siadając na krześle. - Co do pierwotnej formy… No cóż, jestem prostym krukiem. Może z małymi wyjątkami. -
- Gdy w pełni wyzdrowiejesz… Będę mogła cię zobaczyć w oryginalnej postaci? - mówiła, nie zdając sobie sprawy z tego jak nachalne i bezpośrednie są jej pytania. Można powiedzieć, że była po prostu podekscytowana jak dziecko, które odkrywa nową rzecz.
- Czemu nie? - Mówiąc to ponownie się uśmiechnął, a wkrótce nawet zaśmiał.
Kąciki ust Lithium znowu delikatnie się uniosły. Zwróciła się po chwili z powrotem w stronę blatu, przenosząc od razu wzrok na wstępnie przygotowane do gotowania składniki. “Mam wrzucić wszystko razem, czy jak…?” - zapytała samą siebie w myślach. Zawiesiła się tak na dobrą minutę nad składnikami. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że mogła wcześniej zapoznać się z jakimiś przepisami. Westchnęła cicho z lekkim zrezygnowaniem, odwracając się ponownie w stronę mężczyzny.
- Czy mógłbyś mnie trochę... poinstruować? - Spojrzała na niego, poprawiając jednocześnie opadający jej na oczy kosmyk włosów. Ten skinął delikatnie głową, już mając się podnosić. Lithium od razu znalazła się naprzeciwko i złapała go za ramiona, po czym posadziła siłą z powrotem na krześle.
- Joshua, nie bez powodu użyłam zwrotu “poinstruować”. - Wymieniła z nim krótkie spojrzenia, utrzymując nadal dłonie w tym samym miejscu na jego ciele.
- Dam radę stać, nie boli wtedy aż tak bardzo - odparł nieco ciszej. Bystre oko dziewczyny od razu wyłapało kolejne zaczerwienienie na jego twarzy.
- Poczekaj chwilę, pójdę po termometr. - Puściła go, po czym szybkim krokiem ruszyła do przedpokoju. Znajdowała się tam jej wspaniała walizka z przeróżnymi, przydatnymi medykowi rzeczami. Wyjęła z jej wnętrza termometr, by kilka sekund później ponownie znaleźć się w kuchni.
- Lith, myślę że naprawdę nie ma takiej potrzeby. Nie jestem przeziębiony… - mruknął nieco ciszej, jakby pod nosem. Mimo wszystko przez ten cały czas zaczerwienienie się utrzymywało, co ta dostrzegała znakomicie.
- Skoro mówisz to jako medyk… - Patrzyła na niego z góry, z racji że ten nadal siedział na krześle. “Ta reakcja pojawia się w momentach, gdy go dotykam. Czy to może być…?” - zaczęła się zastanawiać, patrząc nieustannie na niego. W końcu do jej głowy wpadła pewna teoria, która miała dla niej największy sens. - Czyli jesteś uczulony na mnie. Proszę mi wybaczyć. - Mówiąc to, zrobiła mały krok wstecz i założyła za siebie ręce. - Będę zachowywać odpowiedni odstęp. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby z mojej winy doszłoby do silniejszej reakcji alergicznej. - W jej oczach widoczna była troska zmieszana ze zmartwieniem. Zawsze była szczera i tak było również tym razem.

<Joshuaaa? :3>

Liczba słów: 733