niedziela, 28 lutego 2021

Od Soreya CD Mikleo

Byłem troszkę niezadowolony ze słów mojego męża. Skoro miał ochotę na coś więcej, to czemu zdecydował się na pakowanie? Przecież pakować się możemy w każdym momencie, a na chwilę przyjemności nie zawsze mamy czas. Może nie, że nie zawsze, tylko nie zawsze mamy sposobności ku temu, a podczas trzytygodniowej podróży z dzieckiem będziemy mieć jeszcze mniej czasu. To raczej oznacza, że powinniśmy korzystać z każdej nadarzającej się chwili, czyż nie? Prosta logika, i na co tyle myśleć. 
Wstałem z łóżka i podszedłem do Mikleo, który stał przy szafie i przeglądał rzeczy, które ewentualnie moglibyśmy zabrać, chyba specjalnie mnie ignorując. Nie rozumiałem tylko, dlaczego, w końcu nic złego nie zrobiłem, aby tak nagle zaczął mnie ignorować. To nie podobało mi się za bardzo, przecież ostatnimi czasy zachowywałem się bardzo dobrze... chyba. Stanąłem w jego obronie niejednokrotnie i pilnowałem, aby ten młokos więcej go nie krzywdził, a to chyba świadczy o tym, że zachowywałem się dobrze, prawda? Powinienem dostać jakąś nagrodę, nie musi to być wielkiego, nie  pogardziłbym nawet odrobiną uwagi, której mi nie daje nawet teraz. Przytuliłem się do niego od tyłu, kładąc dłonie na dolnej części jego brzucha, i delikatnie ucałowałem jego szyję, czyli jego szczególnie wrażliwe miejsce.
- Ale wiesz, że na pakowanie się jeszcze znajdziemy czas, prawda? – wymruczałem, zaczynając kreślić szlaczki na jego brzuchu, może odrobinkę się z nim drażniąc. W końcu, nie, żeby coś, ale to on zaczął, a ja tylko mu się odpłacam. 
- Przecież bardzo ci się spieszy do wyruszenia, ja ci tylko pomagam – odparł, zdejmując moje dłonie ze swojego ciała. Nie za wiele mu to pomogło, ponieważ poczułem, jak delikatnie drży, co bardzo mi schlebiało. Nie rozumiałem tylko, dlaczego Mikleo się ode mnie odsuwał, w końcu i on miał na to ochotę, sam mi wcześniej o tym mówił, ja również miałem ochotę, więc w czym problem. – Szybciej będzie, jeżeli mi pomożesz, wiesz?
- Preferuję trochę inną logikę – zacząłem, mimo wszystko grzecznie od niego odchodząc i opierając się o ścianę obserwując, jak mój mąż wyjmuje co poniektóre ubrania z szafy i kładzie je na łóżko. Fakt, mówiłem wcześniej głośno o pakowaniu, ale teraz widzę troszkę inną alternatywę, która jest o wiele lepsza. Chłopak westchnął ciężko na moje słowa, rzucając mi pełne rozbawienia spojrzenie. 
- Kochanie, ja tylko spełniam twoją prośbę – powiedział niewinnie, uśmiechając się do mnie uroczo. 
- Ale teraz mam jeszcze jedną prośbę – odparłem, podchodząc do łóżka i siadając przed nim, przesuwając gdzieś ubrania, które wcześniej wyjął. Delikatnie chwyciłem jego dłonie po czym ucałowałem jedną z nią nich, uśmiechając się do niego uroczo. – Wiesz, przez trzy tygodnie podróży z dzieckiem może być raczej ciężko o chwilę dla siebie. 
- I tym się przejmujesz? Przecież ty zawsze znajdziesz jakiś sposób – Mikleo pokazał mi język, ale po ułamku sekundy jednak usiadł na moich kolanach, zarzucając ręce na moją szyję. Uśmiechnąłem się zwycięsko na ten gest i przywarłem ustami do jego szyi, co zostało nagrodzone cichymi westchnięciami z jego strony. 
Niewiele jednak było mi dane zrobić, ponieważ po bardzo niedługim czasie Mikleo nagle wstał ze mnie i zaczął poprawiać swoje ubrania oraz włosy. Zmarszczyłem brwi i przechyliłem głowę, przyglądając mu się z uwagą, nie za bardzo rozumiejąc, co się dzieje. Po kilku sekundach do pokoju wbiegł Yuki wraz ze swoim psem, widocznie bardzo zadowolony. A więc to jego kroki słychać było na korytarzu? Westchnąłem cicho, trochę niezadowolony z faktu, że znowu chwila przyjemności została nam przerwana, zanim jeszcze na dobre się rozkręciła. Znaczy, to może nawet lepiej, że poza kilkoma niewinnymi pocałunkami czy dotykami nic się nie stało, ponieważ dziecku byłoby trochę trudno byłoby wytłumaczyć, co tak właściwie robimy. 
- Pakujecie się już? Kiedy wyruszamy? – dziecko od razu zaczęło krzyczeć wesoło na wejściu i wskoczyło na łóżko, wpatrując się podekscytowany to we mnie, to w Mikleo. Zauważyłem, że Codi też wykonał taki ruch, jakby chciał podążyć za swoim panem, ale kiedy napotkał moje spojrzenie zatrzymał się koło łóżka i zaczął wesoło merdać ogonkiem, bym tylko na niego nie krzyczał. Nie pozwalałem psu wskakiwać na łóżko i spać z ludźmi w przeciwieństwie do mojego syna, który chyba momentami na zbyt wiele pozwalał swojemu przyjacielowi. W sumie, to dopiero będzie dziwna podróż bez psa, i ja już odrobinkę się przyzwyczaiłem do tego puchatego niedźwiedzia, a co dopiero Yuki. Pies pewnie również ciężko przeżyje to rozstanie, w końcu to tylko zwierzak, nie rozumie wielu rzeczy. 
- Yuki, nie skacz po łóżku, bardzo proszę – odezwał się Mikleo, rzucając chłopcu surowe spojrzenie. Znaczy, one w zamyśle miało być surowe, ale coś mu słabo wyszło, w przynajmniej moim odczuciu. Surowym rodzicem oto on nie za bardzo potrafi być, ale nie powiem mu tego na głos, by nie zniszczyć mu marzeń. – Owszem, pakujemy się, i gdyby twój tata mi pomógł, zeszłoby nam to szybciej i moglibyśmy pomóc tobie – zmarszczyłem brwi na jego słowa, a więc nasyła na mnie własne dziecko? Nieładnie z jego strony. 
- Tato, chodź, trzyma pomóc mamie, chciałbym już wyruszyć – wymamrotało dziecko, delikatnie popychając mnie tak, bym wstał z łóżka. 
- No już, już, zaraz – wymamrotałem, leniwie się przeciągając, nie za bardzo mając ochotę na pakowanie się. Znaczy, mówiłem, że chcę to zrobić, ale nie za bardzo miałem ochotę na robienie tego. Cóż, teraz nie pozostało mi nic innego, jak tylko zabrać się za pakowanie. W takim tempie naprawdę w krótce będziemy mogli faktycznie wyruszać. Może nie jutro, ale pojutrze będziemy mogli śmiało opuszczać zamek, o ile to pasuje zarówno Mikleo, jak i Yuki’emu. 

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Mimo moich cichych protestów, że wszystko jest ze mną dobrze i że mogę iść o własnych nogach oraz że powinniśmy iść za Nadią i chociaż spróbować ją uspokoić, ale Taiki nie chciał mnie słuchać, uparcie niosąc mnie w stronę swojego domu. Chyba... nie powinienem tam wracać, może i chwilowo nie mogę korzystać ze swoich mocy przez to, co podała mi Nadia, ale przecież nadal byłem zagrożeniem zarówno dla niego, jak i dla każdego domownika. Poza tym, oboje byliśmy zagrożeni, Nadia w każdej mogła na nas donieść strażnikowi. 
- Nie powinniśmy się teraz skupiać na mnie – wymamrotałem, kiedy znaleźliśmy się w domu i mój chłopak położył mnie na kanapie. Myślałem, że po prostu postawi mnie na podłodze, kiedy tylko przekroczymy próg, czy coś, ale nie, on musiał położyć mnie na kanapie. Fakt, byłem trochę otępiały, głowa nadal pulsowała bólem i jeszcze nadal byłem roztrzęsiony  po tym, co mnie spotkało. Nie miałem pojęcia, dlaczego Nadia chciała mnie zabić. Znaczy, rozumiałem, ale jej powody były dziwne i straszne dla mnie. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć motywu zemsty, zwłaszcza tej, w której ktoś chce kogoś zabić.
- Jesteś ranny i zmarznięty, oczywiście, że powinniśmy się teraz skupiać na tobie – powiedział, znikając na chwilę na górze, by wrócić z małą apteczką. 
- Nie przesadzasz troszkę? To lekkie nacięcie, musimy porozmawiać z Nadią... – nadal uparcie trzymałem się swojego zdania, niepewnie wpatrując się w mojego chłopaka, jak nasącza wacik spirytusem. 
- Nadia potrzebuje teraz czasu dla siebie. A teraz podnieś głowę, muszę oczyścić to „lekkie nacięcie” – wyburczał, chyba niezadowolony z faktu, że ciągle wspominam Nadię. 
- Ale... – zacząłem, co szybko zostało mi przerwane pocałunkiem Taiki’ego. Lekko zaskoczony tym gestem z jego strony, czego kompletnie się nie spodziewałem, siedziałem cicho nawet po tym, jak chłopak się ode mnie odsunął. 
- Daj mi się tobą zająć, dobrze? – powiedział, delikatnie chwytając mój podbródek i unosząc go do góry, tym samym mając lepszy widok na moją ranę. 
Westchnąłem cicho widząc, że raczej nie przemówię mu do rozumu i muszę poczekać, aż Taiki zajmie się mną tak, jak uważa za stosowne. Syknąłem cicho czując, jak chłopak przykłada nasączony alkoholem wacik do skaleczenia, ponieważ wywołało to nieprzyjemne pieczenie. Nerwowo poruszyłem ogonami, mimo wszystko grzecznie siedząc na kanapie. Uważałem to wszystko za lekkie marnowanie czasu, życie Taiki’ego było zagrożone, a to z mojej winy... znowu. Wszystkie nieszczęścia, jakie go dotykały, dzieją się mu przeze mnie. Gdybym uparł się jednak swojego i zniknął z miasta, zamiast zatrzymywać się u Nadii, albo gdyby zdążyła mnie zabić... przez moment miałem wrażenie, że zasługiwałem na śmierć, zwłaszcza po tym, co zrobiłem. W końcu, karma zawsze wraca, prawda?
W końcu Taiki odsunął się ode mnie, wyraźnie zadowolony ze swoich czynów. Nie powinien się teraz bać? Nadia chciała zemścić się na nim za śmierć brata, której notabene mój chłopak nie był winien, a teraz miała ważne informacje, które mogła wykorzystać przeciwko niemu. Straż mogła zapukać do drzwi jego domu w każdej chwili, i to moja wina. Chciałem mu pomóc, a wpakowałem go w jeszcze większe bagno, nie powinien mnie ratować, byłoby lepiej i dla mnie i dla niego. Ja zapłaciłbym za swoje straszne czyny, a Taiki uwolniłby się od czynnika, który ciągle sprowadza na niego nieszczęście i kłopoty.
- Skończyłem, jak się czujesz? – spytał, kucając przede mną i chwytając moje chłodne dłonie. Nadal byłem przemarznięty i dopiero teraz, kiedy szok zaczął powoli ze mnie schodzić, docierało to do mojego umysłu. Mimo tego usilnie starałem się udawać, że wszystko jest w porządku. – Jesteś strasznie zimny, może przyniosę ci coś gorącego do picia? I przyniosę ci coś do przebrania, koszulka trochę przesiąkła ci krwią. 
- Nie, dziękuję, ja... muszę iść, do Nadii, uspokoić ją i przekonać, by zostawiła cię w spokoju, a później muszę znikać – mówiłem cicho, wbijając wzrok w swoje palce, którymi zacząłem się nerwowo bawić, i położyłem płasko uszy, czując się z tym wszystkim źle.
- Znikać? Gdzie niby? I dlaczego? – dopytywał, a ja czułem się jeszcze gorzej. Miałem wrażenie, że kiedy zacznę mu się tłumaczyć, on mnie nie zrozumie. 
- Nie mogę tu zostać, ponieważ mogę skrzywdzić ciebie, Natsu, każdego bliskiego tobie albo mnie. Nie chcę znowu wybuchnąć i zrobić komuś to, co zrobiłem tacie – powiedziałem cichutko, gryząc dolną wargę czując, jak łzy znowu napływają mi do oczu. 
- Co ty gadasz? Wiem, że nie jesteś w stanie skrzywdzić mnie albo Natsu, nie jesteś potworem – powiedział , kładąc swoje dłonie na moich policzkach i uniósł moją głowę tak, bym mógł na niego spojrzeć. 
- Ale przecież tata... – zacząłem, ale znowu nie było mi dane dokończyć, ponieważ Taiki położył mi palec na ustach. 
- To był wypadek, tylko się broniłeś, a to nie czyni cię żadnym potworem. Zapamiętaj to sobie, dobrze? – wyszeptał, delikatnie gładząc jeden z moich policzków. 
- Wypadek, który znowu może się wydarzyć. Jestem zbyt niebezpieczny, aby tu z tobą zostać – mówiłem, nadal trzymając się swojego zdania. 
- Więc dopilnuję tego, aby już więcej tego typu wypadek się wydarzył. Powinniśmy się teraz trzymać razem – powiedział, a ja pokiwałem głową, nadal nie do końca się z nim zgadzając. Według mnie nadal istniało wielkie ryzyko, że mogę kogokolwiek skrzywdzić, ale moje tłumaczenia chyba nie przekonały Taiki’ego. 
Po chwili zarzuciłem ręce na szyję chłopaka i wtuliłem się w jego ciało, pozwalając w końcu swoim emocjom się uwolnić. Nie potrafiłem za długo utrzymać ich w ryzach, w mojej głowie kłębiło się za dużo myśli, to oczywiste, że w końcu to wszystko musiało się uwolnić. Moje ciało zadrżało mocno pod wpływem szlochu, a z moich oczu popłynęły łzy. Poczułem, jak chłopak odwzajemnia mój uścisk i zaczyna delikatnie oraz uspokajająco gładzić mnie po plecach. Nie powinno mnie tutaj być, nie zasługiwałem na niego. 
- Przepraszam, nie chciałem ci tego wszystkiego powiedzieć, nie myślę tak, po prostu byłem zdenerwowany. Nie chciałem cię kłopotać i irytować swoimi problemami, przepraszam, tak bardzo cię przepraszam... – mówiłem trochę bez ładu i składu, chcąc przeprosić go za przykrości, które mu sprawiłem, to było dla mnie priorytetem.

<Taiki? c:>

sobota, 27 lutego 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Z zamkniętymi oczami wsłuchiwałem się w rozmowę Yuki'ego z tatą zastanawiając się, jak to się stało, że ten chłopak tak bardzo się zmienił, gdy pierwszy raz go zobaczyłem, przypominał mi Soreya, który z ubiegiem lat zmienił się nie do poznania, tak samo stało się z Arthurem, chłopak z grzecznego, szczerego i zawsze uśmiechniętego zmienił się w potwora, który chce mieć anioły na własność, a tak się nie da, żaden anioł nie da się zamknąć w klatce, żaden nie stanie się własnością człowieka, jak bardzo pomyliłem się w stosunku do nowego pasterza, nigdy nie przypuszczałbym, że stanie się tak złym człowiekiem.
Zawiedziony postępowaniem człowieka, który powinien być wzorcem dla innych ludzi, otworzyłem powoli oczy, wpatrując się w okno, nie dając znać, że już nie śpię, chcąc pomyśleć i posłuchać tego, co mówi Yuki. Najwidoczniej i jemu oberwało się w jakiś sposób za moją chęć zerwania paktu z Arthurem, gdybym tylko wiedział, jaki jest naprawdę, nigdy nie zgodziłbym się na podpisanie paktu, który dał mu tak wielką władzę nad moją osobą.
- Mamo nie śpisz już? - Yuki podszedł do łóżka, na które wskoczył, zauważając moje otwarte oczy.
- Nie, nie śpię - Położyłem dłoń na głowie chłopca, czochrając jego włosy, delikatnie się przy tym uśmiechając, zauważając tym samym poprawę jego nastroju, czyżby słowa jego taty poprawiły mu nastrój? Najwidoczniej tak.
Nie ma się z resztą czym przejmować Arthur to tylko głupi szczeniak, który chce wyżyć się na słabszych, bo nie poradził sobie z kimś równym sobie.
- Wyspałeś się? - Sorey zauważając moje przebudzenie, podszedł do łóżka, łącząc nasze usta w krótkim pocałunku, który wystarczył, aby nasz syn się skrzywił, wypowiadając nam to.
- Tak, wyspałem się - Przyznałem, śmiejąc się cicho, widząc skrzywienie wymalowane na twarzy naszego małego chłopca.
- A ty? Dziś wyjątkowo wcześnie wstałeś - Zauważyłem, lekko tym faktem zaskoczony.
- Najwidoczniej mniejsza ilość snu dziś mi wystarczyła - Przyznał, poprawiając moje włosy, które przez ich ścięcie po przebudzeniu kręciły się bardziej niż przedtem.
Kiwnąłem głową na dźwięk tych słów, wstając z łóżka, kierując się do łazienki, gdzie musiałem się przygotować na spotkanie z pasterzem, z którym musiałem definitywnie zarwać pakt.
- A tak właściwie, dlaczego Arthur był dla ciebie tak niemiły? - Spytałem, gotowy wychodząc z łazienki, poprawiając swoje włosy, które jak zwykle napuszyły się, przypominając owczą wełnę.
- Nie wiem - Yuki spojrzał na mnie zmartwiony, nie wiedząc najwidoczniej, co zrobił źle. - Może mnie nie lubi - Po tych słowach spuścił głowę, wpatrując się w ziemię,
- Absurd, ma zły humor, na pewno nie jesteś niczemu winien - Tym razem odezwał się Sorey, pocieszając dziecko, które od razu uśmiechnęło się szeroko, słuchając swojego taty.
- Tata ma rację, to nie twoja wina - Przyznałem, doskonale wiedząc, że wina leży tylko i wyłącznie po mojej stronie, a to tylko dlatego, że pasterz był na mnie wściekły, nie musiał jednak wyżywać się na dziecku, chłopiec na pewno nic mu nie zrobił.
- Mamo a gdzie ty idziesz? - Zauważając moje przygotowania do wyjścia, chłopiec zainteresował się moimi planami, najwidoczniej myśląc, że będzie mógł pójść ze mną.
- Idę do Arthura, muszę z nim porozmawiać i zakończyć pewne sprawy - Wyjaśniłem, nie mając żadnych tajemnic przed chłopcem no może prawie żadnych mimo wszystko mamy z jego tatą tajemnice, o których chłopiec wiedzieć nie musi ani teraz, ani nigdy.
- Mamo, ale nie powiesz mu nic o mnie prawda? Nie chcę, aby miał przeze mnie problemy - Yuki poczuł się winien swoich słów, które mogły jeszcze bardziej zepsuć moje myślenie o pasterzu. Arthur nawet nie ma pojęcia, jak głupi jest, krzywdząc anioła, który tym bardziej wpatrzony był w niego jak w obrazek.
- Nic a nic mu nie powiem - Obiecałem, prosząc chłopca, aby poszedł do królowej, doskonale wiedząc, że Sorey sam nie puści mnie do pasterza, co rozumiałem, a jednocześnie nie do końca popierałem, nie byłem małym chłopcem, mój mąż nie musiał się o mnie martwić, potrafię poradzić sobie sam, to prawda Arthur wczoraj odrobinę przesadził, nie oznacza to jednak, że zrobi to drugi raz. Poniosło go, zdarza się, nie mam do niego o to żalu, stało się i tyle.
Mój mąż oczywiście tak jak podejrzewałem, poszedł ze mną do pasterza, musząc zostać przed drzwiami, gdy to Arthur zabronił mu wejścia do środka, co było nawet zrozumiałe, obił mu twarz, nie bez powodu, ale to zrobił, tyle wystarczy, by chłopaki się nie lubili.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Nie poradzę sobie bez twoich mocy, bez ciebie - Blondyn spojrzał na mnie, błagalnie myśląc, że coś ugra, zapominając chyba, o tym, co uczynił mi, dziecku i mojemu mężowi.
- Tak będzie lepiej dla nas wszystkich - Chłopak po mojej wypowiedzi zrozumiał, że nie ma już szans, byłem pewien swojej decyzji, a on już nie mógł tego zmienić, mógł ewentualnie się z tym pogodzić, oddając mi wolność, co w końcu uczynił bez większego optymizmu, od razu chcąc, bym zszedł mu z oczu i więcej się nie pokazywał, oczywiście uszanowałem jego słowa, wychodząc z pokoju, czując się naprawdę dobrze, znów byłem wolny i szczęśliwy a w tej sytuacji niczego więcej nie było mi trzeba.
- I jak? Pakt został zerwany? - Stojący za drzwiami Sorey od razu zainteresował się tą sprawą, mówiąc odrobinkę za głośno. Wiem, że nie lubi pasterza, nie musi jednak być aż tak złośliwy, przecież mimo wszystko wypada się zachowywać. Właśnie chyba z tego powodu nie odpowiedziałem mu na to pytanie, dopóki nie znaleźliśmy się w sypialni, gdzie mając ciszę, spokój i prywatność mogliśmy porozmawiać. - Więc?
- Zerwaliśmy pakt, tym razem Arthur przyjął moje słowa do wiadomości - Wyjaśniłem, co bardzo ucieszyło mojego męża, który wziął mnie w ramiona, okręcając wokół własnej osi.
- Więc znów należysz tylko do mnie? - Wymruczał zadowolony, podchodząc do łóżka, na którym usiadł, trzymając mnie na swoich kolanach.
- Zawsze należałem tylko do ciebie - Wymruczałem, łącząc nasze usta w bardzo namiętnym pocałunku, odrywając się od niego, dopiero gdy zabrakło tchu. - Mamy trochę spokoju - Zacząłem, jeżdżąc opuszkami palców po klatce piersiowej męża. - To chyba doskonały czas, aby zacząć się pakować co o tym myślisz? - Nie to miałem na myśli zdecydowanie coś innego, chodziło mi po głowie, musiałem jednak dopilnować, aby mój mąż zaczął się pakować, kiedyś w końcu musimy to uczynić.
- Tylko na to masz ochotę? - Czując jego dłonie na moich pośladkach, starałem się ukryć zdradziecki dreszcz, który przebiegł po moim ciele.
- Mam ochotę na znacznie więcej teraz, zaraz - Wyszeptałem mu na ucho, nie ukrywając moich pragnień. - Myślę jednak, że pakowanie powinno być naszym priorytetem, jeśli chcesz jak najszybciej wyruszyć w podróż, a później, gdy już to zrobimy, możemy zająć się ciekawszymi sprawami - Dodałem, całując go w czoło, schodząc z jego kolan, zabierając się do pracy, chcąc mieć to jak najszybciej z głowy.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Dotarcie do miejsca spotkanie się z Nadią nie zajęło mi wcale tak dużo czasu, droga była mi doskonale znana a chęć zobaczenia mojego chłopaka stawała się coraz to silniejsza, naturalnie wciąż byłem zły za to, co mi powiedział, nie wspominając już tego, co zrobił uciekając, nie mogłem mimo to go zostawić, Nadia naprawdę może zrobić mu krzywdę, zdesperowany człowiek potrafi być gorszy od wygnańca, a to nas mają za cholerne potwory.
- Wyłaś wiem, że tu jesteś - Słysząc, delikatnie zdenerwowany, a jednocześnie odrobinę wystraszony głos kobiety wyszedłem za drzewa, przyglądając się z uwagą i jej i jemu zauważając nie tylko ostrze trzymane w jej dłoniach, a i ranę przez narzędzie zrobione na jego ciele. - Już się bałam, że nie przyjdziesz - Dodała, zaciskając mocniej dłoń na rączce ostrza, rzucając mi pełne nienawiści spojrzenie.
- Czego od niego chcesz? - Nie rozumiejąc jej poczynań, zrobiłem dwa kroki w przód, aby uważniej jej się przyjrzeć, mimo wszystko to człowiek a ludzie popełniają głupie błędy, które kto wie i ona może zacząć popełniać.
- Nie zbliżaj się, bo go zabije! - Krzyknęła w moją stronę, bojąc się, no proszę, niby chce być taka przerażająca, a tak naprawdę boi się mnie, jak ognia, można było się po niej tego spodziewać. - Zabiję go, zabije tak jak ty, zabiłeś mojego brata - Dodała, trzymając mocno broń w trzęsącej się z nerwów dłoni.
Zmarszczyłem brwi, słysząc jej słowa, powoli układając sobie ich sens w głowie.
- Chcesz zabić niewinną osobę, aby pomścić brata? - Spytałem, nie do końca rozumiejąc jej zachowanie, jeśli uważa mnie za mordercę, dlaczego sama chce się nim stać? Czyżby nie wiedziała, jak się to dla niej zakończy? Przecież nigdy nie chciała być „potworem”, którym ja dla niej byłem.
- Chce, abyś cierpiał, tak jak ja cierpiałam przez ciebie - Starała się być silna, choć jej głos drżał, ukazując jej najgłębszą słabość, nie była w stanie zabić człowieka i to różniło ją ode mnie.
- Jeśli go zabijesz, nie będziesz wcale lepsza od.. - Zamilkłem, nie wiedząc jakich słów użyć, by dokończyć to zdanie.
- Od ciebie? - Skrzywiłem się lekko, słysząc jej słowa, nigdy nikogo nie zabiłem ani nie namawiałem do tego, nie jestem potworem, nawet jeśli za takiego mnie oboje mają.
- Nie zabiłem twojego brata, on po prostu popełnił samobójstwo - Wytłumaczyłem, mając nadzieję, że dotrze to do jej głupiego łba, już nie raz jej to mówiłem, a mimo to ona ciągle uparcie obwinia mnie o śmierć swojego brata.
- Czyżby? - Odsunęła dłoń od ciała chłopaka, wysuwając go w moją stronę, tak jakby chciała mnie przestraszyć, zdecydowanie za głupia jest. Myśląc, że się przestraszę. To tylko zwyczajny człowiek zdecydowanie za wiele sobie wyobrażający.
- Puść go, ta sprawa nie dotyczy jego - Starałem się coś zrobić, aby zostawiła Karotkę w spokoju, on nie jest niczemu winien, on nic nie zrobił, dlaczego ona w ogóle pomyślała, że to dobry pomysł, aby go skrzywdzić? Przecież ta sprawa dotyczyła tylko mnie i ją, nie musi mieszać do niej osób trzecich.
- Dotyczy od chwili, w której to jest z tobą, nie zadam ci niczym tak strasznie bólu, jak zabiciem osoby, którą kochasz - Gdy to powiedziała, znów wróciły do mnie wspomnienia z mojego dzieciństwa, gdy poczułem ten straszny ból utraty najbliższych sobie osób, moja mama, mój tata i mój brat oni wszyscy odeszli, zostawiając mnie samego, a to wszystko wina człowieka, przez którego zaczęło i zakończy się to piekło.
- Wiem, co czujesz, doskonale to wiem, też straciłem rodzinę i też pragnąłem, zemsty myśląc, że to coś da, gdy tak naprawdę nie dało to nic, nawet gdy człowiek, przez którego zginęli i moi rodzice i brat odszedł z tego świata, nie zapełniło to pustki po nich, zemsta niczego nie zmieni - Pierwszy raz słowa płynęły z mojego serca, a zemsta nie miała dla mnie już najmniejszego znaczenia, zemsta niczego nie zmieni w moim życiu ani tym bardziej w jej życiu.
Wzbudziłem w dziewczynie poczucie winy, które od razu dało się wyczuć, tak naprawdę nie chciała jego krzywdy, była samotna i zdesperowana a te uczucia zmusiły ją, do których czynów się podjęła.
- Nie chcę tego robić - Wydukała, znów przysuwając dłoń do ciała chłopaka. - Ale tak trzeba - Już chciała go skrzywdzić, już tak blisko byłoby przebić jego skórę i pewnie by się jej udało, gdybym szybko nie zareagował, przybierając swoją smocza postać, uderzając ją swoich ogonem, niezbyt mocno, lecz wystarczająco, aby wyrzuciła broń, uderzając o ziemię.
- Nic ci nie jest? - Pojawiłem się błyskawicznie przy moim chłopaku, przybierając ludzką postać, uwalniając go z uwięzi.
- Jesteś wygnańcem - Zaskoczona Nadia nie dała wypowiedzieć się nawet mojemu małemu liskowi, wstając z ziemi, zaczynając uciekać, najwidoczniej dopiero teraz zaczynając się mnie bać, przynajmniej więcej go nie skrzywdzi.
- Zatrzymaj, ją ona cię wyda - Wydukał, mój chłopak ledwo trzymając się na nogach.
- To nie jest teraz ważne, jesteś cały, tylko to się liczy - Przyznałem, biorąc go na ręce, aby zanieść do domu, teraz chciałem, tylko aby był bezpieczny, co będzie dalej dla mnie nie miało znaczenia, dopóki on jest cały i zdrowy. - Wracajmy do domu - Dodałem, całując go w czoło, obierając najkrótszą drogę powrotną, aby zająć się moim skarbem.

<Karotka? C:>

piątek, 26 lutego 2021

Od Soreya CD Mikleo

Z lekką niechęcią pokiwałem głową, chcąc się z nim zgodzić tylko dla świętego spokoju. W rzeczywistości nadal krew buzowała mi w żyłach, nadal byłem zdenerwowany na tego dupka. Co on tak właściwie sobie wyobrażał, przychodząc tutaj? I jeszcze tak traktować mojego męża? Najchętniej odezwałbym się wcześniej, kiedy Arthur wszczął awanturę, ale Mikleo uparcie twierdził, że sam sobie z tym wszystkim poradzi... wiedziałem, żeby go tu nie wpuszczać, zamknięcie mu drzwi przed nosem było najlepszym, co mogłem zrobić, czemu więc tego nie zrobiłem?
- Hej, już wszystko dobrze – odparł Mikleo kładąc dłoń na moim policzki i tym samym sprawiając, że zwróciłem na niego uwagę. Jego policzek nadal był czerwony od uderzenie Arthura, co brzydko odznaczało się na jego bladej, cudownej twarzy. Co on sobie pomyślał, aby go bić? Czy tak w ogóle powinien zachować się pasterz...? Nie miałem pojęcia i chyba nawet nie chciałem wiedzieć. Nie interesowało mnie to za bardzo, z Arthurem za blisko nie byłem, może wcześniej interesowałem się trochę jego sobą i samopoczuciem, bo jednak pomógł mi oswobodzić Mikleo, ale po tym, co mu zrobił, mój stosunek do niego drastycznie się zmienił. – Nie denerwuj się już – dodał, całując mnie w czoło. 
- Jak mam się nie denerwować, jak ten idiota... – syknąłem, ale Mikleo nie dał mi dokończyć, kładąc dłoń na moich ustach. Spojrzałem na niego z lekkim wyrzutem, nie mając pojęcia, jakim cudem potrafił zachować spokój. Chyba jego ta sytuacja uderzyła najbardziej, więc to on powinien być najbardziej tym wszystkim zdenerwowany. 
- Jutro już będzie po wszystkim, przecież wytrzymasz do tej pory, prawda? – spytał cicho, uśmiechając się do mnie najpiękniej, jak to potrafił tylko on. Nadal naburmuszony i może tylko odrobinkę mniej zły, kiwając głową. Ten dzień rozpoczął się okropnie i zakończył się równie strasznie... a nie, stop, on się jeszcze nie zakończył, niestety. Już miałem serdecznie tego wszystkiego dość. – Chodź, pójdziemy się umyć – dodał, w końcu uwalniając moje usta od jego dłoni i chwycił mnie za rękę, prowadząc mnie w stronę wcześniej wymienionej łazienki. Nie podobał mi się za bardzo ton, którego użył, zwracając się do mnie. Trochę, jakbym był dzieckiem, za czym nie przepadałem i on doskonale o tym wiedział. 
Mimo tego podążyłem za nim grzecznie do łazienki, gdzie zażyliśmy wspólnej kąpieli. Gorąca woda przyjemnie rozluźniła moje mięśnie i choć na moment pozwoliła zapomnieć o tym, co się przed chwilą stało. Wszystko z tym dniem było nie tak, nie tak się zaczął i równie nie tak się zakończył, irytowało mnie to bardzo. Oby tylko jutro było choć trochę lepiej, ale nie byłem pewien, czy aby na pewno tak będzie. W końcu, mój mąż będzie definitywnie chciał zerwać pakt i bałem reakcji Arthura. Już teraz wybuchł, a było tylko to wspomniane, więc co zrobi, kiedy przyjdzie co do czego? Czułem lekki niepokój, dlaczego Arthur był tak wybuchowy? Więc agresywny. Znaczy, ja też byłem agresywny, owszem, ale dlatego, że podniósł rękę na mojego męża. 
W końcu musieliśmy wyjść z balii, a po tym skierowaliśmy się w stronę łóżka. Nie za wiele rozmawialiśmy o czymkolwiek, chyba oboje mając dosyć tego dnia. Pomyśleć, że czekał nas taki miły wieczór, gdyby nie Arthur... po tym już całkowicie przeszła mi ochota na cokolwiek. Wtuliłem się w drobne ciało mojego męża i przymknąłem oczy, wtulając nos pomiędzy jego łopatki. Jeszcze przez moment wsłuchiwałem się w cichy, spokojny oddech mojego anioła, nim sam wpadłem w objęcia Morfeusza.

***

Obudziłem się wczesnym rankiem, czemu sam się dziwiłem. Zwykle raczej korzystałem z możliwie jak najdłuższego snu, jeśli obok mnie znajdował się mój mąż, sam z siebie raczej rzadko się budziłem. Uniosłem się ostrożnie, patrząc na mojego malutkiego aniołka, który spał, wtulony w poduszkę. Uśmiechnąłem się na ten rozczulający widok postanawiając nie budzić go, tylko ostrożnie wstać i się ubrać. Nie byłem pewien, o której mój mąż chciał udać się do Arthura, ale wiedziałem jedno, nie mogłem puścić go tam samego. 
Nie spędziłem dużo czasu w łazience, ponieważ jak najszybciej chciałem wrócić do męża. Przemyłem twarz chłodną wodą, by się troszeczkę rozbudzić, ubrałem bardziej wyjściowe ubrania i wróciłem do pokoju, zauważając, że Mikleo nadal spał. Naprawdę musiał go zmęczyć wczorajszy dzień, chociaż, jakby się nad tym zastanowić, wczoraj nie robiliśmy niczego męczącego. Może faktycznie nie tylko on ma za mało ruchu, ale i ja. Ta wyprawa może wyjść na dobre zarówno mnie jak i jemu, przynajmniej do czasu. W końcu, z początku nie będę mógł wejść na szczyt świętej góry, póki dziadek nie uzna, że jednak mogę wejść. 
Usiadłem na skraju łóżka i odgarnąłem kosmyki z policzka mojego męża, przypatrując mu się uważnie. Nie chciałem go jeszcze budzić, niech śpi jak najdłużej, zasługuje na to. W pewnym momencie rozległe się ciche pukanie do drzwi, które zmusiło mnie do wstania. Kto to mógł być? Może Alisha chciała porozmawiać o wczorajszej kłótni pomiędzy mną i Arthurem? Ewentualnie Lailah mogła chcieć porozmawiać o tym samym. Przeżyłem jednak wielkie zaskoczenie, kiedy otworzyłem drzwi a moim oczom ukazała się nie królowa bądź pani jeziora, a Yuki i będący przy jego nogach Codi.. Chłopiec był smutny, widać to było na pierwszy rzut oka, ale kiedy mnie ujrzał, przywołał na swoją twarz szeroki uśmiech. Chłopiec zdecydowanie zbyt wiele gestów przejmuje ode mnie, co niezbyt mnie pocieszało. 
- Co się stało? – spytałem cicho, wpuszczając jego oraz zwierzaka do środka. 
- Nic, po prostu wstałem i przyszedłem się przywitać – powiedział równie cicho, chyba zauważając, że Mikleo jeszcze śpi. – Pobawimy się dzisiaj razem? Możemy urządzić bitwę na śnieżki, śnieg jeszcze nie stopniał. 
- Możemy, ale dzisiaj jeszcze chciałem zacząć się pakować na naszą wyprawę – powiedziałem szczerze, nie chcąc okłamywać dziecka, które ewidentnie coś przede mną ukrywało. Co się stało, że wprawiło go to w tak wielki smutek?
- Będziesz się pakować? Też mam się pakować? Kiedy wyruszamy? – zaczął mnie zasypywać pytaniami troszeczkę zbyt głośno, ponieważ kątem oka zauważyłem, jak mój mąż zaczyna się wiercić. I tyle by było z jego długiego snu, na który jak najbardziej zasługuje. Yuki z kolei nie wydawał się tego zauważać, ponieważ wpatrywał się we mnie z błyszczącymi z podekscytowania oczętami. 
- Spakujemy się razem, ponieważ nie możemy wziąć za dużo rzeczy, nie możemy się przeciążać – wyjaśniłem, kucając przy nim i delikatnie poprawiłem jego włoski. – A wyruszamy... nie wiem. Jak najszybciej, chyba. A teraz powiesz mi, co się stało? – dodałem, przyglądając mu się uważnie. Nie ze mną te numery, skoro kopiuje moje zachowanie oczywistym jest to, że zauważę, kiedy coś przede mną ukrywa. 
- Czy ja jestem irytującym bachorem? – spytał cichutko i ze smutkiem, co zmroziło mi krew w żyłach. Tylko jedna osoba mogła mu tak powiedzieć, co za... wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Co z tym pasterzem jest nie tak?
- Arthur ci tak powiedział, prawda? – zgadłem, uśmiechając się do niego łagodnie. – Nie bierz tego do siebie, jest zły na nas i powiedział to w emocjach. Jestem pewien, że mu przejdzie – uspokoiłem go, delikatnie gładząc jego włoski. Im szybciej mój mąż zerwie z nim pakt, tym lepiej będzie dla całej naszej trójki. 

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Obudził mnie mocny, pulsujący ból głowy, który zaraz rozsadzi mi czaszkę, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Z moich ust wydobył się cichy jęk bólu, który został zduszony przez jakiś materiał w moich wargach. Powoli zacząłem odczuwać inne bodźce, które ani trochę mnie nie uspokajały. Byłem związany, zakneblowany i trzymany w ciemnym miejscu, ale... jak? Przecież niedawno jeszcze byłem w domu Nadii, jadłem przygotowany przez nią przepyszny obiad i rozmawiałem z nią na różne tematy... no dobrze, może nie na różne, bo podczas drogi do jej chatki i gotowania zdawała mi pytania o mój związek z Taikim i o samego chłopaka, ale była przy tym bardzo miła, więc odniosłem wrażenie, że po prostu była ciekawa. Dlaczego... miałaby mnie tutaj trzymać? Nie rozumiałem. Poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej ze strachu, zrobiłem jej coś złego, że mnie tutaj trzyma? Starałem się zachowywać grzecznie i się jej słuchałem, by nie sprawić jej przykrości, nawet trzymałem się z dala od gotowania, kiedy mnie o to poprosiła, więc... dlaczego? Nie rozumiałem.
Podniosłem się do siadu, starając się troszeczkę uspokoić, co nie było proste. Byłem przerażony, zmarznięty i obolały, a panująca wokół mnie ciemność nie ułatwiała niczego, a wręcz przeciwnie, wzmagała panikę. Nie cierpiałem ciemności, co chyba w moim przypadku nie było takie dziwne, ale zawsze światło księżyca wystarczało mi, by czuć się pewnie, ale tutaj nie dostrzegałem żadnego, nawet najmniejszego promienia światła. Wniosek był prosty, musiałem znajdować się gdzieś pod ziemią, na co również wskazywał zapach. Jakaś piwnica? Możliwe, ale nie była to raczej piwnica Nadii... w jej domu nie było takiego pomieszczenia. 
Powoli podniosłem się do siadu i oparłem plecy o chłodną ścianę, ponieważ leżałem na jakimś kamieniu, który boleśnie wbijał się w moje ciało. Nie było w pobliżu nikogo, a przynajmniej nikogo nie wyczuwałem, czyli... mogłem użyć swoich mocy, prawda? Jeżeli miałbym teraz przypadkiem wybuchnąć, jedyną osobę, którą skrzywdzę, będę ja sam, a za mną nikt płakać nie powinien. Spróbowałem przywołać trochę światła, ale to na nic – im bardziej się starałem, tym większy stawał się ból głowy. Wziąłem to za psychiczną blokadę i postanowiłem zmienić swoją postać, by przynajmniej uwolnić się z więzów, ale rezultat był dokładnie ten sam. Nie mogłem użyć swoich mocy, co ona mi dała? Im bardziej starałem się użyć jakiejkolwiek mocy, tym bardziej bolała mnie głowa, co było nie do wytrzymania. Miałem ochotę krzyczeć, ale to nie miało najmniejszego sensu. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak czekać, aż sobie o mnie przypomni. 
Nie miałem pojęcia, jak dużo czasu minęło, ale panowało tu tak przeraźliwe zimno, że zaczęły boleć mnie palce zarówno u stóp jak i rąk. Może też wcale nie być tu tak zimno, tylko po prostu spędziłem tu trochę czasu i stąd takie skutki – bolały mnie także wszystkie mięśnie, nie za bardzo miałem możliwość, aby się ruszyć i pewnie to właśnie stąd. W końcu jednak wyczułem zapach Nadii oraz usłyszałem ciche kroki, najpewniej należące do niej. Uniosłem z nadzieją głowę i patrzyłem się w punkt, gdzie wydawało mi się, że znajdowały się drzwi. Tuż po chwili dziewczyna pchnęła je, a do pomieszczenia, w którym się znajdowałem, dostało się zbawienne światło z jej lampy. Zmrużyłem zaszklone oczy i spuściłem wzrok zauważając dwie rzeczy – po pierwsze, moje ogony były doskonale widoczne, czyli iluzja nie działała, a po drugie, wokół mnie było pełno gruzu. 
- Spokojnie niedługo będzie po wszystkim – powiedziała tonem dziwnie spokojnym i jednocześnie bardzo niepokojącym. Po wszystkim? Czyli po czym? Wypuści mnie stąd zaraz, o to chodzi? Tylko dlaczego mnie tutaj trzyma? Nic z tego nie rozumiałem i nie byłem pewien, czy chciałem to zrozumieć. Po prostu chciałem się stąd wydostać i schować się w ramionach Taiki’ego, ale nie za bardzo było to możliwe. 
Dziewczyna zeszła do mnie po kamiennych schodach, położyła lampę na podłodze i przecięła liny krępujące moje nogi, po czym pomogła mi wstać, chwytając mnie pod łokieć. Przyznam, bez jej pomocy nie dałbym sobie rady, tak bardzo moje mięśnie były zastałe i obolałe. Pozwoliłem jej się prowadzić ku wyjściu, nie robiąc żadnych, gwałtownych ruchów, ponieważ zauważyłem przy jej pasie sztylet. Nadia wyprowadziła mnie na powierzchnię, gdzie już panował mrok, czyli minimum pięć godzin musiałem leżeć nieprzytomny w tej... piwnicy? Krypcie? Sam nie wiem, byliśmy w jakichś ruinach, które pierwszy raz na oczy widziałem. 
- Niedługo twój chłopak powinien się pojawić – powiedziała, jakby od niechcenia, puszczając mnie i stawiając źródło światła na jakimś kamieniu, jednocześnie wyjmując ostrze. Zamrugałam kilkukrotnie, Taiki? Po co on miałby tutaj przychodzić? – Chciałabym tylko, abyś wiedział, że robię to z wielką niechęcią, polubiłam cię, ale nie mogę pozwolić, by Taiki chodził szczęśliwy po tym, co mi zrobił.
Każde kolejne jej słowo przerażało mnie coraz bardziej, o czym ona mówiła? Czego nie chce mi robić? Przez uporczywy, rozsadzający czaszkę ból głowy nie potrafiłem racjonalnie myśleć i nie umiałem połączyć faktów. Poruszyłem nerwowo ogonami, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł bardzo dobrze mi znany zapach mojego chłopaka, na co od razu uniosłem głowę w tym kierunku. Nadia wydawała się tylko na to czekać, ponieważ od razu znalazła się za mną i wyjęła sztylet, który przyłożyła do mojego gardła. Zrobiła to na tyle mocno, że poczułem, jak ostrze przecina moją skórę, wywołując tym samym nieprzyjemny ból i powodując, że po mojej szyi zaczęła spływać ciepła stróżka krwi. Jeden jej ruch i będzie po mnie, chyba to chciała przekazać Taiki’emu, który nadal nie wychodził z ukrycia. Szczerze, troszeczkę byłem zaskoczony jego obecnością tutaj. Dlaczego tu przyszedł? Powiedziałem mu tyle okropnych słów, był na mnie wściekły, to logiczne, że nie powinno go tu być, a mimo to wyraźnie czułem jego obecność. 

<Taiki? c:>

czwartek, 25 lutego 2021

Od Mikleo CD Soreya

Nie podobała mi się ta wymiana zdań, niepotrzebnie wprowadzają tak nieprzyjemną atmosferę, z którą i ja sam za chwilę nie będę umiał sobie poradzić. Nie wiem, po co przyszedł tu Arthur, nikt go nie zapraszał, a po tym, co mi zrobił, mógłby mieć chociaż trochę godności i nie pokazywać mi się na oczy przynajmniej nie dziś tym bardziej o tak później godzinie.
- Uspokójcie się - Poprosiłem, nie mając zamiaru wysłuchiwać kłótni, zdecydowanie wolałbym, aby chłopak powiedział, co musiał i poszedł, chętnie wróciłbym do tego, co zostało nam przerwane. - Sorey nigdzie nie idzie a ty, jeśli masz zamiar przeszkadzać nam o takiej porze, rób to szybciej, chciałbym się wreszcie położyć - Nie chciałem, aby mój mąż wychodził z pokoju, po tym, co zrobił i powiedział mi Arthur, nie ufałem mu na tyle, by zostać z nim sam na sam, nie jestem pewien, co mógłby zrobić tym razem.
- Yuki powiedział mi o waszej podróży, jak ty to sobie wyobrażasz? Nie możesz tak sobie z dnia na dzień iść, zostawiając mnie bez swoich mocy - Westchnąłem cicho, słysząc jego słowa, najwyższa pora, aby powiedzieć mu, że chcę zerwać z nim pakt, im szybciej to zrobię, tym lepiej i dla mnie i dla niego.
- Bez mocy? On nie jest rzeczą! - Gdy usłyszałem słowa męża, podszedłem do niego. Prosząc, aby usiadł na łóżku, nie wtrącając się w naszą rozmowę, może tu być, ale to załatwię sam.
- Zacznijmy od tego, że nie jestem twoją własnością, robię co chce i nic ci do tego, idę do domu i wrócę za kilka tygodni - Wyjaśniłem, jeszcze nie mówiąc mu o zerwaniu paktu i na to przyjdzie pora.
- Jesteś moim aniołem, mam prawo decydować o tym, co masz robić - Po tych słowach zamrugałem zaskoczony oczami, nie dowierzając w to, co słyszę, jestem jego aniołem? Od kiedy należę do niego?
- Nie Arthur nie jestem twój, nie masz prawa decydować za mnie i nie masz prawa mi niczego zabronić, jestem wolny a ty i nasz pakt tego nie zmienicie, ponadto chciałbym zerwać nasz pakt, po tym, co zrobiłeś, nie mogę dalej ci ufać, a bez zaufania nigdy nie będziemy w stanie razem pracować - Mówiąc to, miałem nadzieję, że Arthur trochę lepiej przyjemnie to, co mu powiem, niestety bardzo się myliłem. Chłopak zrobił mi, powiedzmy to wprost awanturę, nie zgadzając się na żadne zerwanie paktu, co więcej pod wpływem narastającego w nim gniewu uderzył mnie w twarz, zaskoczony zrobiłem kilka kroków w tył, nie wiedząc co się stało. Sorey widząc całą tę sytuację, zareagował natychmiastowo, rzucając się na Arthura, wywołując bójkę, przez którą do pokoju przybyła królowa i straż rozdzielając bijących się mężczyzny, gdy ja wciąż zaskoczony nie mogłem nic zrobić, stojąc w miejscu jak słup soli.
- Co wy wyprawiacie? Wiecie, która jest godzina? Natychmiast macie się uspokoić - Alisha ostro potraktowała chłopaków, karząc pasterzowi opuścić pokój, wypraszając również straże by po upewnieniu się, że wszystko jest z nami dobrze, wyjść z pokoju zostawiając nas samych.
- Nic ci się nie stało? - Podchodząc do męża, położyłem dłoń na jego policzku, uważnie mu się przyglądając, na szczęście nie zauważając zbyt wielkich szkód na jego twarzy.
- Nie, nic mi nie jest, a jak ty się czujesz? - Słysząc jego pytanie, westchnąłem cicho, jak zwykle martwi się bardziej o mnie niż o sobie, a przecież to on znów stanął w mojej obronie, niepotrzebnie się narażając.
- Sorey, nie ja tu jestem naj ważny, to nie ja się tu biłem - Zauważyłem, gdy mój mąż przesadnie przyglądał mi się, dotykając mojego czerwonego od uderzenia policzka.
- Zabiję go za to, co ci zrobił - Jakby całkowicie przestał mnie słuchać, nie mogąc się najwidoczniej jeszcze uspokoić, po tym, co się stało.
- Nie, nie zabijesz go. Pamiętasz, że zabijanie jest złe? Już mu pokazałeś, że nie może wchodzić ci w drogę - Naprawdę nie chciałem, aby coś zrobił Arthurowi i tu już nie chodzi o to, że jest pasterzem, gdy przede wszystkim jest człowiekiem.
- Nikt nie będzie podnosił ręki na mojego anioła - Złość nadal mocno w nim tkwiła, nie dając mu się uspokoić, po tym, co się stało, nawet moje słowa niewiele tu zdziałają, musiałem po prostu dać mu czas, aby uspokoił się i wszystko sobie przemyślał, a miał być tak przyjemny wieczór szkoda, że wszystko to zostało nam przerwane.
- Sorey już dobrze więcej tego na pewno nie zrobi - Uspokajając go, głaskałem delikatnie po głowie, nie chcąc, aby wciąż myślał o tej całej sytuacji, zaskakujące jak potrafi się dla mnie poświęcić, by nawet dostać w twarz bylebym tylko bym bezpieczny.
- Niech by tylko spróbował, a ręki by już nie miał - Warknął, poirytowany nie dając mi nawet wyleczyć tych drobnych śladów po bójce, ciągle się tylko wiercąc.
- Siedź spokojnie nie mogę cię wyleczyć - Uspokoiłem go, zajmując się jego drobnymi ranami po bójce.
Sorey, choć poirytowany grzecznie siedział na fotelu. Czekając, aż skończę zajmować się jego twarzą, co nie zajęło mi zbyt wiele czasu.
- Gotowe - Gdy tylko te słowa padły z moich ust, mój mąż wstał z fotela, patrząc na mnie z powagą.
- Teraz to już na pewno musisz zerwać z nim pakt - I bez jego słów doskonale to wiedziałem, naprawdę nie musiał mi tego mówić, abym był tego świadom.
- Dziękuję, że mi to powiedziałeś, bo naprawdę nie wiedziałem - Ironicznie przyznałem mu rację, co nie uszło uwadze mojego męża.
- Zabawne - Burknął najwidoczniej troszeczkę obrażony za moje słowa w tak ważnej dla niego sprawie.
- Oj przepraszam - Ładnie się uśmiechając, zrobiłem minkę zbitego psa, nie chcąc, aby się na mnie obraził.
Sorey westchnął cicho, przytulając mnie do siebie, sadzając na kolanach, całując lekko w czoło, głaszcząc mój czerwony od uderzenia policzek.
- Boli? - Pytając, uniósł mój podbródek, patrząc prosto w moje oczy, czekając na odpowiedź.
- Nie boli, wszystko jest już dobrze - Przyznałem, wstając z jego kolan, poprawiając swoje ubrania, mając już dość dzisiejszego dnia, jutro definitywnie zerwę pakt z pasterzem bez względu na konsekwencje, które będą mnie po tym czekały. - To, co idziemy się umyć i spać? - Nie licząc nawet na powrót do przyjemności, które zostały nam przerwane a na które ochota mi nie minęła, zaproponowałem odpoczynek, aby zakończyć ten dzień, który i tak okazał się totalną porażką, uświadamiając mnie, że bez zerwania paktu się nie obejdzie, Arthur i Sorey się nie dogadają a wszystko to wina pasterza, obiecał mi coś, a mimo to nie dotrzymał obietnicy, i tego nigdy mu nie zapomnę.

<Sorey? C:> 

Od Taiki CD Shōyō

Poszukiwanie Karotki okazało się trudniejsze, niż mogłem sobie wyobrazić, chłopak dobrze maskował ślady swojej wędrówki, do tego sam wiatr niczego mi nie ułatwiał irytującą mnie coraz to bardziej.
- Gdzie on się podział? - Biorąc dwa głębsze wdechy, przestałem skupiać się na zapachu, uświadamiając sobie, że on niewiele mi tu pomoże, musiałem logicznie pomyśleć, aby odnaleźć mojego chłopaka, który okazał się największym idiotą chodzącym po tym świecie. Co on chce osiągnąć, uciekając ode mnie? Przecież sam sobie nie poradzi, ja to wiem i on to wie, dlaczego więc tak postępuje? Nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem, bo i tak mi nie powie.
Wzdychając cicho, rozejrzałem się dokoła, zastanawiając się, gdzie mógł pójść mój chłopak, tak na logikę, gdybym był niezdarnym chłopaczkiem, gdzie był się ukrył przed całym światem? Może w domu w końcu nikogo w nim nie ma, warto spróbować na razie to jedyny trop, jaki mam.
Nie czekając ani chwili ruszyłem w stronę domu Karotki, gdzie zapach był najmocniejszy, nie pocieszało mnie to jednak, na tyle bym zaczął skakać z radości. To, że czułem jego zapach, nie oznaczało, że był w tej chwili w domu, zapach w końcu rano, gdy poszukiwałem ciała jego ojca, był tak samo ostry, jak teraz, mogło to oznaczać, że go tu nie było lub był i dobrze się ukrywał.
Nie chcąc krzyczeć, aby. „Nie wywołać wilka z lasu” Po cichu rozejrzałem się po terenie wokół domu, do którego w końcu wszedłem, gdy byłem pewien, że jest bezpiecznie.
Pierwsze co mnie zaskoczyło gdy znalazłem się w domu to otwarte drzwi, czyżby ktoś tu jednak był? A może to Karotka drzwi nie zamknął? Nie mając żadnej pewności, przeszedłem się po jego domu, nikogo w nim nie znajdując, a więc tu go nie było, gdzie więc mógł być? Pojęcia nie miałem i to niepokoiło mnie coraz to bardziej, gdzie miałem go szukać? Poza domem nie miałem pojęcia, gdzie mógł pójść, a to powodowało, że cała ta sytuacja stawała się coraz to bardziej skomplikowana, to jak szukanie igły w stogi siana.
- Same z nim problemy - Bucząc cicho pod nosem, wyszedłem z jego domu, postanawiając się przejść po mieście, może to właśnie tam się udał, innego pomysłu naprawdę nie miałem.
Przechadzając się po mieście, szukałem jakiegoś śladu lub zapachu należącego do mojego chłopaka co w gruncie, żeby było bardzo trudne gdy wokół znajdowało się tylu ludzi, rany nigdy nie byłem najlepszy w poszukiwaniu kogoś lub czegoś po zapachu a teraz wychodzi to na światło dzienne, trzeba było się uczyć gdy był na to czas, teraz znacznie by mi to wszystko ułatwiło.
Zrezygnowany postanowiłem sobie odpuścić poszukiwanie mojego chłopaka przynajmniej na re chwilę. Rozumiejąc, że jeśli nie chce, abym go odnalazł, po prostu tego nie zrobię, nie da się znaleźć kogoś, kto tego nie chce, a o tym wiem coś bardzo dobrze..
Nie mając już siły, po prostu się poddając, wróciłem do domu, aby tam na spokojnie, przemyśleć co mam robić dalej, gdzie go szukać plując sobie w twarz za wypowiedziane przez mnie słowa, nie powinienem mu tego mówić, mogłem inaczej do niego podejść rany, jeśli coś się mu stanie to będzie tylko i wyłącznie moją wina.
Zły na samego siebie wróciłam do domu, gdzie nie było nikogo, moja ciotka gdzieś poszła, a zwierzaki one też zniknęły, najwidoczniej kobieta zabrała psa, a lisica ruszyła gdzieś przed siebie, kto ją tam się gdzie ona przebywa.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, skierowałem się do pokoju, gdzie jeszcze raz przyjrzałem się wiadomości napisanej przez mojego chłopaka, w tej samej chwili słysząc dźwięki rozchodzącego się pukania do drzwi, zdumiony wyszedłem z pokoju, schodząc na dół, by otworzyć drzwi, za którymi stał nieznajomi chłopak.
- Słucham? - Nieufnie przyjrzałem się mu, mrużąc swoje oczy, nie znałem go i to właśnie najbardziej mnie niepokoiło.
- Mam przekazać wiadomość panu Taiki'emu czy to pan? - Po tych słowach stałem się jeszcze bardziej nieufny, co tu jest do cholery grane?
- Tak to ja - Odparłem, rejestrując każdy nawet najmniejszy jego ruch.
- Dobrze, w takim razie proszę to dla pana, życzę miłego dnia - Nie mówiąc mi, kim jest, nie mówiąc mi, kto mu to dał, tak po prostu poszedł sobie, zostawiając mi w dłoni list.
List, który szybko otwarłem, aby przeczytać jego zawartość.
„Mam coś, co należy do ciebie, spotkajmy się dziś nocą w ruinach starego zamku, nie próbuj kombinować, jeśli chcesz go jeszcze zobaczyć”
Podpisano, sam wiesz kto.
Zacisnąłem dłonie w pięści, czytając kilka razy jedno i to samo zdanie nie mogąc uwierzyć w to, co czytam.
- Nadia ty suko - Warknąłem, sam do siebie od razu rozpoznając jej pismo, tylko ona mogłaby chcieć zrobić mojemu chłopakowi coś złego, doskonale ją znając. Wiedziałem, że nie żartuje i chyba to przerażało mnie najbardziej.
- Trzymaj się Karotka, wyciągnę cię z tego - Szepnąłem sam do siebie, wychodząc z domu, aby ratować tę moją zgubę.

<Karotka? C:> 

środa, 24 lutego 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Uśmiechnąłem się delikatnie na jego słowa po czym bez wahania wtuliłem się w dłoń, którą położył mi na policzku, kiedy już przestał poprawiać moją grzywkę, która i tak za moment ułoży się tak, jak tylko sama zapragnie. A więc moja mała owieczka twierdzi, że ma za mało ruchu? W takim razie trzeba będzie to zmienić, przynajmniej na ten moment. Poza tym, to już niedługo może się zmienić i będzie miał dostatecznie dużo ruchu na jakieś trzy tygodnie. Nie wiem, jak on, ale ja na pewno zatęsknię za wygodami w zamku... co ja gam, na pewno nie zatęskni, będzie się cieszył z powrotu do domu i pewnie to będzie jego główną myślą. Ja widziałem pewne luki w planie naszej podróży, ale na razie nie będę tego poruszał, nie chcę psuć tej chwili spokoju, na planowanie jeszcze przyjdzie czas. 
- Więc chyba musimy zapewnić ci więcej ruchu, nie uważasz? – wymruczałem, uśmiechając się do niego delikatnie i przenosząc jedną ze swoich dłoni na jego brzuch, zaczynając niewinnie kreślić na nim znaczki. Jeszcze nie zaproponowałem niczego konkretnego, zadałem całkowicie niewinne pytanie, to wszystko. 
- Ale jakiego rodzaju ruchu? – odparł, bawiąc się w tę samą grę, co ja. To mi się bardzo, ale to bardzo podobało, niewinne droczenia się są przeze mnie zawsze mile widziane. 
- A na jaki możemy sobie w tej chwili pozwolić? – ciągnąłem, tym razem delikatnie wślizgując jedną ze swoich dłoni pod jego koszulkę, by zacząć drażnić tym razem jego nagą skórę. Dzięki temu czułem dokładnie, jak jego ciało drży pod wpływem mojego dotyku. Nie musiałem robić dużo, by już zaczął mi być podatny, chociaż wcale bym nie narzekał, gdyby było odwrotnie. Może i wtedy musiałbym się bardziej pomęczyć, ale dla mnie to nic takiego. W końcu, i tak by mi uległ i tak, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. 
- Ten rodzaj aktywności bardzo mi się podoba – wyszeptał, kładąc ręce na moim karku i poprawiając się odrobinkę na łóżku, by było mu wygodniej. 
- Nie będę ukrywał, że mi również – odparłem, siadając obok niego tak, by i mnie było dobrze, po czym ostrożnie, bez pośpiechu zacząłem rozpinać guziki jego czarnej koszuli. W końcu, mieliśmy bardzo dużo czasu, nie musieliśmy się spieszyć, co mnie bardzo odpowiadało. Podczas takich przyjemności nie lubiłem się spieszyć, chociaż momentami miałem wrażenie, że mój kochany mąż woli odwrotną sytuację. Cóż, chyba najwyższa pora nauczyć go odrobinki cierpliwości. 
Kiedy w końcu miały nadejść rzeczy najciekawsze i najprzyjemniejsze dla nas obu, rozległo się głośno pukanie do drzwi. Oboje odsunęliśmy się od siebie, zaczynając szybko poprawiać ubrania. Kogo niesie o tej porze? Nie podobało mi się to ani trochę, chciałem mieć odrobinkę przyjemności z tego wieczora, zwłaszcza, że mój poranek nie zaczął się najlepiej. Z nieco naburmuszoną miną poprawiłem włosy, podczas kiedy mój mąż w pośpiechu zapinał guziki koszuli. 
- Przynajmniej w końcu zapukał – odezwał się najwidoczniej równie niezadowolony Mikleo, po chwili ciężko wzdychając. 
- Myślisz, że to Yuki? – spytałem, wstając z łóżka i zerkając na mojego aniołka, czekając, aż się ubierze. 
- A któżby inny chciał nas zaszczyć o tej porze? – odpowiedział mi pytaniem, kiwając lekko głową w moją stronę na znak, że już jest wszystko w porządku. Jak na moje oko, było prawie wszystko w porządku, dlatego jeszcze nachyliłem się nad nim, poprawiając jego włosy, które były w lekkim, ale za to jakim cudownie uroczym nieładzie.
- Ma sens – przyznałem, prostując się i idąc w kierunku drzwi. Dobrze, że chłopiec nie nacisnął na klamkę, nie sądziłem, że wieczorem sprawy rozwiną się tak, jak się właśnie rozwinęły, dlatego nie zamykałem drzwi, bo i po co? A później całkowicie wypadło mi to z głowy. Jak dobrze, że Yuki w końcu pomyślał, może jednak wcześniejsza krótka wymiana zdań z Mikleo coś mu dała. Kiedy otworzyłem drzwi, okazał się jeden, tyci problem. 
To nie Yuki do nas przyszedł, tylko Arthur. Zmarszczyłem gniewnie brwi na widok młodego pasterza czując, jak wściekłość znowu zaczyna buzować w moich żyłach. A ten po co tu przyszedł? Nie podobało mi się to ani trochę, nie chciałem go tu. Ale przyznam, poczułem jeszcze jedną emocję – dumę, a to na widok jego rozciętej przeze mnie wargi, która co prawda była opatrzona, ale nie wyleczona. 
- Co tu robisz? – syknąłem, przyglądając się mu spod przymrużonych oczu. I on nie był zadowolony z tego, ze mnie widzi, ale trudno, jego problem. Usłyszałem z tyłu, jak Mikleo podnosi się z łóżka, chociaż nie rozumiałem, po co. Nic się przecież nie działo, nie musiał tutaj podchodzić i oglądać tego młokosa. 
- Przyszedłem porozmawiać z Mikleo, nie z tobą – odparł zimnym tonem, również nie będąc do mnie przyjaźnie nastawiony. Przepraszam bardzo, czy on ma jakiś problem do mnie? To chyba jasne, że dostaje się w pysk, jeśli zaczepia się czyjegoś partnera, czyż nie?
- Nie byłbym taki pewien, czy on chce z tobą rozmawiać – odparłem, zaciskając w pięść wolną dłoń i dosłownie po ułamku sekundy poczułem na niej chłodne palce Mikleo. Odwróciłem głowę w bok, patrząc uważnie na mojego męża i odrobinkę się uspokajając, ale tylko trochę. Sama obecność Arthura wywoływała u mnie agresję, której dotychczas we mnie za dużo raczej nie było. Do takiego stanu doprowadzały mnie tylko osoby, które zagrażały mojemu mężowi, a on definitywnie mu zagrażał. – Wracaj do środka – poprosiłem męża, nie widząc sensu, aby tu był.
- W porządku, może wejść – powiedział, patrząc na Arthura dziwnym spojrzeniem. Cóż, może to być również najwyższa pora, aby poinformować Arthura o naszej wyprawie, i ewentualnym zerwaniu paktu, chociaż... chyba o tej pierwszej sprawie już wie, w końcu Yuki był u niego i powiedział mu wszystko, co wiedział. Chłopiec zdecydowanie za bardzo go lubi.
Z niechęcią wpuściłem chłopaka do środka. Najchętniej to zatrzasnąłbym mu drzwi przed twarzą, ale może również Mikleo chce mu powiedzieć co nieco. Tak czy siak nie ma mowy, aby m zostawił ich samych. Już raz tak zrobiłem, i nie wiem, co by się stało, gdybym jednak zdecydował sobie pójść na śniadanie, a nie zajrzeć wcześniej na ich trening. 
- Musisz tu być? Chciałbym, aby była to rozmowa w cztery oczy – usłyszałem, na co prychnąłem z pogardą. 
- Byś znowu zaczął pchać swoje ręce tam, gdzie nie powinieneś? Jeszcze czego. Gadaj, co masz gadać i wychodź – burknąłem, nie za bardzo zwracając uwagę na chrząknięcia Mikleo, które miały chyba nas uspokoić, ale nie za dobrze mu to wychodziło. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Pierwsze miejsce, do którego się udałem, to był mój dom. Wiedziałem, że był teraz pusty, więc nie ryzykowałem przyłapaniem się. Poza tym, nie mogłem tak po prostu wyruszyć w świat, bez niczego, musiałem mieć jakiekolwiek inne ubrania na zmianę. Tam nie zeszło mi długo, ponieważ nie chciałem tracić dużo czasu. Nie wiedziałem, czy Taiki zdecydował się mnie szukać, czy może był na mnie tak zły, że zdecydował mnie zostawić samemu sobie. W końcu, powiedziałem mu kilka nieprzyjemnych rzeczy, których naprawdę nie chciałem. Po prostu byłem zdenerwowany i nie potrafiłem zrozumieć pragnienia zemsty, jakie nim kierowało. Nadal nie potrafię, prawdę mówiąc. Zabijać kogoś, aby poczuć się dobrze? Przecież... to jest głupie i straszne zarazem. Popełniać zbrodnię tylko dla chwilowej poprawy samopoczucia? Może to ja byłem po prostu za głupi, aby to zrozumieć. 
Nie pakowałem dużo, ponieważ nawet nie miałem takiej możliwości. Poza tym, samo moje zniknięcie będzie podejrzane, co pewnie odsunie podejrzenia od Taiki’ego, a na tym najbardziej mi zależało. Beze mnie na pewno będzie mu lepiej. Wśród rzeczy, które ze sobą wziąłem, znalazł się sweterek, który dostałem od Taiki’ego na święta. Teoretycznie powinienem go nosić jedynie w okresie zimowym, ale... czy ktoś mi zabroni? Poza wspomnieniami chciałem wziąć tę jedną, jedyną pamiątkę, jaką po nim miałem. Nim wyszedłem z domu, zabrałem ze sobą także trochę jedzenia, które pomimo kuszenia swoim zapachem, postanowiłem zjeść dopiero wieczorem. Przez moment zastanawiałem się, czy nie wziąć choć trochę pieniędzy, ale szybko wybiłem sobie ten pomysł z głowy. Najpierw zabicie jednego z członków rodziny i jeszcze teraz okradanie jej? Nie ma mowy, jakoś dam sobie radę bez pieniędzy. Coś zarobię i będę jak najlepiej oszczędzać. W końcu jeść dużo nie muszę, a spać... cóż, znajdę jakieś suche miejsce w lesie i zwinę się w kulkę pod swoją lisią postacią, to powinno mi wystarczyć. 
Najgorsze było chyba to, że nie miałem żadnej kurtki, albo ciepłych butów. Znaczy, miałem, spoczywały sobie bezpiecznie w korytarzu domu Taiki’ego, ale przecież nie będę po nie szedł. Nie musiałem żadnych takich zapasowych rzeczy, bo zwyczajnie nie potrzebowałem, więc musiałem ratować się innymi rzeczami. Tyle dobrego, że już zaczynało się ocieplać, chociaż dla mnie i tak było zimno. 
Ruszyłem w stronę miasta, bo na razie to była jedna lokacja, której jestem pewien. Nie miałem za dużej wiedzy o świecie, nigdzie nigdy nie podróżowałem i nie za bardzo miałem pojęcie, gdzie miałbym się w tej chwili udać, dlatego mój plan był bardzo prosty; pójdę do miasta, wyjdę drugą bramą i będę trzymał się gościńca. W końcu gdzieś trafię, a jak na razie moim priorytetem było jak najszybsze zniknięcie z okolicy. A później... cóż, wtedy się okaże, co później. Najpierw osiągnę jeden cel, a potem pomyślę nad drugim. 
Może i w mieście byłem raptem trzy razy, ale dopiero teraz poczułem przerażenie. Było tu tyle ludzi, którzy są znacznie wyżsi ode mnie i silniejsi, a ja byłem totalnie sam. Może dlatego czułem się wcześniej spokojnie, ponieważ zawsze był przy mnie Taiki. Cóż, teraz będę musiał nauczyć się żyć bez niego, chociaż już samo to wydawało się bardzo trudne. Serce waliło mi mocno w klatce piersiowej ze strachu, nie za bardzo miałem pojęcie, gdzie iść i co zrobić, ale nie mogłem do niego wrócić, bo mogłem go skrzywdzić. Gdybym wybuchnął, znowu, skrzywdziłbym kogoś o wiele dla mnie ważniejszego od mojego taty. Muszę znaleźć coś, co stłumiłoby moją moc. Musi istnieć coś takiego, prawda?
Zagryzłem nerwowo wargę, po czym spuściłem głowę i ruszyłem przed siebie, ciesząc się z faktu, że nikt nie zwracał na mnie uwagi. Kiedy przechodziłem obok piekarni, do moich nozdrzy dotarł cudowny zapach wypieków. Zatrzymałem się na moment i zerknąłem w stronę jedzenia, czując jak mój brzuch zaczyna się buntować. Chyba byłem bardziej głodny, niż myślałem wcześniej, ale już nic z tym zrobić nie mogłem. Kradzież nie wchodziła w grę, muszę zacisnąć zęby i iść dalej, mimo tego, że do wieczora jeszcze daleka droga. 
Chciałem ruszyć dalej, ale nie spojrzałem na drogę przed sobą i na kogoś wpadłem. Poczułem, jak serce zaczyna bić jeszcze mocniej i szybciej niż chwilę temu, nie chciałem mieć żadnych kłopotów, nie chciałem, aby ktokolwiek mnie zauważał, po prostu chciałem przejść przez miasto szybko i niezauważony, czy naprawdę nawet tego nie potrafiłem zrobić? Jestem naprawdę do bani. 
- Przepraszam bardzo, nie zauważyłem pani – powiedziałem cichutko do dziewczyny ze skruchą w głosie i podniosłem jej torbę z zakupami, którą przeze mnie opuściła. 
- Nic się nie stało, to również mój błąd, nie zauważyłam cię... hej, my się chyba skądś znamy, prawda? – na jej pytanie przeniosłem na nią wzrok, uważnie jej się przyglądając. Znamy się? Faktycznie, twarz mogła się wydawać troszeczkę znajoma, ale nie mogłem jej dopasować do sytuacji. Jeśli widziała mnie na jakiejś imprezie i jest znajomą Taiki’ego, go może mogłem mieć malutki problem. 
- Chyba tak. Przepraszam, ale nie mogę sobie przypomnieć pani imienia – odparłem, nie za bardzo wiedząc, jak zachować się w tej sytuacji. 
- Żadna pani, jestem Nadia, ostrzegałam cię przed tym draniem i opowiedziałam, co zrobił mojemu bratu. Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. 
Och, Nadia? Szczerze, zdążyłem już troszeczkę o niej zapomnieć. Nie widziałem jej odkąd pojawiła się wtedy w lesie, ostrzegając mnie, że Taiki chce mnie tylko wykorzystać i porzucić. Cóż, to nie okazało się prawdą, bo jedyną osobą, która kogoś wykorzystała i porzuciła, jestem ja. Wykorzystałem, chociaż wcale nie chciałem, aby szedł i pozbywał się tego ciała, sam to zrobił... nie powinienem teraz tak mówić, pomógł mi i jeszcze zrzucam winę na niego, naprawdę jestem beznadziejny. Jemu faktycznie będzie lepiej beze mnie, nie dość, że będzie szczęśliwszy, a z pewnością bezpieczniejszy. 
- Tak, nie musisz się martwić – powiedziałem, odwracając wzrok wiedząc, że nie wyglądam najciekawiej, zwłaszcza moje oczy, które mogły być troszkę przekrwione przez wczorajszy płacz. 
- Zrobił ci coś? Słyszałam od wspólnych znajomych, że jesteście razem – dalej drążyła temat, co nie podobało mi się ani trochę, chciałem ruszyć dalej, by zniknąć stąd jak najszybciej dla dobra wszystkich mi najbliższych. 
- To nie tak, nic mi nie zrobił, to ja zrobiłem coś jemu – wytłumaczyłem jej pobieżnie, chcąc zakończyć tę rozmowę jak najszybciej. Na moje nieszczęście mój brzuch znowu zaczął domagać się jedzenia co było doskonale dla Nadii słyszalne. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało.
- Może zatrzymasz się chwilę u mnie? Zjesz coś, porozmawiamy, może poczujesz się lepiej – ciągnęła, nie chcąc odpuścić. 
- Nie chcę sprawić pani... tobie kłopotu – powiedziałem zmieszany, drapiąc się po karku. 
- Nie sprawisz. Odkąd mój brat nie żyje, czuję się trochę samotna. 
- Ale tylko na moment – zgodziłem się dlatego, że zrobiło mi się jej szkoda. Domyślałem się, że między nią a jej bratem była wielka więź, która została tak brutalnie przerwana, to oczywiste, że teraz może się czuć trochę, a nawet bardzo samotna. Poza tym, nic się nie stanie, jeśli zatrzymam się na chwilę i trochę z nią porozmawiam, prawda?

<Taiki? c:>

wtorek, 23 lutego 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Musiałem na spokojnie przetrawić jego pytania układając sobie je w głowie. Przyznam, zadał ich zdecydowanie za wiele, tak jakby nie mógł po kolei zadawać pytania, czekając na moje odpowiedzi.
- Więcej się nie dało? - Spytałem, kładąc głowę na poduszce, oddając się przyjemności, którą świadomie lub nie sprawiał mi mój mąż.
- Mogę zadać ich jeszcze więcej - Słyszał ten złośliwy komentarz, prychnąłem cicho, mimowolnie uśmiechając się na te słowa.
- Nie trzeba, skupmy się na razie na tych - Przyznałem, cicho wzdychając, aby za chwilę odpowiedzieć mu na wszystkie pytania.
- Kiedy wyruszymy, zależy tylko i wyłącznie od ciebie, gdy będziesz gotowy, po prostu to zrobimy. Gdzie podążamy? Podążamy na szczyt świętej góry najprostszą trasą z dala od ludzi tylko lasy, łąki góry i my - Wyjaśniłem, dopiero po chwili przypominając sobie o koniach. - Najlepiej by było nie brać żadnego zwierzęcia ze sobą, nie wiem tylko, czy dasz radę tyle iść - Po tych słowach otworzyłem oczy, by zerknąć na męża, który chyba nie był specjalnie zadowolony z moich słów, może czując się trochę ugodzonym, tym co powiedziałem.
- Uważasz, że sobie nie poradzę? - Gdy to usłyszałem, zrozumiałem jedno, źle skonstruowane zdanie może nieźle namieszać.
- Nie o to chodzi, myślę raczej o dalekiej drodze, już dawno nigdzie nie miałeś przyjemności wyruszać w tak daleką, trudną i bardzo męczącą podróż bez konia, ja tylko się o ciebie martwię, nic nie sugeruje - Nie chcąc, aby źle to odebrał, starałem się jakoś to wyjaśnić, by mój mąż nie pogniewał się na mnie, tylko tego by mi teraz było trzeba.
- Dam sobie świetnie radę, bardziej martwię się o moją małą słodką owieczkę - Gdy to powiedział, wbił lekko palce w moje żebra, uśmiechając się do mnie zadziornie.
- Nie jestem ani mały, ani słodki - Burknąłem, podnosząc się do siadu, pusząc przy tym policzki.
- Mały, słodki i uroczy- Gdy to mówił, połączył nasze usta w namiętnym pocałunku, przyciągając mnie bliżej siebie.
- Bardzo śmieszne - Sam zacząłem nieświadomie, ale to zrobiłem a teraz mam za swoje, martwiłem się o niego, bo choć jest silnym mężczyzną, wyprawa będzie naprawdę trudna dla anioła a co dopiero dla człowieka.
Sorey nic nie mówiąc, znów wbił palce w moje żebra, niepotrzebnie mnie drażniąc i chociaż na początku ignorowałem to, w końcu nie wytrzymałem, chwytając jego dłonie, tym samym powstrzymując go od dalszych prób dokuczania mi.
- Bawi cię to? - Na to pytanie Sorey pokiwał głową, wyrywając dłonie z mojego uścisku, zaczynając mnie łaskotać, nieprzygotowany na to z krzykiem odsunąłem się od męża, spadając tym samym z łóżka, zaprzyjaźniając się z podłogą. - Owieczko nic ci się nie stało? - Nachylając się znad łóżka, spojrzał na mnie, czym zdecydowanie ułatwił mi zemstę, nie myśląc za dużo, chwyciłem jego koszulę, ciągnąc go w swoją stronę by i on wylądował na ziemi, koniec końców lądując na mnie.
Oboje zaczęliśmy się w tym momencie śmiać, mając niezły ubaw z naszego tak dziecinnego zachowania.
- Złaś - Gdy śmieszki się skończyły, próbowałem zepchnąć męża z mojego ciała, co wcale nie było takie proste albo to ja siły nie miałem, albo to on był po prostu za silny dla mnie.
- Ale kiedy mi tak wygodnie - Wymruczał, kładąc się na mnie jak na poduszce, uniemożliwiając mi całkowicie poruszanie się. Wzdychając cicho, zaprzestałem marne próby uwolnienia się to i tak nic mi to nie dawało, jedyne co mi zostało to leżenie na twardej ziemi. - Wracając do rozmowy dotyczącej naszej podróży, co masz na myśli, mówiąc szczyr świętej góry?
- Święta góra to miejsce oddalone od ludzi i zwierząt. Miejsce, do którego żaden człowiek nie ma wstępu, do którego miejsce nie ma nawet mapy, miejsce tak dobrze ukryte, że sam nigdy byś go nie odnalazł, magiczne miejsce, w którym ukrywają się wygnańcy i przed ludźmi i przed najczystszym złem, tak naprawdę ciężko jest mi powiedzieć, gdzie to jest, gdy ta wiedza i tak niewiele ci pomoże - Wyjaśniłem, oczywiście znałem drogę do domu, trudno jednak było powiedzieć, gdzie znajduje się to miejsce, jest daleko, a dojście tak do najprostszych nie należy, tyle mu wystarczy, aby całą resztą przejmować się nie musiał. Już moja w tym głowa, aby wszystko było, ta jak być powinno.
- Tato, mamo co robicie? - Yuki pojawił się w naszym pokoju znikąd, jak zwykle nie pukając, ile jeszcze razy będę musiał mu powtórzyć, aby bez pukania nie wchodził do naszej sypialni? To dziecko nigdy mnie nie słucha.
- Nic nie robimy, spadliśmy z łóżka - Przyznałem, wraz z mężem wstając z ziemi, otrzepując się z niewidzialnych pyłków osadzających się na ubraniach. - A czy ty przypadkiem miałeś nie wchodzić bez pukania? - Dodałem po chwili, przypominając sobie o naszej rozmowie dotyczącej pukania przed wejściem do pokoi.
- Przepraszam - Chłopiec chcąc wkupić się w moje łaski, ładnie się uśmiechnął, przybierając minkę zbitego psa. Myśląc, że to na mnie podziała, bo podziała, czego od razu nie musi zobaczyć.
- Nawet nie zaczynaj - Bąknąłem, aby uświadomić mu, że jego mina nic tu nie wskóra, nie ma już pięciu lat, musi się nauczyć, że nie wolno mu wchodzić do pokoju bez pukania. - Jeszcze te temat poruszymy, w tej chwili chciałbym z tobą poruszyć temat naszej wędrówki - Zacząłem, nie mogąc nawet skończyć, gdyż ekscytujący się chłopiec nie dał mi dojść do słowa.
- Ja i Codi bardzo się cieszymy, to będzie wspaniała wyprawa - No i tyle byłoby z mojej przemowy, ja mogę mówić a on i tak nie słucha, dopiero gdy Sorey uspokoił dziecko, to zaczęło zwracać na mnie uwagę.
- Yuki Codi nie może z nami iść, dziadek nie wpuści zwierząt na świętą ziemię.
- Nie chcę iść bez Codi'ego - Burknął chłopiec, gdy moje słowa do niego dotarły.
- W takim razie będziesz musiał zostać - Te słowa wystarczyły, by chłopiec zdecydował się zostawić jednak pieska pod opieką Alishy, najwidoczniej bardzo mu zależało na tej wyprawie, co w żadnym wypadku mnie nie dziwiło, to jasne, że chce poznać takich jak on sam, a Codi da sobie radę, Alisha doskonale o niego zadba.
Chłopiec był z nami do wieczora, zjedliśmy wspólnie kolację, którą przyniosła nam służba, królowej, co więcej, sama królowa również się na niej zjawiła, trochę spędzając z nami czasu, rozmawiając o wszystkim i niczym jak to zwykle bywało...
- Wreszcie - Zmęczony już obecnością osób trzecich odetchnąłem z ulgą, gdy zostaliśmy sami w naszym małym spokojnym koniku.
- Aż tak źle? - Słysząc te słowa, kiwnąłem twierdząco głową, kładąc się na łóżku, gdzie leniwie się rozciągnąłem, cicho ziewając. - Czyżby ktoś tu był zmęczony? - Gdy zadał to pytanie, nachylił się nade mną, przyglądając mi się z rozbawieniem.
- Nie zmęczony, rozleniwiony za mało mam ostatnio ruchu, powinienem się więcej ruszać, zdecydowanie na zdrowie mi to wyjdzie - Przyznałem, wyciągając rękę w stronę jego grzywki, aby ją odrobinkę poprawić, musi się przecież doskonale prezentować, oczywiście tylko i wyłącznie dla mnie.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Byłem naprawdę wściekły, Karotka jeszcze nigdy nie wyprowadzał mnie z równowagi i jeszcze te głupie słowa kim jestem, by decydować o śmierci, a kim do cholery był jego ojciec, by siedmioletniemu chłopcu odebrać rodziców i brata to było w porządku? On mógł decydować tak? Do cholery jak głupi jest ten dzieciak, chyba błędem było kiedykolwiek wiązać się z synem mordercy, wiedziałem to od początku, gdy w to wchodziłem a teraz mam za swoje. Jego ojciec był mordercą, ale to teraz ja jestem tym złym, bo pragnąłem zemsty, mogłem mu nie mówić o tym, co myślę, może przynajmniej wtedy zachowałby się inaczej. Myśląc, że współczuję mu śmierci ojca, ale nie współczuję, cieszę się, że nie żyje i zdania nie zmienię w tym wszystkim szkoda mi tylko Karotki to jedyna istota, której współczuję tego, co się stało.
Wzdychając cicho, zrobiłem sobie herbatę, aby odrobinę się uspokoić. Potrzebując trochę spokoju, aby sobie to wszystko przemyśleć, teraz na szali ważą się losy naszego związku i jak na razie cudownie to wszystko zawaliłem, odrobię, za dużo mówiąc i zbyt impulsywnie działając. Ostatnio zrobiłem się nieco agresywniejszy a wszystko to wina braku spokoju i zbyt długiego braku stosunków, może to i głupie może nie ale to właśnie sex pomagał mi radzić sobie z niejednym problemem, może to właśnie dlatego zmieniałem partnerów, by zawsze mieć to, czego mi potrzeba? Czy to oznacza, że wiązanie się z jednym chłopakiem czy też dziewczyną w moim wypadku może nie wypalić? Ach za dużo myślę o sobie, muszę skupić się na Karotce, to on jest teraz najważniejszy.
- Jestem naprawdę okropnym człowiekiem - Dopijając herbatę, uspokoiłem się na tyle, by móc znów spróbować porozmawiać z moim chłopakiem, tym razem miałem zamiar zrobić to zdecydowanie spokojniej i w sposób bardziej dyplomatyczny aby nie skrzywdzić jeszcze bardziej osoby, którą kocham. - Weź się w garść - Mówiąc do siebie, wstałem z krzesła, odstawiając kubek do zlewu, dwa wdechy i mogę znów spróbować z nim porozmawiać o ile i tym razem nie będzie mnie denerwował tymi swoimi głupimi zdaniami, które doprowadzają mnie do białej gorączki, jeszcze trochę a naprawdę z nim nie wytrzymam, pomagam mu, narażam się, a on, zamiast wziąć się w garść. Rozpacza nad rozlanym mlekiem to cecha lub wada, której nie posiadają smoki. Zabijają, gdy czują zagrożenie. Zabijają, gdy pragną zemsty. Zabijają, bo tak trzeba i nigdy tego nie żałują, gdybym wszystko brał do siebie jak mój chłopak, po śmierci tego zakochanego młodziaka już dawno powinienem był się zabić, jestem jednak zimno skórny i takie rzeczy w ogóle mnie nie ruszają, dopóki nie dotyczy to mojej rodziny.
Z trochę innym nastawieniem skierowałem się do pokoju, aby porozmawiać z moim chłopakiem. Mają nadzieję, że tym razem się jakoś dogadamy, jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie możemy przed tym uciekać.
- Karota chyba musimy poważnie.. - Zacząłem, wchodząc do pokoju, gdzie jak się po chwili okazało, nie było mojego chłopaka, co przyznam, lekko mnie zaskoczyło, myślałem nawet, że jest jeszcze w toalecie, widząc jednak kartkę znajdującą się na łóżku, wszystko zrozumiałem, on uciekł, tak po prostu uciekł, to był najgłupszy pomysł, na jaki mógł tylko wpaść. - - I nici z dojrzałego zachowania, tak mógł tylko zachować się głupi dzieciak - Nie kryjąc zawodu, położyłem kartkę na biurku, ciężko przy tym wzdychając, przyszedł tu, bym mu pomógł, wciągnął mnie w to wszystko a teraz gdy pali się mu grunt pod nogami. Ucieka dojrzałe naprawdę dojrzałe, jeśli on naprawdę myśli, że w ten sposób mi pomoże, to tracę w niego całkowicie wiarę, właśnie zaszkodził i sobie i mi cudownie jeszcze coś ma zamiar wyprowadzić mnie z równowagi?
Poirytowany trzasnąłem drzwiami z pokoju, schodząc na dół, gdzie jak się później okazało stała moja ciotka, była dziś wyjątkowo smutna zupełnie jak nie ona na pewno się coś stało, a może po prostu jej książę z bajki się nie zjawił? Oj jakie to przykre.
- Coś się stało? - Spytałem z grzeczności, chociaż wcale mnie to nie obchodziło, powoli mam już dość i tej kobiety i tego domu i tego miasta jeszcze trochę a rzucę to wszystko i nikt ani nic mnie już nie znajdzie.
- Możliwe, że mamy problem - Gdy to powiedziała, zmarszczyłem brwi, co jeszcze do cholery jasnej mi powie? Mało już głupot narobiła? Czym jeszcze chce mnie zaskoczyć?
- Jaki problem? - Byłem na granicy, jeszcze chwila a mnie zaraz poskręca a wtedy już nikt ani nic nie stanie mi na drodze tak wściekaj bestii, nikt nie powinien prowokować.
- Prawdopodobnie jestem w ciąży - Po tych słowach świat mi się zawalił, że co? W ciąży? I to jeszcze z tym bydlakiem? Co za wstyd.
- To nie mój problem, tylko twój, nie obchodzi mnie ten bachor, radź sobie sama - Z widoczną obojętnością wypisaną na twarzy wyminąłem zaskoczoną kobitę, kierując się do wyjścia z domu, musząc odnaleźć te głupie dziecko, które na pewno ściągnie na nas jakieś nieszczęść.
- Tak mnie, z tym zostawisz? - Słysząc głos ciotki, odwróciłem się w jej stronę, patrząc na nią przez chwilę w milczeniu.
- Oczywiście, to ty zrobiłaś sobie dzieciaka, mało tego z kim zrobiłaś, rzygać mi się chce, gdy myślę, kto będzie ojcem tego szczeniaka - Warknąłem, otwierając drzwi z domu. - Nie licz na mnie, nie będę udawał, że mi przykro - Po tych słowach wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi, ruszając na poszukiwanie tego głupiego liska, który powinien zdecydowanie zacząć używać mózgu, nie ma już pięciu lat, aby uciekać przed problemami, to tak nie działa czas w końcu wydorośleć, no i masz ci los niby tak mądry a głupi jednocześnie co za pech..

<Karotka? C:>

poniedziałek, 22 lutego 2021

Od Soreya CD Mikleo

Nie byłem tak do końca przekonany, czy Yuki będzie tak optymistycznie nastawiony do tej wyprawy, jak jeszcze... ile godzin temu? Nie byłem pewien, w pewnym momencie Mikleo zamknął oczy, to i ja w końcu jakoś zasnąłem, bo co innego miałem zrobić? Mogłem jeszcze wpatrywać się w jego piękną twarz, ciesząc się każdym wspólnym spędzonym momentem, i nawet tak na początku robiłem, ale z czasem jakoś tak sam zasnąłem. I co ja będę robił w nocy, skoro teraz już spałem? Mam nadzieję, że z Mikim znajdziemy jakieś zastępstwo, nie możemy w końcu tak marnować nocy, prawda? 
Spędziłem u Alishy trochę czasu, trochę tracąc go na luźnych rozmowach. W końcu królowa miała chwilę wolnego, którą postanowiła wykorzystać na nadrobienie małych zaległości. Na szczęście za bardzo nie dopytywała o moją małą kłótnię z Arthurem. Oczywiście, zapytała, skąd się wzięły ślady pobicia na twarzy młodego pasterza, a ja jej bardzo kulturalnie odpowiedziałem, że sobie na to zasłużył. Nie chciałem za bardzo wchodzić w szczegóły tego zdarzenia, bo na samo wspomnienie machinalnie zaciskałem dłonie w pięści. Alisha to rozumiała, bo nie drążyła tematu. Pewnie jeszcze dopyta się samego pasterza, w końcu to dla niej było ważne, aby wszyscy się dogadywali. Cóż, ja nie będę się dogadywał z Arthurem, dopóki ten nie odczepi się od mojego męża. Nie może zrozumieć, że on jest mój? Wiem, że Mikleo jest cudowny, widzę tu na każdym kroku, ale to nie daje mu absolutnie żadnego prawa, aby go dotykać w ten sposób. 
- Swoją drogą, widziałaś Yuki’ego? – spytałem, leniwie się przeciągając. Znów byłem troszeczkę zaskoczony tym, że chłopiec nie obudził nas sam. 
- Cóż, był u mnie jakiś czas temu. Opowiadał mi o tej waszej następnej wyprawie, nie za dużo z tego zrozumiałam, ponieważ był zbyt podekscytowany i za szybko mówił, po czym wybiegł mówiąc chyba, że musi powiedzieć o tym Arthurowi – odparła, brzmiąc na trochę rozbawioną. W przeciwieństwie do mnie, wolałbym, aby Yuki za bardzo nie spoufalał się z tym człowiekiem. Może faktycznie ta wyprawa zrobi dobrze całej naszej trójce. O ile Yuki zgodzi się pójść, przecież on i Codi jeszcze nigdy się nie rozdzielili, co nadal lekko mnie zaskakuje. Byłem zaskoczony, że chłopiec nadal tak dobrze się nim opiekuje, na początku byłem pewien,  że po kilku tygodniach się nim znudzi i pełna opieka spadnie na mnie i przerażonego wtedy malutkim psiakiem Mikleo. 
- Cudownie – westchnąłem z ironią, nie mając najmniejszej ochoty na spotkanie się z pasterzem. Znaczy, ochotę wielką miałem, mógłbym mu co nieco wyjaśnić, ale nie chciałem, aby dziecko było tego świadkiem. – No nic, dzięki za wszystko – dodałem, zbierając się do wyjścia. W końcu, trochę się zasiedziałem u niej, a jeszcze muszę porozmawiać z Mikleo na temat całej tej podróży. Skoro nie można będzie wprowadzać zwierząt na świętą ziemię, chyba będziemy musieli zrezygnować z koni. Dawno nie podróżowałem pieszo, więc może być ciekawie. I długo. 
- Kiedy wyruszacie? – spytała Alisha. Cóż, to było dopiero bardzo trafne pytanie. 
- Właśnie idę to ustalać, poinformuję cię odpowiednio wcześniej – wyjaśniłem królowej, posyłając jej ciepły uśmiech. 
Pożegnałem się z blondynką i wróciłem do mojego pokoju, mając cichą nadzieję, że Mikleo nigdzie mi nie zniknął. Troszkę mi się zeszło, owszem, ale przecież załatwiałem ważne rzeczy, nie powinien być na mnie zły, prawda? Czasem miewam dziwne wrażenie, że momentami Mikleo był zazdrosny o Alishę, co było odrobinkę komiczne. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tej zazdrości, przecież to nigdy nie było możliwe, aby mnie i ją połączyło jakieś głębsze uczucie. Poza tym, gdzie ona, wspaniała i dumna królowa, a gdzie ja, zwykły, przecięty mieszczanin? Nawet nie mieszczanin, bo z miasta to ja nie pochodzę. 
Na moje szczęście mój mąż był w pokoju, leżał na łóżku i czytał jedną ze ksiąg. Podszedłem do niego cichutko, by następnie usiąść obok niego i wtulić się w to cudowne, aczkolwiek troszeczkę za chude ciałko. Mam nadzieję, że już z czasem to się będzie zmieniać i w końcu powróci do swojej normalnej wagi. 
- I udało ci się wszystko załatwić? – spytał Mikleo, zamykając książkę i przenosząc swoje spojrzenie na mnie, co mnie zaskoczyło. Rzadko kiedy to robił, zazwyczaj oddawał się lekturze i nic nie potrafiło go od niej odciągnąć. Ile to momentami musiałem się prosić, aby uzyskać choć odrobinkę jego uwagi, a kończyło się na tym, że był na mnie śmiertelnie obrażony. Albo to ja byłem obrażony na niego. Cóż, różnie to z nami bywało, dlatego byłem tak zaskoczony, kiedy sam z siebie zwrócił na mnie uwagę. Nie, żebym na to narzekał, w żadnym wypadku, tylko... po prostu czułem się z tym dziwnie.
- Tak, wystarczy, że poinformujemy Alishę dzień przed podróżą – odpowiedziałem, przymykając oczy i wtulając nos między jego łopatki. Uwielbiałem jego zapach, był on niesamowity. – A jak rozmowa z Yukim? 
- Byłem w jego pokoju, ale go tam nie znalazłem, więc zdecydowałem, że poczekam, aż sam do nas przyjdzie – odparł, a jego rozwiązanie lekko mnie rozbawiło. Oczywiście, chłopak zaraz to zauważył, bo zmarszczył z udawanym gniewem brwi. – Z czego się śmiejesz? 
- Ktoś tu się chyba odrobinkę rozleniwił, nie uważasz? – powiedziałem rozbawiony, opierając podbródek o jego plecy i posyłając mu jeden z najszerszych uśmiechów, na jaki kiedykolwiek było mnie stać. Coś mi się wydaje, że chyba powoli wracam do dawnego siebie. Trochę mi to zajęło, ale ważne, że w ogóle czynię jakieś postępy. 
- Wcale nie jestem leniwy, tylko mądry. Po co mam go szukać po całym zamku, skoro prędzej czy później i tak do nas przyjdzie? – odparł, jakby niezwykle dumny ze swojego pomysłu. 
- Leniwy, mądry i skromny jednocześnie, to mi się dopiero skarb trafił – wymruczałem, po czym złożyłem pocałunek na jego ramieniu. – Yuki najprawdopodobniej jest z Arthurem, a przynajmniej do niego się udawał, kiedy opuszczał Alishę – odparłem, unosząc się do siadu. 
- Och – wyrwało się z jego piersi. Widać, że również nie był pozytywnie nastawiony na kolejne spotkanie z tym dupkiem. 
- Faktycznie lepiej poczekajmy, aż sam do nas przyjdzie – odparłem, leniwie się przeciągając. – Poza tym, i my musimy uzgodnić kilka kwestii. Kiedy wyruszamy, gdzie tak właściwie wyruszamy i jaką drogę obierzemy. Nie będziemy chyba także podróżować konno, prawda? Nie będziemy przecież później zostawiać biedne zwierzaki same sobie, prawda? – przez cały czas, kiedy to mówiłem, kreśliłem znaczki na plecach mojego ciągle leżącego męża, chcąc się z nim tak odrobinkę podrażnić. Nikt mi przecież tego nie może zabronić, dlatego będę z tego korzystał tak często, jak tylko mogę. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Wpatrywałem się w jego twarz, powoli przyswajając do siebie to, co powiedział. „Gdybyś ty tego nie zrobił, ja bym to zrobił”, co to w ogóle miało znaczyć? Przecież obiecał mi, że tego by nie zrobił, nigdy, więc to znaczyło, że miał złamać tę obietnicę? Rozumiem, że za nim nie przepadał, że wręcz go nienawidził, i miał to do tego pełne prawo. Mój tata przyczynił się do śmierci jego rodziców, to rana, która nigdy się nie zabliźni, ale to nie daje mu to prawa kogokolwiek zabijać. 
- Obiecałeś mi, że tego nie zrobisz – powiedziałem cichutko, parząc na niego z uwagą. 
- I przecież nie zrobiłem - wzruszył ramionami, jakby to nie było nic niezwykłego. 
- Ale byś to zrobił – zauważyłem, marszcząc brwi. Nie za kogoś takiego go miałem. 
- Oczywiście, że bym to zrobił. Facet zabrał mi rodziców i mam go za to wielbić? Dobrze, że zginął, cieszy mnie jego śmierć – z każdym jego słowem czułem się coraz to gorzej oraz miałem wrażenie, że denerwuje się na niego coraz to bardziej. Zachowuje się tak, jakby nie widział w tym absolutnie żadnego problemu, a problem był, i to dość spory. 
- Więc cieszysz się, że zostałem mordercą – powiedziałem cicho, spuszczając wzrok i zaciskając dłonie w pięści. Zrobiłem coś potwornego i jeszcze się z tego cieszy? Potrzebowałem od niego odrobiny wsparcia, a zamiast tego co dostaję? No dobrze, to też jest wsparcie, ale ono tylko sprawiało, że czułem się gorzej. Miałem się niby cieszyć, że kogoś zabiłem? Takie straszne czyny zasługują na potępienie, nie na aprobatę. 
- Przestań w końcu to robić – usłyszałem jego ostry głos, na który aż uniosłem z powrotem wzrok, lekko przestraszony jego tonu. Co robić? Ja nic nie robię, czego on ode mnie chce? – Ciągle przeinaczasz moje słowa, ciągle zapierasz się, że jesteś taki, jak twój ojciec, co nie jest prawdą, otwórz w końcu oczy. To zaczyna się robić irytujące. 
Irytujące. Więc za takiego uważa mnie i mój problem. Niepotrzebnie mu się narzucałem i niepotrzebnie tu przychodziłem. Tylko naraziłem go na większe niebezpieczeństwo, ale może chociaż to uda mi się naprawić. Przyznam, jego słowa mnie zabolały, ale... cóż, chyba lepsze to, niż kłamstwo. Zagryzłem nerwowo wargę, jeszcze przez moment wsłuchując się w jego słowa odbijające się echem w mojej głowie. 
- Kim ty tak właściwie jesteś, by decydować o czyimś życiu lub śmierci, co? – syknąłem ostrzej niż z początku myślałem, ale naprawdę mnie tym zdenerwował. – Jesteś dorosły, a zachowujesz się jak dzieciak. Stało się coś strasznego, a podchodzisz do tego wszystkiego trywialnie, dorośnij w końcu – warknąłem, czując dziwne ciepło przepływające przez całe moje ciało. W sumie, podobnie czułem się wczoraj, tuż po tym, kiedy się ocknąłem w lesie... nie, nie, nie, nie mogłem teraz wybuchnąć, nie mogłem go zranić. 
Trudno było mi stwierdzić, jakie emocje pojawiły się  na jego twarzy, ponieważ nawet nie zdążyłem mu się dobrze przyjrzeć. Przyznam, że nawet troszkę się bałem, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że mogłem go zranić. Czując cisnące się do moich oczu łzy odwróciłem od niego  i zabrałem swoje ubrania, po czym wyszedłem z jego pokoju i zamknąłem się w łazience. Nie chciałem zakładać ich z powrotem, miałem wrażenie, że nadal śmierdziały spalonym mięsem, ale nie miałem za bardzo wyjścia, nie będę przecież przez cały dzień paradować w jego koszuli. Kiedy tylko znalazłem się sam, od razu przemyłem twarz chłodną wodą, nie chcąc się ponownie rozpłakać. Już wystarczająco wczoraj przelałem łez, poza tym, płacz niepotrzebnie zabierał energię, której mam nie za dużo, a potrzebowałem jej dużo. Naprawdę niepotrzebnie tutaj przychodziłem, narażam go na niebezpieczeństwo nie tylko przez wciąganie go w swoją zbrodnię, to jeszcze przez samą swoją obecność. Zresztą, chyba i on zaczyna być mną zmęczony. Irytujący, taki się dla niego stałem. Może to i lepiej, nie będzie miał żalu, jeśli zniknę, bo co innego mam zrobić, zostać tu? To wykluczone, narażam wszystkich tutaj obecnych, to oczywiste, że musiałem zniknąć. Tak będzie najlepiej dla wszystkich, a zwłaszcza dla Taiki’ego.
Usłyszałem, jak chłopak wychodzi z pokoju i staje przed drzwiami do łazienki. Wejdzie tu? Zapuka? Stałem poddenerwowany, czekając na jego ruch, ale finalnie mój chłopak zszedł na dół. Zdenerwowałem go tymi słowami? Na pewno, zachowałem się jak dupek, oczywiste, że teraz jest na mnie zły. 
Poczekałem, jak chłopak zejdzie na dół i dopiero wtedy się przebrałem w swoje wczorajsze ubrania i wyszedłem cichutko z łazienki, wracając do jego pokoju. Tam, dokładnie zamknąłem za sobą drzwi i odłożyłem na komodę i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejkolwiek kartki. Nie mogłem tak po prostu wyjść bez słowa, to byłoby niegrzeczne, chyba. Podszedłem do biurka i z lekką niechęcią, czując się źle, zacząłem przeszukiwać szuflady. Nie powinno grzebać się w cudzych rzeczach, ale... ja tylko czegoś szukam, a nie grzebię w jego rzeczach, bo chcę się czegoś dowiedzieć. W takim razie, to nic takiego, prawda? W końcu moim oczom ukazała się jakaś czysta kartka, a do tego pióro i atrament. Od razu wyjąłem te rzeczy na blat, odkręciłem pojemniczek z tuszem, umaczałem pióro i... zastanowiłem się na momencik nad słowami, które chciałem napisać, w końcu za dużo miejsca nie miałem. Po kilku chwilach na kartce znalazło się kilka prostych, ale szczerych słów: „Przepraszam za wszystko”.  Położyłem kartkę na łóżku, czyli w miejscu chyba najbardziej takim widocznym, po czym starałem się wytypować lokalizację Taiki’ego; chłopak był na dole, chyba krzątał się w kuchni, czyli zejście po buty i kurtkę odpadało. Pewnie by mnie powstrzymywał, czy coś w tym stylu, a to jest jedyne bezpieczne rozwiązanie, dla wszystkich. Poza tym, po co mi kurtka, skoro moja lisia forma posiada takie ciepłe, przyjemne futro?
Podszedłem do okna i cicho je otworzyłem. Już nie raz uciekałem przez okno, więc to nie będzie takie trudne. Może odrobinkę bolesne dla moich stóp bez butów, ale to tylko chwilowe, dam radę. Nim wyszedłem i zamknąłem okno, pozostawiłem w pokoju iluzję swojego zapachu, która zniknie, gdy tylko Taiki otworzy drzwi. To powinno dać mi trochę czasu i oszukać zmysły zarówno mojego chłopaka, jak i będących na dole zwierząt. 

<Taiki? c:>

niedziela, 21 lutego 2021

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem specjalnie zaskoczony, że słów mojego męża. Wiedziałem, że prędzej czy później właśnie o to mnie poprosi, to co zrobił Arthur, nigdy nie powinno mieć miejsca, zachował się jak gówniarz i tego mój mąż mu nie zapomni. Jestem pewien, że nie puści mnie już na żadną misję, obawiając się kolejnego wybryku pasterza.
- Dobrze, jeśli ci na tym zależy, zrobię to dla ciebie - Przyznałem, opierając głowę na klatce piersiowej męża.
- Nie chciałbym abyś, robił tego dla mnie, a dla siebie. Chcę, abyś samodzielnie podjął tę decyzję, znając konsekwencje zerwania paktu - Wyszeptał, kładąc mi dłoń na głowie, delikatnie mnie po niej głaszcząc.
Konsekwencje zerwania paktu, cóż zawiodę jako anioł, moim obowiązkiem jest służyć pasterzowi i chronić lubi, jak i świat przed złem, w takiej jednak sytuacji boję się, że mogę mu coś zrobić, jeśli zajdzie za daleko a krwi na rękach nie chce mieć.
- Decyzję podejmę jutro, dziś już nie chcę o tym wszystkim myśleć - Przyznałem, wciąż czując nieprzyjemny dreszcz obrzydzenia, gdy mnie dotknął i mówi te obrzydliwe słowa, nie jestem zabawką, którą można się bawić, jak w ogóle mógł mi coś takiego powiedzieć? Chętnie by się ze mną zabawił? Co to miało znaczyć? Sam powinienem dać mu za to w gębę.
Lekko zirytowany słowami, które znów odbiły się echem w mojej głowie, nie wyłapałem odpowiedzi mojego męża, czułem jednak, że była ona twierdząca w końcu i on nie chciał puszczać mnie do Arthura, samego, a to niestety musiałbym załatwić sam.
Staliśmy tak dłuższą chwilę, dopóki mój mąż nie zaciągnął mnie do łóżka, gdzie oboje położyliśmy się, by chociaż na chwilę odpocząć, na co nie narzekałem, co prawda nie byłem bardzo zmęczony, nie zmieniało to jednak tego, że lubiłem leżeć z nim w łóżku, tak po prostu spędzając wspólnie czas na, chociażby lenistwie.
- Myślisz, że dziadek się ucieszy, gdy nas zobaczy? - Zapytał, głaszcząc mnie po głowie.
- Myślę, że i owszem w końcu obu nas wychował - Nie mogłem bardziej sprecyzować odpowiedzi, ponieważ pewności nie miałem, sam trochę tak jakby uciekłem stamtąd, tak z dnia na dzień postanawiając odejść, o czym poinformowałem dziadka chwilę przed odejściem, nie był zadowolony, nie mógł nic jednak z tym zrobić to była tylko i wyłącznie moją decyzją a on musiał się z nią pogodzić.
Sorey kiwnął głową, cicho wzdychając, najwidoczniej bardziej się martwiąc, niż mogłem się tego wcześniej spodziewać, oczywiście wiedziałem, że na swój sposób się boi, nie widział dziadka wiele lat, a taki powrót może być trudny, ale będziemy razem, wspólnie damy radę.
- A co jeśli dziadek nie będzie chciał nas, nie nas, mnie widzieć? - Gdy usłyszałem jego słowa, zamrugałem zaskoczony, nie dowierzając, w to, co słyszę, on naprawdę to powiedział? Naprawdę tak myśli? Przecież dziadek w życiu by tak nie pomyślał ani tym bardziej nie powiedział.
- Zwariowałeś? Przecież znasz, a raczej znałeś dziadka, on nigdy by tak nie powiedział ani nie pomyślał, wychował cię, wychował mnie, dzięki niemu za dziecka byliśmy tak bliscy sobie, oboje jesteśmy dla niego tak samo ważni - Mówiłem to z wielką pewnością w głosie, nie mogąc uwierzyć w jego słowa, musiałem więc zapewnić go we własnych przekonaniach, nie chcąc, aby obawiał się tego spotkania jeszcze bardziej, idziemy spotkać się z dziadkiem, nie potworem naprawdę nie musi się aż tak bać..
- Masz rację, stanowczo przesadzam - Przyznał, uśmiechając się łagodnie co i sam uczyniłem, kładąc z powrotem głowę na klatce piersiowej męża.
- Zdecydowanie za bardzo się tym przejmujesz - Stwierdziłem, zamykając oczy, tylko na kilka chwil, by odpocząć przed przygotowaniami do wyjazdu droga będzie daleka i nie będzie należała do najprzyjemniejszych, zima niestety niczego nie ułatwia, choć na dworze śnieg powoli topnieje, a to dobrze wróży, zima powoli odchodzi w zapomnienie.
Moja kilkuminutowe zamknięcie oczu zmieniło się w dwu godzinną drzemkę, z której skorzystał i mój mąż odpoczywający wraz ze mną na łóżku.
Wypoczęty rozciągnąłem się leniwie, podnosząc się do siadu, budząc tym samym niechcący chłopaka.
- Która godzina? - Zaspany przetarł oczy, dochodząc do siebie po dłuższej drzemce.
- To już pora obiadowa, nie jesteś głodny? - Spytałem, znów kładąc głowę na poduszkę.
- Nie, nie jestem głodny. Powinienem chyba iść do królowej - Wydukał, poprawiając dłonią swoje rozczochrane włosy.
- W takim razie idź - Nie miałem nic przeciwko, aby poszedł do Alishy, w końcu to ona da nam to, czego będziemy potrzebowali podczas podróży.
- Nie chcesz iść ze mną?
- Jesteś dużym chłopcem, nie musimy wszędzie chodzić razem - Zadziornie uśmiechając się do męża, spojrzałem w jego oczy, nie ukrywając rozbawienia.
- A więc to tak - W tym momencie zaczęło się drobne przekomarzanie, oboje trochę w ramach żartów sobie dogryzaliśmy aby koniec końców skończyć na męczeniu mnie łaskotkami.
- Wygrałem - Zadowolony Sorey trzymał moje dłonie, bym przypadkiem mu nie walną za tę łaskotanie.
- Niesprawiedliwe - Burknąłem, pusząc policzki jak małe dziecko, które obraziło się na swojego opiekuna za Bóg wie co.
- Jak zawsze przecież - Rozbawiony połączył nasze usta, w dłuższym pocałunku dopiero później uwalniając mnie z uścisku swoich rąk. - Idę w takim razie sam do Alishy ile będziemy potrzebować prowiantu?
- Cóż, biorąc pod uwagę, to jak daleko znajduje się od nas dziadek, powinieneś wziąć prowiant na minimum trzy tygodnie
- A na drogę powrotną?
- Tym się nie przejmuj, dziadek zadba o to, byś miał wszystko, co będzie ci tylko potrzebne - Wytłumaczyłem, nie chcąc żadnych niedomówień.
- Muszę nabrać dużo pożywienia dla psa - Gdy zaczął ten temat, westchnąłem cicho, przerywając mu, dalsze rozmyślanie na ten temat.
- Codi nie może z nami iść - To starczyłoby zaskoczyć mojego męża.
- Dlaczego? Przecież Yuki bez niego nigdzie się nie ruszy - Zaniepokojony spojrzał na mnie, martwiąc się o reakcje chłopca.
- Dziadek nie pozwoli wejść żadnemu zwierzęciu do świętej ziemi, to już nie to samo miejscu, które kiedyś pamiętałeś, nawet konie nie będą mogły wejść z nami do środka - Przyznałem.
- I co teraz zrobimy? - Zmartwiony nie wiedział co robić, szukając wyjścia z owej sytuacji
- Tym się nie przejmuj, ja porozmawiam z Yukim, a ty idź do Alishy, w ostateczności wyruszę sam by upewnić się, czy nic się nie dzieje z dziadkiem, bez powodu na pewno nie pojawiłby się w moich snach - W ostateczności będę zmuszony do samotnej podróży, jeśli Yuki nie będzie chciał iść bez psa, Sorey będzie musiał z nim zostać, aby chłopiec nie był sam, w tym czasie ja dowiem się wszystkiego, wracając najszybciej, jak się tylko da.

<Sorey? C:>