niedziela, 31 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Byłem naprawdę zniesmaczony tą ich wymianą zdań, co ich przepraszam bardzo, obchodziło to, który z nas podczas stosunku dominuje. Czy bez tego faktu nie mogą przeżyć? Naprawdę ja rozumiem ich ciekawość, to co robimy, nie jest codzienne, oboje jesteśmy osobnikami tej samej płci, ale czy to pozwala im na zadawanie tak intymnych pytań? To nie jest ważne. O tym wie tylko nasza dwójka i przy tym pozostańmy.
Zmęczony ich zachowaniem musiałem odetchnąć. Czując, że dłużej z nimi nie wytrzymam, po prostu odszedłem nad wodę, jeśli chcą wciąż prowadzić tę bezsensowną konwersację, niech prowadzą, byle nie przy nas ja nie chce, wiedzieć co siedzi im w głowie, to naprawdę jest chore i trochę obrzydliwe.
- Zaraz będę żałował podpisania z nimi paktu - Wzdychający ciężko Sorey rozłożył koc nad wodą, najwidoczniej tej nocy nie ma ochoty spać w ich towarzystwie przy ciepłym ognisku, byleby się nie przeziębił, nie mamy zdecydowanie na to czasu.
- Zaraz będę żałował mojej własnej rady, mogliśmy poszukać innych serafinów, ta dwójka to pomyłka - Burknąłem, kładąc głowę na klatce piersiowej przyjaciela, odwrócona w jego stronę. Nie chciało mi się na ten moment spać, księżyc niesamowicie na mnie działał, w tej chwili byłem w stanie zrobić wszystko, bez względu na to, jakie miałoby to konsekwencję.
- Znasz innych serafinów powietrza i ziemi? - Spytał, zaciekawiony pasterz, bawiąc się moim włosami, które wciąż były lekko wilgotne, nie chciałem w końcu całkowicie pozbywać się wody z ciała, bo niby po co?
- Ziemi nie powietrza tak, niestety nie chciałby nam pomóc, ma swojego człowieka, którego słucha, nie interesuje go pakt z nikim innym. Rosa to całe jego życie - Wyjaśniłem, myśląc przez chwilę o Dezelu, wzdychając przy tym ciężko, przyglądając się twarzy mojego przyjaciela. Już na pierwszy rzut oka mogłem stwierdzić jedno, był zmęczony i nawet nie próbował tego ukrywać, podróż, trening, a nawet wysłuchiwanie tej chorej dwójki zrobiło swoje, najlepiej będzie, jeśli już pójdzie spać.
- Wielka szkoda, a gdyby tak trzymać ich cały czas w zamknięciu? Byłby spokój - Rozbawiony jego słowami podniosłem głowę z jego klatki, delikatnie całując jego usta.
- Nie mogę powiedzieć, że to popieram, jednak moje zdanie na ten temat znasz - Odparłem, uśmiechając się delikatnie, kładąc dłoń na jego policzku, do które delikatnie się przytulił. - Idź spać, masz już dość, wystarczająco dziś przeżyłeś - Dodałem, kładąc z powrotem głowę na klatce przyjaciela, również zamykając oczy, ale nie po to, aby iść spać, zrobiłem to, aby ten nie martwił się o mnie, spokojnie zasypiając. Sam również w pewnej chwili zasnąłem, jednak był to zdecydowanie większy odstęp czasowy..

***

Nad ranem obudziły mnie promienie słońca łaskoczące moje policzki, zaspany podniosłem się powoli do siadu, przecierając spokojnie oczy, mój przyjaciel już nie spał, powstrzymując się ewidentnie od śmiechu, nie rozumiałem, o co chodzi, dopóki nie spojrzałem na swoje odbicie w wodzie.
- Sorey - Burknąłem, niezadowolony widząc włosy rozrzucone na wszystkie możliwe strony. Co on mi zrobił? Nigdy jeszcze nie wyglądałem tak dziwnie po przebudzeniu, do tego głupio się śmieje, sam sobie przez sen tego nie zrobiłem.
- Słucham? - Uśmiechał się szeroko, podnosząc się do siadu, kładąc swoje dłonie na moich włosach, aby je poprawić, o ile to w ogóle było możliwe, wyglądały strasznie i nie ma co tu kryć.
- Coś ty mi zrobił? - Burknąłem, lekko urażony, zasypiam przy nim z wilgotnymi włosami, opadającymi na moją twarz a budzę się z czymś takim? No naprawdę bardzo zabawne.
- Śniła mi się miękka owieczka, głaskałem i tuliłem ją do siebie w śnie, twoje włosy są miękkie jak owieczka to zdecydowanie twoja wina - Ucałował mnie w nos, na co przewróciłem rozbawiony oczami, no dobrze mogło się zdarzyć, nie rozumiem tylko czemu moja wina, ja mu owcy do snu nie wcisnąłem. 
- Dobrze owieczko, zrób teraz coś z moim włosami, nie potrzebuje kolejnego powodu na docinki tej dzieciarni - Nie byłem zły na przyjaciela, nie zrobił niczego złego, przez sen ludzie robią dziwne rzeczy, a ja śpiąc twardo, nawet tego nie wyczułem, trudno trzeba coś z tym zrobić i tak już mamy przerąbane u serafina ziemi i powietrza, kolejnych powodów do wkurzania mnie nie potrzebuję i tak mają mnie już za „księżniczkę”, co w jakimś stopniu godzi mojej męskiej godności, z drugiej strony lepsze mówienie o tym niż o naszych intymnych sprawach, mam tylko nadzieję, że dziś nie poruszą tego tematu, jeśli tak obiecuję, że im przywalę. 

<Sorey? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Ze zdziwieniem obserwowałem, jak przemoczona i wściekła Edna siada przy ognisku, a Zaveid szczerzy się do niej złośliwie. Nie rozumiałem za bardzo, co się stało, ale nie chciałem wnikać; to były ich sprawy. Nawet trochę cieszyłem się, że Mikleo coś zrobił z tymi złośliwymi uwagami, niż gdyby znów miał wszystko trzymać w sobie i znowu wybuchnąć. Kto wie, może znowu dowiedziałbym się czegoś nieprzyjemnego na swój temat. Na swój sposób było to dobre, w końcu dowiedziałbym się więcej o swoich wadach, których nie dostrzegałem, ale nie było to warte nerwów Mikleo.
- Jak było? – spytałem, siadając na brzegu tuż za jego głową. Mój anioł leżał w wodzie i zapewne rozluźniał się po tych wszystkich docinkach z ich strony, więc nie chciałem mu w tym przeszkadzać. Ani za bardzo do niego dołączać, tutaj na brzegu jest mi idealnie.
- Całkiem znośnie – przyznał, uśmiechając się do mnie zadziornie.
Zacząłem żałować w tym momencie, że nie jesteśmy sami. Światło księżyca i mokre włosy przylegające do jego twarzy sprawiały, że wyglądał nadzwyczaj pięknie. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i nachyliłem się nad nim, by móc pocałować delikatnie jego usta. Byłem zaskoczony, że chłopak tak zachłannie odwzajemnił ten gest, ale nie narzekałem. Zauważyłem, że jego ciało stało się chłodne przez wodę, w której leżał i zacząłem się tylko zastanawiać, czy anioły mogą złapać jakąś chorobę. Nie chciałbym, żeby się przeziębił, czy coś w tym stylu.
- A może damy wam chwilę prywatności? – usłyszałem rozbawiony głos Zaveida i myślałem, że mnie krew zaleje.
Nie dlatego, że zwracał nam uwagę pomimo, że byliśmy na uboczu i nie robiliśmy niczego niestosownego, nie. Przed chwilą zasnął Yuki, a ten się wydzierał na cały głos. Od razu oderwałem się od przyjaciela i szybko zerknąłem na chłopca; dziecko wymruczało coś pod nosem i mocniej przytuliło się do zwierzaka, ale nie otworzyło oczu. Na szczęście. Rzuciłem Zaveidowi gniewne spojrzenie, ale Lailah już zaczęła go pouczać.
- Też jestem taki nieznośny i irytujący? – spytałem cicho przyjaciela, cicho wzdychając i pusząc policzki. Ku mojemu zaskoczeniu, z piersi chłopaka wydobył się cichy śmiech.
- Nie, jesteś złotym dzieckiem – usłyszałem i nie wiedziałem, czy powinienem się z tego cieszyć, czy też się obrazić. Po krótkim namyśle pozwoliłem sobie na lekkie naburmuszenie.
- Nie jestem dzieckiem – burknąłem, po czym pokazałem mu język.
- Dobrze, mój niedojrzały dorosły – wymruczał złośliwie, dając mi tym samym niemałą zagwozdkę. Które przezwisko było lepsze? Znaczy, oba były okropne, ale z dwojga złego musiałem któreś wybrać.
- Powróćmy, proszę, do złotego dziecka – powiedziałem w końcu, lekko się dąsając.
- Oczywiście, nie widzę z tym problemu – odparł, uśmiechając się do mnie zadziornie. Mimowolnie odwzajemniłem gest, bo jakbym mógł się na niego gniewać.
Pocałowałem go delikatnie w czoło i poprosiłem, by nie siedział w zimnej wodzie zbyt długo. Musiałem niestety wrócić do ogniska i coś zjeść, po tym treningu byłem bardzo głodny. Nie podobały mi się tylko te dziwne spojrzenia, które rzucał mi Zaveid, gdy przyszykowywałem sobie posiłek. Nawet nie wydawał się skruszony po wcześniejszej reprymendzie Lailah. Bałem się, że gdy tylko usiądę, on coś będzie ode mnie chciał.
Niewiele się myliłem. Gdy tylko usiadłem wygodnie na kocu, mężczyzna natychmiast usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Westchnąłem ciężko i skupiłem się na jedzeniu. Nie mogłem mu odpowiadać na żadne pytania, bo później będzie tylko gorzej.
Z kolei Edna bardzo mnie bawiła. Zawsze to jej oczy wyrażały emocje i tylko dzięki nim orientowałem się, jak czuje się blondynka. Teraz, cała jej twarz była wykrzywiona w złości, co było niecodziennym widokiem. Przynajmniej siedziała cicho i nie rzucała mi nieprzyjemnych spojrzeń; wpatrywała się w mojego anioła tak intensywnie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, on już byłby martwy.
- Powiedz mi mój przyjacielu.. – zaczął niewinnie Zaveid, a mi już nie spodobał się jego ton. – Jak tam się wam powodzi?
To nie było takie złe pytanie. Spodziewałem się czegoś gorszego.
- Jest świetnie – mruknąłem, nie przeczuwając podstępu z jego postępu.
I się zaczęła lawina pytań. Mężczyzna wymagał szczegółów, podpytywał, zadawał coraz bardziej intymne pytania, a ja czułem coraz większe zażenowanie. W końcu przestałem zdawkowo odpowiadać, zamknąłem się i skupiłem się na jedzeniu. Najgorzej było, kiedy skończyłem jeść i nie miałem na czym się skupić, musiałem przez to skupić się na jego denerwującym głosie. Przynajmniej już się nie darł, tylko cicho mówił.
Ucieszyłem się, gdy mój przyjaciel przyszedł do ogniska. Wydawał się zadowolony i rozluźniony. Od razu odsunąłem się od Zaveida i usiadłem obok mojego anioła. Od razu położyłem mu dłoń na policzku i kiedy tylko poczułem, że jest nieprzyjemnie chłodny, ściągnąłem z siebie kurtkę i go okryłem nie zważając na jego ciche protesty. Mnie było ciepło nawet w samym podkoszulku, w przeciwieństwie do niego.
- Tak się zastanawiam… - zaczął nagle Zaveid, a ja momentalnie posępniałem.
- To lepiej przestań, myślenie ci szkodzi – burknął ofensywnie Mikleo, ale Zaveid niespecjalnie się tym przejął i kontynuował swoją wypowiedź.
- …który z was dominuje? Nie mogę do tego dociec.
Mój przyjaciel natychmiast schował zaczerwienioną twarz w dłoniach, Lailah wyglądała na oburzoną i zdegustowaną jego pytaniem, Edna tylko prychnęła cicho pod nosem, a ja miałem ochotę zdzielić go w łeb.
Kto normalny zadaje takie pytania?
- Według mnie Meebo – powiedziała nagle Edna.
- A ja bym prędzej stawiał na Soreya – odparł Zaveid. uważnie się jej przyglądając. – No bo patrz… - i zaczęła się dyskusja, której wcale słuchać nie chciałem.
I kto normalny dyskutuje na takie tematy?
Chciałem stamtąd zniknąć. Czemu w ogóle interesują się takimi rzeczami? Rozumiem, że są istoty ciekawskie, ale to już pewna przesada. Albo jak chociaż chcą rozmawiać na takie tematy, to niech nie poruszają ich, kiedy jesteśmy obok. To jest naprawdę krępujące i żenujące. Nawet Lailah zaczęła ich ochrzaniać, że to są sprawy tylko i wyłącznie nasze sprawy i nie powinni wypytywać nas o tak intymne rzeczy.
W pewnym momencie Mikleo nie wytrzymał i oblał ich obydwoje wodą, po czym wstał z koca i wrócił nad jezioro. Posłałem zdegustowane spojrzenie tej irytującej dwójce, po czym wziąłem koc i ruszyłem za moim przyjacielem. Po tym wszystkim nawet nie chciałem spać w ich towarzystwie, bojąc się o swoje zdrowie i podejrzewałem, że mój przyjaciel podziela moje zdanie.
- Dobranoc, Lailah – powiedziałem na odchodne do białowłosej. Może to było niegrzeczne zostawiać ją z tymi złośnikami, ale ja na dzisiaj miałem dosyć. Od tej chwili chcę oczyścić złego pana nie dla ratowania świata, ale dla ratowania własnego zdrowia psychicznego.

<Mikleo? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Prychnąłem cicho pod nosem, słysząc myśli mojego przyjaciela, nie miałem zamiaru robić nikomu krzywdy bez względu na to, jak bardzo zaszliby mi za skórę.
~ Lepiej nie, nie chcesz znów mnie oczyszczać - Zauważyłem, biorąc pod uwagę ten mały szczegół, gdybym kogoś skrzywdził w gniewie, splamiłbym do końca swoją duszę i ciało a do tego dopuścić nie mogłem.
~ Racja, powodzenia - Uśmiechnął się łagodnie, idąc trenować z Lailah i Yukim. Ten maluch naprawdę był na mnie obrażony, nawet nie wiem, co musiałbym zrobić, aby chłopcu przeszło, nie powinienem krzyczeć na psa, wiedząc jak wielką miłością do niego pała, ciekawi mnie tylko jak długo ta miłość przetrwa. Wiadomo, że prędzej czy później straci zainteresowanie psem, a wtedy obowiązek opieki nad nim spadnie na Soreya ciekaw czy będzie tak chętnie chodził z nim na spacery, gdy będzie zimno lub padał deszcz. Ja na pewno mu wtedy nie pomogę.
Westchnąłem cicho, myśląc nad zachowaniem chłopca, starając się ignorować te dwie złośliwe istoty, które zawsze lubiły robić mi na złość, Edna była wredna i tego ukryć się nie dało, ale Zaveid był po prostu głupi.
- To, co od dawna już się tak bawicie? - Zaveid nie mógłby być sobą, gdyby nie zaczął wsuwać nosa w nie swoje sprawy.
- Nie przypominam sobie, abym miał obowiązek tłumaczyć się wam z tego, co, kiedy, jak, ile i z kim robię - Mruknąłem, poirytowany tym pytaniem, co ich to obchodzi? To sprawa dotycząca mnie i Soreya nikt więcej nie powinien się w to wtrącać, nie proszę o rady, ani o ich opinie lepiej by było, gdyby się zamknęli i nie zadawali głupich pytań, mając nadzieję, że udzielę odpowiedź, guzik nic takiego nie zrobię.
- Oj nie bądź taki tajemniczy - Serafin powietrza usiadł obok mnie, szturchając mnie łokciem. - Cicha woda rzeki rwie co? - Uniósł znacząco brwi, boże jak bardzo chciałem zbić piątkę z czołem, gdybym wiedział, że takie coś wyniknie z powodu zwykłej malinki, w życiu bym mu jej nie zrobił, unikając tym samym takich momentów.
Prychnąłem cicho, słysząc jego słowa, rozumiałem o co, mu chodziło, mimo to nie miałem zamiaru wdawać się z nimi w dyskusje nie ich sprawa, poza tym, jeśli odpowiedziałbym na chociaż jedno pytanie, na pewno później musiałbym odpowiadać na następne, a to na pewno nie skończyłoby się za dobrze, już ja wiem, jakie pytania mógłby mi zadać. Podziękuję, moja strefa intymna nie jest ich sprawą, nie z nimi sypiam, więc nie z nimi powinienem o tym rozmawiać.
- Ja nie interesuje się waszym życiem to i wy tego nie rubcie - Zakończyłem ten temat, wstając z ziemi, idąc nad jezioro, są dorośli, dadzą siebie sami radę, nie muszę ich pilnować, w końcu to ja jestem z naszej trójki najmłodszy.
Odetchnąłem z ulgą, wchodząc do wody, unosząc głowę ku górze, księżyc w pełni wiedziałem co, to dla mnie oznacza, podczas pełni stawałem się bardziej poirytowany, impulsywny, pobudliwy, a jednocześnie moje zmysły stawały się bardziej pobudzone, wzmagając pożądanie i ekscytacje. To wszystko, co wydarzyło się dziś, mogę bez zastanowienia zrzucić na księżyc, który też ponosił w tym wszystkim swoją winę.
Na dobre to wyszło, gdyby nie mój wybuch wciąż trzymałbym to w sobie, krzywdząc samego siebie, bojąc się powiedzieć, co leży mi w sercu.
Zanurzyłem się w wodzie, trwając pod nią kilka, może kilkanaście minut, wynurzając się tylko na kilka chwil, relaksując się w ciszy i spokoju, nie wiem, ile czasu minęło, to nie było ważne, szczęśliwi czasu nie liczą, miałem spokój i cisze nic się nie liczyło.
Zadowolony położyłem głowę na brzegu rzeki, w tym samym momencie zauważając Edne siedzącą nad wodą, byłem lekko zaskoczony, gdy ją ujrzałem. Wiedząc, że czegoś ode mnie chce, bez powodu by tu nie przychodziła.
- Wciąż jestem zła na ciebie, za to, co mi powiedziałeś, ale również nie zachowałam się fer, muszę cię przeprosić - Gdy to usłyszałem, najpierw zastanowiłem się, dlaczego ona miałaby być zła, kiedy to mnie obrażano, ale później odpuściłem sobie ten temat, ciesząc się, że w końcu mnie przeprosiła.
- Nie masz za co, wredni ludzie już tacy są - Byłem lekko kąśliwy, nie mając nawet zamiaru udawać miłego, mnie oni specjalnie nie oszczędzali więc i ja nie będę tego robić. Mam prawo wyrażać własne zdanie i dobrze o tym wiem.
Edna chyba urażona moimi słowami uderzyła mnie parasolką, co było jej największym błędem, uchwyciłem ją w dłonie, wciągając do wody, robiąc jej na złość.
Zaskoczona dziewczyna wynurzyła się z wody, wręcz z niej uciekając.
- Ty idioto! - Krzyknęła, wpychając mnie do wody, gdy tylko próbowałem z niej wyjść. Zasłużyła sobie na to, teraz ja pokaże im jaki potrafię być złośliwy, nie zadziera, się zemną, w czasie pełni, chyba o tym zapomniała i gorzko tego pożałowała.
Dzięki temu, co jej zrobiłem. Wiem, że przez kilka dni będę miał od niej spokój, dziewczyna boi się wody, o czym doskonale wiem, jednak i ja boje się psów co nie bardzo jej przeszkadzało, gdy mnie straszyła szczeniakiem.
Zadowolony patrzyłem, jak odchodzi, wystraszona w stronę ogniska mijając bez słowa pasterza, który zdążył już wrócić z treningu, nic nie rozumiejąc.
Nie musiał rozumieć, nic się tu nie wydarzyło, to tylko mały odwet, zasłużyła sobie na, to jeśli Zaveid wpadnie na genialny pomysł, drażnienia mnie dziś naprawdę tego pożałuje.
 
<Sorey? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Zamruczałem cicho z aprobatą, kiedy poczułem, jak zostawia ślad na mojej szyi. Nie chciałem wcale tam do nich wracać. Tutaj było mi idealnie, tylko ja i Mikleo, i nikt więcej. Chociaż przyznam, mogłoby obejść się bez nazywania mnie „dzieciakiem”, to było zbędne. Delikatnie przesunąłem dłonią wzdłuż jego kręgosłupa i już poczułem, jak chłopak zaczyna drżeć pod moim dotykiem.
- Nie jestem dzieciakiem – burknąłem, lekko pusząc policzki.
- Oczywiście, oczywiście – mój anioł uśmiechnął się chytrze, po czym złączył nasze usta w krótkim pocałunku.
Nie może tak być, by kwestionował moje zdanie. Zmarszczyłem brwi w oburzeniu i już po chwili przekręciłem tak, bym to ja był na górze. Kiedy siedziałem na nim okrakiem, nawet nie starałem się ukrywać zwycięskiego uśmieszku. Nachyliłem się nad moim przyjacielem, patrząc mu w oczy. Chłopak wydawał się lekko onieśmielony, o czym świadczyły delikatne rumieńce na jego policzkach.
- Nadal uważasz mnie za dzieciaka? – spytałem z zadziornym uśmiechem, wsuwając jedną z dłoni pod jego koszulkę. Z piersi mojego przyjaciela wydobyło się ciche westchnięcie, ale zaraz złapał za mój nadgarstek nie pozwalając mi na dalsze badanie jego ciała.
- Zdania nigdy nie zmienię – wyszeptał, odsuwając moją dłoń od siebie. – A teraz naprawdę musimy iść. Alisha czeka na ciebie.
Alisha… pomyślałem o zmęczonej księżniczce i o obietnicy jej złożonej. Miałem się spieszyć, a zamiast tego w najlepsze bawiłem się z moim przyjacielem. Jej kraj nęka wojna, ja mam to totalnie gdzieś. Chłopak musiał zauważyć moją wyraźną zmianę nastroju, bo położył mi dłoń na policzku i uśmiechnął się delikatnie.
- Po prostu chodźmy, dobrze? – szepnął, delikatnie głaszcząc mój polik.
Westchnąłem ciężko, ale pokiwałem głową na jego słowa. Nim wstałem, delikatnie przesunąłem kciukiem po jego dolnej wardze lecząc tym samym drobną rankę, której dorobił się wcześniej zagryzając usta aż do krwi. Następnie złączyłem nasze wargi w subtelnym pocałunku i dopiero wtedy podniosłem się na równe nogi.
Wróciliśmy do wszystkich po niecałych piętnastu minutach. Oczywiście Mikleo od razu wszystkich przeprosił za swój wybuch złości. Podejrzewałem, że chłopak także dostanie przeprosiny od jego „dręczycieli”, ale tak się nie stało; Edna jedynie mruknęła, że na nic się nie będzie leczyć bo nie jest chora, ale to wszystko.
- Mieliśmy iść was szukać, ale dobrze, że tego nie zrobiliśmy – Zaveid posłał mi znaczące spojrzenie. – Wygląda na to, że dobrze się bawiliście.
Kątem oka zauważyłem, jak mój przyjaciel rumieni się wściekle na jego słowa, chociaż kompletnie tego nie rozumiałem, przecież sam zrobił mi tę malinkę i powinien być przygotowany na złośliwe docinki ze strony tej dwójki. W odpowiedzi na zaczepkę serafina powietrza jedynie pokazałem mu język. Nie jego sprawa, więc nawet nie powinien się tym interesować.
- Edna, Zaveid, do środka – poleciłem złośliwym serafinom, podchodząc do jednego z wierzchowców. Blondynka wykonała polecenie bez zbędnych komentarzy, najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Z Zaveidem sprawa miała się troszkę gorzej.
- Czemu miałbym to robić? Niczego złego nie zrobiłem – naburmuszył się jak małe dziecko, ale niespecjalnie się tym przejąłem.
Ponowiłem swoją komendę, nie za bardzo przejmując się oburzeniem mężczyzny. Posłuchał mnie za drugim razem, chociaż i tak nie obeszło się bez mruczenie uwag pod nosem. Już po kilku minutach wznowiliśmy naszą podróż. Tym razem Mikleo był zmuszony jechać ze mną, bo Yuki nalegał na to, aby podróżować z Lailah. Chłopiec wyglądał, jakby był obrażony na mojego anioła; pewnie nadal miał mu za złe o to, co powiedział szczeniakowi. Byłem lekko zaskoczony, bo nigdy nie spodziewałbym się, że chłopiec będzie zły na mojego przyjaciela, przecież zawsze go uwielbiał.
Aż do następnego postoju był spokój. Chaos zapanował dopiero wtedy, kiedy wypuściłem dwoje nieznośnych Serafinów. Miałem nadzieję, że teraz będą trochę mniej złośliwi wobec Mikleo, ale bardzo się myliłem. Nie tylko mojemu aniołowi się obrywało, ale i mnie, a to wszystko przez malinkę.
- Możecie choć na chwilę przestać? – spytałem, kiedy rozkładałem koce. Postój trwał od kilkunastu minut, a już miałem dość ich dwuznacznych komentarzy. Naprawdę podziwiam Mikleo, jak on wytrzymał pół dnia z Zaveidem.
- Ależ my tylko o was dbamy – powiedziała niewinnie Edna, a jej usta wygięły się w coś na kształt wrednego uśmieszku.
- I mówimy, że gdybyście potrzebowali chwili sam na sam, możemy wam to zapewnić – dodał Zaveid z szerokim uśmiechem.
Zmęczony tymi wszystkimi docinkami schowałem twarz w dłoniach, głęboko oddychając i pamiętając o zachowaniu spokoju. Przez moment pomyślałem, czy może znowu nie zamknąć ich w środku, w końcu wtedy był największy spokój, ale im szybciej przyzwyczaję się do ich obecności i złośliwych uwag, tym lepiej dla mnie.
Lailah zaproponowała bym trochę potrenował, na co ja natychmiast się zgodziłem. Wszystko, byleby nie siedzieć z nimi tutaj. Mikleo w takim wypadku musiał zostać z tymi złośliwcami, bo Yuki koniecznie chciał iść z Lailah. Już zaczynałem mu współczuć.
~ Gdyby bardzo ci dokuczali, możesz zrobić im krzywdę – przekazałem Mikleo w myślach, ruszając za kobietą.

<Mikleo? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Czułem się źle z tym, co powiedziałem, naprawdę powinienem zapanować nad sobą, jestem dorosły, powinienem olać te głupie docinki. Tak właśnie to były docinki złośliwe teksty rzucane w moją stronę, oni nie wiedzą, czym jest żart. Żart krótka forma mająca na celu rozbawić słuchacza, mnie to w ogóle nie bawiło. Oni bezczelnie mnie obrażali, co to w ogóle miało być? Jesteśmy dziećmi, które nie rozumieją, kiedy po pierwsze komuś nie podobają się żarty a po drugie, kiedy powinno się zakończyć żart, aby miał smaczek to, co oni robili, było beznadziejną imitacją żartu. Mimo to nie powinienem powiedzieć tego wszystkiego, uraziłem wszystkich, a nie miałem tego na celu, ja wcale nie myślę tak, Sorey jest wspaniałym przyjacielem, może trochę gorszym pasterzem, ale ja sam najwspanialszym serafinem nie jestem, gdyby tak było, nie poddałbym się złu, nie mam prawa osądzać innych, gdy sam nie jestem i nigdy nie będę ideałem anioła. Dlatego właśnie nie powinienem się nawet odzywać. Cholera, gdyby nie ta sytuacja nic bym nie powiedział, powinienem bardziej się pilnować, bo albo milczę, albo chlapie coś żałosnego, przez mój wybuch Sorey myśli, że to jego wina, nie do końca to rozumiem, bo przecież nic takiego nie powiedziałem, jednak mam świadomość, że on to ma swój świat i swoje kredki, nie jestem w stanie tego ogarnąć, nawet gdybym bardzo chciał. To jest za trudne nawet dla anioła.
Cicho westchnąłem, odwracając się w stronę przyjaciela, między nami panowała cisza, której potrzebowałem, po dzisiejszym wybuchu chciałem się wyciszyć, jednocześnie musząc coś zrobić z przyjacielem, który kompletnie nie ogarniał życia. Czy ja już kiedyś nie wspominałem, że jest on jak zagubione dziecko we mgle?
- Posłuchaj, to co powiedziałem.. Ja wcale tak nie myślałem, trochę mnie poniosło, jesteś wspaniałym przyjacielem - Przyznałem, musząc mu to wszystko wyjaśnić, aby nie zaczął się bardziej obwiniać lub nie daj boże starać, nie chce, aby się zmieniał, to co mi oferuje, wystarczy mi w zupełności.
- Nie musisz się usprawiedliwiać, nic się nie stało, cieszę się, że wreszcie powiedziałeś, co myślisz, nie jestem na ciebie zły, zrobię wszystko, aby się poprawić - Czy on mnie pociesza? Jeny co za głupek, chyba muszę dać mu do zrozumienia, że jest idealny taki jaki jest, wady też się ceni. Każdy je ma bez wyjątku, kim jest.
- Sorey - Położyłem dłonie na jego policzkach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, popychając go na trawę. - Nie musisz dla mnie nic zmieniać - Wyszeptałem, mając ochotę troszeczkę się z nim podrażnić, byliśmy sami, więc nikt tego nie zobaczy, niewinne pocałunki tu i udzie zmieniły się, gdy mój przyjaciel zapragnął dostać więcej. Nie opierałem się mu, wręcz przeciwnie jego bliskość uspokajała, a ciało zaspokajało mnie i niczego więcej tak bardzo na tym świecie nie pragnąłem, jak jego bliskości, czuł to, gdy moje ciało drżało pod wpływem jego dotyku, dla niego mogłem zrobić wszystko, bez względu na to, jak bardzo bym zgrzeszył.
- Powinniśmy wracać do nich i ruszać w drogę - Zacząłem, trzymając głowę na klatce piersiowej, otwierając swoje oczy. Wiedząc, że nie możemy dłużej zwlekać, nie uśmiechało mi się wracać do tej bandy kretynów, jednak muszę chyba przyzwyczaić się do nich, bo tak długo, jak zły pan rządzi, oni będą z nami.
- Jesteś pewien? - Sorey jak zwykle przejmował się mną, chyba zapominając w tym wszystkim o sobie, raz wybuchnąłem, ale to nie oznacza, że nie dam rady z nimi wytrzymać. Gdy jeszcze dwa lata temu byłem z nim, kłótni nie było końca, może właśnie dlatego odszedłem, mając ich serdecznie dosyć.
Podniosłem się do siadu, kładąc swoje dłonie po obu stronach jego głowy.
- Dam radę w razie co wejdę do środka, nie przepadam za tym jednak to lepsze od męczenia się z tymi gamoniami - Przyznałem, całując jego szyję. - Świat jest zdecydowanie ważniejszy od moich problemów wiążących się z brakiem rozumowania co poniektórych istot nieprzewyższających myśleniem nawet małp. - Dodałem, tak to było złośliwe, ale szczere i prawdziwe. - Przy nich nawet ty wychodzisz na geniusza dzieciaku - Złośliwie dogryzłem mu, nie mogąc się oprzeć, przy nim czułem się dobrze, mogłem być naprawdę sobą. Wiedząc, że to za chwile się na mnie odbije, jednakże to ani trochę nie powstrzymywało mnie od nazywania go dzieciakiem, pozwalając sobie na pozostawienie małego śladu po sobie, bo czemu by nie? Nikt nie mówił, że tylko on może to robić.

<Sorey? C:>

sobota, 30 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Patrzyłem na przyjaciela w lekkim szoku. Wiedziałem, że mówi to wszystko pod wpływem tych wszystkich emocji, ale i tak poczułem się ugodzony. Skoro chłopak teraz to wszystko powiedział znaczyło to jedynie, że naprawdę tak myślał. Chciałem się tylko spytać, czy może mógłby mi oddać książkę, którą na urodziny podarowała mi Lailah, a zamiast tego usłyszałem, że jestem słabym pasterzem i przyjacielem.
- Mikleo… - zacząłem ostrożnie, podchodząc do niego i kładąc dłonie na jego ramionach. Najpierw powinienem chociaż spróbować go uspokoić, to było najważniejsze.
Prawdopodobnie pod wpływem mojego dotyku chłopak troszkę się uspokoił. Lód, który wytworzył, zniknął, a Serafin wtulił się w moje ciało. Odwzajemniłem gest, zaczynając delikatnie głaskać go po plecach. Nie chciałem się wtrącać w te wszystkie zaczepki i docinki, w końcu wiedziałem, że gdyby coś było nie tak, Mikleo dałby sobie radę. Nie podejrzewałem, że chłopak kumuluje sobie te wszystkie złe emocje. Postanowiłem, że następnym razem będę reagował, gdyby Zaveid oraz Edna przesadzali.
- I księżniczka wybuchła – do naszych uszu dotarł kąśliwy głos Edny. Poczułem, jak chłopak nerwowo poruszył się w moich ramionach, ale go ubiegłem. On już się wystarczająco dzisiaj podenerwował.
- Mogłabyś już przestać, stanowczo przesadziłaś – powiedziałem, posyłając jej krytyczny wzrok. – Ty również, Zavied. Myślałem, że jesteście przyjaciółmi.
- Nie moja wina, że nie rozumie żartów – blondynka wywróciła oczami na moje słowa i odwróciła się od nas ostentacyjnie.
Najbliższe dni będą naprawdę trudne dla nas wszystkich, zwłaszcza dla Mikleo. Odsunąłem się od chłopaka i posłałem mu delikatny uśmiech. Chyba sytuacja była już w miarę opanowana, chociaż mój anioł nie wyglądał za dobrze, miałem wrażenie, że ma lekkie wyrzuty sumienia. Niepotrzebnie, dzięki temu wybuchowi będę teraz bardziej przykładał się do wieczornych treningów i sprawię, że przestanie mnie uważać za słabego pasterza.
Pocałowałem go w czoło i podszedłem do Yuki’ego, którego pocieszała Lailah. Dzieciak płakał, bo nie chciał rozstawać się ze szczeniakiem. Piesek próbował go pocieszyć i oparty o jego nogi delikatnie trącał noskiem jego dłoń. Nie byłem przekonany, czy ta przerwa wyszła nam na dobre.
W końcu udało mnie i Lailah uspokoić się płaczące dziecko. Chłopiec siedział teraz pod drzewem i cicho pociągał nosem, a psiak szaleńczo lizał go policzkach. Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się dookoła upewniając się, czy wszyscy są. Czas najwyższy ruszać dalej, im szybciej pokonamy złego pana tym lepiej. Podejrzewałem, że będzie ciężko, ale nie w ten sposób. Chyba najlepszym wyjściem będzie uziemić Zaveida i Ednę, póki się nie opamiętają, albo chociaż póki przestaną tak bardzo na niego naskakiwać.
- Gdzie jest Mikleo? – spytałem rozmawiających cicho Ednę i Zaveida.
- Poszedł gdzieś – blondynka wzruszyła ramionami, niespecjalnie tym wzruszona. Jeszcze tego mi brakowało, aby mój przyjaciel się zgubił.
- Przypilnujesz ich? – poprosiłem Lailah, na co kobieta kiwnęła głową. Na tę chwilę była najbardziej kompetencyjną osobą do tego.
Od razu ruszyłem w stronę najbliższego skupiska wody, które niedawno mijaliśmy podejrzewając, że właśnie tam będzie mój przyjaciel. Nie myliłem się. Już w oddali zauważyłem siedzącego nad brzegiem rzeki anioła. Podszedłem do niego nawet nie starając się zachować ciszy, chciałem, by chłopak wiedział o mojej obecności.
- Już czujesz się lepiej? – spytałem, siadając za nim i przytulając go od tyłu.
- Przepraszam – wyszeptał, a w jego głosie wyczułem poczucie winy. Westchnąłem cicho i pocałowałem go w kark.
- Nic się nie stało – wymruczałem, opierając podbródek o jego ramię. – Jestem okropnym przyjacielem i pasterzem. Ale poprawię się, obiecuję.
Mikleo nie odpowiedział, ale niczego od niego nie wymagałem. Siedziałem już cicho, po prostu przytulając się do niego. Pewnie potrzebował teraz wyciszenia i zamierzałem mu to zapewnić. Wrócimy do dalszej drogi, kiedy tylko Mikleo będzie na to gotowy. Jego zdrowie oraz dobre samopoczucie było dla mnie najważniejsze w tej chwili.

<Mikleo? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem zadowolony z żadnych z tych opcji, nie chciałem jechać ani z psem, ani z tym irytującym głąbem, nie mogłem jednak kręcić nosem lepiej, aby to Sorey jechał z Yukim, on przynajmniej nie zrobi dziecku krzywdy, a ten tu obok mnie może wpaść na genialny pomysł i przypadkiem zaszkodzić dziecku, do czego dopuścić nie mogłem, Zaveid jest nieobliczalnym debilem, na którego trzeba mieć oko, nie rozumiem, że istnieją granice dobrego żartu, jest na to za głupi.
- Wole nie - Burknąłem, poprawiając ręką włosy, będąc na granicy irytacji, ja go zaraz zabije, to będzie wbrew mnie, ale naprawdę nie wytrzymam, ileż można znosić te zaczepki? To jest dopiero dzieciak, Sorey przy nim wydaje się świętym.
- Jakoś damy sobie radę - Zaveid był bardziej entuzjastycznie nastawiony niż ja, zaczepiał mnie i – co gorsza – nie znał granic, czy on rozumie, że mnie irytuje? Nie widzi mojej reakcji na swoje żałosne gry? Bo jeśli nie widzi, to ja postaram się mu pomóc, nabijając na pal jego łeb... Boże, o czym ja myślę? Chyba troszeczkę mnie poniosło, nie trzeba od razu tak drastycznie, bez pala też przejdzie, moje być gałąź, moje dupek w nią wlezie i wydłubie sobie te pieprzone oczy, którymi i tak nie widzi.
- Ty chory człowieku - Mruknąłem, sam do siebie mówiąc to na głos, z powodu jego głupich zaczepek nawet nie kontroluje sam siebie.
Wszyscy patrzyli na mnie, nie do końca wiedząc, czy aby wszystko zemną okej, a no myślę sobie, że nie jest. Jeśli już gadam do siebie to naprawdę źle, po zakończeniu tej wspólnej „przygody” zamknę się na sto lat w starych ruinach daleko od świata, ludzi i serafinów, aby dojść do siebie, to cholerna trauma na całe życie.
- Czego się gapicie - Burknąłem, pochodząc do konia, głęboko oddychając, aby nie powiedzieć kilku nieprzyjemnych słów, boże jak mnie język świerzbi.
- Oj, nasza księżniczka się obraziła - Serafin powietrza nie miał zamiaru mi odpuścić, strzelał głupimi tekstami w moją stronę bez opamiętania i ja mam z tym czymś jechać? Zaraz nie wytrzymam, jestem za dobry i spokojny dlatego wchodzą mi na łeb.
A więc ignoruję te docinki, zaczepki i głupie zagrania już pół dnia, jazda z białowłosym jest zdecydowanie gorsza niż jazda ze znudzonym pasterzem, a nawet gorsza od walki z tym złym pasterzem, wolałbym na miejscu serafina powietrza mniej wkurzającego złego Soreya, z nim przynajmniej jakoś bym sobie poradził.
- Może krótka przerwa? - Gdy mój przyjaciel wypowiedział magiczne słowa, nie omieszkałem nie skorzystać miałem już dość słuchania tych głupich docinków, muszę odetchnąć, bo inaczej zabije tego głupka, za to, jak bardzo mnie wkurza.
Odetchnąłem z ulgą, schodząc z konia, pragnąc tylko kilku chwil wyciszenia, naprawdę byłem istotą cichą i spokojną jak morze nie wzbudzone, jednak aby taki stan, utrzymać potrzebowałem też spokoju, którego nie mogłem uzyskać z winy Zaveida.
I gdy naprawdę myślałem, że gorzej być nie może Lailah i Edna zostały na czas przerwy wypuszczone, o ludzie co tu się zaczyna dziać, zaczynam się czuć osaczony Zaveid i Edna to sie najgorsze mendy, które właśnie doprowadzały mnie do gniewu, do tego Yuki nie omieszkał mi dorzucić czegoś troszeczkę od siebie z tym swoim cholernym szczeniakiem, który już dawno powinien być oddany, nie będziemy wybierać mu imienia, ma zniknąć natychmiast.
Kipiąc od środka z gniewu, zagryzłem mocno dolną wargę aż do krwi, byłem na granicy, jeszcze jedna kropla wystarczy, abym wybuch, tak też się stało, nie do końca kontrolowałem już siebie, gdy Sorey podszedł do mnie, uśmiechając się delikatnie, patrząc na mnie ze współczuciem, że niby go to bawi? On też ma zamiar mi dokuczać.
- Miki może - Zaczął, chcąc coś do mnie powiedzieć, zrobił to jednak w najgorszym momencie, gdyby tak poczekał chwilę, może inaczej bym zareagował.
- Zamknij się, odzywasz się w najgorszym momencie, jesteś tak samo irytujący, jak oni. Ty jesteś wredną babą, która powinna się leczyć. Ty spłoń żywcem. Ty i tak nie zostaniesz z nami - Zwróciłem się do psa, jak gdyby miał mnie zrozumieć. - A Ty... Ty nie jesteś wcale lepszy irytujący dzieciak, wkurzasz mnie do granic możliwości, pozjadałeś wszystkie rozumy, wielki pasterz się znalazł, dużo gada mało robi- Powiedziałem w złości kilka nieprzyjemnych słów, nie chciałem tego powiedzieć, nie tak miałem się zachować, ja straciłem kontrolę, nad tym, co mówię, ściskając dłonie, z których wydobyłam się lód mrożący miejsce, w którym stałem. Byłem cholernie wściekły, nie biorąc pod uwagę, że mogę skrzywdzić kogoś tymi słowami, trzymałem w sobie zdecydowanie za dużo, nie chciałem, rozmawiać z nikim o tym, co leży mi na sercu, taki właśnie były tego efekt i moja cierpliwość w końcu uległa samo destrukcji, aj jak bardzo będę tego żałował.. Niepotrzebnie wyżyłem się na przyjacielu i dopiero teraz zaczynam to rozumieć, jest już za późno, powiedziałem to wszystko na głos, już tego nie cofnę.

<Sorey? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Wziąłem psiaka na kolana i zacząłem zaczepiać go delikatnymi pacnięciami w nosek. Przez to irytowałem zwierzaka, który próbował złapać moje palce. Przeurocza, mała kluseczka. Zauważyłem nawet, że już jego żeberka nie były takie wystające. I jak miałbym go oddać? Wkrótce zwierzakowi znudziło się to, bo położył się na moich kolanach i ziewnął szeroko.
- Jeżeli znajdę kogoś odpowiedniego, to może go oddam… - powiedziałem niechętnie, drapiąc zmęczonego psiaka za uchem. – Boję się, jak Yuki zareaguje, wczoraj wraz z Zaveidem wymyślali dla niego imiona. Poza tym – dodałem szybko, kiedy chłopak westchnął ciężko – coraz lepiej ci idzie walka ze strachem. Jeszcze tu siedzisz.
Mikleo prychnął cicho, ale jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Przysunąłem się do niego i pocałowałem go w policzek. Wszyscy jeszcze spali, chociaż podejrzewałem, że już niedługo zaczną się powoli wybudzać i będziemy musieli wyruszać w drogę powrotną. Miałem nadzieję, że Alisha jeszcze się trzyma. Sam bym jeszcze na chwilę się położył, zdecydowanie nie byłem w pełni wyspany.
- Będzie tylko przeszkadzał – przypomniał mi, patrząc z nienawiścią na biedne, niewinne spojrzenie, a szczeniak spoglądał na mojego przyjaciela wdzięcznym wzrokiem i merdał wesoło swoim króciutkim ogonkiem. To wyglądało naprawdę zabawnie.
- Jest bardzo grzeczny i posłuszny. I tak samo uroczy, jak ty – uśmiechnąłem się szeroko, obserwując powoli pojawiające się oburzenie na twarzy mojego anioła.
- Nie jestem uroczy – burknął, napuszając czerwone policzki. Przez to wyglądał jedynie bardziej uroczo.
Chłopak odwrócił się ode mnie obrażony, po czym zsunął ze swoich włosów gumkę i zaczął je rozczesywać palcami. Wypatrzyłem w tym swoją okazję, więc położyłem psiaka na kocu, po czym wstałem w celu wzięcia grzebienia z plecaka. Mógł być na mnie obrażony, ale nie odmówi mi zabawy jego włosami.
- Mogę z powrotem swoją kurtkę? – spytałem, kiedy skończyłem go czesać. Czułem chłodny wiatr na skórze, który wywołał nieprzyjemne ciarki. W przeciwieństwie do ostatnich dni, ten był pochmurny i zimny. Miałem nadzieję, że nie będzie padać, to mogłoby tylko opóźnić naszą podróż.
Miałem na sobie jedynie czarny podkoszulek, ale póki przytulałem się do mojego anioła, było mi idealnie. Teraz, kiedy się odsunął, nie było mi tak ciepło. Mikleo wywrócił oczami, ale ściągnął kurtkę ze swoich ramion i podał mi ją. Od razu założyłem odzienie na siebie, było przyjemnie ciepłe i miało na sobie zapach charakterystyczny tylko dla Mikleo.
- Możecie się zamknąć? Niektórzy tu śpią – burknęła Edna, posyłając nam złowieszcze spojrzenie, po czym przekręciła się na drugi bok.
Uważałem, że już była najwyższa pora, aby wstać. Nie było wcale tak wcześnie, wyruszaliśmy już o gorszych godzinach. Poza tym, mieliśmy kawał drogi do przebycia; podróż tutaj zajęła nam dwa i pół dnia. Chciałem tym razem trochę przyspieszyć, o ile byłoby to możliwe.
- Masz problem, zaraz wyruszamy – powiedział kąśliwie Mikleo, podnosząc się z koca. Byłem mu wdzięczny za to, wolałem poczekać, aż Edna sama zdecyduje wstać. Już wystarczająco mnie nie lubi, nie chciałem jej podpadać jeszcze bardziej.
Dziewczyna odwróciła się w stronę mojego przyjaciela. Na jego nieszczęście blondynka była wystarczająco blisko niego, by zdzielić go parasolką w głowę. To była jednak cała jej reakcja, nawet nie wstała z koca, tylko przymknęła na powrót oczy.
Drugi obudził się Zaveid. przy okazji stawiając na nogi całą resztę, nawet niezadowoloną Ednę. W przeciągu dwóch minut w naszym obozowisku zapanował mały chaos. Podczas pakowania naszych rzeczy starałem się mieć cały czas oko na mojego przyjaciela; wydawał się bardzo starać, aby nie wybuchnąć gniewem. Nawet trochę mu współczułem, ponieważ Serafin powietrza od dłuższego czasu obrał go sobie za cel i zaczął go zaczepiać.
- Dwójka z was będzie musiała wejść do środka – powiedziałem, kiedy osiodłałem jednego z koni.
Wolałem nie wybierać, który z Serafinów będzie musiał tak postąpić, niech to załatwią to sobie między sobą. Ku mojemu zdziwieniu Edna pierwsza odezwała się, że nie widzi w tym problemu i już po chwili się schowała. Podejrzewałem, że ona będzie przeciwna temu pomysłowi, ale nie narzekałem. Spojrzałem na pozostałych Serafinów; zarówno Zaveid jak i Mikleo nie wydawali się specjalnie chętni, więc w końcu Lailah zgodziła się dla świętego spokoju.
- Mikleo, jedziesz z Zaveidem – uśmiechnąłem się przepraszająco do przyjaciela.
- Z jakiej racji? – warknął, niespecjalnie zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Daj spokój, będzie fajnie – powiedział roześmiany Zaveid, czochrając włosy mojego przyjaciela i niszcząc tym samym moją pracę.
- Chyba, że wolisz jechać z Yukim i szczeniakiem – westchnąłem cicho, patrząc na chłopca bawiącego się z psem. Niby była jeszcze opcja, by mój anioł jechał wraz ze mną, ale w takim wypadku Yuki musiałby jechać z Serafinem powietrza. Dobrze się dogadywali, ale trochę wątpiłem, by dziecko chciało jechać z nieznanym mu mężczyzną.

<Mikleo? c:>

piątek, 29 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

 Nie do końca uwierzyłem w jego słowa, miałem wrażenie, że mimo wszystko powiedział coś innego, nie chciałem jednak dociekać, bo może jednak coś źle usłyszałem, byłem zaspany i zmęczony, mój umysł słyszał tylko to, co słyszeć chciał, a nie to, co słyszeć powinien.
Położyłem głowę na kolanach, przymykając oczy, grzejąc się własnym ciałem.
- Jeśli jest ci zimno, wracaj lub załóż swoją kurtkę - Mruknąłem ani myśląc, aby się poruszyć, fakt było mi zimno, odkąd las nie miał w sobie życia, stawał się mroczny a aura, która się w nim unosiła, nie pomagała w niczym, mimo to wolałem zostać tutaj, gdzie miałem ciszę i spokój, właśnie miałem... Cieszmy się chwilą spokoju, za szybko znika.
- I tobie jest zimno. Widzę, że drżysz - Poczułem jego ciepłą dłoń na mojej głowie, przyjemne uczucie, które uwielbiałem.
- Gorsze warunki przetrwałem - Burknąłem, powoli odlatując w tym stanie, nawet zimno mi nie przeszkadzało, chciałem spać, potrzebując do tego ciszy, czy wymagam za wiele?
- Miki - No i się zaczęło, próba przekupienia mnie, szantażu, drażnienia, kiedy on w końcu zrozumie, że nie wrócę do ogniska i da mi święty spokoju? - Zimno mi - Szepnął, biorąc mnie na litość.
Mocno już poirytowany zakryłem mu buzię, odwracając powoli głowę w jego stronę, ukazując irytację ukrytą w moich oczach.
- Możesz się zamknąć? Ja ci nie przeszkadzam, kiedy śpisz - Niezadowolony mimo wszystko wstałem z ziemi, jeśli nie pójdę do tego cholernego ogniska, nie da mi spokoju, a ja mogę w końcu nie wytrzymać i zrobić mu krzywdę, nawet ja wiecznie opanowany mam swoje granice, które coraz bardziej narusza.
- Idziemy? - Na to pytanie pokiwałem twierdząco głową, nie uśmiecha mi się iść tam do wszystkich, zdecydowanie wolałbym raczej być tu, gdzie jest cicho i spokojnie, niestety im dłużej tu będę, tym bardziej ten głupek będzie próbował mnie przekonać, lub – co gorsza – spróbuję siłą zaciągnąć mnie do obozowiska, a takiego upokorzenia bym nie chciał, wtedy to już na pewno Edna nie dałaby mi żyć.
Wróciliśmy, spokojnie do reszty siadając przy ognisku, od razu zrobiło mi się cieplej, wyciągnąłem dłonie w stronę ognia, aby chociaż odrobinę je ogrzać.
Zadowolony westchnąłem cicho, zauważając jeden mały fakt, wszyscy spali, wszyscy oprócz mnie i Soreya, najwidoczniej było tu na tylne „bezpiecznie”, aby to uczynić. Nie byłem co do tego przekonany i nawet chciałem zrezygnować ze snu, powstrzymały mnie jednak słowa mojego przyjaciela, który wpadł na genialny pomysł co zrobić, aby zmusić mnie do snu, ten pomysł był na tyle głupi, abym od razu zapragnął walnąć go w łeb.
- Fuzja geniuszu wykorzystywana jest w ostateczności przeciwko złu, nie bawi się nią - Lekko niezadowolony położyłem się na rozłożonym przez przyjaciela kocu.
- To byłaby ostateczność - Wymruczał, wtulając się w moje ciało, mrucząc z zadowolenia.
- Weź się popraw, bo z ciebie nic nie będzie - Odwróciłem się w jego stronę, uśmiechając się zadziornie, łącząc nasze usta w krótkim pocałunku, nie mając ochoty na więcej gierek, schowałem twarz w jego ramionach, starając się zasnąć, wciąż pamiętałem o szczeniaku, mimo to w objęciach mojego „dorosłego” przyjaciela czułem się naprawdę dobrze. Wiedząc, że przy nim nic złego mi się nie stanie.

***

Sen był dla mnie zbawieniem, spałem jak zabity całą noc, wreszcie czując się dobrze, gdy moje ciało i umysł wypoczęły, otworzyłem oczy, przecierając dłonią oczy, nagle coś sobie uświadamiając, coś, co wręcz doprowadziło mnie do stanu otępienia.
Ten mały szczeniak, ten mały potwór spał pomiędzy nami, nie wyglądał na groźnego, a mimo to moje serce waliło jak szalone, a ciało gwałtownie poderwało się do siadu.
- Mikleo co się dzieje? - Swoim zachowaniem obudziłem przyjaciela, który spojrzał na mnie niezrozumiale, podążając za moim spojrzeniem. Uśmiechając się delikatnie, szczeniak przez moje zachowanie również się obudził, machając radośnie ogonem. - Spójrz, jak się cieszy - Sorey przytuli zwierzaka, na którego patrzyłem spod byka, mam świadomość, że to tylko szczenię a mimo to ciężko jest mi przełamać strach.
- Niech się cieszy z dala - Mruknąłem, byłem wyspany i dzień miał zacząć się tak pięknie, zawsze coś nie tak.
Westchnąłem ciężko, kręcąc nosem, czując język na swoim policzku, zaskoczony wróciłem na ziemię, odwracając głowę w stronę psa, trzymanego przez pasterza.
Odruchowo wytarłem dłonią policzki krzywic się delikatnie, cudem było moje siedzenie w miejscu, mój umysł kazał mi być ostrożnym, ale serce ufało przyjacielowi, dlatego nie starałem się uciekać, jeszcze nie miałem ku temu powodów. - Nie rób tak, nie wiadomo co do pyska brał, ohyda - Nie kryłem lekkiego niezadowolenia. Przełamanie strachu wcale nie było takie proste, potrzebowałem czasu, aby przyzwyczaić się do tego małego potwora, który miał zostać oddany. - Nie oddasz go co? - Zapytałem, tak z czystej ciekawości, bo może kto wie, nie będę musiał przezwyciężyć strachu, przyzwyczajając się do niego, bo zostanie oddany, nie obraziłbym się za takie wyjście z tej sytuacji.

<Sorey? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Zmartwiony odprowadziłem wzrokiem mojego przyjaciela, który zniknął bez słów i chyba nikt tym się specjalnie nie przejął, poza mną i Lailah. Z taką ilością osób było głośno i chaotycznie, sam ledwo ogarniałem się w całej tej sytuacji. Wydawało mi się, że każdy był podekscytowany, nawet na pozór wyprana z emocji Edna, a już najbardziej szczeniak i Yuki, wokół których była największa atencja. Każdy był zadowolony, oprócz mojego anioła. I to bardzo mnie martwiło.
- Przejdzie mu, nie przejmuj się – powiedział nagle Zaveid, czochrając moje przydługie włosy tym samym powodując na mojej głowie jeszcze większy bałagan niż dotychczas. – Chyba mieliśmy zawrzeć pakt.
Westchnąłem cicho i zaraz skupiłem na mężczyźnie całą swoją uwagę. Postanowiłem zajrzeć do Mikleo za momencik. Musiałem powiedzieć Zaveidowi wszystko, co wiem i zawrzeć z nim pakt. Podejrzewałem, że kolejna umowa z potężnym Serafinem zawarta w tym samym dniu na pewno osłabi moje ciało. W sumie, to nawet dobrze, że Mikleo nie było w pobliżu. Prawdopodobnie niepotrzebnie zacząłby się zamartwiać normalną reakcją mojego organizmu. Mógłby skupić się bardziej na sobie, jego życie jest cenniejsze od mojego.
Miałem nadzieję, że tą sprawę załatwię szybko i będę mógł udać się do mojego anioła. Och, jak bardzo się myliłem. Kiedy już zawarłem pakt z Zaveidem, musiałem odpowiadać na jego wszystkie pytania; mężczyzna był bardzo był ciekawy, co wydarzyło się u mnie od naszego ostatniego spotkania. Z jednej strony cieszyłem się, że był do mnie nastawiony bardziej przyjaźnie od Edny, ale zaczynałem być już nieco tym wszystkim zmęczony. Jeszcze Yuki trochę później zaczął marudzić i naciskać na to, bym dał trochę jedzenia dla szczeniaka.
Odczułem wielką ulgę, kiedy dziecko poszło spać, a Serafiny zaczęły cicho rozmawiać między sobą. Korzystając z tej chwili pokoju wstałem od ogniska i ruszyłem w stronę, w którą odszedł mój przyjaciel. Nie zajęło mi dużo czasu, kiedy znalazłem go drzemiącego i opartego o pień martwego drzewa. Usiadłem obok niego i dopiero wtedy chłopak gwałtownie się obudził i rozejrzał nieprzytomnie dookoła.
- Spokojnie, to tylko ja – powiedziałem cicho, uśmiechając się uspokajająco. Objąłem mojego przyjaciela ramieniem i ze zmartwieniem zauważyłem, że jego ciało jest chłodne. Cofnąłem rękę i zdjąłem z siebie kurtkę, a następnie zarzuciłem ją na jego ramiona.
- Co ty wyrabiasz? – spytał, patrząc na moją kurtkę. – Weź ją z powrotem, nie odczuwam tak bardzo temperatury jak ty.
- Ale mi jest ciepło, tobie nie – burknąłem, przytulając się do niego. Mimo zapewnień mojego przyjaciela czułem, jak delikatnie drży. Z dala od ogniska było naprawdę nieprzyjemnie zimno. – Wrócisz do nas? Yuki już śpi, zły potwór też. Nie będą się z tobą drażnić.
- Tu jest dla mnie idealnie – mruknął, kładąc swoją głowę na moim ramieniu i przymykając oczy.
Zerknąłem na niego kątem oka i uśmiechnąłem się pod nosem. Jego blada twarz wyglądała tak pięknie w świetle księżyca. Tego efektu nie psuły nawet wory pod jego oczami, chociaż przyznam, że lepiej byłoby bez nich. Pocałowałem go delikatnie w policzek i poczułem, że jego skóra jest nieprzyjemnie chłodna. Naprawdę powinien wrócić do ogniska i trochę się ogrzać.
- A tu jest dla mnie zimno – wymamrotałem, opierając swoją głowę o jego. – Chodź ze mną…
Usłyszałem, jak chłopak wzdycha ciężko. Mogło to oznaczać dwie rzeczy; albo już miał mnie dosyć albo rozważał moją propozycję; miałem cichą nadzieję, że to prędzej ta druga opcja. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę spokoju i nacieszyć się tą chwilą sam na sam. Zacząłem od niechcenia bawić się jego chłodną dłonią. W mojej głowie pojawiła się bardzo dziwna myśl.
- Pasuje do niego srebro, nie złoto – wymamrotałem cicho do siebie, delikatnie głaszcząc jego serdeczny palec.
- Co? – spytał nagle chłopak, podnosząc głowę i patrząc na mnie z niezrozumieniem. Dopiero w tej chwili zrozumiałem, że powiedziałem to na głos, a nie w myślach. Jestem idiotą.
- Co? – udałem, że nie rozumiem o co mu chodzi. Moje aktorstwo nie było najlepsze, biorąc pod uwagę zdradliwe rumieńce wstydu na moich policzkach. Liczyłem, że był zaspany i nie zrozumiał, co powiedziałem.
- Mówiłeś coś – mruknął, patrząc się na moją twarz z wyraźnym zagubieniem.
- Tylko to, że jest tu zimno i żebyśmy wracali do ogniska – powiedziałem, patrząc na niego ze zmartwieniem i udając głupa. W tym drugim byłem naprawdę świetny.
Chłopak zamrugał kilkakrotnie oczami, po czym przetarł dłonią zaspaną twarz. Naprawdę potrzebował porządnego snu, i jeżeli tym razem znów uprze się na całonocną wartę z powodu niewinnego szczeniaczka, skorzystam z naszego paktu i wypowiem jego prawdziwe imię, po czym zasnę właśnie tak przemieniony. Nie pozwolę mu, aby znowu się męczył przez taką głupotę.

<Mikleo? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Poczułem ulgę, kiedy usłyszałem w myślach głos przyjaciela, Edna się zgodziła doskonale, na to liczyłem, koniec końców wiedziałem, że w końcu to zrobi, oboje byliśmy do siebie bardzo podobni, pod względem charakteru nie lubiliśmy ludzi, lecz świat chcieliśmy chronić za wszelką cenę, był przecież idealny, świat nie ma skazy, to ludzie ją mają, to ludzie niszczą wszystko to co piękne, z biegiem lat widzę różnice wycinanie drzew, nowe chatki niszczenie natury na rzecz własnych przyjemności, nie twierdze, że to coś złego mają prawo do przyjemności tylko dlaczego robią to wszystko w taki sposób? Nie rozumieją jakie skutki to za sobą niesie, oni może tego nie dożyją, ale ich dzieci, wnukowie będą ponosić konsekwencje ich czynów do końca życia, naturę powinno się szanować, a nie ją niszczyć.
~ Nie potrzebuję pomocy dam sobie radę - W końcu odpowiedziałem mu na pytanie w myślach, musząc skupić się na szukaniu serafina powietrza, co nie było takie proste, jak się wydawało, nie mogłem go wyczuć, nie było go w pobliżu, co martwiło mnie, jednocześnie drażniąc, najchętniej rzuciłbym to wszystko i zamknął na chwilę oczy, co prawda mógłbym zrobić sobie krótką przerwę w szukaniu, martwię się jednak, że krótka stałaby się zbyt długa, a na to pozwolić sobie na razie nie mogę. Najpierw wykonam swoje zadanie, później będę miał czas na odpoczynek.
~ Bądź ostrożny i wracaj szybko - Słysząc te słowa, kiwnąłem głową, dając znać sam sobie, na chwilę zapominając o jednym małym fakcie, jestem tu sam i nikt oprócz mnie samego nie widział tego gestu. Staję się coraz mądrzejszy, jak widać, mój przyjaciel fantastycznie na mnie wpływa, nie można tego ukryć, od kiedy stał się mi bliski, czasem zapominam co, gdzie, dlaczego i po co robię, muszę wrócić na ziemię, tak przez niego rozkojarzony nie przydam się, za bardzo nie dając sobie rady ze sobą samym a co dopiero ze złem, które pragnie zniszczyć nasz świat.
- Nie jestem dzieckiem - Tym razem burknąłem to pod nosem, a więc nikt oprócz mnie i mojego konia nie mógł tego słyszeć, może i dobrze nie ma co drażnić się, teraz z tym głupkiem zostawię sobie to na powrót, jeszcze chwilę przecież wytrzymam. - Gdzie ty jesteś? - Ciężko wzdychając, zatrzymałem konia, z którego zszedłem, obserwując okolicę, nigdzie nie czułem obecności serafina, nie miałem czasu na zabawę, oni czekając tam na nas też nie, świat upada, a on znika na kilka dni.
- Zaveid ćwoku - Kopnąłem kamyczek trochę zmęczony tymi marnymi poszukiwaniami, miałem nadzieję, że jednak znajdę go znacznie szybciej. Nadzieja matką głupich.
Usiadłem na ziemi tylko na kilka chwil, zamykając oczy, przecież to tylko kilka sekund odetchnę i zaraz będę mógł wracać do poszukiwania...

***

Wyrwany ze snu prawie że podskoczyłem ze strachu, widząc dobrze mi znaną twarz Zaveida, no proszę, ja szukałem go, on znalazł mnie.
Poderwałem się z ziemi, uświadamiając sobie, jak bardzo zawaliłem, miałem zamknąć oczy na chwilę a wyszło, jak wyszło, po prostu genialnie.
Mając na szczęście już przy sobie wkurzającego serafina, musiałem wszystko mu wyjaśnić, aby wiedział co i dlaczego tu jestem, prosząc go, aby jak najszybciej wracać do reszty, już i tak straciłem dużo czasu na „kilku minutowy wen". Po którym czułem się poirytowany, wybudzony z przyjemnego snu nie mogłem być szczęśliwy, mimo wszystko ciesząc się z obecności ostatniego puzzla naszej układanki, bez którego nie mógłbym wrócić do przyjaciela. Nikt nie zabroniłby mi wracać, ja jedna czułbym się źle, tak jakbym teraz miał czuć się dobrze.
Udało się namówić mężczyznę na powrót, kolejne godziny zmarnowane.
Wieczorem, późnym wieczorem udało nam się nareszcie wrócić, Zaveid jak gdyby nigdy nic przywitał się z pasterzem, jak ze starym przyjacielem, postanawiając troszeczkę pomęczyć Lailah, opowiadając mojemu przyjacielowi o podrywach, jaki to on nie był i z jaką kobietą nie szalał. Aż zrobiło mi się niedobrze, odkąd wróciłem, byłem zirytowany, patrząc na wszystko z odrazą, zmęczenie robiło swoje, a drażniący mnie swoją osobą serafin nie pomagał.
- Ktoś tu nie ma humoru dzisiaj - Zaveid stanął za mną, chwytając moje policzki, unosząc je do góry, chcąc, aby usta uśmiechnęły się, co nie do końca mu wychodziło, do tego Edna i ten szczeniak wiedziała, że nie lubię psów, a mimo to zbliżała się co jakiś czas z tym potworem do mnie. Coś czuje, że oni wszyscy robią mi na złość, abym wybuch gniewem, ich niedoczekanie, jestem spokojną istotą, w całym swoim życiu wybuchnąłem raz gniewem, nie sprowokują mnie do niego ponownie.
Na granicy odtrąciłem dłonie serafina, z lekką irytacją odchodząc bez słowa gdzie i po co, nie miałem zamiaru spędzić z nimi ani chwili dłużej, wolałem siedzieć kilka może kilkanaście metrów od nich, siadając przy drzewach suchych i obumierających, opierając się o ich pień, miałem więc czas, aby odpocząć, nie było nigdzie irytujących gadatliwych istot i co najważniejsze psów, tylko cisza i spokój tego mi teraz potrzeba, kolejne dni będą bardzo ciężkie Edna i Zaveid lubią mi dokuczać, zachowując się jak dzieci, biorąc pod uwagę, zachowania co poniektórych tylko Lailah będzie tą którą w żaden sposób nie będzie, mnie męczy...
Obym podołał, z tą irytującą dzieciarnią a mogę nie dać rady, gdy przekroczą mój limit cierpliwości, pamiętać muszę jedno, tylko spokój i cierpliwość mnie przed nimi uratuje.

<Sorey? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Spojrzałem zmartwiony na mojego przyjaciela, który nie wyglądał najlepiej. Zastanawiałem się, co było tego powodem; całonocna warta, niewygodna drzemka w siodle czy może obecność znienawidzonego przez niego psa? Mimo wszystko, mój anioł miał rację: byłem blisko i nie mogłem się poddać. Nie w tej chwili. Edna praktycznie już się zgodziła, musiałem tylko zrobić coś, aby ją przekonać.
Pytanie brzmiało, co. Naprawdę w tej chwili byłem w stanie zrobić wszystko, by tylko ją do siebie przekonać. Zauważając wyschnięte do cna jezioro oraz zniszczoną ziemię mimowolnie pomyślałem o Alishy. Czy już wyruszyła wraz ze swoim wojskiem? Może jest już po pierwszej bitwie? A może się spóźniłem i przegrała? Nawet jeżeli tak się już stało, powinienem odsunąć te myśli na bok. Powinienem jej pomóc, ale najpierw muzę oczyścić potwora, który doprowadził do tej wojny i powoli wyniszcza nasz świat. To jest moim priorytetem jako pasterza.
- Edna mówiła, że nie widziała Zaveida od dwóch dni – powiedziałem, cicho wzdychając. To może nie był duży problem, ale szukanie go mogłoby nam zająć trochę czasu, a tego nie mamy.
Mikleo wypuścił nieprzyjemnie szary piasek z dłoni i podniósł się do pionu. Położył mi rękę na ramieniu w pocieszającym geście.
- Pewnie kręci się gdzieś nieopodal – odparł uspokajająco. – Znajdę go i przyprowadzę, a ty przekonaj Ednę.
- Powinieneś… - zacząłem, ale dłoń przyjaciela z mojego ramienia przeniosła się na moje usta, a jego twarz skrzywiła się w lekkim niezadowoleniu.
- Wszystko ze mną w porządku, nie martw się o mnie. Ja mam swoje zadanie, ty masz swoje i na nim się skup – zrobił krótką przerwę, a ja kiwnąłem głową.
Uśmiech od razu rozjaśnił jego twarz. Stanął na palcach i złożył krótki pocałunek na wierzchu swojej dłoni. Byłem lekko zaskoczony takim gestem, przecież mógł zdjąć tę rękę i ucałować moje wargi, a nie własną dłoń. To całkowicie mijało się z definicją pocałunku.
Chłopak odsunął się ode mnie i ruszył w kierunku odpoczywających koni, pozostawiając mnie w lekkim szoku. Nie spodziewałem się takiego gestu z jego strony. Odprowadziłem go spojrzeniem, kiedy odjeżdżał nad jednym z wierzchowców, a kiedy zniknął mi z oczu, westchnąłem ciężko i ruszyłem w stronę Edny, która siedziała obok Lailah i Yuki’ego. Chłopiec opowiadał jej coś z wielkim entuzjazmem, a mała blondynka… cóż, trudno mi było określić, jakie emocje w niej aktualnie siedziały. Znudzenie, zaciekawienie, radość… Mikleo też był kiedyś taki zagadkowy.
Jakby nie patrzeć, ona i Mikleo byli bardzo podobni. Oboje nie przepadali za ludźmi i ich wyrażanie emocji było lekko upośledzone. Mojego anioła przekonałem do paktu zwyczajną szczerością. Może i to zadziała na Serafina ziemi? Miałem taką nadzieję. Nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
- Edna, możemy porozmawiać? – spytałem trochę nieśmiało, kiedy znalazłem się wystarczająco blisko. Nieodgadnione spojrzenie błękitnych oczu zmierzyło mnie dokładnie, po czym dziewczyna kiwnęła głową i podniosła się z ziemi.
Ruszyliśmy powolnym krokiem wzdłuż niegdysiejszego jeziora. Kiedy tylko dziewczyna wyszła z cienia, otworzyła parasolkę, by ta chroniła ją przed uporczywymi promieniami słońca. Milczałem przez kilka dobrych minut zastanawiając się, jak zacząć. Nie mogłem tego zepsuć, to była moja jedyna szansa.
- Mamy wspólny cel – powiedziałem cicho, ostrożnie i powoli dobierając słowa. – Oboje chcemy pokonać tego potwora, który zabija nas wszystkich. Nie wymagam od ciebie niczego, żadnego posłuszeństwa, żadnego zapewnienia mi bezpieczeństwa. Chcę tylko, żebyś mnie wsparła podczas ostatecznego starcia. To wszystko. Kiedy już go wspólnie pokonamy, będziesz mogła odejść, wszyscy będziecie mogli.
- Kiedy zawrzemy pakt, będziesz miał nade mną władzę – mruknęła i wcale nie brzmiała na przekonaną. Zerknąłem na nią kątem oka, ale parasolka skutecznie zakrywała jej twarz. – Skąd mam pewność, że mogę ci zaufać.
- Nie masz. I ja nie mam jak tego udowodnić. Mogę jedynie obiecać, że nie zrobię niczego wbrew twojej woli, ale to ostateczna decyzja należy do ciebie.
Edna zatrzymała się nagle, co uczyniłem to samo. Poprawiła swoją parasolkę tak, by mogła na mnie bez problemu spojrzeć. Starałem się zachować na zewnątrz spokój, chociaż serce omal nie chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Już podczas drogi byłem zestresowany i zastanawiałem się, jak ją do siebie przekonam. A teraz, kiedy już doszło do naszej konfrontacji, czułem się jeszcze gorzej. W dodatku, Edna milczała. Im dłużej panowała cisza, tym gorzej się czułem; miałem nieprzyjemne wrażenie, że zaraz powie mi „nie”, odwróci się i pójdzie sobie.
- Zaryzykuję – powiedziała w końcu, a ja poczułem, jak wielki ciężar spada mi z serca. Zgodziła się. Będę w stanie wypełnić swój obowiązek. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Ale po pokonaniu złego pana zrywamy pakt. I przestań się tak szczerzyć, to wygląda strasznie. Chodź, wracamy do twojego dzieciaka i zawieramy pakt.
Odwróciła się i ruszyła w stronę jednego z nielicznych zdrowych drzew. Mimo jej nieprzyjemnej uwagi uśmiech nie zniknął z mojej twarzy. Ona naprawdę się zgodziła. Wysłałem telepatycznie dobre nowiny mojemu aniołowi i spytałem się, gdzie jest i czy nie potrzebuje mojej pomocy. Bądź co bądź, nie był w najlepszej kondycji i naprawdę się o niego martwiłem. Może nie powinienem puszczać go samego; mogłem poprosić Lailah, by udała się razem z nim, z Yukim dałbym sobie radę sam. Oby przez moje głupie niedopatrzenie nic mu się nie stało

<Mikleo? c:>

czwartek, 28 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Czułem lekkie zirytowanie, nie chciałem spać, kiedy on to w końcu zrozumie? Tak czuję zmęczenie, mimo to muszę się pilnować, w razie, gdyby coś się działo, nie mogłem sobie tak po prostu spać. O nie, nie, muszę czuwać. Mojego przyjaciela łatwo podejść dlatego to ja muszę go pilnować, nie tylko z resztą go siebie i resztę też w razie co muszę być gotowy na wszystko.
- Nie chcę spać - Uparcie trzymałem się swego, mimowolnie przecierając dłonią twarz, byłem może troszeczkę zmęczony, ale przecież to nic takiego, nie potrzebuje dużo snu, pójdę spać, gdy będzie już bezpiecznie, z dala od wszelakiego zagrożenia.
- Mikleo przecież wiem, że chcesz - Westchnął ciężko, może jutro trochę zmęczony moim zachowaniem. Nie chciałem go martwić, a jednocześnie nie potrafiłem tego kontrolować, strach robił swoje, a poczucie zagrożenia w żadnym wypadku mi nie pomagało, nie potrafiłem spać. Wiedząc, że ten potwór jest tak blisko mnie.
Nic już nie mówiłem, kłótnia z nim nie miała sensu, martwi się, czym mnie denerwuje, wzbudzając poczucie winy, zdenerwowany czuję się jeszcze gorzej, co jeszcze bardziej mnie dołuje, oto błędne koło, niemogące się zatrzymać.
Mimowolnie zamknąłem oczy, nie spałem absolutnie nie, czuwałem. Oczy niepotrzebne byłby mi do kontrolowania otoczenia, słuch i bliskość z naturą w zupełności mi wystarczała.
Sorey musiał zauważyć moje zamknięte oczy, mocniej chwytając mnie w pasie, bym przypadkiem nie spał z konia, nie miałem zamiaru wyprowadzić go z blefu, dzięki temu myśleniu miałem spokój, mogłem odpocząć psychicznie, a nawet odrobinę fizycznie udając, powiedzmy "głupa".
Nie długo jednak dałem radę udawać, im dłużej moje oczy trwały w zamknięciu, tym ciężej było mi je otworzyć, niby tylko jedna nieprzespana noc a znacznie gorzej to przechodzę, może złe poczucie psychiczne też na to wszystko działa, cholerny szczeniak, że akurat musi z nami zostać. Yuki mógł przyprowadzić cokolwiek innego, że też trafiło na psa, jest tyle zwierząt w lesie czy tylko mi się zdaje, czy los robi mi na złość? Zawiniłem? Niech pokaże mi w jakiej chwili.
Ciche westchniecie, wydostało się z moich usta, otworzyłem oczy, skupiając się na otoczeniu, starając się nie myśleć o tym małym mordercy, który z nami jest, może nie w tej chwili tu i teraz, ale jest i to zbyt blisko jak dla mnie.

***

Całą resztę drogi starałem się jakoś trzymać, kontrolując otoczenie, tracąc co jakiś czas kontakt z rzeczywistością, na chwilę przysypiałem, znudzony jazdą wybudzając się, gdy tylko coś wzbudziło mój niepokój, który zwiększył się, gdy byliśmy u celu. Smok, który zawsze tu latał i tym razem znajdował się niedaleko, musieliśmy być ostrożni, nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć.
- Co wy tu robicie? - Już po chwili dało się usłyszeć głos Edny, która nie była specjalnie zadowolona z naszej.. Z naszej jak naszej bardziej obecności Soreya.
- Potrzebujemy pomocy - Lailah jako pierwsza zwróciła się do blondynki, powoli do niej podchodząc, Sorey wraz z Yukim ruszyli za nią, mnie natomiast zainteresowało coś innego. Stare jezioro znajdujące się w tym miejscu od wielu, wielu lat wyschło.
Nie dokładnie ich słuchałem, skupiony na tym, co widzę, wyłapując jedynie co któreś słowo, na pewno rozmawiali o Yukim, o tym potworku i tym jak Edna nieprzyjemnie odnosiła się do młodego pasterza.
Zaskoczony przyglądałem się ziemi okrytej mrokiem, trawa zmieniała swoją barwę, natura umierała, zło opanowywało cały świat, niszcząc wszystko, co piękne.
Przetarłem oczy, zastanawiając się, czy aby na pewno to nie sen w końcu byłem zmęczony, czując jednak mocne uderzenie parasolki w głowę, mogłem być pewien, że nie śpię, w śnie nie dostałbym na pewno w łeb.
- Spłynął mrok i okrył ziemię, wyschnięte rzeki, spękana ziemia, zły pan niszczy wszystko, niedługo drzewa uschnął a woda zniknie z powierzchni ziemi, nastanie mrok, anioły upadną i nikt go nie pokona - Edna stając obok mnie, patrzyła na szkody, które wyrządził te potwór, niszczył wszystko, co było potrzebne naturze, najpierw woda, potem ziemia co będzie następne? Ogień i powietrze? Musimy go powstrzymać, nim będzie za późno. - Wiem po co przybyliście - Wyprzedziła Soreya, który otwierał usta, aby wypowiedzieć jakieś słowa. - Od początku wiedziałam, pasterz, chcąc pokonać złego, pana potrzebuje wszystkich żywiołów. Pomogę ci pod warunkiem, że udowodnisz mi, że jesteś godzien mojej mocy, przekonaj mnie do siebie, byle szybko czasu masz coraz mniej - Odparła, podchodząc do chłopaka, oczywiście wiedziałem, że będzie z nią trudno, ale czegoś takiego się nie spodziewałem, nie było tak źle, zdecydowanie mogła zmusić go do gorszych rzeczy.
Dziewczyna coś jeszcze dodała, znikając nam z oczu, Lailah wraz z chłopem i psikiem poszli, usiąść pod koronami jeszcze nieumarłych drzew chronią się przed słońcem. Sorey natomiast stał przy mnie, gdy tępo wpatrywałem się w suche jezioro, uklęknąłem przed nim, dotykając suchej ziemi, nie czułem ani odrobinki wilgoci woda zniknęła dawno temu, niedobrze trzeba zacząć działać.
- Niszczy, to co kochamy - Wyszeptałem, ściskając w dłoni suchy piach. - Zrób wszystko, aby przekonać Edne, Zaveid pójdzie za nią, nie możesz teraz polec - Odwróciłem głowę w stronę przyjaciela, byłem zmęczony a do tego zmartwiony. Moja woda zniknęła, to bardzo mnie martwiło, ziemia bez wody umierała a wraz z nią wszystko inne, musimy ratować ten świat bez względu na to, jaki jest.

<Sorey? C:>

środa, 27 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Martwiłem się o niego coraz bardziej. Rozumiałem nawet strach przed agresywnymi psami, takich to nawet ja się bałem, ale to był mały, niegroźny szczeniaczek. Nawet nie był agresywny, a doskonale wiedziałem, że i takie przypadki się zdarzyły. A to była mała, spragniona pieszczot kluska.
- Przeszedłeś przez piekło – zacząłem powoli, chwytając jego dłoń i zacząłem gładzić jej wierzch kciukiem. – Nie dałeś się mnie, kiedy zawładnęło mną zło. Walczyłeś z nieczystością pewnie dłużej ode mnie i widziałeś jej najgorsze oblicza. Nie uważasz to za trochę zabawne, że powstrzymuje cię mały szczeniaczek?
- Czy wyglądam, abym się śmiał? – warknął, patrząc na mnie z gniewem. Było gorzej niż podejrzewałem.
- Jak zły pan się dowie, zamiast armii nieczystości wystawi armię szczeniaków i wszyscy polegniemy – powiedziałem żartobliwie, przez co chłopak trzepnął mnie w głowę, całkiem mocno. Podejrzewałem, że użył do tego całej siły. Wiedziałem, że nie powinienem śmiać się z jego strachu, ale nie mogłem się powstrzymać. – Miki… - wyszeptałem, całując wierzch jego dłoni. – Może pójdziemy na układ. Ja będę trenować do walki ze złym panem, a ty będziesz walczył, by przełamać swój strach.
- Ja nie muszę. Ty tak – burknął, lekko pusząc policzki. – Czuję się świetnie z tym strachem – powiedział pewnie, na co posłałem mu niedowierzające spojrzenie. Jak można czuć się pewnie z fobią?
Westchnąłem ciężko, po czym wstałem i pocałowałem go w czoło. Mój mały, uroczy, uparty anioł. I weź tu z takim żyj.
- Biorę Yuki’ego i to krwiożercze stworzenie na trening. Spróbuj się przespać, skoro chcesz przez całą noc czuwać. I pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć.
Mikleo wywrócił oczami, ale nie odezwał się ani słowem na to. Mimo wszystko miałem nadzieję, że chłopak skorzysta z tych kilku godzin dla siebie i odpocznie. Wiedziałem, że już nie zmuszę go do położenia się niedaleko psa, więc niech przynajmniej teraz się trochę prześpi.
Na trening zdecydowaliśmy się w trochę odległym miejscu od naszego obozowiska z dwóch powodów; nie chciałem wystraszyć koni oraz mojego przyjaciela. Lailah dzięki swojej mocy oświetliła trochę polanę. Podczas kiedy ja trenowałem, Yuki siedział pod drzewem i próbował nauczyć szczeniaka komendy siad. Kątem oka widziałem, że nie za bardzo mu to wychodzi; szczeniak był bardzo podekscytowany i zamiast się go słuchać, skakał na niego i lizał go po twarzy.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł, aby próbować przekonać Mikleo do psów? – spytała Lailah po kilku godzinach, kiedy trening się skończył a ja byłem wymordowany. Dziecko już dawno zasnęło, tuląc do siebie tę małą kluseczkę.
- Widziałaś, jak reaguje na małego szczeniaczka – westchnąłem ciężko, biorąc Yuki’ego na ręce wraz z tym małym potworkiem. – Poza tym, to najlepszy moment, aby trochę przełamać jego strach.
- Może masz trochę racji – kobieta ruszyła za mną i oświetlała drogę, bym przypadkiem nie potknął się o żaden korzeń. – Ale nie powinniśmy go zmuszać do niczego. Niech najpierw przyzwyczai się do jego obecności, a później powoli możesz próbować zainicjować jakieś interakcje między nimi.
To też miało sens. Pokiwałem głową na jej słowa i już więcej nic nie mówiłem, ponieważ znaleźliśmy się blisko obozowiska. Ku mojemu niezadowoleniu, jak zostawiłem Mikleo na pniu, tak tam ciągle siedział. Jedynym znakiem, że jednak ruszył się stamtąd, była czekająca na mnie przy ognisku kolacja. Było to miłe, ale czułbym się jeszcze milej, gdyby jednak spróbował się przespać, tak jak go o to prosiłem. Położyłem chłopca ostrożnie na kocu; kiedy go przykryłem, coś wymruczał cicho pod nosem i mocniej przytulił się do psa.
Życzyłem Lailah dobrej nocy, po czym wziąłem miskę z jedzeniem i podszedłem do mojego przerażonego i obrażonego anioła. Usiadłem na ziemi tak, żebym mógł się oprzeć o jego nogi.
- Czemu się nie przespałeś? – spytałem, nim wziąłem pierwszy kęs.
- Nie jestem śpiący – burknął, mając spojrzenie utkwione w chłopcu. Stop, nie w chłopcu, w szczeniaku, do którego się przytulał.
Westchnąłem cicho, ale już nic nie mówiłem tylko zająłem się jedzeniem. Byłem głodny, zmęczony oraz zmartwiony stanem swojego przyjaciela. Dlatego kiedy skończyłem jeść, położyłem głowę na jego kolanach i przymknąłem oczy. Może moja obecność trochę uspokoi zszargane serce.
- Jak chcesz spać, idź do ogniska – burknął, ale ja tylko objąłem jedną ręką jego nogi i wygodniej ułożyłem głowę. Fakt, może było niewygodnie i na pewno obudzę się z obolałą szyją, ale miałem nadzieję, że ten ból będzie tego warty i Mikleo trochę się uspokoi. – Albo chociaż weź koc, możesz zmarznąć.
- Jest perfekcyjnie – wymamrotałem, na co chłopak cicho westchnął.
Po kilku minutach poczułem, jak chłopak wsuwa palce w moje włosy i zaczyna się nimi bawić. Zamruczałem cicho z aprobatą, co jak co, ale taka zabawa była naprawdę przyjemna.

***

Tak jak podejrzewałem, rano obudziłem się z nieznośnym bólem szyi. Mimo tego nieprzyjemnego uczucia starałem się robić dobrą minę do złej gry i ignorować spojrzenie Mikleo mówiące: „a nie mówiłem?”. On z tymi podkrążonymi oczami wyglądał i pewnie czuł się o wiele gorzej ode mnie.
Po niecałych dwudziestu minutach byliśmy w drodze. Udało mi się nawet namówić przyjaciela, by jechał wraz ze mną; musiałem przysiąc, że nie będę go ani denerwował, ani zaczepiał, co uczyniłem bez większych problemów. Nie to było moim zamysłem, chciałem, by podczas drogi się trochę przespał. Martwiłem się o jego zdrowie. Poza tym pamiętałem, jak łatwo było go zdenerwować, kiedy był po całej nocy bez snu i wolałem tego uniknąć.
Jechaliśmy pierwsi, a Lailah z Yukim i małym potworkiem byli za nami. Przez to mój anioł bardzo często odwracał głowę i był chyba bardziej niespokojny, co mi się nie za bardzo podobało. Mój zamysł był inny. Sądziłem, że chłopak będzie spokojniejszy, kiedy psa nie będzie w zasięgu jego wzroku. Jakże się myliłem.
W końcu złapałem jego podbródek i zmusiłem go, by patrzył przed siebie, a nie na tego złego potworka za nami.
- Wszystko w porządku, Mikleo – wyszeptałem, jedną ręką obejmując go w pasie a drugą trzymając uzdę. – Jesteś bezpieczny. Spróbuj się troszeczkę przespać, mamy jeszcze kawałek drogi do przebycia.

<Mikleo? c:>

Od Avalona CD Yonkiego

Mężczyzna mierzył uważnym wzrokiem, na pierwszy rzut oka młodego chłopaka, który tak naprawdę był jednym z tych bogów, co przeżyli parę dobrych stuleci. Jednak nie w wyglądzie tkwił aktualny problem, lecz w jakże paskudnych czynach, tego oto "młodzieńca". Avalon nie pamięta kiedy ostatnio ciżby uciekła po jego występie, o ile w ogóle kiedyś takie coś miało miejsce. Częściej był wyrzucany przez mieszczan na zbity pisk a nie na odwrót. Dlatego była to dość niecodzienna sytuacja w życiu boga czasu, który na dodatek był wielce niezadowolony, że stracił swoją wspaniałą widownię. Czy ten mały bożek wie jak trudno jest przypaść tym zrzędliwym śmiertelnikom do gustu? Nie! Więc czemu się wtrąca? Czy Avalon coś mu zrobił? Otóż nie! Chociaż może... Tak czy siak sam mężczyzna tego nie pamięta i w tym momencie zachowanie Yonkiego jest dla niego niezrozumiałe. Jednak czego można było się spodziewać po bogu chaosu?
- Doprawdy - odpowiedział obrażonym głosem, nie odwracając wzroku od chłopaka. Aktualnie wokół nich było zupełnie cicho. W ciągu kilku sekund zrobiło się tutaj zupełnie pusto i jeszcze niedawno pełna karczma, stała się pusta niczym jakaś pustynia.
- Doprawdy twoje działania są dla mnie niezmiernie zaskakujące i niezrozumiałe - kontynuował, a na jego usta wpłynął delikatny uśmiech. Mimo wszystko nie miał zamiaru się denerwować i dalej grać swoją rolę głupka.
Rozejrzał się po wnętrzu, po czym z cichym westchnięciem zarzucił sobie na plecy swoją ukochaną lutnię. To tylko kwestia czasu kiedy pojawią się tu miejscowi strażnicy albo nawet łowcy wygnańców, gdyż tych typków jest tu pełno.
- Zniszczyłeś mój występ, ale nie mam ci tego za złe - wydął delikatnie usta, wyglądając w tej chwili jak małe obrażone dziecko. - To czas na mnie - dodał kiedy usłyszał odgłos ciężkich kroków, który zdawał się być coraz to bliżej z każdą sekundą. Teraz trzeba było zastosować taktyczny odwrót.
Nie przejmując się swoim towarzyszem, Avalon postanowił wykorzystać uchylone okno, przez które sprawnie wyskoczył, po czym ruszył biegiem przed siebie. Wzbudziło to pewne podejrzenia w naocznych świadkach, ale czy to było ważne? Mężczyzna wraz z końcem tego dnia, miał zamiar opuścić to miasteczko, ewidentnie nie miał już tutaj czego szukać, szczególnie po tym jak jego reputacja została naruszona wśród miejscowych.
A już myślałem, że będzie mi dane dłużej tutaj zabawić... Eh... Co za rozczarowanie! Mój talent nie został do końca doceniony! Co za marnotrawstwo mojego talentu! Biada mi!
Przez jego głowę przeszła nawet myśl, by przenieść się w czasie lub do innego wymiaru, ale koniec końców mimo że nie był to taki głupi pomysł to postanowił mimo wszystko pozostać w tym czasie i w tym wymiarze.
- Mam nadzieję, że kolejny raz mi już nie przeszkodzi - mruknął sam do siebie, mając teraz przed oczami obraz Yonkiego. Czemu akurat po tylu latach musieli na siebie trafić? Czemu akurat teraz ten drugi bóg musiał tak nieładnie dokuczać Avalonowi? Czy to zemsta? Zabawa?
Dzień zbliżał się ku końcowi, dlatego najlepiej było w tym momencie ruszyć w drogę, do nowego miejsca, gdzie będzie mógł zabłysnąć swoim cudownym talentem.

~~*~~

Podróżował już z dwa dni. Wyglądał jakby jakiś potwór zaciągnął go na bagna, bagno następnie wchłonęło go i jeszcze potem wypluło. Cudowny widok. A jaki piękny zapach. Mimo to Avalon z szerokim bananem na ustach szedł środkiem ścieżki, ignorując krzywe spojrzenia skierowane w jego stronę, przez chłopów, którzy specjalnie przerywali pracę w polu, tylko po to by spojrzeć na te chodzące dziwadło.
- Co to za błazen? - mruknął jeden do drugiego, śledząc przy tym chód mężczyzny, który radośnie podśpiewywał sobie coś pod nosem.
- Nie wiem, może jakiś zboczeniec - cmoknął kolejny z dezaprobatą, po czym nagle gwizdnął w stronę leżącego psiska. - Azor bierz tego tam - burknął do psa, na co ten nastawił ciekawsko uszy, odwracając łeb w stronę oddalającego się już Avalona. Nie trzeba było czekać długo na reakcję. Zwierzę od razu poderwało się z ziemi i niczym rozjuszony dzik ruszyło pędem w stronę niczego niespodziewającego się mężczyzny. 
- Ah, jestem ciekaw czy ludzie w tej wiosce powitają mnie miło! A może jakieś dziewczęta zaopiekują się moim zmęczonym ciałem? - zastanawiał się beztrosko na głos, kiedy to nagle usłyszał za sobą głośne szczekanie.
Zaskoczony spojrzał przez ramię i jego oczom ukazał się biegnący w jego stronę pies, który ujadał niemiłosiernie głośno, a na dodatek z jego pyska kapała dużo ilość śliny. Zaskoczony Avalon potrzebował chwili aby zrozumieć, że musi zacząć uciekać, jeśli nie chcę zostać pogryziony przez tego kundla.
- KURWA - krzyknął na całe gardło i trzymając blisko siebie lutnię, zaczął uciekać. - Proszę tylko oszczędź moją ukochaną! 
Zwierzę jednak jeszcze bardziej się nakręciło, widząc że jego "ofiara" zaczęła przed nim uciekać. Ten akt spowodował, że jego pierwotne instynkty w końcu wyszły na światło dzienne. 
- Co za niewychowany kundel! Zobaczysz takie jak ty źle skończą w przyszłości! - pomimo groźnego tonu mężczyzny, pies ani nie myślał, aby przerwać swój pościg, dlatego Avalon został zmuszony do użycia mózgu. 
Cudownie, a już myślałem, że będzie spokojnie... Gdyby nie ci cholerni wieśniacy, to już dawno przywołałbym tego kundla do porządku...
Nie było innej opcji. Bóg nagle zboczył z głównej ścieżki, zostawiając w tyle pola, w tym chłopów, którzy obserwowali całą tą sytuację z widocznym rozbawieniem. No tak pospólstwo niezwykle lubi takie zabawy, czego można się było innego spodziewać? 
Mężczyzna z każdą sekundą tracił cierpliwość i odechciewało mu się tego całego biegu, dlatego gdy tylko zauważył, że został sam na sam z psem, postanowił stanąć w miejscu i stawić czoła agresorowi. Miał tyle pomysłów jak odwdzięczyć się temu kundlowi za ten niemały wysiłek, ale uznał, że nie warto robić zwierzęciu krzywdy. W końcu to nie jego wina, że jest taki a nie innych, wszystko się przecież bierze od wychowania. Dlatego Avalon błysnął jedynie złotym oczami w stronę czworonoga, który jak na zawołanie zahamował gwałtownie, zaczynając kwilić, jakby co najmniej mężczyzna kopnął go w brzuch. Cóż, zwierzęta nie są głupie, wyczuwają potencjalne zagrożenie i wiedzą kiedy trzeba się komuś lub czemuś podporządkować. 
- Zmykaj stąd - mruknął chłodno pod nosem, na co pies z podkulonym ogonem i piskiem, postanowił od razu zawrócić i oddalić się jak najdalej od mężczyzny. Białowłosy uśmiechnął się zwycięsko, po czym z cichym westchnięciem postanowił kontynuować swoją podróż, jednak nagle zauważył spadające z nieba łudząco znajome piórko. Zaciekawiony chwycił w palce tą delikatną rzecz i przyjrzał się jej uważnie, dopiero po chwili uświadamiając sobie co to oznaczało.
- Cudownie, uczepił się mnie jak rzep psiego ogona - zacisnął usta w wąską linie i odrzucił pióro na bok. 

~~*~~

Kiedy Avalon dotarł do wioski, powitały go lekko obrzydzone spojrzenia. Co prawda nie wyglądał w tym momencie zbyt schludnie, ale no... Trzeba być od razu tak wrogo nastawionym do przybysza z daleka?
- Znowu się spotykamy - nagle mężczyzna usłyszał za sobą znajomy głos i z poirytowanym jękiem odwrócił się w stronę chłopaka, który wyglądał jak dokładne przeciwieństwo białowłosego. Był ładnie ubrany, włosy zadbane tak samo jak reszta ciała. Nawet na tle wieśniaków wyróżniał się swoim wyglądem. Wyglądał jak jakiś szlachcic, który postanowił tak sobie odwiedzić pobliską wiochę. 
- Cóż za niespodzianka - Avalon uśmiechnął się niewinnie. - Wiesz... Już tak się zacząłem zastanawiać czy przypadkiem nie zakochałeś się we mnie - mężczyzna poruszył sugestywnie brwiami. - Albo zakochałeś się w moim niesamowitym talencie i postanowiłeś mnie śledzić gdziekolwiek nie pójdę. Ah, ta sława, doceniam wiernych fanów, ale troszkę nie przesadzasz tak za mną chodząc?

<Yonki? przepraszam, że tak długo i takie słabe mi wyszło trochu :c>

wtorek, 26 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Ten pomysł wcale mi się nie podobał, nie chciałem zbliżać się do szczeniaka, nieważne czy był mały i bezbronny bałem się psów, nie pamiętam dlaczego, nie pamiętam, co takiego się wydarzyło, wiem natomiast jedno, naprawdę mnie wystraszył. Tak, tak wiem, że chciał dobrze. W pewnym sensie rozumiałem, co ma na celu, jego zachowanie, mimo to czułem się strasznie, gdy zostałem zmuszony do czegoś, czego nie chciałem.
- Nikt cię o tę pomoc nie prosił - Szepnąłem, mój głos się łamał, zacisnąłem dłonie na swoich ramionach, nie czując się ani trochę lepiej, nie chcę być chroniony przed psem, chcę, aby go tu nie było, przy pierwszej lepszej okazji chcę, aby go oddał, nie zniosę towarzystwa tego stworzenia.
- To tylko bezbronne szczenię boi się bardziej niż Ty - Nie zgodziłbym się z tymi słowami, ten mały potwór nie wygląda na wystraszonego, wręcz przeciwnie lgnie do Yuki'ego co w żadnym wypadku mi nie odpowiada, jeśli dziecko się uprze, na tego szczeniaka będzie bardzo ciężko wyperswadować mu ten głupi pomysł z głowy.
- On bardziej? Nie wygląda, jakby się bał, nie pomagaj mi, nie przestanę się tego bać, mam to zakodowane w głowie daj sobie spokój - O dziwo mówiłem bardzo cicho, starając się brzmieć na spokojnego, choć tak naprawdę cały drżałem, ze strachu.
- Mikleo proszę cię, musisz spróbować pokonać strach, daj sobie pomóc - Starał się mnie wesprzeć, ja jednak nie potrafiłem się uspokoić, to było zbyt dużym szokiem. Dla mnie to nie była zabawa, w tych niby bezbronnych zwierzętach widziałem potwory, nic tego nie zmieni.
- Nie chcę pomocy, trzymaj kundla z dala albo w dalszą drogę ruszysz, ale beze mnie - Syknołem, odsuwając go od siebie, tracąc całkowicie ochotę na dyskusję, żadne czary nie zmienią mojego nastawienia do psów, są moimi wrogami, koniec dyskusji nie chcę nic więcej o nich słyszeć.
Musiałem iść nad wodę, aby odetchnąć, tylko ona potrafiła wyciszyć mój strach, przynajmniej na tę chwilę puki szczeniak był daleko, gdy znów zostanę zmuszony do bliskich kontaktów z tych stworzeniem, chyba zwariuje, mam jedno serce nie musi ze strachu przestać bić.

Cieszyłem się, gdy w dalszą drogę ruszyłem z Lailah, ona przynajmniej do niczego mnie nie zmieszała. Boże jak dobrze, nie umiałbym jechać z Yukim który trzymał przy sobie szczeniaka ani myśląc go puścić, a przecież nic by mu się nie stało, może trochę by się... Stop o tym nie powinienem nawet myśleć, co prawda myślałem o porzuceniu go, co zakończyłoby się jego śmiercią, więc chyba na jedno wychodzi, a więc może jednak...
Westchnąłem cicho, myśląc o tym w głowie, prowadząc walkę między tym, co dobre a tym, co złe, nie potrafiłem sobie chyba jeszcze poradzić z tym małym stworzeniem, które jest z nami.
Najgorzej było wieczorem, gdy nadszedł czas na odpoczynek, z tego, co wyliczyłem jutro późnym popołudniem, powinniśmy być na miejscu, mijając może jedno miasteczkom, czego nie byłem pewien. Wracając jednak do potworka, szczeniak poczuł się lepiej, zaczął kręcić się przy mnie, z czystej ciekawości co wcale a wcale mi nie odpowiadał, im bliżej podchodził, tym bardziej się cofałem, odechciało mi się nawet spania, dziś zdecydowałem się na wzięcie całonocnej warty, niech mówią, co chcą i tak nie zasnę, strach robi swoje, a nieufność tylko dodatkowo mnie dobija.
- Mikleo chodź tu do nas - Sorey próbował mnie przekonać, abym przyszedł do nich, ja jednak uparcie odmawiałem, nie reagując ani na jego prośby, ani na prośby Lailah siedząc na starym pniu drzewa, w bezpiecznej odległości od psa tym samym skupiając się na otoczeniu, wszyscy byli zafascynowani kundlem ja jednak nie za bardzo, nawet go nie lubiłem, gdybym mógł, już bym go oddał, na moje nieszczęście nie ma komu. Gdy wrócimy do zamku, przeproszę kota za tę niechęć do niego, zdecydowanie bardziej wolę już go od psa.
- Masz zamiar długo tu siedzieć - Mój przyjaciel przyszedł do mnie, kucając przede mną, może lekko zmartwiony, nie ma czym, ja tylko uciekam od psa nic nadzwyczajnego, zna mnie od dziecka, wie jak zawsze, na nie reagowałem, to nigdy się nie zmieni.
- Całą noc, wezmę cało nocną warte - Odparłem, wiedząc, że przyjacielowi się to nie spodoba, mało jednak mnie to teraz obchodziło, nie będzie chciał spać, nie musi, nie zabronię mu, jednak nie pójdę spać za rządne skarby, muszę mieć na oko to małe coś, a kto wie, może akurat w nocy przyleci coś i to zje? Przysięgam, grzeszę, ale nie obraziłbym się za to.

<Sorey? C: >

Od Soreya CD Mikleo

Wiedziałem, że mój przyjaciel boi się psów. W dzieciństwie było kilka zabawnych sytuacji związanych z jego strachem przed tymi uroczymi zwierzątkami, ale zawsze były to psy duże i dorosłe, a nie małe puchate szczeniaczki. Zatrzymałem się w półkroku, patrząc zmartwiony na przerażonego anioła.
Podniosłem szczeniaczka na wysokość swojej twarzy i przyjrzałem się mu uważnie. To był na pewno pies, nie żaden wilk. Szczeniaczek miał czarną sierść z białymi plamami, jego pysk był całkiem długi, z kolei ogon był krótki, ale puchaty. Podejrzewałem, że jest to jeden z większych psów, ponieważ jego łapy były całkiem spore jak na małe, wychudzone maleństwo. Ciekawiło mnie, skąd on się tu wziął. Wątpiłem, żeby gdzieś niedaleko była wieś, coraz bardziej zbliżaliśmy się do gór i gleba nie była najlepsza do upraw. Nie był to także dziki pies, w końcu bardzo lgnął do ludzi i cieszył się na ich widok, biorąc pod uwagę jego wesoło merdający ogonek.
- Weź pieska i idź z nim do Lailah – podałem z powrotem zwierzaka dziecku. – Poproś ją, aby sprawdziła, czy nie jest ranny, a później przygotujemy mu razem coś do jedzenia.
- A zatrzymamy go? – spytał Yuki z wielką nadzieją w głosie.
- Nie! – odezwał się od razu Mikleo.
Na twarzy dziecka pojawił się smutek. Miałem nawet wrażenie, że zwierzak posmutniał. Chłopiec spojrzał na mnie błagająco, a ja nie wiedziałem, co zrobić. Nie zostawię przecież wygłodniałego psiaka na pustkowiu, to niehumanitarne. Wziąć go ze sobą za bardzo nie możemy, to niebezpieczne zarówno dla nas jak i zwierzaka, dlatego Lucjusz aktualnie poluje na zamkowe myszy.
Mrugnąłem porozumiewawczo do dzieciaka; na twarzy chłopczyka pojawił się radosny uśmiech i już sekundę później zniknął z pola widzenia. Teraz pozostało mi najtrudniejsze zadanie; przekonanie Mikleo. Jak z kociakiem nie było aż tak wielkiego problemu, tak teraz może być ciężko przekonać go do swojej racji.
- Mikleo… - zacząłem ostrożnie.
- Ten kundel z nami nie zostaje – przerwał mi od razu ostro, a z mojej piersi wyrwało się ciężkie westchnięcie.
- To tylko szczeniak, przecież cię nie zabije – powiedziałem, lekko się uśmiechając i do niego podchodząc.
- Nie i kropka – warknął, a ja już wiedziałem, że jest źle. Kiedy do niego podszedłem, położyłem mu dłoń na policzku i delikatnie go pogłaskałem.
- Chcesz zostawić niewinne i głodne stworzenie na pastwę losu? – spróbowałem go wziąć na litość licząc, że odezwie się w nim ta anielska dobroć.
- Tak.
Jest gorzej niż myślałem.
- Zostanie z nami, dopóki nie znajdziemy mu jakiegoś dobrego domu, bo ja go jednak nie zostawię – poczochrałem go po włosach, na co chłopak prychnął z niezadowolenia. – Nie bój się, obronię cię przed tym złym potworem – dodałem, lekko całując jego policzek.
Splotłem nasze palce i pociągnąłem go lekko w stronę odpoczywających koni i Serafinów. Jak podejrzewałem, czułem opór z jego strony. Chociaż, gdyby tak pomyśleć, może ten szczeniak wyjdzie mu na dobre i jakoś zmniejszy ten jego lęk.
Lailah siedziała na ziemi i trzymała na kolanach pieska, a Yuki siedział obok niej i drapał go za uszkiem. Na mój widok dziecko wstało i spytało się, czy teraz go nakarmimy. Był naprawdę podekscytowany i zniecierpliwiony.
- Za momencik, najpierw Mikleo go nakarmi, potem ty, dobrze? – uśmiechnąłem się do dzieciaka, ignorując oburzone spojrzenie mojego przyjaciela. A może przerażone. Chłopczyk pokiwał głową, ale nie wydawał się specjalnie zadowolony.
- Co ty kombinujesz? – spytał wyraźnie niezadowolony Mikleo, podczas kiedy wyjąłem z plecaka trochę jedzenia. Nawet jeśli zwierzak był bardzo głodny, nie należało mu dawać dużo jedzenia, bo to tylko mu mogło zaszkodzić.
- Czas, abyś pozbył się tego lęku – powiedziałem radośnie, wsuwając mu w dłoń kawałek wędliny. Nie jadałem mięsa, ale nie przeglądałem zapasów i nie wiedziałem, że Alisha kazała spakować także to. Teraz przynajmniej się to nie zmarnuje.
- Co? Nie ma mowy! – krzyknął, i już chciał się odsunąć, ale delikatnie objąłem go od tyłu i złapałem go za ręce.
- Lailah trzyma to straszne stworzenie, a ja jestem tuż przy tobie – powiedziałem uspokajającym tonem. – Ten jeden kawałek, więcej od ciebie nie wymagam.
Chłopak bardzo się spierał, ale finalnie poddał mi się i już po chwili obaj klęczeliśmy przy kobiecie. To ja musiałem nakierować jego dłoń w stronę psiaka, bo jego chyba lekko zmroziło. Czułem, jak chłopak wzdryga się ze strachu, kiedy szczeniak przypadkowo polizał jego palce. Po kilku sekundach było już po wszystkim, a kiedy tak się stało, Mikleo wyrwał się z moich objęć i odszedł od szczeniaka tak daleko, jak to tylko możliwe.
- Dalej jadę z Lailah – powiedział spanikowany, krzyżując ręce na piersi.
Kiwnąłem głową, nie widząc żadnych przeciwności co do tego. Podałem chłopcu resztę przygotowanego dla psa jedzenia, co przyjął z radością i już po chwili zaczął go karmić. Lailah rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie, ale uśmiechnąłem się do niej lekko. Wierzyłem w Mikleo oraz w to, że pokona ten niedorzeczny strach.
Podszedłem do mojego anioła, by sprawdzić, jak się czuje, ale ten natychmiast odwrócił się do mnie plecami. Nie przejąłem się tym za bardzo. Objąłem go w talii i położyłem podbródek na jego ramieniu.
- Jak się czujesz? – spytałem, całując go w policzek.
- Nigdy więcej tak nie rób – powiedział cicho, co tylko mnie bardziej wystraszyło. Chyba wolałbym, aby na mnie krzyczał.
- Próbuję ci pomóc, Miki – wyszeptałem, mocniej się do niego przytulając czując, że właśnie tego potrzebujesz. – Poza tym przecież wiesz, że nigdy nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo.

<Mikleo? c:>