piątek, 29 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Poczułem ulgę, kiedy usłyszałem w myślach głos przyjaciela, Edna się zgodziła doskonale, na to liczyłem, koniec końców wiedziałem, że w końcu to zrobi, oboje byliśmy do siebie bardzo podobni, pod względem charakteru nie lubiliśmy ludzi, lecz świat chcieliśmy chronić za wszelką cenę, był przecież idealny, świat nie ma skazy, to ludzie ją mają, to ludzie niszczą wszystko to co piękne, z biegiem lat widzę różnice wycinanie drzew, nowe chatki niszczenie natury na rzecz własnych przyjemności, nie twierdze, że to coś złego mają prawo do przyjemności tylko dlaczego robią to wszystko w taki sposób? Nie rozumieją jakie skutki to za sobą niesie, oni może tego nie dożyją, ale ich dzieci, wnukowie będą ponosić konsekwencje ich czynów do końca życia, naturę powinno się szanować, a nie ją niszczyć.
~ Nie potrzebuję pomocy dam sobie radę - W końcu odpowiedziałem mu na pytanie w myślach, musząc skupić się na szukaniu serafina powietrza, co nie było takie proste, jak się wydawało, nie mogłem go wyczuć, nie było go w pobliżu, co martwiło mnie, jednocześnie drażniąc, najchętniej rzuciłbym to wszystko i zamknął na chwilę oczy, co prawda mógłbym zrobić sobie krótką przerwę w szukaniu, martwię się jednak, że krótka stałaby się zbyt długa, a na to pozwolić sobie na razie nie mogę. Najpierw wykonam swoje zadanie, później będę miał czas na odpoczynek.
~ Bądź ostrożny i wracaj szybko - Słysząc te słowa, kiwnąłem głową, dając znać sam sobie, na chwilę zapominając o jednym małym fakcie, jestem tu sam i nikt oprócz mnie samego nie widział tego gestu. Staję się coraz mądrzejszy, jak widać, mój przyjaciel fantastycznie na mnie wpływa, nie można tego ukryć, od kiedy stał się mi bliski, czasem zapominam co, gdzie, dlaczego i po co robię, muszę wrócić na ziemię, tak przez niego rozkojarzony nie przydam się, za bardzo nie dając sobie rady ze sobą samym a co dopiero ze złem, które pragnie zniszczyć nasz świat.
- Nie jestem dzieckiem - Tym razem burknąłem to pod nosem, a więc nikt oprócz mnie i mojego konia nie mógł tego słyszeć, może i dobrze nie ma co drażnić się, teraz z tym głupkiem zostawię sobie to na powrót, jeszcze chwilę przecież wytrzymam. - Gdzie ty jesteś? - Ciężko wzdychając, zatrzymałem konia, z którego zszedłem, obserwując okolicę, nigdzie nie czułem obecności serafina, nie miałem czasu na zabawę, oni czekając tam na nas też nie, świat upada, a on znika na kilka dni.
- Zaveid ćwoku - Kopnąłem kamyczek trochę zmęczony tymi marnymi poszukiwaniami, miałem nadzieję, że jednak znajdę go znacznie szybciej. Nadzieja matką głupich.
Usiadłem na ziemi tylko na kilka chwil, zamykając oczy, przecież to tylko kilka sekund odetchnę i zaraz będę mógł wracać do poszukiwania...

***

Wyrwany ze snu prawie że podskoczyłem ze strachu, widząc dobrze mi znaną twarz Zaveida, no proszę, ja szukałem go, on znalazł mnie.
Poderwałem się z ziemi, uświadamiając sobie, jak bardzo zawaliłem, miałem zamknąć oczy na chwilę a wyszło, jak wyszło, po prostu genialnie.
Mając na szczęście już przy sobie wkurzającego serafina, musiałem wszystko mu wyjaśnić, aby wiedział co i dlaczego tu jestem, prosząc go, aby jak najszybciej wracać do reszty, już i tak straciłem dużo czasu na „kilku minutowy wen". Po którym czułem się poirytowany, wybudzony z przyjemnego snu nie mogłem być szczęśliwy, mimo wszystko ciesząc się z obecności ostatniego puzzla naszej układanki, bez którego nie mógłbym wrócić do przyjaciela. Nikt nie zabroniłby mi wracać, ja jedna czułbym się źle, tak jakbym teraz miał czuć się dobrze.
Udało się namówić mężczyznę na powrót, kolejne godziny zmarnowane.
Wieczorem, późnym wieczorem udało nam się nareszcie wrócić, Zaveid jak gdyby nigdy nic przywitał się z pasterzem, jak ze starym przyjacielem, postanawiając troszeczkę pomęczyć Lailah, opowiadając mojemu przyjacielowi o podrywach, jaki to on nie był i z jaką kobietą nie szalał. Aż zrobiło mi się niedobrze, odkąd wróciłem, byłem zirytowany, patrząc na wszystko z odrazą, zmęczenie robiło swoje, a drażniący mnie swoją osobą serafin nie pomagał.
- Ktoś tu nie ma humoru dzisiaj - Zaveid stanął za mną, chwytając moje policzki, unosząc je do góry, chcąc, aby usta uśmiechnęły się, co nie do końca mu wychodziło, do tego Edna i ten szczeniak wiedziała, że nie lubię psów, a mimo to zbliżała się co jakiś czas z tym potworem do mnie. Coś czuje, że oni wszyscy robią mi na złość, abym wybuch gniewem, ich niedoczekanie, jestem spokojną istotą, w całym swoim życiu wybuchnąłem raz gniewem, nie sprowokują mnie do niego ponownie.
Na granicy odtrąciłem dłonie serafina, z lekką irytacją odchodząc bez słowa gdzie i po co, nie miałem zamiaru spędzić z nimi ani chwili dłużej, wolałem siedzieć kilka może kilkanaście metrów od nich, siadając przy drzewach suchych i obumierających, opierając się o ich pień, miałem więc czas, aby odpocząć, nie było nigdzie irytujących gadatliwych istot i co najważniejsze psów, tylko cisza i spokój tego mi teraz potrzeba, kolejne dni będą bardzo ciężkie Edna i Zaveid lubią mi dokuczać, zachowując się jak dzieci, biorąc pod uwagę, zachowania co poniektórych tylko Lailah będzie tą którą w żaden sposób nie będzie, mnie męczy...
Obym podołał, z tą irytującą dzieciarnią a mogę nie dać rady, gdy przekroczą mój limit cierpliwości, pamiętać muszę jedno, tylko spokój i cierpliwość mnie przed nimi uratuje.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz