wtorek, 5 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Milczałem, nie mając siły prowadzić z nim żadnych gierek, byłem tym zmęczony, miałem dosyć tego wszystkiego, znosiłem wszystko siniaki, krzyki, niewyobrażalny strach i poniżenie. Nie mogłem jednak znieść zamknięcia, to naprawdę szkodziło mojemu zdrowiu psychicznemu, gdybym był na miejscu Lailah, już dawno bym zwariował.
Chciałem dobrze, chciałem go chronić, chciałem ostrzec, a w zamian za to zostałem ukarany, nie zrobiłem nic złego, dlaczego aż tak mnie, nienawidzi?
Zacisnąłem dłonie na ramionach, moja twarz wyprana z emocji wpatrywała się w płynącą spokojnie wodę, nikt jej nie zatrzymywał, nikt nie więził, nikt nie karał, czasem tęsknię za wolnością, za czasami, gdy byłem całkiem sam, nim ponownie spotkałem przyjaciela, wszystko się zmieniło, a ja czuję się jak więzień, to już nie jest mój przyjaciel, to potwór, który nie rozumie, jak bardzo nas krzywdzi.
Tak szczerze powiedziawszy, chciałem już otworzyć usta aby wyrzucić z siebie wszystko, co czuję, powstrzymałem się jednak w ostatnim momencie, musząc myśleć o uwolnieniu Lailah, jeśli teraz powiem mu co myślę, zamknie mnie i nic nie osiągnę, robiąc tylko sobie krzywdę.
Westchnąłem cicho, odwracając głowę w stronę pasterza, patrząc na niego w milczeniu, w moich oczach ukrywała się pustka, po nocy w ciemnym zamknięciu nie potrafiłem zmusić się do odrobiny radości, ile jeszcze mam udawać i mówić tylko to, co chcę usłyszeć? Dlaczego nie chce mnie wysłuchać, dlaczego nie chce sobie pomóc?.
- Ty naprawdę mnie nienawidzisz - Powiedziałem to w końcu na głos, patrząc prosto w jego oczy.
- Słucham? Co ty opowiadasz, mówiłem ci przecież, że cię kocham - Zaskoczony, wpatrywał się w moją twarz, delikatnie kładąc swoją dłoń na moim policzku.
Z moich ust wydobyło się ciche prychnięcie, to ci miłość, krzywdzenie mnie to oznaka miłości? Chyba coś mu się pomyliło.
~ Kochasz? Sorey, gdy się kogoś kocha, nie krzywdzi się go, ty nie potrafisz kochać, gdy nie mówię ci tego co chcesz usłyszeć, traktujesz mnie jak śmiecia, nie jestem twoją własnością, jesteśmy przyjaciółmi, nie podpisałem z tobą paktu, aby być twoją zabawką, nie chcę mieć takiego przyjaciela, jakim się stałeś!! - Krzyknąłem w myślach, tak strasznie chciałem to powiedzieć na głos. Nie mogłem, jednak tego zrobić bałem się, cholernie się bałem, nie chciałem tam wracać, po takich słowach zamknąłby mnie na zdecydowanie dłużej niż jedna noc.
- Kochasz? Krzywdzisz mnie, ja naprawdę chcę ci pomóc - Wyszeptałem, musiałem być ostrożny, nie chciałem powiedzieć, niczego co by go zdenerwowało, im dłużej z nim jestem, tym bardziej rozumiem co mogę, a czego nie mogę mówić.
- Oj Mikleo - Przyciągnął mnie do siebie, uśmiechając się delikatnie. - To, że cię kocham, nie oznacza, że nie ukarać cię za złe zachowanie, rób co ci karze i staraj się mnie nie denerwować, a na pewno więcej nie zrobię ci krzywdy - Przysiągł, a ja mimo wszystko wiedziałem, że nie kłamię, dlaczego by miał? Jeśli będę mu posłuszny, nie będzie miał powodu, aby robić mi coś złego.
Nie podobało mi się to udawanie. Jeszcze niedawno mówił, że mam zawsze mówić mu co czuję, teraz nie mogę nawet pomyśleć o tym, by mu coś zdradzić, od razu nie spodoba mu się to, a ja zapłacę za to odpowiednią cenę, wracamy w takim razie do milczenia, za to chyba nie poniosę kary.
Bez słowa wtuliłem się w jego ciało, w duchu cholernie go nienawidziłem, a mimo to serce wciąż walczyło, wierząc w jego dobro, ono jako ostatnie traci nadzieję.

***

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni, Sorey uspokoił się, a ja robiłem co chciał, nie zawsze, zgadzałem się z jego czynami, mimo to posłusznie trzymałem buzię na kłódkę, aby nie powiedzieć niczego złego.
- Zbliżamy się do złego pana - Odezwałem się, gdy poczułem ciężką aurę uderzającą w moje serce, ostatnio ciężko było to wszystko znosić, aura mojego przyjaciela też znacznie utrudniała mi życie, była coraz to gorsza, coraz to bardziej przytłaczająca.
Sorey był zadowolony, szybko podniósł sobór poprzeczkę, aby pokonać najgorsze zło, osobiście uważałem, że to za szybko dlatego odciągałem go od tego pomysłu, jak tylko potrafiłem.
- Nareszcie - Odparł zadowolony, westchnąłem cicho, opierając się o drzewo, im silniejszy się staje, tym słabszy, ja zaczynam być, nie tracę mocy, tracę siłę to zupełnie inne sprawy.
- Powinieneś pomyśleć nad zdobyciem większej ilości serafinów, nasza dwójka może ci nie wystarczyć - Mówiłem lekko zmęczonym głosem, starając się ukryć tę słabość, jeśli zacznie coś mu nie pasować, znów będę musiał siedzieć w zamknięciu, jest za dobrze, abym to psuł.
Sorey przyjrzał mi się uważnie, im bliżej podchodził, tym bardziej chciałem uciekać, potrzebie trochę czasu, aby przyzwyczaić się do ciężaru, który mi narzuca.
- Wszystko okej? - Spytał, tak jakby mną przejęty.
- Tak, zbliżamy się do bardzo ciężkiej aury, nie przywykłem do takiego ciężaru - Przyznałem, pomijając w tym jego aurę, niektórych rzeczy lepiej nie mówić.
- Rozumiem - Chwycił w dwa palce moje włosy, którymi zaczął się barwić, nad czym uważnie się zastanawiając. - Mówisz więcej serafinów - Powtórzył, nie przestając kręcić moich włosów wokół własnego palca.
- Ja tylko uważam, że nie jesteśmy w stanie w stu procentach pomoc ci w twojej misji - Wyjaśniłem, każde słowo dobierając tak, aby go nie zdenerwować, ostatnio wszystko z mojego ciała zniknęło. Lepiej, aby tak pozostało.
Nie chciałem też, aby inne serafiny cierpiały, musiałem jednak grać, wierząc w to, że ten uparty pasterz i tak nie będzie chciał, szukać innych serafinów szanując swoją przestrzeń osobistą.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz