sobota, 30 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem zadowolony z żadnych z tych opcji, nie chciałem jechać ani z psem, ani z tym irytującym głąbem, nie mogłem jednak kręcić nosem lepiej, aby to Sorey jechał z Yukim, on przynajmniej nie zrobi dziecku krzywdy, a ten tu obok mnie może wpaść na genialny pomysł i przypadkiem zaszkodzić dziecku, do czego dopuścić nie mogłem, Zaveid jest nieobliczalnym debilem, na którego trzeba mieć oko, nie rozumiem, że istnieją granice dobrego żartu, jest na to za głupi.
- Wole nie - Burknąłem, poprawiając ręką włosy, będąc na granicy irytacji, ja go zaraz zabije, to będzie wbrew mnie, ale naprawdę nie wytrzymam, ileż można znosić te zaczepki? To jest dopiero dzieciak, Sorey przy nim wydaje się świętym.
- Jakoś damy sobie radę - Zaveid był bardziej entuzjastycznie nastawiony niż ja, zaczepiał mnie i – co gorsza – nie znał granic, czy on rozumie, że mnie irytuje? Nie widzi mojej reakcji na swoje żałosne gry? Bo jeśli nie widzi, to ja postaram się mu pomóc, nabijając na pal jego łeb... Boże, o czym ja myślę? Chyba troszeczkę mnie poniosło, nie trzeba od razu tak drastycznie, bez pala też przejdzie, moje być gałąź, moje dupek w nią wlezie i wydłubie sobie te pieprzone oczy, którymi i tak nie widzi.
- Ty chory człowieku - Mruknąłem, sam do siebie mówiąc to na głos, z powodu jego głupich zaczepek nawet nie kontroluje sam siebie.
Wszyscy patrzyli na mnie, nie do końca wiedząc, czy aby wszystko zemną okej, a no myślę sobie, że nie jest. Jeśli już gadam do siebie to naprawdę źle, po zakończeniu tej wspólnej „przygody” zamknę się na sto lat w starych ruinach daleko od świata, ludzi i serafinów, aby dojść do siebie, to cholerna trauma na całe życie.
- Czego się gapicie - Burknąłem, pochodząc do konia, głęboko oddychając, aby nie powiedzieć kilku nieprzyjemnych słów, boże jak mnie język świerzbi.
- Oj, nasza księżniczka się obraziła - Serafin powietrza nie miał zamiaru mi odpuścić, strzelał głupimi tekstami w moją stronę bez opamiętania i ja mam z tym czymś jechać? Zaraz nie wytrzymam, jestem za dobry i spokojny dlatego wchodzą mi na łeb.
A więc ignoruję te docinki, zaczepki i głupie zagrania już pół dnia, jazda z białowłosym jest zdecydowanie gorsza niż jazda ze znudzonym pasterzem, a nawet gorsza od walki z tym złym pasterzem, wolałbym na miejscu serafina powietrza mniej wkurzającego złego Soreya, z nim przynajmniej jakoś bym sobie poradził.
- Może krótka przerwa? - Gdy mój przyjaciel wypowiedział magiczne słowa, nie omieszkałem nie skorzystać miałem już dość słuchania tych głupich docinków, muszę odetchnąć, bo inaczej zabije tego głupka, za to, jak bardzo mnie wkurza.
Odetchnąłem z ulgą, schodząc z konia, pragnąc tylko kilku chwil wyciszenia, naprawdę byłem istotą cichą i spokojną jak morze nie wzbudzone, jednak aby taki stan, utrzymać potrzebowałem też spokoju, którego nie mogłem uzyskać z winy Zaveida.
I gdy naprawdę myślałem, że gorzej być nie może Lailah i Edna zostały na czas przerwy wypuszczone, o ludzie co tu się zaczyna dziać, zaczynam się czuć osaczony Zaveid i Edna to sie najgorsze mendy, które właśnie doprowadzały mnie do gniewu, do tego Yuki nie omieszkał mi dorzucić czegoś troszeczkę od siebie z tym swoim cholernym szczeniakiem, który już dawno powinien być oddany, nie będziemy wybierać mu imienia, ma zniknąć natychmiast.
Kipiąc od środka z gniewu, zagryzłem mocno dolną wargę aż do krwi, byłem na granicy, jeszcze jedna kropla wystarczy, abym wybuch, tak też się stało, nie do końca kontrolowałem już siebie, gdy Sorey podszedł do mnie, uśmiechając się delikatnie, patrząc na mnie ze współczuciem, że niby go to bawi? On też ma zamiar mi dokuczać.
- Miki może - Zaczął, chcąc coś do mnie powiedzieć, zrobił to jednak w najgorszym momencie, gdyby tak poczekał chwilę, może inaczej bym zareagował.
- Zamknij się, odzywasz się w najgorszym momencie, jesteś tak samo irytujący, jak oni. Ty jesteś wredną babą, która powinna się leczyć. Ty spłoń żywcem. Ty i tak nie zostaniesz z nami - Zwróciłem się do psa, jak gdyby miał mnie zrozumieć. - A Ty... Ty nie jesteś wcale lepszy irytujący dzieciak, wkurzasz mnie do granic możliwości, pozjadałeś wszystkie rozumy, wielki pasterz się znalazł, dużo gada mało robi- Powiedziałem w złości kilka nieprzyjemnych słów, nie chciałem tego powiedzieć, nie tak miałem się zachować, ja straciłem kontrolę, nad tym, co mówię, ściskając dłonie, z których wydobyłam się lód mrożący miejsce, w którym stałem. Byłem cholernie wściekły, nie biorąc pod uwagę, że mogę skrzywdzić kogoś tymi słowami, trzymałem w sobie zdecydowanie za dużo, nie chciałem, rozmawiać z nikim o tym, co leży mi na sercu, taki właśnie były tego efekt i moja cierpliwość w końcu uległa samo destrukcji, aj jak bardzo będę tego żałował.. Niepotrzebnie wyżyłem się na przyjacielu i dopiero teraz zaczynam to rozumieć, jest już za późno, powiedziałem to wszystko na głos, już tego nie cofnę.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz